Od weekendu borykam się z olbrzymią słabością. Uciekła mi gdzieś, uleciała, cała motywacja do działania. Weekend spędziłem urodzinowo - moja bratanica miała 18-te urodziny a ja jestem jej ojcem chrzestnym. Bawiłem się bardzo dobrze - impreza jak wesele. Niestety nabrałem wagi po imprezie, waga utrzymuje się do dzisiaj. Nie mogę od tego czasu odnaleźć energii do działania. Nie ruszam się - nie chodzę nawet na spacery z psem - mój teść to robi. Czuję się coraz cięższy, ubrania opinają mnie przy każdym ruchu. Czuję, że to właśnie ten moment, żeby coś ze sobą zrobić, ale nie mogę się pozbierać. W ciągu dnia jest ok. Wieczorem przychodzę i nadrabiam zaległości - proste cukry, tłuszcze nasycone. W ciągu dnia zaczęły pojawiać się napady hipoglikemii. Mam wrażenie, że jest to spowodowane brakiem ruchu i nieodpowiednią podażą płynów. Do tego przygnębiająca pogoda.\
Ale dzisiaj już jest lepiej. Mocne założenia, śniadanie do pracy. W pracy dużo płynów, częste spacery do toalety. Postanowienie poprawy.
Waga poranna - 110,2 kg.
Średnia aktywność tygodniowa - 2409 kcal (wynik zaburzony weekendowymi tańcami) - normalnie byłoby pewnie poniżej 2200 kcal, a to już tragedia. Pracuję dzisiaj do 20.00, ale po pracy mam nadzieję, że będzie mi się chciało wyjść jeszcze na spacer z psem, żeby przełamać falę bezruchu.