Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą
I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy.
Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling.
Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam.
Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.
Wolny weekend + ładna pogoda +auto w serwisie = jazda rowerem do naszego lasu.
Spokojne 54 km, po naprawdę pięknej okolicy. Zajrzeliśmy nad Bug, ponarzekaliśmy, że prom zlikwidowany i żeby dostać się na drugą stronę, trzeba wdrapywać się po bardzo stromych schodkach na okropny most samochodowy, kupiliśmy miód gryczany prosto od pszczelarza.. Napasłam oczy widokami 😍.
Wieczorem ognisko, a rano wycieczka nad Narew.
Jaka szkoda, że lato się powoli kończy 😥
Nowa chusta/Miss Grace troszkę podrosła w pociągu, bo do tej pory pogoda jej nie sprzyja:
I przytachałam chyba z 10 kg cukinii, a właściwie to S. przytachał, od lokalnej pani, aż nie wierzę, że tyle wegańskiego leczo pożremy, chociaż ostatnio to nasz przysmak.
Cztery dni pedałowania, prawie 200 km, w dużej części po piachach i wertepach, w najpiękniejszej jak dla mnie części Mazur. Jest cicho, pusto, pagórkowato, jeziora co krok.
Nowy trend zauważyłam, związany z rowerami. Przywozi się je na camping camperem. Są to wielkie, czyściutkie elektryki, nawet tandem taki widziałam. Czasami się je zdejmuje, czasami nie. I siedzi się blisko nich przez cały dzień, grillując, z przerwami na moczenie się w jeziorze w wielkich dmuchanych flamingach (jeden nawet miał cekiny w środku) i innych takich, albo siedzenie na pomoście z piwem. Nie widziałam, żeby ktokolwiek na nich jeździł...🤔
Woda ciepła, rano i wieczorem pływanie, szczególnie magiczne o zachodzie słońca.
I moje biodro, nareszcie, po raz pierwszy od późnej jesieni chyba, zachowuje się jak biodro zupełnie, absolutnie zdrowe👍.
Obiady niedobre do jedzenia = dobre dla płaskiego brzucha.
We wtorek miałam następny etap leczenia biodra. Osocze bogatopłytkowe.
A tak już było dobrze, po rehabilitacji, kwasie hialuronowym i wykluczeniu ruchów drażniących, jak np boczne wykroki, żyłam sobie spokojnie, bez bólu i natrętnych myśli o nieuchronnej wymianie stawu na sztuczny 😪.
No i znowu zakaz sportu na tydzień, roweru na dwa dni, a potem niedużo, spokojnie. Chodzenie z kijkami, chociaż tak naprawdę to kule łokciowe inwalidzkie byłyby bardziej użyteczne...
= ponad 50 km kajakowania w cztery (niepełne bo jeszcze trzeba tu dojechać) dni. Pusto już tu na Mazurach i cicho. Ptaki się pochowały, tylko trochę kormoranów i czapli widać. Poznikały łabędzie i kaczki..gdzie, ciekawa jestem...?
Woda ciepła, cypelek na ulubionej wyspie Owczej mamy dla siebie już drugi raz. Na szczęście inni wolą w stanicach.... Wieczorem jest ognisko, rano kawa z takim widokiem:
A później długie pływanie w jeziorze 👍.
Obiady w stanicach wciąż wstrętne , coś tam pogrzebię, coś (ponad pół sandacza np.) S. przyganie, coś zostawię (pierogi z warzywami, mdłe i kluchowate-gdzie te przepyszne sałatki ze ziołami, podawane w Sorwitach kiedyś). Wsuwam za to jabłka i przepyszne pomidory, których w kajaku jest w bród.
Zapamiętuję lato ile się da 😎.
Po małych pomościkach, które były tu wszędzie, tylko kołki zostały, albo i nie..., a to miał być ważny rekwizyt do fotek z moją, ledwo co skończoną klazieną w kolorach kwiatków rosnących obok naszego lasu. Trawa, jezioro i piękny prawiezachód, musiały wystarczyć.
A teraz MissGrace już w zimowej kolorystyce rośnie równolegle z kolejnymi, burymi skarpetami dla S.
Moje buty do jeżdżenia na rowerze muszą być jednocześnie butami do chodzenia. I to po płaskim, ale długo, po niższych górach i po kamieniach, też tych mokrych. I mało zaokrąglone przy dużym palcu, bo on jak księżniczka na ziarnku grochu, coś zaraz nie tak i deformuje mu się paznokieć. I żeby były na lato, ale nie przemakały tak od razu, ale żeby schły szybko.
Kilka lat temu, jak model idealny został wycofany z produkcji, szukałam zamiennika tygodniami. W końcu trafiłam na scarpę i to było to 😍! Trzecia para już wcale nie taka nowa, a druga w lesie używana. Czwarta do kupienia w najbliższym czasie. Tylko, że ich wygląd (tak, kupuje różne kolory) już trochę mi się znudził. I jak to z fb bywa, jeszcze dobrze o tym nie pomyślałam, a już podesłał mi buty nie do biegania po górach, takie, o jakich myślałam...
Nike, dawno, dawno temu to był mój nr 1 ubrań i butów treningowych, od kilku lat, po odsyłaniu tego co kupiłam bo gatunkowo zeszło na psy, trzymam się od niej z daleka. Ale te buty...
Zamówiłam, idealnie wygodne, zostawiłam, a w Czechach było testowanie:
+ są mega wygodne, bardzo mi się podobają, przyczepność mają świetną
- są gorące, przemakają od razu, a po całym dniu godzenia w upale, skarpetki maja cień dziwnego chemicznego smrodu..
Scarpa lepsza, dużo lepsza👍, czas nową parę zamawiać.
Jedyne takie nieaktywne było w sobotę. Padało od rana do nocy. Na Szrenicę wjechaliśmy w pelerynach i potem już ze schroniska nie wyszliśmy. Nawet przyjemnie było słuchać wyjącego wiatru i deszczu walącego w szyby.
A niedziela przepiękna, wybraliśmy długą drogę w dół. I koniec 😥. Czas do roboty wracać...
Jest w Czeskim Raju, a w menu ma wszystko dla tych, którzy pedałują, wspinają się, łażą po płytkich jeziorach jak zombii szukając czegoś na dnie (nie mam pojęcia czego 😉)
Pierwszy camping był zajęty, ale i tak nie taki, jak lubię. Z boiskami i basenem..., drugi - porażka = ogromny obszar, domki, kampery, namiot na namiocie, a wszystko to na palącym słońcu, ludzie wszędzie, lody, frytki i plaża. Dzieci biegają i piszczą. Z trudem przedarliśmy się przez ten tłum i uciekliśmy do Nieba.
Tu jest idealnie, a po drugiej stronie jeziora jest camping, który nazywa się Piekło I co noc, tak sądząc po dźwiękach, trwa tam mega impreza.
Wczoraj na obiad znowu było 1,5 knedlika z jagodami, z cukrem, śmietaną i dekoracją z bitej śmietamy.. nawet bym je lubiła, gdyby nie to okropne poczucie winy 😀.
A dzisiaj już pada, namiot na szczęście na domek zamieniliśmy, a nocleg znowu na Szrenicy, gdzie autem wjechać się nie da...
Nie jest łatwo złożyć szybko cały "obóz" po kilkugodzinnej rowerowej wycieczce, w strasznym upale i prz wyciu samochodów straży i policji. I znaleźć jakieś inne miejsce, na następne dwa dni, niezbyt daleko.
Kokorin i okolice wydał się akurat. Lasy, zamki, góry, masę rowerowych szlaków. Kemping trochę za bardzo eko, nawet na nasze standardy (bez prądu i wody, bo "dzieci pompę popsuły"), ale w lesie i nad strumykiem, ludzi mało.
Obok nas rodzina mieszkająca tam chyba całe lato, albo dłużej, całe mieli gospodarstwo 😉, z paleniskiem kwiatkami i namiotem prysznicowym = obiektem mojej zazdrości. I wszyscy byli bardzo grubi. Starsi ledwo chodzili, młodszy albo leżał albo siedział, był mega olbrzymi. Pierwszy raz widziałam tak bardzo otyłych ludzi z bliska i pierwszy raz dotarło do mnie, jakie to jest okropne uzależnienie i choroba, zmieniającą ludzi w odizolowane kaleki.
A okolica sprzyja. Sklepów spożywczych nie ma, te nieliczne, prowadzane są przez Azjatów, kupić w nich można głównie konopie przetworzone a wiele sposobów, słodkie napoje, słodyczowe śmieci I alko. Czasami trafia się gospoda, czy hotelowa restauracja, z knedlikami na słodko (raz, głodna jak wilk, zjadłam, nie do końca, nie polubiłam), albo z mięsem. Bez sałatki. Sałatka jest daniem osobnym ale jest nie zawsze 😥.
A rowerowo to jedno z piękniejszych miejsc, w których pedałowałam 😍!!!!
Skały o dziwnych kształtach, puste drogi w leśnych wąwozach i wysoko położone stare, murowane miasteczka. Zamki na skałach. Niby blisko Polski, a wszystko inne.
Tam mieliśmy spędzić trzy nocy na campingu. Bez prądu, woda prawie zimna, wszędzie blisko.
Prawcicka Brama fascynująca, Mała Brama też 😛, wąwozów nie widziałam, bo już pierwszego dnia pożar wybuchł w górach porośniętych wyschniętym lasem, ok 4 km od nas i to co wyglądało na dwa małe słupki dymu, łączyło się coraz bardziej i zamieniało w ogromną chmurę. Drugiego dnia ewakuowano nasz camping i pożar jest już ogromny !