zobaczyłam go...
... i nerwy mi przeszły - cała ja. Pogoda fatalna, tylko zmoklibyśmy w tych górach. S. obiecał poprawę i zarzekał się, że następnym razem pomyśli trzy razy.
Za to mam problemy z mamą. Ja już sama nie wiem, zawsze mam jakiś problem. To chyba nie z otoczeniem jest coś nie tak, tylko ja jestem jakaś problemowa ;)
Umówiłam się z nią wczoraj na około 16:00, żeby podwieźć ją na działkę. Miałam trzy godziny czasu, żeby pochodzić po mieście z S. Zaszliśmy do mojej pracy, wymyśliłam, że zrobimy w końcu dla niego nowe okularki. Jak to zazwyczaj bywa - opóźnienie u okulistki, zwieszony system, sto innych trudności do pokonania, wszystko w pocie czoła, byle szybko ale i porządnie. Ledwo wyturlałam się na zewnątrz - dzwonię do mamy. Nie odbiera. Jadę na złamanie karku do domu, a tam cicho, pusto... Dzwonię raz jeszcze. A tu wielkie oburzenie, bo jest 16:10, ona się doczekać nie mogła i wyszła na autobus. Zamiast zadzwonić, zapytać... Uprzedzić. Albo spieszyłabym się bardziej (choć nie wiem, czy to było możliwe), albo nie spieszyłabym się wcale...
Ręce opadają. A to tylko kropla w morzu, kłótnia jedna z wielu.
Waga stabilna, około 66,5 kg. Jem co chcę, byle w małych ilościach. Chociaż jak jestem wkurzona to wszelkie granice przestają istnieć, jem im więcej tym lepiej. Sama sobie chyba chcę zrobić na złość.
Dziękuję dziewczynom za pomoc w zakresie ubioru :P Pooglądałam sobie linki od Was, podpatrzyłam co jest modne i poszłam na kompromis między tym co ja lubię, modą, a ... ceną :D Mam nadzieję, że będą jakieś zdjęcia ;)
Pozdrawiam :*
piszę, bom wku*wiona :P
No nie mogę, no. Serio nie mogę.
Mam z moim S. sytuację taką, jaką mam - widzimy się średnio raz w tygodniu (optymistycznie...) i to na parę godzin tylko i w ogóle jeszcze w bólach, bo ciężko poprzekładać w pracy zmiany. Nadeszła oto wiekopomna chwila - mamy okazję spędzić ze sobą cały jutrzejszy dzień. No właśnie...
... nie cały, bo mój S. pożyczył siostrze auto, dostanie je jutro koło 10:00, więc będzie u mnie najwcześniej 11:15. Pod warunkiem, że auto dostanie na czas, a wiadomo jak to bywa...
No, to trzeba nie myśleć po prostu! I jeszcze zdziwiony, że ja mam pretensje o coś.
To już nawet nie chodzi o tą godzinę, tylko o fakt, że ja miałam z mamą jechać na zakupy jutro (zaklepała sobie mnie już dużo wcześniej) i zwodzę ją cały dzień, że nie wiem o której będę mogła jechać, bo przyjedzie S., bo jednak ma wolne i na pewno gdzieś razem pojedziemy, więc nic jej nie mogę obiecać ani się umówić i ble ble ble, bo muszę najpierw pogadać z S.
I o to właśnie chodzi, że ja się z nim liczę. Mamy dla siebie trochę czasu i jeśli trzeba go dodatkowo ograniczyć, to dzwonię do niego, pytam i ustalam szczegóły. A on ma to w dupie. I w góry nie pojedziemy, bo 12:00 to za późno, żeby gdziekolwiek jechać. Zrobimy to co zawsze - posiedziemy w domu. A pewnie i tak będzie lało :]
kolejny koniec
Zdałam egzamin na technika. Jestem dyplomowanym optykiem (uhum, jak z koziej dupy trąbka).
Jeśli uczy się po to, żeby się nauczyć, to zdany egzamin cieszy.
Jeśli uczy się po to, żeby się uczyć..., żeby bawić się na szkolnych imprezach, żeby wyrwać się z domu na weekend, żeby spotkać się ze znajomymi - zdany egzamin oznacza KONIEC.
Do dupy z takim czymś...
W ogóle chciałabym fajnie wyglądać na rozdaniu dyplomów. Może być to ubiór nieformalny. Pojęcia nie mam za czym się rozglądać. Spodnie mam, jeansy. Stać mnie tylko na górę :P Ma być z długim rękawem, bo w szkole oszczędzają na gazie... Dziewczyny, w czym się, kurka mać, chodzi?
próba przejęcia kontroli...
...działania naprawcze:
1. ograniczyć ilość spożywanych kalorii
2. zapożyczyć się i kupić kilka nowych ciuchów
Procent wykonania planu: 60%
;)
Wczoraj po obiedzie byłam na randce z moim S. w Mc. Zjadlam pysznego loda z polewą czekoladową - był boski. Jestem z siebie dumna, bo to był jedyny grzeszek tego dnia. W porównaniu do tego, co działo się w ostatnim czasie nie było źle.
Randka zakończyła się w galerii (handlowej oczywiście, galerii sztuki u nas brak :P). Kupiłam dwie pary spodni: jeansy i sportowe w góry, sportową białą rozpinaną kamizelkę z kapturem i buraczkowy polar. Miało być kobieco, wyszło jak zawsze :P Ale to dobrze, bo planuję odwiedzić Tatry, a niestety nie mam co założyć na siebie. Zazwyczaj brałam jakieś stare wytarte spodnie i znoszoną bluzę. Teraz wszystkie stare ciuchy spadają mi z tyłka :P
Planuję weekend w Beskidach z... mamą. Mój S. będzie spożywał urodzinowy obiad u swojej siostry, więc sama muszę zorganizować sobie wolne dni. Zobaczymy co z tego wyjdzie... Oby nie strzeliło mamie w krzyżu w przeddzień wyjazdu :P
obżastwo...
...już od dwóch dni przesadzam ze słodyczami. Ktoś w pracy postawił na stoliku miskę kruchych ciastek. Od tego się zaczęło. Nie potrafię przejść obok takich pyszności obojętnie :( A potem w domu: czekoladowe cukierki, wafle ryżowe z czekoladą, jakieś marchewkowe chipsy czy inny badziew, który udaje zdrową żywność... A o 23:00 zupa pomidorowa. Brawa dla mnie - nawet nie rozbolał mnie brzuch. Wręcz czułam się świetnie. Zero ograniczeń, czysta przyjemność.
Schudłam. Fajnie. Nie mam się w co ubrać... Mam jedne długie jeansy i jedne krótkie spodenki. Dwie sukienki, spódniczkę. Ze trzy t-shirty i... tyle. A... plus dwa komplety ciuchów do pracy, w których chodzę na przemian. Reszta ubrań wisi na mnie bezkształtnie, są co najmniej o dwa rozmiary za duże. Chciałabym oddać się radości buszowania po sklepach, kupowania ciuchów, w które wreszcie się mieszczę! Ale gdzie tam... Mama wyciągnęła maszynę do szycia i daje czadu :/
A ja chciałabym mieć coś nowego, fajnego, modnego. Wiadomo, że inne ubrania się kupuje w rozmiarze 44 czy 46, a inne w 40. Nawet po zwężeniu te pierwsze są obszerne i w żaden sposób nie podkreślają sylwetki.
A... i już słyszę to jęczenie mamy, że pierwsze zarobione pieniądze wydaję w sklepach z odzieżą, kiedy w szafach pełno.
Fajnie, że schudłam. Fajnie, fajnie...
dopada mnie demotywacja...
...właściwie dopadła mnie już jakiś czas temu.
Staram się polubić swoją pracę. Zastanawiam się, co mi w niej nie pasuje...
1) to, że jest PRACĄ. Już samo słowo "praca" kojarzy mi się pejoratywnie.
2) to, że czuję PRZYMUS. Muszę tam chodzić, muszę pracować. Bo innej alternatywy nie ma - bogatego męża na horyzoncie brak.
3) to, że póki co robię za "podaj, przynieś, pozamiataj".
4) to, że polecenia wydają mi osoby, które zajmują to samo stanowisko co ja. Wiem - są doświadczone, to od nich mam się uczyć. Właściwie powinnam się cieszyć, że w ogóle chce im się ze mną gadać.
5) to, że muszę robić coś, na czym nie do końca się znam. Wiadomo - nikt nie będzie mnie niańczył w nieskończoność. Ale pewniej czuję się, gdy mam kogoś obok siebie. W dodatku przeszkadza mi w pracy moje bezguście. Nie potrafię doradzić klientowi, bo dla mnie co by założył, wygląda tak samo... I nie wiem co z tym zrobić.
p.s. Pracuję w optyku.
No i tyle ... - opowieść z życia wzięta ;)
(zdjęcia) o tym pisałam ostatnio...
Kontemplując bezkształcie mojej sylwetki postanowiłam ponownie ją obfotografwać.
Wyszło tak:
Nie mam zamiaru użalać się jakoś szczególnie :P Mam tyłek jaki mam, wielkie biodra... Pocieszam się, że może chociaż będzie się fajnie rodzić :P
Tak było:
Zostałam kobietą pracującą. Kiepsko mi w tej roli... Nawet nie mam ochoty się starać jakoś szczególnie. Jeśli nie przedłuża mi umowy, poszukam bogatego męża ;)
Pozdrawiam :*
o matko, matko...
...skąd u mnie takie szerokie biodra?
Zrobiłam sobie kilka zdjęć w bieliźnie, często takie widzę tutaj na Vitalii, pomyślałam, że ja też wstawię. Ale nie wstawię. Obejrzałam je, wystraszyłam się, od razu wrzuciłam do kosza, a kosz opróżniłam, żeby mnie nie korciło. Załamać się można! Co to za figura? :P
Dupa płaska jak deska, talia nieproporcjonalnie wcięta i szczupła, a biodra takie wielkie, że wychodzą poza kadr. Mam szczerą nadzieję, że to jakieś przekłamanie aparatu czy coś tędy, bo inaczej będę musiała zmienić zdanie o sobie :P
waga, waga, waga
Za pierwszą wypłatę kupię wagę! Ta, którą mam w domu nie nadaje się kompletnie! W zależności od tego jak się na nią stanie, waży się kilogram więcej lub kilogram mniej. Więc nie wiem czy ważę 67 czy 69 kg... W momencie, kiedy chudnie się bardzo powoli, każde 100g jest na wagę złota!
Może znajdzie się jakaś chętna osoba, która wytłumaczy mi dlaczego nie należy ważyć się codziennie? ;) Ja robię to od stycznia i nie widzę powodu, dla którego miałabym stawać na wagę tylko raz w tygodniu lub raz w miesiącu. Wierzę, że macie jakieś powody, żeby tego nie robić, chciałabym je poznać :P
Plusem codziennego ważenia się jest możliwość trzymania ręki na pulsie. Od razu widać każdy spadek i każdą zwyżkę. Jeśli utrzymuje się ona kilka dni, można reagować.
A jakie plusy niesie ze sobą ważenie się co tydzień (lub co miesiąc)?
A teraz mniej dietkowo: szykuje się nam mini spotkanie klasowe. Z większością z tych osób widzę się dość często, ale może uda się ściągnąć kogoś, z kim dawno nie miałam kontaktu. Ciekawe czy zauważą we mnie jakąś zmianę ;) Chociaż szczerze mówiąc mam już dość "komplementów"... Gdzie się ruszę, tam słyszę, że ładnie schudłam. Wyobrazić mogę sobie tylko jak byłam odbierana wcześniej... Nie chcę być w ich oczach odchudzającą się osobą, chcę być sobą :P