= ponad 50 km kajakowania w cztery (niepełne bo jeszcze trzeba tu dojechać) dni. Pusto już tu na Mazurach i cicho. Ptaki się pochowały, tylko trochę kormoranów i czapli widać. Poznikały łabędzie i kaczki..gdzie, ciekawa jestem...?
Woda ciepła, cypelek na ulubionej wyspie Owczej mamy dla siebie już drugi raz. Na szczęście inni wolą w stanicach.... Wieczorem jest ognisko, rano kawa z takim widokiem:
A później długie pływanie w jeziorze 👍.
Obiady w stanicach wciąż wstrętne , coś tam pogrzebię, coś (ponad pół sandacza np.) S. przyganie, coś zostawię (pierogi z warzywami, mdłe i kluchowate-gdzie te przepyszne sałatki ze ziołami, podawane w Sorwitach kiedyś). Wsuwam za to jabłka i przepyszne pomidory, których w kajaku jest w bród.
Zapamiętuję lato ile się da 😎.
Po małych pomościkach, które były tu wszędzie, tylko kołki zostały, albo i nie..., a to miał być ważny rekwizyt do fotek z moją, ledwo co skończoną klazieną w kolorach kwiatków rosnących obok naszego lasu. Trawa, jezioro i piękny prawiezachód, musiały wystarczyć.
A teraz MissGrace już w zimowej kolorystyce rośnie równolegle z kolejnymi, burymi skarpetami dla S.