Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 lipca 2016 , Komentarze (5)

Niedziela, 17 lipca 2016

Trzy miesiące minęło, od kiedy ostatni raz naskrobałam coś w swoim pamiętniku. Czas to zmienić. Za mną wiele zawirowań, koszmarnych dni, podłych nastrojów... nie chcę o tym pisać. Każda z nas ma swoje problemy, kłopoty, trudne chwile. Po co dokładać własne? 


Skierowanie do sanatorium dostałam w momencie, gdy mój świat wywrócił się do góry nogami. Miejsce nieciekawe, totalne odludzie, które na pierwszy rzut oka wydawało się dobrą odskocznią i nadzieją na złapanie oddechu oraz solidny odpoczynek. Miałam mieszane uczucia. Jurek zachęcił mnie do wyjazdu, choć byłam bliska rezygnacji. Czy dobrze zrobiłam przyjeżdżając tutaj? Pocieszam się, że za 5 dni będę w domu. O niczym innym nie marzę.


Drugi dzień leje jak z cebra. Nie wychodzę na kijki i zwyczajnie mnie nosi. Dobrze, że Ninka, koleżanka w pokoju to super kobietka, która umila ten paskudy czas. Co ja bym bez niej zrobiła? 


Kochane chudzinki, mam nadzieję, że w końcu przyszedł czas na powrót na Vitalię, że znowu będę mogła pisać o przyjemnych chwilach, choć łatwo nie jest. Koniecznie muszę nadrobić pamiętnikowe zaległości, by dowiedzieć się, co u Was słychać. Przed chwilką przeczytałam, że tata Martusi odszedł na zawsze. Szczere wyrazy współczucia Martuś, sercem jestem z Tobą i mocno przytulam.


                                 Pięknych dni życzę każdej z Was i jak zawsze przesyłam
                                                                moc buziaków pysiaków :)
  

19 kwietnia 2016 , Komentarze (6)

Wtorek, 19 kwietnia 2016

Wiosna za oknem, a we mnie wciąż sroga zima. Próbuję obudzić się z letargu. Nie wychodzi. Co mnie dopadło? Ratuję główkę, a ta odmawia współpracy. Żyję, bo muszę. 

Niedziela - kijki 8.89 km - mało !!!

Rower 6.49 km - nie pomogło :( 

 

Po rowerze trening Jacobsona - trochę lżej.

Wrócę tu, gdy opuści mnie to coś, czego nie miałam zamiaru doświadczać już nigdy. Pięknych dni Kochane :) 

3 kwietnia 2016 , Komentarze (5)

Niedziela, 3 kwietnia 2016

Piękny, słoneczny dzień :) Jak ja kocham poranki, gdy do sypialni zagląda słoneczko i zachęca promykami do wyjścia z domu. Nieważne, że niedziela, że można pospać, dłużej poleniuchować. Wstaję i działam, szkoda cudnego dnia :D.


Wczoraj odwiedziła nas siostra Agatka i została na noc. Duży dom, miejsca do spania prawie jak w hotelu, więc czego nie. Jaś po wczorajszej popołudniowej wizycie zdecydował, że też zostaje u babci na noc. Lubię ludzi w domu. Wielka powierzchnia zapełnia się i dom żyje. 


Weszłam cichutko do kuchni, zaparzyłam kawę, przygotowałam niedzielne śniadanie i czekałam na resztę domowników. Wytrzymałam do 8.00, po czym rozpoczęłam sypialnianą wędrówkę. Budziłam towarzystwo sztuka po sztuce. Jurka oszczędziłam, w końcu to rekonwalescent i dłuższy odpoczynek mu się należy.


Krótka decyzja - zjadać szybciutko śniadanie, bo za chwilę wychodzimy na kijki. Jaś zabrał hulajnogę. Przeszliśmy ponad 6 km, było cieplutko, bezwietrznie, fantastycznie. Bez problemu dałam radę, ani odrobinki nie ucierpiało operowane kolanko :D.


Dziewczynki kochane, melduję, że wróciłam do żywych. Wprawdzie nie mogę jeszcze zginać całkowicie kolana. Jak czasem się zapomnę to ból powoduje, że bliska jestem zsikania się do majtek. Nie mogę jeszcze normalnie wstać z przykucu, bo też boli, ale na kijach daję radę. Po prostu nie boli, moje magiczne kijki kochane czynią cuda :) Dzisiaj nawet spróbowałam w dobrym tempie schodzić ze wzniesienia, nie bolało. Jeszcze tydzień temu było to niemożliwe, a dzisiaj "cudowne uzdrowienie". 


Zachęcam każdą z Was, ze szczerego serca do małego wysiłku w ten piękny dzień. Może chociaż spacerek, troszeczkę, odrobinkę, dla mnie - PROSZĘ :) 


Dzisiaj trzecie spotkanie z Gwiazdami na lodzie. Niestety tym razem Jurek nie weźmie udziału w meczu. Jedziemy na moment przywitać się i popatrzeć z trybuny. Nasza tegoroczna pomoc ma trochę inny wymiar.

Dzisiaj polscy artyści i nasi lokalni VIP-owie grają dla ślicznego malucha Wiktorka, chorego chłopczyka, który potrzebuje pomocy. Warto pomagać, bo dane dobro wraca po dwakroć <3

          Miłego i pięknego dnia kochane Dziewczynki. Niech moc będzie z Wami :)  

2 kwietnia 2016 , Komentarze (12)

Sobota, 2 kwietnia 2016 

Wczoraj przywiozłam "naprawionego" mężusia do domu. Nie obyło się bez implantów i usunięcia łąkotki. Jeszcze "tylko" 6-9 miesięcy rehabilitacji i ma być dobrze. 


Dziewczynki kochane, co rusz trafiam w rożnych tekstach, najczęściej na forum na narzekania typu: jem jak ptaszek, 800 kcal i nie chudnę, co robić ??? i jeszcze takie: prawie się głodzę, a waga ani drgnie !!! Spróbuję w bardzo przystępny sposób opisać dlaczego tak się dzieje i przytoczę jeden z powodów braku spektakularnych efektów odchudzania. Wyjaśniam, że nie jestem ekspertem od dietetyki. Chcę tylko napisać o tym, czego doświadczyłam przez wiele lat walki z nadwagą. 


Tym stwierdzeniem Ameryki nie odkrywam, ale...  Każdy wie, że żeby chudnąć, trzeba jeść !!!  I każdy wie, że jedzenie musi być regularne, najlepiej dawkowane w równych odstępach czasowych, w niewielkich porcjach. To podstawowa zasada w procesie odchudzania. Dlaczego ?


W nocy, kiedy śpimy nasz metabolizm (przemiana materii) bardzo zwalnia, bo podczas odpoczynku organizm nie potrzebuje zbyt dużo energii. Ale kiedy wstaniemy rankiem i zaczniemy się ruszać, nasz organizm potrzebuje więcej energii. Zaczyna pracować na wyższych obrotach (szybsza przemiana materii). Ważne jest zjedzenie pierwszego śniadania w pierwszej godzinie po nocnym odpoczynku. Dlaczego ? Żeby rozbudzony organizm nie zwolnił i nie włączył trybu "oszczędnościowego". Jeśli nie zjemy śniadania, tzn. nie dostarczymy paliwa do organizmu, ten dostanie sygnał od mózgu "umieram z głodu". W następstwie zwolni, oszczędzając energię. Wówczas nie chudniemy!!! 


Przyjmijmy, że wstałyśmy o 6.00 i śniadanko zjadłyśmy ok.7.00. Organizm porządnie rozkręcony zacznie pracę na wysokich obrotach i szybko spali pochłonięte kalorie. Jeśli tych kalorii nie będzie zbyt dużo, (tzn. trochę mniej, niż nasze zapotrzebowanie energetyczne) sięgnie po rezerwy organizmu, ten spędzający sen z oczu denerwujący nas zapas tłuszczyku. Ale... taka intensywna przemiana materii utrzyma się tylko przez najbliższe 3 godziny. Jeśli po 3 godzinach nie zjemy drugiego śniadania lub jak kto woli przekąski, organizm znowu zwolni, włączając tryb oszczędnościowy. I znowu przestajemy chudnąć. Jeśli jednak nie zapomnimy o drugim śniadaniu (przekąsce) i dorzucimy do pieca, będzie przez cały czas pracować bardzo intensywnie. Następne zasilenie naszego wewnętrznego pieca powinno nastąpić po kolejnych 3 godzinach i tak aż do kolacji. Jedzenie 5 posiłków w równych odstępach czasowych powoduje, że organizm nie zwalnia z przemianą materii i cały dzień intensywnie spala kalorie. Nie zauważa nawet, że w posiłkach jest mniej kalorii, niż potrzebujemy. Daje się oszukać i chętnie sięga po rezerwy. 


Oczywiście, od czasu do czasu przychodzi opamiętanie i nasz mądry organizm na kilka dni zwalnia przemianę materii i zastanawia się "Co jest grane?" Dlaczego się kurczę? Wtedy nasza waga na jakiś czas staje, ale tylko do czasu, gdy organizm pomyśli: "No, nic niepokojącego się nie dzieje, paliwko regularnie jest dorzucane, więc mogę pracować dalej. A my znowu możemy chwalić się naszym przyjaciółkom pięknymi spadkami wagi. Ech, jakie to cudowne uczucie wie każdy, kto chociaż raz się odchudzał. 


Dwa przykłady: Koleżanki, Ania i Beatka zjadają tę samą ilość kalorii dziennie. Obie są w tym samym wieku, mają ten sam wzrost, ważą tyle samo i tyle samo kilogramów chcą zrzucić. Ich dzienne zapotrzebowanie energetyczne jest na poziomie 1600 kcal, ale żeby schudnąć muszą ograniczyć się do 1200 kcal dziennie. Ania chudnie, a Beatka tyje. Dlaczego ? 


Grzeczna Ania stosuje się do zasady - 5 regularnych posiłków zjadanych co 3 godziny. Zapotrzebowanie energetyczne 1200 kcal rozkłada na 5 posiłków. Przez cały dzień jej organizm "zapyla na cały gwizdek". Ostatnim posiłkiem Ani jest zjedzona kolacja o godzinie 19.00. To 3 godziny przed nocnym odpoczynkiem. Ania idzie spać, gdy organizm poradził sobie (strawił) ostatnią dawkę paliwa. Bez zbędnego obciążenia organizm Ani wypoczywa, by następnego dnia stoczyć kolejną batalię z wrzuconym paliwkiem.

Beatka nie lubi śniadań, wypija mocną kawę i biegnie do pracy. W pracy wypija kolejną, tłumacząc się, że nie ma czasu na posiłek. Kawa na jakiś czas tłumi uczucie głodu. W takim "niejedzeniu" Beatka tkwi przez cały dzień. Wraca z pracy i rzuca się na jedzenie, bo mimo wszystko organizm się tego domaga. Późnym popołudniem, a nawet wieczorem wrzuca w siebie 1200 kcal i zmęczona idzie spać. Jej przemiana materii przez cały dzień odbywała się na zwolnionych obrotach (tryb oszczędnościowy), bo organizm nie dostawał paliwa. Kiedy zasiadła do posiłku był mocno uśpiony. Nie ma szans, by taki organizm, tuż przed nocnym odpoczynkiem poradził sobie z tak wielką porcją kalorii.  Beatka funduje sobie zapasik w postaci tłuszczyku.


Spotykają się po kilku miesiącach. Beatka zachwycona jest wyglądem Ani. Aniu, co Ty robisz, że jesteś taka chuda? - pyta Beatka. Ograniczyłam ilość kalorii do 1200 dziennie - odpowiada Ania. No, wiesz ja jem dokładnie tyle samo - ciągnie Beatka - i wciąż tyję, nie wiesz dlaczego? 


Każdy człowiek, chcąc się odchudzić musi wyliczyć swoje zapotrzebowanie energetyczne. Inna wartość energetyczna jest dla osób chcących utrzymać wagę, inna dla tych, którzy chcą przytyć i jeszcze inna dla odchudzających się. Zapotrzebowanie zależne jest od wzrostu, wagi, płci i wieku. Można sobie pomóc, znajdując w internecie wzór na obliczenie zapotrzebowania energetycznego. Nie trzeba zaraz biec do dietetyka i słono płacić za coś, co jest w zasięgu ręki. Takie rzeczy warto wiedzieć, żeby meta, do której dążymy przybliżała się w szalonym tempie :)


Chudnijcie kochane Dziewczynki, życzę z serca <3.

28 marca 2016 , Komentarze (10)

Poniedziałek, 28.03.2016

Witajcie moje Gwiazdeczki :) Mam nadzieję, że święta upływają w iście sielsko-anielskiej atmosferze. Niech Wam się darzy każdego dnia i niech Was szczęście nigdy nie opuszcza :)


Dzisiaj w nocy, a właściwie jutro, bardzo wczesnym rankiem wyjeżdżam do Lublina. Odwożę Jurka do szpitala na operację rekonstrukcji więzadeł lewego kolana. A co, naprawiamy się tego roku, by w przyszłym korzystać z życia. Pod koniec tygodnia Jurek wróci do domu, a ja rozpocznę podróżowanie po Polsce (służbowo). Tym razem w towarzystwie Kasi. Opieka dla męża jest już zorganizowana, rodzinka kolejny raz staje na wysokości zadania i deklaruje wszechstronną pomoc. Kochani :) 

Moja rehabilitacja niebawem dobiegnie końca, a ja wracam do pracy. NARESZCIE !!! Dzisiaj cudne słońce towarzyszyło mi, gdy wyszłam na kijki. Nie mogłam sobie odmówić. Wprawdzie przeszłam tylko 3.9 km, ale dobre i to. Na razie więcej nie można. Zgnuśniałam przez te kilka tygodni i źle mi z tym. Muszę się na powrót rozruszać, bo małe dołki dają powoli znać o sobie. Łepek się psuje z bezczynności. Trzeba działać.


Pozdrawiam serdecznie i do następnego razu kochane :)

15 marca 2016 , Komentarze (10)

Wtorek, 15 marca 2016

Nie do wiary, taki widok zobaczyłam z okna dzisiejszego ranka. Wczoraj piękna, słoneczna wiosna, dzisiaj powrót zimy. Ja nie chcę zimy !!! 

Wszędzie zrobiło się czyściutko, bielutko. Wciąż pada śnieg. Wokół domu śnieżnobiały dywanik, ale.... potrzebuję słońca !!!  Zimie mówię do widzenia, do następnego razu. Miała swój czas, by się wykazać, a wyjątkowo leniwa była tego roku. Teraz czas na wiosnę i wiosenne promyki słońca :) Z radia płyną wiadomości: na Podkarpaciu wiele miejscowości pozostaje bez prądu. Intensywne opady śniegu utrudniają ludziom żywot. Ech, życie...


P.S. Jeszcze nie skończyłam wpisu, a tu taka niespodzianka :) Moje słoneczko wróciło :) Zza chmur przebija się z całą siłą :) I czyż nie spełniają się nasze marzenia ? I to w jakim tempie :) Pięknego dnia kochane :)

                                         

Szkoda, że zdjęcie nie oddaje tego wyjątkowego widoku.

14 marca 2016 , Komentarze (7)

Poniedziałek, 14 marca 2016

W ubiegły piątek zakończyłam pierwszy etap rehabilitacji porządnym upadkiem w szatni. Wyleciał mi z ręki telefon, chciałam go złapać i wylądowałam tyłkiem na piętach. Nogi zgięły się jak dwa scyzoryki. Zawyłam z bólu, a z oczu pociekły dwie duże strużki łez. Rehabilitant Kamil przybiegł z workami lodu, o gimnastyce tego dnia mowy nie było. Wróciłam do domu, a późnym popołudniem zaliczyłam wizytę u lekarza. Od teraz kolejne 3 tygodnie "naprawiania kolana" i zwolnienie lekarskie do 1 kwietnia.


Dzisiaj wstałam bardzo wcześnie, piękne słonko nie dało spać. O 6.00 wyszłam przed dom, bo nie wierzyłam, że o tak wczesnej porze jest tak cudnie na zewnątrz. Potem "zaliczyłam" rehabilitację i popędziłam na kijki. "Popędziłam" - dobre, ha, ha... Dogadałam się z moją rehabilitantką, że spróbuję pochodzić z kijkami. Mogłam przejść 2 km, na tyle pozwoliła mi Agnieszka. Poprosiłam Jurka o asekurację, tak na wszelki wypadek. Obiecałam być rozsądna. Jurek był blisko, kręcił się w pobliżu samochodem.


Zapięłam kijki, włączyłam endomondo i ruszyłam. Zrobiłam parę próbnych kroków, było ok. Pomachałam Jurkowi, pokazałam, że wszystko w porządku i poszłam w siną dal. Do końca życia nie zapomnę pierwszych kilku metrów. Poczułam się jak ptak, który po latach odzyskuje wolność. Niesamowite uczucie, i jeszcze to wciąż świecące słońce, co za dzień :)  Weszłam do lasu, a tam dywany śnieżyczek i przylaszczek. Cudeńka :) Jak dobrze, że potrafimy cieszyć się z małych rzeczy, które budują nasz wielki świat :) Rozkręcałam się z minuty na minutę. Był moment, że trochę mnie poniosło. Opamiętanie przyszło, gdy za plecami usłyszałam "Kochanie, wsiadasz???". Jeszcze nie - odpowiedziałam. Zwolniłam, bo kolano przypominało o sobie. Przeszłam całe 3 km ze średnią prędkością 5.87 km na godzinę. 32 minuty nadludzkiej rozkoszy. Jurek czekał pod cerkiewką, a ja o mało nie oszalałam z radości :D. Dałam radę, kolejny raz dałam radę. Gloria !!!


Jutro kontrolna wizyta u okulisty. Może potem znajdę chwilkę, by rozejrzeć się za lepiej amortyzowanym "ogumieniem". Trzeba dbać o kopytka :) Miłego wieczorku drogie Panie, bądźcie szczęśliwe <3.

23 lutego 2016 , Komentarze (9)

Wtorek, 23 luty 2016

Wreszcie w poniedziałek rozpoczęłam rehabilitację. Wcześniej, przez kilka dni zmusiłam się do totalnej laby i pomogło. Nie obyło się bez leków przeciwzapalnych, niestety.  Ale... co chciałam to miałam. Przesilenie kilkukrotne kolana spowodowało brzydki stan zapalny i płyn w stawie kolanowym. Potem zaszwankował układ limfatyczny i spuchłam jak słoń. I znowu musiałam sięgnąć po leki. Ech, jak ja tego nie lubię:(. Od niedzieli "wysikałam" 2.30 kg i wciąż sikam :)


Moja rehabilitantka Agnieszka to super dziewczyna, bardzo poważnie podchodzi do swojej pracy, a jej wielkie oddanie i fantastyczne, ciepłe usposobienie dodaje mi skrzydeł. Na razie wykonuję proste ćwiczenia, by poprawić ruchomość stawu kolanowego. Potem trzeba będzie wzmocnić osłabione mięśnie. Już się cieszę, że robię cokolwiek, że wreszcie trochę się ruszam :D


W ubiegły piątek drużyna Jasia brała udział w ogólnopolskich zawodach mini hokeja "Czerkawski Cup", które po raz drugi organizował Mariusz Czerkawski na stadionie narodowym w Warszawie. Niestety uziemiona musiałam zostać w domu. Tym razem nie było mi dane kibicować mojemu ukochanemu sportowcowi. Nasi dzielni chłopcy wywalczyli brąz, a Jasieniek został najlepszym zawodnikiem drużyny. Jesteśmy bardzo dumni, że na tak prestiżowych zawodach mój kochany wnusio dostał to wyjątkowe wyróżnienie <3.

Na zdjęciu poniżej Jaś w akcji. Kiedy jestem na trybunach poznaję go po pomarańczowych sznurowadłach i numerze 51. Z daleka wszystkie dzieciaki wyglądają bardzo podobnie :).

 

A tutaj cała drużyna dzielnych Niedźwiadków. Te dzieci bardzo kochają sport <3.

   

I już więcej nie zanudzam, oddalam się poćwiczyć kolanko. Muszę odrobić lekcje zadane do domku. Miłego wieczoru kochane chudzinki :)

19 lutego 2016 , Komentarze (37)

Piątek, 19 luty 2016

Wczoraj, na wizycie kontrolnej lekarz zdecydował o rozpoczęciu 6-cio tygodniowej rehabilitacji. W poniedziałek startuję. Na razie zwolnienie lekarskie do 10 marca, a potem się zobaczy. Jaś dzisiaj rozgrywa ogólnopolski turniej "Czerkawski Cup" na Stadionie Narodowym w Warszawie.  Trzymam kciuki i bardzo się denerwuję. Z "pola bitwy" dochodzą mocno zachrypnięte głosy. Towarzyszący kibice robią, co mogą. Na razie dwa mecze wygrane (z Gdańskiem i Krakowem) i jeden przegrany (z Jastrzębiem). Niedźwiadki bardzo przeżyły porażkę, były łzy i czarna rozpacz (szloch). Za chwilę spotkanie z zespołem Tyszan, co będzie? - czas pokaże, w sporcie wszystko jest możliwe. 


Otrzymałam pamiątkowe zdjęcia z poznańskiej metamorfozy. Oglądając je znowu tam byłam. Fantastyczna przygoda, fantastyczni ludzie, niezapomniane chwile. Bardzo podoba mi się mój nowy makijaż wykonany przez wizażystkę Kasię. Dalece odbiega od tego, który robię sama. Kasia kapitalnie wycieniowała owal twarzy. Super :) Dotychczas nie używałam różu na policzki, nie lubiłam. Teraz już lubię :) Zresztą oceńcie same, drogie Panie :)

Tutaj chwalę się swoim wynikiem :) Nigdy więcej dużego ciała !!!

                            

A teraz w sukience, bardzo ją lubię :) Prezent od Vitalii :)

                                   

Fryzura to pomysł fryzjera Pawła :) Jest odlotowa :)

                              

A tutaj moje Towarzyszki przygody Madzia i Agata :) Rewelacyjne dziewczyny :) 

                            

I nasz rodzynek Łukasz :) Jaki szczuplutki, wow ! 

                             

Drogie Panie, niedługo Vitalia opublikuje nasze zdjęcia z czasów sprzed odchudzania. W moim przypadku to 20 kilogramów temu. Trudno nam było się na nich rozpoznać. Był czas, że bardzo się "zapuściłam". Dobrze, że znalazłam sposób, by wrócić na dobre tory. Macie jeszcze wątpliwości, czy warto się odchudzać i walczyć o siebie? Pozdrawiam serdecznie i kibicuję każdej z Was :) 

16 lutego 2016 , Komentarze (22)

Wtorek, 16 luty 2016

Przed chwilą zadzwoniła Ania (andzia655). Dlaczego nie chwalisz się, że zdjęcia z Twojej sesji są już na Vitalii ? - zapytała. Nie miałam o tym pojęcia. Od kilku dni jest ze mną Jaś i to właśnie jemu poświęcam całą uwagę. Na Vitalię nawet nie zaglądałam, nie składało się. Z drżeniem rąk włączyłam laptopa. Byłam bardzo ciekawa swojej poznańskiej metamorfozy. Na razie widoczne są tylko dwa zdjęcia, nie ma dostępu do historii odchudzania. Widocznie jeszcze nie wszystko zostało dopracowane. Poczekamy, zobaczymy. A jak to było? 


Jak wiecie, po raz pierwszy zostałam zaproszona na metamorfozę z okazji 10-cio lecia Vitalii w maju 2015 r. Tak fajnie się złożyło, że oprócz mnie na sesję miała jechać również moja wieloletnia przyjaciółka z Sanoka, Ania. Cieszyłam się bardzo na ten wspólny wyjazd. Niestety, kłopoty zdrowotne uniemożliwiły mój wyjazd. Pojechała Ania, a ja zostałam. Drugie zaproszenie otrzymałam pod koniec roku i pomimo licznych obowiązków wygospodarowałam kilka dni, by spróbować poznańskiej przygody. Warto było :) 


W przeddzień vitalijnej przygody przyjechałam do hotelu, w którym zakwaterowani zostali również pozostali uczestnicy metamorfozy: Madzia, Agata i Łukasz. Czwórka z różnych stron Polski. Poznaliśmy się następnego dnia. Na początek fryzjer - niesamowite, nieziemskie wrażenia, których sprawcą był Paweł - Maestro. Pogadaliśmy trochę w przerwach na papieroska. Ciepły, dobry facet, który bardzo kocha to, co robi. Oddany pasji tworzenia, rozsiewa błogi spokój. Jego wyważone, profesjonalne ruchy powodują, że człowiek poddaje się jego wizji, obdarza zaufaniem i zwyczajnie się relaksuje. Mam szczęście do dobrych ludzi :)


Z nowymi fryzurami udaliśmy się do galerii na zakupy. Towarzyszyły nam Marta - pracownica Vitalii, stylistka i fotografka Mangda. Wzbudzaliśmy niemałe zainteresowanie. Dziesiątki ciuszków, przymierzanie i poddawanie się ocenie trzech towarzyszących nam dam. Kim są te kobiety i facet w przymierzalniach, że zajmują się nimi aż trzy panie?  - słychać było głosy w kolejce do przymierzalni. A my czuliśmy się jak gwiazdy filmowe. Tyle uwagi skupionej wyłącznie na nas, tyle uwagi... Próżność? A niech tam... 


Późnym wieczorem, wykończeni zakupami dotarliśmy do hotelu z wyraźnymi zaleceniami Mangdy - fotografki, że mamy być na jutrzejszą sesję wypoczęci, wyspani i piękni. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować. Już wcześniej umówiliśmy się z dziewczynami (uczestniczkami metamorfozy) i naszym słodkim rodzynkiem, że wieczór spędzimy przy butelce dobrego wina. Poznamy się bliżej, pogadamy. Nie było nam dane. Zdrowy rozsądek podpowiadał - spać, spać, spać.


Następnego dnia pojechaliśmy do studia fotograficznego Mangdy. Paweł (fryzjer), Kasia (wizażystka) i stylistka (kurcze, zapomniałam jej imienia) już na nas czekali. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Rozpisany grafik porządkował każde nasze pojawienie się przed obiektywem Mangdy. Paweł poprawiał najmniejszy zwichrzony kosmyk włosów, Kasia stała na straży makijażu, Marta (Vitalia) nadzorowała najdrobniejszy moment sesji, a my? Oddaliśmy się przygodzie. Pięknie uczesani, umalowani, ubrani stanęliśmy twarzą w twarz z obiektywem Mangdy. Efekty całodniowej pracy oceńcie sami. Wspomnę tylko, że pozowanie przez kilka godzin nie było łatwe, przyniosło ogromne zmęczenie, ale też wrażenia, których nie da się zastąpić niczym innym. 


Mangda - fotografka, kobieta którą zaliczam do cudów tego świata. Napakowana do nieprzyzwoitości pozytywną energią, która produkowana w nadmiarze wypływa i skaża innych w jej otoczeniu. Ja też zostałam pozytywnie skażona. Jej profesja to ciężki kawałek chleba, a ona cudownie się w tym odnajduje, nakręca otoczenie, uzyskuje to, czego chce. Nawet drewniany kołek potrafi rozruszać.  Dzięki Madziu <3. Mam nadzieję, że kiedyś nasze drogi znowu się skrzyżują :) Muszę powtórzyć !!! -  Mam szczęście do dobrych ludzi :)


Z serca dziękuję pozostałym uczestnikom sesji za nietuzinkową atmosferę i emocje. Magda, Agata i Łukasz - jesteśmy tak różni, a potrafiliśmy być tak blisko. Uważam, że każdy z nas zasługuje na miano ambasadora zdrowego odchudzania. Znaleźliśmy w sobie motywację i sposób  na osiągnięcie zamierzonego celu. Czyż nie jesteśmy bohaterami własnych historii ? I znowu się powtarzam -  Mam szczęście do dobrych ludzi :)


Dla takich chwil warto podejmować życiowe wyzwania. To zwieńczenie naszych małych, osobistych sukcesów. A jeśli jeszcze te sukcesy mogą przyczynić się do motywowania innych, to naprawdę warto :) Uczymy się pokonywać własne słabości, idziemy powolutku do celu. Niwelujemy błędy i potknięcia, coraz bardziej przybliżamy się do mety. Niby nic, a tak wiele :).