Moja dieta po moderacjach już jakos sama się ustaliła.
Załozenie było:
- vege, bo nie lubie jeść mięsa (oprócz sandaczy na mazurskich wyjazdach)
- bez pszenicy, jajek i nabiału, to dla mojego biodra (oprócz jajecznicy z grzybami, którą S. robi na dużych i małych wyjazdach)
- bez cukru i przetworzonych śmieci typu białkowe/energetyczne batoniki i owoców, które jadą długo i dojrzewają po drodze.
Zostają same pyszności = kasza z warzywami (pomidory wreszcie pyszne), różne makarowy z groszku i cieciorki, krajowe owoce, bób, kukurydza z kolby do skubania, orzechy.
Z biodrem dużo, dużo lepiej, liczę na jeszcze więcej, na zupełnie dobrze w jego zakresach ruchu.
Codziennie robię pół godziny treningu z obciążeniem na mojej nowej super corposiłce (jestem zupełnie sama), no i oczywiscie rower.
Waga wciąż +/- 53 kg, talia 67. Innych miejsc nie mierzę, bo to jest najwrażliwsze na podjadanie.
I ta pogoda ☀👍. Jest dobrze 🙂, jak bym miała ponarzekać, to tylko na brak czegoś do słuchania, nie mogę trafić. I że aktualna chusta nie za bardzo. I wzór i kolor. Przerabianie na inną juz zaczęte.
A w naszym lesie i okolicach, to już nikt nie pamięta, kiedy padało, susza jest olbrzymia. Ptaki i wiewiórki powyjadały wszystkie nasze dzikie czereśnie, nic dla mnie nie zostało, a na werandzie założyły punkt wyciągania ślimaków z muszelek.
Przepedałowane ponad 130 km. I odkryte nowe miejscówki nad rzeką.