Kurde... Minęło ile? Pół roku? A ja odzyskałam to o co tak ciężko walczyłam... Wczoraj byłam u endokrynologa (która przy okazji jest diabetykiem). Kazała mi zrobić coś czego każda grubaska nienawidzi - stanąć na wadze po okresie lekkomyślnego wpieprzania wszystkiego co napatoczy się pod ręce... Kątem oka zauważyłam 140. Zrobiło mi się gorąco. A jak - wyrzuty sumienia ruszyły! Czego znowu piszę? Bo znowu muszę się dietować. Muszę, bo wyniki wyszły źle. Glukoza w normie, ale insulina na poziomie 30 jednostek na czczo. Jak to się nazywa? Insulinooporność. Moja doktorka powiedziała jasno - trudniej Pani zrzucać będzie przy takim wskaźniku, niż osobie z wynikiem np 10. Super. W skrócie napcham się cukru, insulina blokuje, a ja znowu potrzebuję cukru.... I znowu wyrzut hormonu insuliny, która obniża cukier....Czego się w skrócie dowiedziałam? Jak się nie ogarnę czeka mnie na 100% cukrzyca (którą zresztą moja mama ma). Super. Dostalam siofor. 1 tydzień 500mg raz dziennie. 2 tydzien 2x dziennie, 3 - 3x dziennie a w 4 tygodniu 2x po 1000mg. O ile będę się dobrze czuła. Podobno po tym leku ma się mniejszy apetyt, bo równa cukier i nie ma takich skoków i spadków... Czyli tak jakby efektem ubocznym leku jest jakaś tam redukcja. No, zobaczymy.
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że znalazłam zajebiaszczą herbatkę "na cukier", która jest tak doobra, że nie wiem! Ma cynamon i jakieś tam zioła, ale bardzo mi smakuje. To ta od mnicha.
Czyli co? Podsumowując czeka mnie (znooowu) dieta. Baaardzo ograniczamy cukier i zboża. Czyli - zero słodyczy, soków i bardzo ograniczone owoce (których w poprzedniej diecie jadłam całkiem sporo), zero pieczywa i makaronu. Odrobina gotowanego na twardo ryżu ew kaszy gryczanej... Jakoś innych kasz nie lubię. Mięso drobiowe, ryby, czasem jakiś wół czy odrobina wieprza. Mleko w ograniczonych ilościach, warzywa w większości na surowo, jogurty tylko naturalne i nie dużo no i kefiry. Zero ciężkich i wysiłkowych treningów i liczenia kalorii. Czemu? Bo wpadam w obsesję, która szybko mi się nudzi. To nie może być całe moje życie a jedynie jego część, coś naturalnego... A co naturalnego jest w liczeniu ilości kcal każdego posiłku? :/ A ciężkie treningi przy insulinooporności nie są wskazane... Spacery, marsze i jednostajna, spokojna jazda na rowerku. Trochę zmieniłam pracę i teraz w teren lecę na piechotkę, bo mam blisko miejsca pracy i nie da rady tam dojechać... Także aktywność fizyczną odhaczam. Będę miała ochotę i siłę (i będzie pogoda) to poćwiczę. Spróbuję takiego sposobu. Mam duży problem z silną wolą i trwaniu w postanowieniach, więc mam nadzieję, że tym razem wytrzymam... Doktorka powiedziała, że muszę, bo inaczej czekają mnie radykalne metody... Nie chcę tego... To okaleczenie się do końca życia... Chociaż i tak jestem już niemalże kaleką... Tragedia.
Zacznę tez omijać wszelkie święta. Kurcze wtedy na święta pękłam i potem ciężko było pozbyć się chętki na słodkie, słone i wszystko co smaczne i otępiające.. Cała moja rodzina powinna być na przymusowej diecie... Wszyscy jesteśmy spasieni, matko boska... Niestety rodzinkę (prócz młodszej sis, z którą mieszkam) ciężko namówić, aby raz w życiu na święta wyrzekła się tłustości i słodkości... A ja nie jestem w stanie przeboleć widoku jak żrą ptasie mleeeczko, pyszne ciaaasto, popijają piwkiem dobry i tłusty obiadek a na koniec chrupią moje najukochańsze chipsy.... Oni chrupią i roztaczają tą przyjemną i nęcącą woń cebulki i sera a ja mam chrupać marchewkę? Ha... Każda mądra laska zaraz napisze - oni niech żrą, Ty jedz zdrowe i pyszne warzywka! A ja wam odpowiem tak...
Bozia wam dała kochaną rodzinę, która wyrobiła w was zdrowe nawyki (a przynajmniej chociaż troche tych nawyków), dała wam silną wolę, albo ją wyrobiłyście.. Jeżeli wygrałyście tą wojnę - przypomnijcie sobie jak beznadziejnie trudno było na początek... Nie każdy jest tak silny jak wy... Niektórym jest jeszcze trudniej! To tak jakby alkoholikowi czy narkomanowi powiedzieć - patrz! trzymam to co najbardziej kochasz i to co najbardziej kocha Ciebie! Ale nieeee, opanuj się! Patrz na to, ale nie tykaj! Opanuj się! Patrz i cierp, ale nie zażywaj!
Tak się nie da. Tu się sprawdza jedyne i prawdziwe powiedzenie - co z oczu to z serca.
Na razie wyżrę wszystko co mam w lodówce w najbardziej możliwych zdrowych kompozycjach.. Np dziś miałam burgera wołowego z sałatką warzywną... Bez bułki, sera, ketchupu itd. Sam kotlet i sałatka zamiast kanapki. Wydałam na to ciężko zarobione pieniążki. Zjem a następnym razem będzie ryba. Kupiłam też piersi z kurczaczka dziś. Miałam w zamrażalniku mrożonkę na zupę krem z zielonych warzyw i mrożonkę z warzyw na patelnie meksykańską bo ją uwielbiam. Na zupę krem w przepisie z tyłu paczki jest bulion warzywny (którego nie mam, a kostki sztucznej używać nie będę) i śmietana 30%. A ja zrobię inaczej, aby przy okazji zaoszczędzić. Wrzuciłam więc piersi do garnka z wodą i przyprawami na rosół. Tę wodę wykorzystam do zupy krem (dodam trochę jogurtu), którą wezmę do pracy jako do posiłek do wypicia - bo tak łatwiej. Piersi pokroję w kostkę, dodam do mieszanki meksykańskiej, może trochę ryżu i jest kolejne jedzonko do pracy...
Czemu piszę? Potrzebuję to wyrzucić z siebie a nie mam komu... A na was dziewczyny wiem że można liczyć... Wiecie jakie to straszne trudy odchudzania są i jak łatwo zbłądzić... I chociaż należy mi się porządne lanie za ostatnie pół roku, naprawdę chcę odzyskać zdrowie... Tylko czy mi się uda....