Zaczyna się kryzys. Objawy już poznaję -bo to nie po raz pierwszy mam z tym do czynienia, nie trzymam diety, podjadam. Prowadzi to do złości na samą siebie z jednoczesnym wybaczeniem słabości i jedzeniem znów czegoś spoza diety. To nie jest głód. Tego się z Vitalią nauczyłam. Wiem już, że nie jestem głodna tylko po prostu mam na coś apetyt. Niestety nie potrafię teraz sobie tego odmawiać. Tak bardzo chciałam schudnąc do swoich urodzin co najmniej 5 kg. Potem kolejny etap to ok 10 kg do połowy listopada bo wtedy wyjeżdżam na 2 tygodnie do Francji i chciałam czuć się ze sobą lepiej. Efekt?? No właśnie... zaczynam podjadać. Nie, nie słodycze, na nie nie mam ochoty. To są słone przegryzki - płatki kukurydziane (ale nie troszkę, tylko prawie całe opakowanie), jakieś krakersy, kawałek kiełbasy. Czasem to są dodatkowe porcje jedzeniowe np sushi. I wiem, że to co robię to moje zachcianki, słabości, z którymi uważam w danej chwili, że nie potrafie sobie dac rady. Idę ulicą i myślę "o tu blisko jest moje ulubione sushi. Ale przecież nie jestem głodna bo godzine temu zjadłam obiad. No i co z tego, ale lubię sushi więc zawsze, w każdej chwili i każdą ilość. Ale po co mam to jeśc? No bo lubie i nie zaszkodzi mi to przecież, to nie tłuste, nie smażone, można się skusić. Ale i tak jestem najedzona. Nie szkodzi, nie wiem przecież kiedy następnym razem będę obok tego miejsca, wiec lepiej teraz zjeść" itd, itp. Czym to się kończy? Tym, że idę na sushi, delektuję się jedzeniem, wychodzę napchana jak balon bo przecież dopiero co zjadłam obiad i głodna nie byłam. Dobrze, że miałam choć tyle rozumu, żeby zamówić tylko 12 kawałków a nie więcej, bo chyba bym sie ocieliła.
Moja grupa wsparcia to martwa grupa, nic tam się nie dzieje, nie ma wsparcia. Potrzebuję dziewczyn, albo mężczyzn, z którymi pogadam o takim załamaniu, albo o tym, że dziś jest super.
No i to tyle moich żali.
Czy coś na to da się poradzić? Bardzo potrzebuję domotywowania i wytłumaczenia mi jak mam działać, żeby się znów nie zatracić w jedzeniu zachcianek.