Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Grupy

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

nie pracuje: mam czas na zadbanie o siebie - cwiczenia, zdrowa zywnosc, zadowolenie z siebie pracuje: mam pieniadze na silownie, na basen, na zdrowe jedzenie, ale nie mam na to czasu. szukam wiec zlotego srodka.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56721
Komentarzy: 265
Założony: 13 września 2009
Ostatni wpis: 5 grudnia 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
JAtoJAa

mężczyzna, 39 lat, Błotko

175 cm, 94.00 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Jestem otwarty na wszystko co jest cz częścią mnie. Najchętniej robię to, co sprawia mi radość.

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 września 2014 , Komentarze (6)

Czuję się dosłownie spuchnięty.  Urlop - tydzień czasu.  Codziennie kilka piw i nie tylko.  Fast foody na potęgę.  Czuję się zatkany, pełny, a jednocześnie znudzony.  Wszedłem na wagę - a tam 91,5kg.  To spora różnica.  5kg w tydzień do góry.  A dzisiaj finał.  Umówiłem się na mecz ze znajomymi.  A więc znowu będzie piwo, pewnie jakaś pizza albo inne badziewia.  Powtarzałem sobie, że nie będę pił nawet piwa, ale nie potrafię odmówić znajomym.  Następnym razem muszę mieć silniejszą wolę ... ale nie dzisiaj.  Dzisiaj już, a raczej wczoraj postanowiłem, jeszcze zanim wszedłem na wagę, że dzisiaj będzie ostatni wieczór.

Ale są i plusy.  Zrobiłem sobie sałatkę - sałata, papryka, ogórek, pomidor, rzodkiewka, przyprawy, ocet, oliwa z oliwek.  Koktajle sobie często robię: owoce, które wcześniej zamroziłem: truskawki, jagody, jeżyny, poziomki, razem ze zsiadłym mlekiem i miodem.  I gdyby nie ten alkohol i fast foody, to na samych sałatkach i koktajlach bym się czuł lepiej.  

Aha - no właśnie zapomniałem wspomnieć, że rzucam palenie.  Palę tylko 1-2 dziennie po piwie się dam namówić.  Do tego od tygodnia tylko jednego dnia piłem kawę dwa razy.  Głowa mnie boli i nie jestem pewien czy to po odstawieniu kawy czy papierosów, ale jeszcze tydzień urlopu, więc mam nadzieję, że dojdę do siebie jak zacznę od jutra detoks.  Najlepsze jest to, że wcale mnie nie ciągnie.  To jest wszystko w głowie.  Jak po paru piwach znajomy wyciągnie papierosy i częstuje, to zapalę, mimo iż nie czuję potrzeby.  Takie rutynowe ruchy.  To samo z kawą ... to chyba od kawy mnie głowa boli, a raczej od jej braku.  Bo pijałem ok.2-9 kaw(200ml) dziennie, zazwyczaj mocnych.  

A więc teraz - najlepiej się odizolować na jakiś czas od znajomych, na czas detoksu, żeby nikt nie namawiał do złego.  Muszę rozbudzić w sobie jakieś nowe pasje, zainteresować się nowym hobby ... bo oto wszystko z braku zajęcia.  Zgadzam się na wypad do pubu, bo nie mam nic lepszego do roboty.  A że moi znajomi nie dają się namówić na inne zajęcia, proponowane przeze mnie to jestem w mniejszości.  Na pewno pomogli by tu nowi znajomi, z innymi zainteresowaniami.  Ale jak się poznaje nowych ludzi?? Może się na jakieś studia zaoczne trzeba zapisać?  Może ... hmmm, no nie mam pomysłu, jak się poznają ludzie?  Może pójść pod jakiś supermarket i zagadywać przechodniów: "Hej gdzie jest ten wielki supermarket" ;)(Czas Surferow, KMWTW).  A może nauczyć się być szczęśliwym z samym sobą.  Może muszę odnaleźć szczęście z przebywania z samym sobą.  Podobno jak się ma przyjaciela w samym sobie, to i reszta daje szczęście, bo już jesteśmy szczęśliwi, nieważne co się wydarzy.  Czy to prawda?  Czasem się nad tym zastanawiałem, ale do końca nie potrafię tego zrozumieć.  Jak mam być szczęśliwy ze sobą?  Mam być schizofrenikiem?  A może to nic złego?  Może czasem powinienem po prostu się zatrzymać w miejscu.  Nie szukać niczego.  Nie wyznaczać celów.  Po prostu zatrzymać się na chwilę, rozejrzeć się.  Może przez to, że wydaję mi się, że gdzieś muszę zmierzać, nie zauważam, tego co jest obok.  Może zamiast myśleć o wspięci się na Mt Everest, powinienem wyjść z domu i pójść na górkę w parku.  Tam też są widoki.  Tam też trzeba wejść. Pogubiłem się już z własnymi myślami.  Sam nie wiem gdzie zmierzałem z tymi myślami.  Czasem wiem co chcę, ale nie wiem jak to osiągnąć.  I próbując osiągnąć cel, zapominam, co chciałem, albo dlaczego tego chciałem, przestaję mi zależeć, tracę motywację ... ja chyba za dużo analizuję wszystko, ale nie wiem, jak się od tego uwolnić.  Znam jedyne chwilowe sposoby ... a po dzisiejszym finale w siatkówkę mam zamiar go nie uskuteczniać.

12 września 2014 , Komentarze (3)

Tak sobie dzisiaj jechałem i rozmyślałem. Jako, że w obecnej pracy bardzo dużo jeżdżę to zwolnił mi metabolizm. Wstaje rano, stoję gdzieś gdzie nie ma toalety i zanim dojadę tam, gdzie mogę, to mi się odechciewa - i to się odkłada w jelitach. Metabolizm zwalnia. Później dojeżdżam, siadam ... i nie chce wyjść. Zatwardzenie. A to też wynika z marnej diety. Jem nie to co zdrowe i co uważałbym za stosowne, lecz to co mam, to co tańsze i to jeśli mam czas. Rzadko jem jakieś sałatki czy inne potrawy wymagające produktów, które często nie mam czasu nawet zatrzymać się i kupić. Na początku szkoda mi było pieniędzy, ale teraz już nawet rzadko mam czas i możliwość. Często przejeżdżając koło sklepu jest zamknięty jeszcze albo już, albo śpieszę się na załadunek, albo rozładunek. A więc w moją dietę wszedł od dawna negowany chleb, pieczywo "wasa"... z masłem, które można przygotować wszędzie. Nie kupię warzyw na dłuższy okres, bo lodówka mała. Zapas na 2 dni maks mogę zmieścić. Nie wspomnę już o jakiejś wątróbce, jajach wiejskich czy zsiadłym mleku, których po prostu dostać się nie da. Ale nie o to chodzi. Dużo jeżdżę, mało toalet, brak czasu, słaba dieta, mało ruchu: zatwardzenie, zwolniony metabolizm. No i tak o pierdach dzisiaj myślałem. Niby są złe, są oznakiem złego odżywiania ... some say ;) ... ale - jak nie chce wyjść to są takim popychadłem, mieszanka gazowa wypychająca balast, wyrzutnia powietrzna. Gorzej tylko jak się ładunek zbiera za paliwem rakietowym i pocisk zamiast zostać wypchnięty na zadaną trajektorię i wychodzi z tego niewypał. No i jeszcze tak z pozytywnej perspektywy - mam urozmaiconą dietę! Sobota: piwo, gin z tonikiem, paluszki rybne z ryżem. Niedziela: smażone filety rybne, grzybowa z makaronem, wódka z ze spritem lub cola. Poniedziałek: ... chleb z masłem i pasztetem + keczup i majonez. Wtorek: Chleb z masłem i konserwą mięsną +keczup i majonez. Środa: Chleb z masłem i miodem, gorący kubek z masłem. Czwartek: Gorący kubek z masłem, słonecznik z miodem. Piątek: Owsianka z wodą, miodem, słonecznikiem i fusami z kawy (wsypałem owsiankę i resztę do kubka po kawie - zapomniałem, że zostały fusy, bo rzadko ostatnio kawę sam robię - zazwyczaj piję z ekspresu, albo automatu, na firmie, gdzie mam rozładunek, albo na granicy w biurze celnym), no i dziś miałem czas więc zatrzymałem się na zakupy, a więc sałatka z rzodkiewek, pomidorów, cebuli, sałaty lodowej, z przyprawami, octem jabłkowym i olejem migdałowym i z oliwek. Szaleństwo Sobota: Zaplanowana taka sama sałatka z karkówka, albo rybą jak się uda coś złowić. Być może z grilla jak będzie ładna pogoda. PS. zakupów nie zrobię - nie mam samochodu, do sklepu za daleko, co najwyżej można iść do lasu na grzyby, albo na ryby na fjord. Ciężarówką się ruszyć nie mogę - pauza weekendowa !!!

17 sierpnia 2014 , Skomentuj

Nie pisalem nic dlugo, bo brak czasu.  A teraz brak zajecia to postanowilem spisac kilka spostrzezen mimo ze nie mam ich zbyt wiele.

No wiec konserwy - to zla sprawa - sa niesmaczne - przynajmniej te najtansze.  A jesli mam kupowac drozsze, to po co mi koserwy.  Wole juz na miejscu cos "swiezszego" kupic.  Glupia mortadela, chociaz 5 razy drozsza niz u nas jest lepsza niz konserwa.  
Jesli chodzi o alkohol - to prohibicja.  Ceny 6 razy wieksze.  1sze 2 tygodnie nic nie kupilem.  Patrzylem na ceny i sie za glowe lapalem.  Jak sie oswoilem z cenami to zaczalem robic zakupy (konserwy odradzam).  Wybieram rzeczy tansze, na ktore nie wydam wszystkich zarobionych pieniedzy (przydalo by sie co zaoszczedzic jak juz sie takie wyrzeczenia poczynilo).
Alkoholu tez na poczatku nie kupowalem, ale pozniej nuda - brak zajec - wiec zamiast kupowac tyle na ile bym mial ochote, to kupuje za tyle, ile bylbym w stanie wydac w Polsce.  

Widoki super: fiordy, gory, lasy.  Przekroczylem kolo podbiegunowe.  Na parkingu same kampery, campingi, motocyklisci i oprocz mojej ciezarowki jeszcze tylko jedna stala, na slowackich tablicach.  Stalem ok 60km od kola podbiegunowego na polnoc przy fiordzie z gora pokryta sniegiem - widok super.  Do tego caly czas widno (dzien polarny) - wstalem o 2 w "nocy" zalatwic potrzebe - a tam dzien.  3 razy sprawdzalem godzine, zeby upewnic sie, ze nie zaspalem na zaladunek.  W lato super, ale zima, caly czas jest noc - dolujace miejsce to musi byc wtedy.

Postanowilem napisac, bo przyszlo mi do glowy kolejny raz moje przemyslenie.  Wydaje mi sie, ze juz to zapisalem w pamietniku, ale dla pwnosci powotrze to tak samo jak powtorzyly sie moje przemyslenia: Jak to dziala? !!

Skoro kula ziemska jest okragla, to dlaczego nie mamy caly czas pod gorke, albo z gorki.  No i wlasnie jak by to mialo byc - czy my caly czas zmierzamy pod gore, czy z gory?  Przeciez nie zyjemy na tafli unmieszczonej na zolwiach.  A wiec z gory czy po gore non stop zmierzamy?  No i dlaczego ani z gory ani pod gore tak na prwde nie zmierzamy?  Czy gdyby zrobic autostrade dookola Ziemi to  ... to wlasnie co?  Albo kolejka gorska - ciagle by miala z gorki czy pod gorke?  Jak tak naprawde dziala grawitacja  -  ciagnie nas do srodka - dlatego trzyma nas w miejscu - dociaga do srodka i dlatego nie zjezdzamy z tej naszej duzej gorki.  To mnie troche przerasta.  Nie potrafie sobie tego logicznie wyobrazic.

Dieta - diety brak.  Jem to co jest i kiedy mam czas.  Czyli najczesciej przed snem po 15h pracy.  Ewentualnie czasem w jakims korku albo promie.  

Ostatnio myslalem, ze to ciezka praca i ja rzuce bardzo szybko.  Ale postanowilem trosze inaczej podejsc do tematu.  Sa luzie, ktorzy spedzaja cale dnie i noce przed komputerem grajac w roznego rodzaju gry komputerowe.  No wiec postanowilem zmienic myslenie i podejsc do tematu jak do rozrywki.  Nie przejmowac sie czy zdaze, czy nie na zaladunek, rozladunek, prom czy do parkingu.  Powiedzialem sobi, ze zdaze to zdaze, nie to nie.  Zaplace kare - trudno - takie zasady gry.  Strace pare puktow ale nastepnym razem bede uwazniejszy.  Nie dostaje zadnych bonusow, wiec sam je sobie ustalam.  Zamienilem stres spowodowany napietym harmonogramem na gre, w ktorej nic nie trace.  To pracodawca zarabia na mojej pracy.  Wiec jak nie zdaze to on nie zarobi.  Jesli jade z gory po sempertynach w deszcz i wywroce sie - to ciezarowka jest ubezpieczona.  No i to nie moja ciezarowka.  Wiec po co mam sie przejmowac.  Zaczalem wiec czerpac przyjemnosc z adrenalinki ciezkich tras.  Czuje calym cialem jak wysoko polozony punkt ciezkosci balansuje i chwieje sie na zakretach.  Czuje to na kierownicy, pod nogami, widze w lusterkach.  Zadna gra komputerowa nie daje takich wrazen.  

Wiec stwierdzilem, ze bede sie cieszyl wrazeniami, zamiast sie stresowac.  A jakbym rzucil prace, to bym siedzial w domu i grajac w gre komputeroa, narzekalbym jakie to jest slabe i bez emocji. 
Tak samo mam z wieloma filmami i programami TV.  Im wiecej przezyje, im wiecej mam doswiadczen, im wiecej wiem o zyciu o tym jak co funkcjonuje, o firmach, fabrykach, ludziach, towarach, itp, itd ... tym mniej czerpie przyjemnosc z ogladania filmow.  Bo za duzo wiem, za bardzo sa dla mnie nadziewne i sztuczne.  Za bardzo dostrzegam szczegoly, w ktorych malo sie zgadza.  Z tego samego powodu denerwuja mnie wiadomosci i reklamy.  Mam kontakt z wieloma ludzmi z roznych zakatkow europy, a takze swiata.  TV pokazuje swoja wersje rzeczywistosci.  To jest jakas czesc, wykreowana przez media.  Ale jest to mala czesc.  Nie jest zbyt reprezentatywna.  Wiele osob zyje w innym siweicie, w innej rzeczywistosci.  

Ale o innej rzeczywiusosci juz pisalem i napisze wiecej innym razem.

Na wyrzucilem z siebie to co mnie troszke dreczylo i mam spokoj do nastepnego razu, az sie znowu cos we mnie nazbiera i bede musial to zapisac.  Zebym kiedys mogl wrocic i przeczytac wlasne spostrzezenia i porownac na ile sie one zmieniaja na przestrzeni nowych doswiadczen.

2 czerwca 2014 , Komentarze (9)

to juz jest oficjalne.  waga 85, do ktorej sie przyzywczailem jest juz nieaktualna.  nie zmianialem, bo myslalem, ze to chwilowa sprawa.  bylo 86-87.  A teraz pokazuje waga 88,5, a wiec to nie jest chwilowe.  1,5 miesiaca w domu, bez pracy - widac efekty.  Sporadyczny basen i rower to za malo.  Ale w srode wyjezdzam w delegacje.  Dieta obowiazkowa.  Nowa praca, nowe zajecia, nowe kraje, drogie, wiec samo to mam nadzieje da mi motywacje do zmniejszenia jedzenia.  Teraz zastepuje wszystkie przyjemnosci jedzeniem, a jak sie czyms zajme to na pewno bede jadl mniej.  Myslalem, ze pizze, kebaby, alkohol w weekend jedzenie po nocy, nie odbije sie tak szybko na mnie.  Ale sie mylilem.  
Tak więc dzisiaj i jutro pakowanie i przygotowania do wyjazdu.  Jeszcze nie wiem co wezme ze soba.  Na razie mam 6 konserw, ale na 2 miesiace cos jeszcze by sie przydalo.
Nie wiem w ktora strone mam skierowac swoja diete.  Wiem, ze na pewno bedzie ciezko na poczatku. 

29 maja 2014 , Komentarze (8)

Dzisiaj w jakiejś piosence hiphopowej słyszałem o czymś takim - tabletka na amnezje.  Ile rzeczy nabrałoby nowego sensu po takiej tabletce. 

Tak sobie nieraz myślałem na temat reinkarnacji.  Podobno są ludzie którzy pamiętają swoje poprzednie wcielenia.  I ja nieraz się zastanawiałem, kim byłem, jeśli byłem.  Czy to moje pierwsze wcielenie, czy może wcześniej w innym kraju, na innym kontynencie, na innej planecie.  Zastanawiałem się, skupiałem się, próbowałem wprowadzić się w stan hipnozy.  Chciałem po prostu sobie przypomnieć kim jestem, kim byłem.  Dzisiaj wiem, że to był błąd.  Nie chciałbym pamiętać kim byłem przez ostatnie 10-15 lat.  

Jeśli reinkarnacja ma rzeczywiście miejsce, to lepiej, że nie pamiętamy poprzednich wcieleń.  Bo co jeśli wcześniej mieliśmy lepsze warunki, lepszy start, lepsze życie.  Nie potrafimy wtedy doceniać i cieszyć się tym co mamy.  Ten sam błąd popełniamy patrząc na życie innych ludzi: "A bo ten to ma to i zarabia tyle...  Tamtemu to dobrze...  Chciałbym mieć to co tamten".  A powinno być tak: "Dobrze, że mam to... Jak ja się z tego cieszę... "  Zamiast: " Znowu tylko suchy chleb", to "Kolejny dzień stać mnie na chleb".

Problem z niezadowolenia wynika chyba z braku kreatywności.  Nie potrafimy z dostępnych środków stworzyć warunki do szczęścia.  Zamiast skupić się na chwili obecnej, to patrzymy w dal za rzeczami nieobecnymi.  Wydaje nam si, że szczęście jest za rogiem.  Ja pisząc my - mam na  myśli siebie, ale nie tylko.  Moje rozumowanie zapożyczyłem z otoczenia.  Każdy dookoła mnie ma takie założenia i ja je automatycznie "wyssałem z mlekiem matki".  Staram się myśleć samodzielnie, ale niektóre programy mam tak głęboko zakorzenione, że ciężko jest je obejść. Przez co walczę z myślami.  Najlepszym rozwiązaniem na dzień dzisiejszy wydaję mi się zmiana otoczenia na takie, gdzie nie będę słyszał negatywnych opinii: "nie da się... tak nie można... tak ma być... tak już jest ..."  A mi się wydaję, że tak nie jest.  Jest zupełnie inaczej.  

A czemu w ogóle to piszę:
Kilka lat mieszkałem i pracowałem za granicą.  Wyjechałem pierwszy raz w wieku 19 lat.  Praktycznie zaraz po szkole.  Postanowiłem się w Polsce zadomowić.  Znalazłem pracę, dobre zarobki - niby wszystko w porządku.  Ale na każdym kroku nie coś złościło.  Drobne szczegóły, które normalnie nie powinny przeszkadzać, po prostu mnie złościły.  Zarabia się mniej.  Ja około 2 razy mniej, co i tak nie jest najgorsze.  Ale wiele rzeczy jest droższe.  Tańsze są alkohol i papierosy.  Ale ubrania, rozrywka, zakupy: droższe.  Co więcej pracodawca myśli, że robi łachę.  Urzędnicy myślą, że robią łachę.  Ludzie na ulicy czy w sklepie idą jak na ścięcie.  A jak się do nich uśmiechnąć, to patrzą jak na debila.  W tym kraju nic nie można.  Każdemu coś przeszkadza.  Ale i tak każdy się wstydzi odezwać.  Same wzajemne kółka adoracji i hejterów.
No i tak: niby nic - jak to mówią niektórzy: tak już jest.  No i niby tak.  Niby tak było.  Ale jak ja zwracam na to uwagę znajomym to oni też widzą w tym problem.  Ale nikt nie chce tego zmienić.  A więc to nie problem.  Bo gdyby to był problem, to by się tą sytuację chciało zmienić.  A więc najprawdopodobniej, gdybym nie widział, że można żyć inaczej to bym się cieszył z dobrej pracy, z dobrych zarobków, ze zdrowia, z dachu nad głową, z samochodu, motocykla, rowerów, możliwości podróży ... do sklepu po piwo.  Ale ja wiem, że może być lepiej.  Chciałbym być co najmniej tak dobrze traktowany jak wcześniej.  Chciałbym poczuć tą pozytywną atmosferę.  
I właśnie tu chciałbym tabletkę na amnezję.  Jakbym teraz ją zażył i zapomniał ostatnie lata swojego życia, to bym się cieszył z tego co mam.  Był bym mega szczęśliwy.  A tak to czuję się jakbym był w jakimś kraju trzeciego świata, w jakiejś Afryce, w jakiejś koloni, gdzie człowiek to bydło, które ma prawo pracować i płacić podatki.  

Piszę w czasie przeszłym, gdyż mam zamiar w delegację wyjechać.  Jak mnie nie będzie parę tygodni, to spojrzę na to wszystko świeżym okiem, trochę zapomnę i może popatrzę wtedy na pozytywy zamiast negatywów.

14 maja 2014 , Komentarze (3)

Jak w tytule:  W moim życiu niby coś się działo, ale tak naprawdę zataczałem krąg i wracałem do punktu wyjścia.  


Wydawało mi si, że coś robię, że coś się dziej, a tak naprawdę ruch ten był dookoła własnej osi.  Zawsze wracałem do punktu wyjścia.  Zaczynam ruszać z miejsca, ale czy tym razem pójdę naprzód czy znów zakreśle koło i wrócę do punktu wyjścia.  Mam nadzieję, że ruszę do przodu.  Ale jak?  Mam nadzieję, że odpowiedź przyjdzie sama jak już. zacznę się poruszać.  Wszystko to małymi kroczkami.  Jak się przyzwyczaję do małych kroczków to zwiększę zasięg.  Póki co postaram się cieszyć z tych drobnych zmian.  Nie będę się spieszył.

Nie chodzę regularnie na basen.  Ale wychodzi, że zazwyczaj 2 razy w tygodniu się wybiorę.  Na siłownie raz się namówiłem.  Alkoholu nie piję już ponad tydzień.  Od razu mam mniejszy apetyt na fast-foody.  Wczoraj ugotowałem 1szą zupę od dawien dawna.  Byłem też na zakupach.  Zrobiłem sałatkę.  Dzisiaj znowu sałatka, basen.  Coraz więcej mam energii do życia.  Być może powoli to się zmienia, ale czuję.  

To nie była taka sałatka jak kiedyś - pełna zieleniny, bez żadnych przetworzonych dodatków, z kiełkami, ale nie była najgorsza.  Sałata, ogórek, rzodkiewka, zestaw przypraw (ziółka głownie plus sól himalajska), ocet winny.  Po "przemaszerowaniu" się tego: oliwa z oliwek, olej kokosowy ... i ser żółty wczoraj a dzisiaj serek sałatkowy.

Zająłem się czymś innym i wena mi znowu uciekła.  Napiszę resztę przemyśleń innym razem.

11 maja 2014 , Komentarze (8)

Ponieważ ostatnio brak mi przyjemności z życia - postanowiłem coś zmienić.  Tydzień czasu już nie piję, nie palę, zero jakichkolwiek używek.  No być może nie całkowite zero, bo w środę skusiłem się na kawę.  Myślałem, że pomoże mi nabrać energii na basenie.  Ale kawę zrobiłem, a jadąc na basen zostawiłem w domu.  Więc wypiłem po powrocie.  

A więc na lepsze samopoczucie - zmiany.  Pracę rzuciłem - nie pomogło.  Siedzę w domu i się nudzę.  Więc odstawiłem używki, które już mnie tak nie zajmują jak kiedyś.  Zrobiłem tylko wyjątek w weekend majowy.  Znajomy przyjechał z daleka i złamał moją słabą "silną" wolę.  

No więc kupiłem nowy środek transportu: motocykl.  Niestety, ponieważ się nie znam, to kupiłem złom.  Stoi w warsztacie i najprawdopodobniej naprawa wyniesie mnie dwa razy tyle co za niego zapłaciłem.  Ale zanim odstawiłem go do warsztatu trochę pojeździłem. Podjechałem do mojej starej pracy... zastanawiałem się nawet czy nie wrócić.  Ale prawda jest taka, że znowu bym się męczył.  Z jakiegoś powodu rzuciłem tą pracę.  I mimo iż teraz odpocząłem, to najprawdopodobniej z czasem znów bym się zmęczył tymi samymi drobiazgami, które mi nie pasowały w pierwszej kolejności.  Taki mamy rynek pracy:  zamiast postarać się coś zmienić, lepiej przyjąć nową osobę, która nie będzie narzekać.  No pewnie, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale jak człowiek zmęczony, to i zły.  Więcej małych szczegółów mu przeszkadza.

Zmiany u mnie następują bardzo powoli.  Chodzę na basen.  Jeżdżę na rowerze.  Byłem pierwszy raz na siłowni i teraz od trzech dni rękami nie mogę ruszać.  Nogi na szczęście przyzwyczajone od roweru.  Ale brak mi we wszystkim regularności jeszcze.  Zdrowe odżywianie, ćwiczenia itp - we wszystkim brak mi regularności.  Muszę sobie chyba sam grafik rozpisać i się go pilnować.  I pozwalać sobie usiąść przed komputerem, jak wykonam zadania.

...No i najważniejsze ... muszę zacząć się golić, bo wyglądam jak baba ! IYKWIM ;)

A więc pisząc to, mam zamiar sobie ugruntować myśli.  Żeby nigdzie nie uciekły.  Żeby to nie były słowa rzucone na wiatr, które ulecą w zapomnienie.  Wychodzę z założenia, że lepsze powolne zmiany niż żadne.  Tak samo w tą gorszą stronę nie zmieniłem kierunku z dnia na dzień.  

Tak sobie jeszcze myślę, że zanim się ogolę, to może jeszcze na solarium skoczę.  Nie będą się na mnie krzywo patrzeć, jeśli będę wyglądał jak baba ;) KMWTW :D

26 kwietnia 2014 , Komentarze (4)

mialem zaczac sie zdrowo odzywiac.  tak juz 2 miesiace temu postanowilem.  2 tygodnie temu mialem ostro zaczac.  a ja wczoraj pizze zrobilem, dzisiaj pizze ... do tego  ... eh chyba od poniedzialku zaczne.  jeyne uspraiwedliwienie to, ze pizza na ciemnym ciescie ...  a motywacja niby jest, bo marynarke mam za obcisla, a za miesiac wesele.  moze bedzie na tyle goraco, ze ja szybko zdejme ;)

17 kwietnia 2014 , Skomentuj

Ostatnio  jestem obojętny na wszystko.  Nie wiem czy to dobrze czy nie dobrze.  No właśnie - nawet nie uważam, żeby było to coś złego.  Ale wydaję mi się, że przydało by mi się trochę emocji, więc obojętność nie jest na dłuższą metę zbyt pożądana.  Być może nie przejmuję się wszystkimi złymi rzeczami, które spotykam na drodze, ale nie cieszą mnie też dobre rzeczy.  A więc nie mam motywacji do działania.  Bo nawet efekty czegokolwiek nie potrafią mnie usatysfakcjonować.  A więc nie szukam żadnej drogi.  Nie zmierzam w żadnym konkretnym celu.  Stanąłem z boku i obserwuje innych.  Czuję się jakbym już szedł tą drogą i wszystkimi pobliskimi.  Więc tylko stoję w miejscu, a plansza się zmienia wokół mnie.  Jak to Sokół śpiewał o MarioBros.  Tak właśnie się czuję.

Nie muszę wchodzić na wagę, żeby wiedzieć ile ważę.  Mogę się pomylić o około 0,5kg.  Przydało by się zrzucić trochę dla lepszego komfortu i samopoczucia przynajmniej... ale w sumie to od paru dni leże i nic nie robię, więc po co.  Byłem wczoraj na basenie, ale nie czułem jakiejś potrzeby, a później zadowolenia, po prostu nie chciałem siedzieć w domu.

Ale właśnie znalazłem sobie motywacje.  Za półtorej miesiąca idę na ślub.  A więc trzeba będzie zrzucić coś, żeby nie urwał się guzik w marynarce. A więc od dzisiaj włącznie - nowe zasady:  odstawiam słodycze, nie jem przed snem, postaram się więcej zieleniny, a mniej ... powiedzmy smażonego i fasfudów, więcej ruchu.  No i już samym pisaniem się pozytywnie nakręciłem, że postanowiłem zrobić coś nie związanego z tematem: posprzątam pokój.  Obejrzałem wszystkie odcinki serialu, który mnie ostatnio pochłonął, więc powinienem się oderwać od komputera.  Włączę muzykę i poćwiczę. Ale najpierw pojadę na targ po zakupy - jajeczka wiejskie, mleczko swojskie, może ogórki kiszone ... hmmm - chyba będę musiał samochodem jechać, żeby się  tym zabrać. A planowałem rowerem.  A może rowerem, wezmę jajka, a po resztę jutro pojadę.

A tak z innej beczki.  Dawno nie pisałem żadnych listów, esejów ani nawet wpisów w tym pamiętniku i ... wypadły mi z głowy niektóre słowa.  Dzisiaj musiałem wpisać do słownika ang-pol słowo "on demand", bo wypadł mi polski odpowiednik, którego chciałem użyć "pożądane".  I tu ponownie potwierdza się, że to czego nie używamy, zanika.  Jest tak z naszymi mięśniami, ale również z językiem.  Ale wszystko można odbudować, jak już znów się zacznie używać, A więc no stress:

15 kwietnia 2014 , Skomentuj

dzisiaj się natknąłem na taki tekst: "jest taka podstawowa zasada 6*N - nikt nigdy nikogo niczego nie nauczył 

bo każdy sam musi się nauczyć i przekonać".

No i coś w tym jest.
Trochę mnie irytuje, że ludzie powtarzają czyjeś błędy, powielają powtarzane schematy.  To że coś jest non stop powtarzane w mediach głównego nurtu - nie oznacza to prawdy.  Ile razy by nie powtórzyć kłamstwa - to dalej będzie to kłamstwo.  Z tym że słuchając ciągle tego samego - przyzwyczajamy się do tego, oswajamy się z tym, zaczynamy myśleć, że to jest nasze zdanie.  

"Margaryna jest zdrowa, tłuszcz jest niedobry, większość posiłków powinno się składać z węglowodanów, pij dużo wody, nie wychodź na słońce, szczególnie jak świeci, itp ..."
Nie próbuję nawet mówić, że masło jest lepsze, że tłuszcze są potrzebne, że im mniej węglowodanów w diecie, tym lepiej, że cholesterol nie musi być zły, że spożycie wody jest zależne od spożywanych posiłków i trybu życia, że słońce pomaga przy tworzeniu wit. D3 w naszym organizmie, która jest pomocna ... bo to jest odbierane jako atak na ich wiarę.  Oni wierzą w co innego.  Próbuję więc łagodniej - pytając - dlaczego tak uważają, skąd się wzięły ich opinie i czy znajdują one odzwierciedlenie.  Próbuję po prostu rozmawiać, ale raczej ludzie nie słuchają, co mam do powiedzenia. Sami też nie potrafią wytłumaczyć swoich wierzeń, poglądów.  Często jeśli ktoś już próbuje rozmawiać, kończy rozmowę słowami - "nie wiadomo tak naprawdę co jest zdrowe, więc będę jadł, jak się nauczyłem."

W sumie to nie powinno mnie to dziwić.  Jeśli coś jest mocno zakorzenione w naszej głowie, ciężko się wyrwać z takiego myślenia.  Marudzę, że inni nie chcą słuchać, ale sam w niektórych przypadkach, nie jestem otwarty na dyskusję:

-"(...) już starczy, nie ma sensu pić więcej...:
-"Nie starczy... jeszcze jedna butelka... albo dwie..."

A to było już zbędne ;) IYKWIM 
Ale ja nie chciałem słuchać żadnych argumentów.  Wierzyłem, że wiem lepiej.

W skrócie to chodzi mi o to, że rozumiem, dlaczego ludzie nie wierzą w prawdę i dlaczego nie chcą czasem nawet dyskutować o niektórych sprawach.  Niektóre sprawy są tak zakorzenione w naszej psychice, że ciężko o nich myśleć z innej perspektywy.  Ale wiele rzeczy można sprawdzić i się przekonać - nie trzeba po prostu ślepo wierzyć.  I rozumiem wygodny slogan: "Błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli", ale jeśli jest tylko możliwość zobaczenia - to wypadało by z niej skorzystać.

Wyobraźcie sobie czy lepiej wierzyć, że można schudnąć czy lepiej spróbować, że się da?  Na to pytanie każdy powinien sam sobie odpowiedzieć, co sprawia im większą radość.

Jeśli coś daje negatywne rezultaty, to nie ważne ile razy się to powtórzy - rezultaty będą takie same.  Żeby zmienić rezultaty, trzeba zmienić sposób postępowania.