Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bashita

kobieta, 38 lat,

165 cm, 64.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 sierpnia 2022 , Komentarze (5)

Znalazłam swoje stare zdjęcie. Byłam wtedy w pierwszej ciąży. To był najtrudniejszy okres w moim życiu. Kupiliśmy tyle co dom, trzeba było przygotować go na przyjście dziecka, byliśmy z dala od rodziny, zdani tylko na siebie. Czułam się samotna, przytłoczona nową rzeczywistością, ogromem obowiązków a na dodatek byłam wtedy najcięższa w życiu. To był bardzo mroczny okres. To właśnie wtedy gdy zrobiono to zdjęcie przeszłam załamanie. Dostałam zwolnienie lekarskie i brałam antydepresanty. Jestem dowodem na to, że po najczerniejszym okresie przychodzi odrodzenie. Trzeba tylko o nie zawalczyć, nie czekać na niczyją pomoc. Drugie zdjęcie zrobiono 30 lipca 2022. Wzięłam udział w swoim pierwszym w życiu biegu na 5 kilometrów. Nie było łatwo, musiałam trochę powalczyć gdyż dwa tygodnie przed biegiem tak się życie potoczyło, że nawet nie mogłam się do niego przygotować. Angina u dzieci, wizyta w szpitalu z młodszym a na koniec dwa dni przed biegiem coś mi strzeliło w kręgosłupie i nawet chodzić nie mogłam. Nacierałam się, gimnastykowałam, brałam gorące kąpiele, rozciągałam...postanowiłam, że za żadne skarby tego nie odpuszczę. W dzień biegu bolały mnie plecy ale poruszałam się już lepiej. Pobiegłam. Nie pobiłam swojego rekordu ale osiągnełam więcej niż kiedykolwiek marzyłam - ukończyłam bieg!


To też ja...3 lata temu:



Mimo, że odchudzałam się wiele lat nigdy nie osiągnęłam tyle co teraz. Nigdy w dorosłym życiu nie ważyłam mniej. Nie ma jednego przepisu, może poza uporem. Nigdy się nie poddawać, upadać, wstawać i próbować dalej, szukać swojej drogi. Dla mnie strzałem w dziesiątkę było przejście na weganizm, nie wyobrażam sobie powrotu do dawnego żywienia. Biegam, ale wciąż myślę o innych akywnościach, których chciałabym spróbować. Póki co ogranicza mnie konieczność opieki nad dziećmi - nie mogę sobie pozwolić na wyjście na siłownię czy trening poza domem. Biegam na bieżni, lub kiedy Michał jest w domu, po okolicznych dróżkach.  


A teraz trochę pyszności:


1. Pierogi z twarogiem z mleka sojowego (twaróg zrobiłam sama) + tofu bolognese


2. Burger z batata (burger sklepowy)

3. Wrap z kotletami sojowymi

4. Gnocchi z fasolką z puszki i kotletami sojowymi (fasolka jest słoweńska, znaleziona w polskim sklepie w UK)

5. Śniadanko - domowy chleb i ogórek z mojego ogródka

Pozdrawiam :)

Basia

16 czerwca 2022 , Komentarze (10)

Cześć!

Po kolejnej długiej przerwie znów do was zaglądam. Nie było mnie tu od września 2021 i nie wiem kiedy kolejny raz znajdę czas więc szybko chcę się z wami podzielić tym co się wydarzyło od zeszłego roku. 


Jak pisałam we wcześniejszym wpisie, przeszłam na dietę roślinną. W sumie straciłam już 10 kilogramów ale nie tylko dzięki temu. W marcu zdiagnozowano u mnie kamienie żółciowe. Lekarz nakazał dietę niskotłuszczową. Pożegnałam tłuste wegańskie hamburgery i sklepowe hummusy, unikam nawet awokado. Każdy tłusty posiłek kończy się agonią przez pół nocy. Ostatni taki atak miałam początkiem kwietnia po zjedzeniu zupki z torebki, która zawierała 14g tłuszczu. Od tamtego czasu bardzo się pilnuję a waga pomału spada. Zauważyłam, że co 3 kg mam zastój. Nie przeszkadza mi to bo nigdzie się nie spieszę. Osiągnęłam już prawidłową wagę i każdy kolejny utracony kilogram to będzie mój życiowy rekord, gdyż nigdy w dorosłym życiu mniej nie ważyłam.

Może już pisałam, że dwa lata temu zaczęłam biegać? Potem była ciąża, przerwa w bieganiu i poród z covidem. Gdy już otrzepałam się po porodzie, zaczęłam truchtać gdy mały miał jakieś 4 miesiące. Kupiłam bieżnię i tak sobie truchtałam od czasu do czasu przez rok. W tym roku, gdy waga mi spadła, poczułam, że jest dużo lżej i odważyłam się wyjść na zewnątrz i przebiec po okolicy. Byłam mile zaskoczona gdyż przebiegłam 5km, praktycznie bez zadyszki, dużo szybciej niż na bieżni. Na bieżni zajmowało mi to około 50 min a na drodze - 38min...byłam pewna, że na drodze będzie mi dużo trudniej, a jednak nie. Myślę, że to przez to, że bieżnia jest wąska i mała - dlatego stawiam mniejsze kroki. Na drodze jednak mogę nogi bardziej rozciągnąć :) i  nie mam obawy, że z niej spadnę. Mój następny cel to bieg na 5km ale taki grupowy, zorganizowany. A kolejny cel to 10km. Musi się udać!

A teraz trochę wegańskiego jedzenia :) Znajomi pytają "Co ty jesz skoro nie możesz jeść ani mięsa ani nabiału????"...odpowiadam "Ależ mogę! Ale po co, skoro jest tyle pysznych alternatyw? :)"

1. Curry z ananasem ryż kukurydza


2. Chilli sin carne z pieczonym ziemniakiem i sałatką (kalafior z octu świeży ogórek cebula domowy sos czosnkowy)


3. Pierogi z kapustą i grzybami


4. Pieczona ciecierzyca, fasolka "mamut", młode ziemniaczki z koperkiem, surówka z kiszonej kapusty


5. Burger z tofu


6. Pieczone tofu, ryż i buraczki na ostro (z sosem sojowym i chilli)


7. Pieczony kalafior z hummusem, ciecierzycą i szpinakiem, który zjadłam w restauracji. Kalafiora zjadłam w całości a ten hummus tylko trochę "liznęłam" bo bałam się o swój woreczek żółciowy :) ale było pyszne

To tyle na dziś :) Miłego dnia!

13 października 2021 , Komentarze (11)

Zacznę od jedzenia...

Wierzcie lub nie ale wszystkie te dania to dania wegańskie, nie ma w nich ani mięsa, ani nabiału...

23go września uderzył mnie piorun! Siedziałam sobie na kanapie z laptopem na kolanach, w pracy był względny spokój więc postanowiłam włączyć telewizor i poszukać jakiegoś ciekawego filmu dokumentalnego o zdrowym odżywianiu (od dawna mnie ten temat interesuje). Wybrałam na chybił trafił film "Food choices" na Amazon Prime. Nie miałam kompletnie pojęcia o czym jest...gdy jednak już na samym początku zdałam sobie sprawę, że to film mówiący o weganiźmie i szkodliwości produktów odzwierzęcych, zniechęciłam się. Pomyślałam...no nie, kolejny szalony weganin wciska jakieś kity...no ale cóż, zapłaciłam za film więc trzeba było go obejrzeć...i oczy mi się szeroko otworzyły. Stwierdziłam, że to wszystko ma sens. Tego dnia postanowiłam sobie...a może spróbuję, co mi szkodzi? Dzień później był pierwszym dniem kiedy rozpoczęłam dietę wegańską. Wiem, że to dopiero początek, zdaję sobie sprawę, że może mój zachwyt jest tylko chwilowy, może kiedyś się zniechęcę, może pojawią się badania, które stwierdzą, że nie tędy droga, ale póki co...

- schudłam 3 kilo w niecałe 3 tygodnie

- nigdy nie miałam tyle energii, nawet po ciężkim dniu wchodzę na bieżnię i wyciskam siódme poty

- wczoraj pobiłam swój osobisty rekord prędkości na bieżni i przyszło mi to tak lekko

- nie odczuwam głodu

- nie czuję się ciężko po jedzeniu

- posiłki na prawdę mi smakują!

Jeszcze bardzo mało wiem na temat diety wegańskiej, codziennie się czegoś uczę (i to jest fajne), próbuję zgłębić temat suplementacji. Zawsze sceptycznie podchodziłam do wszelkich suplementów. Póki co zamówiłam sobie witaminę B12. Z powodu mojej małej wiedzy na ten temat nie mam zamiaru zmuszać moich dzieci do takiej diety ale jeśli chcą spróbować moich posiłków to im nie odmawiam.

To by było na tyle dzisiaj :) Jeśli są tutaj jacyś bardziej doświadczeni weganie to chętnie poczytam rad, wskazówek, za które z góry dziękuję :)

Pozdrawiam

Basia

20 sierpnia 2021 , Komentarze (2)

...to mój ulubiony posiłek w ciągu dnia. Śniadanie jest jak pierwszy papieros (palacze zrozumieją). Nic potem nie smakuje tak dobrze. Dla jasności - nie palę od dwóch lat i dobrze mi z tym a odkąd rzuciłam - śniadania (i nie tylko) są jeszcze pyszniejsze. Rzuciłam przede wszystkim dla dzieci i też dla siebie bo choć lubiłam smak porannego papierosa to przeszkadzał mi już smród i ciężki oddech.

Wracając do śniadań - najważniejsze by były na ciepło. Robię na przemian albo jajka albo owsiankę. Ostatnim hitem, który odkryłam są omlety. Mieszam jedno jajko z łyżeczką przecieru pomidorowego, dodaję łyżeczkę mąki orkiszowej, przyprawy i odrobinę pokruszonego twarogu. Smażę na rozgrzanej patelni bez tłuszczu, pod przykryciem. Nie rozpada się i jest pyszny. Czasami z koperkiem, innym razem z przyprawą do pizzy. UWIELBIAM! Dzisiejszy już zjadłam zanim zdążyłam zrobić zdjęcie :) dlatego wklejam jakieś stare

Wczoraj udało mi się trochę pobiegać na bieżni. Dzieci poszły późno spać ale mimo wszystko uparłam się, że nie odpuszczę. Pierwsze 20 minut szło ciężko, jakaś taka słaba się czułam ale potem jak już się rozgrzałam to było super, muzyka leciała a ja prawie tańczyłam na tej bieżni...brakowało mi tego. Po dwóch miesiącach przerwy wracam do gry!

Miłego dnia!

Pozdrawiam

Basia

18 sierpnia 2021 , Komentarze (4)

Bieżnię kupiłam jeszcze w marcu. Od końca czerwca nie miałam jednak sił ani czasu z niej korzystać. Adaś dawał nam tak ostro w kość, że liczyło się tylko przetrwanie do następnego dnia. W rezultacie przytyłam 3 kilo. Jadłam byle co i praktycznie nie sypiałam. Raz zasnęłam w ubraniach, nieumyta, tak przy Adasiu podczas usypiania go. Obudziłam się w środku nocy, zdjęłam tylko ciuchy, rzuciłam gdzieś w kąt a rano wzięłam szybki prysznic.

Wygląda jednak na to, że z Adasiem jest coraz lepiej. Od trzech dni nie marudzi i oby tak dalej. W poniedziałek po uśpieniu dzieci postanowiłam olać cały ten syf wokoło, zdjęłam wszystkie graty, które zawaliły mi bieżnię, przetarłam ją i wreszcie po ponad miesiącu pobiegałam. Szału nie było, nie zrobiłam jakiegoś super dystansu ani nie pobiłam rekordu prędkości ale było całkiem przyjemnie...

Planuję dziś też pobiegać, oby się udało...

A na obiad zrobiłam dziś mielone z indyka w sosie pomidorowym:

Miłego dnia! :)

Basia

13 sierpnia 2021 , Komentarze (3)

Miałam dokładnie trzy dni spokoju, wczoraj Adaś znów zaczął marudzić z powodu ząbkowania. Są momenty, że jest bardzo ciężko i chce mi się płakać. Jest dużo ciężej niż z Jankiem...z Adasiem wszystko jest dużo trudniejsze...ząbkowanie, karmienie, nawet przewijanie go to wyzwanie. Dziś wzięłam ich na spacer. Pod koniec Janek się przewrócił i bardzo płakał, długo nie mogłam go uspokoić. W końcu zdecydowałam, że wracamy do domu. Szłam pchając wózek z jęczącym Adasiem a za mną szedł płaczący Janek...no koszmar...mialam wieczorem biegać ale tylko umyłam podłogę w kuchni i położyłam się do łóżka. Teraz oglądam serial i piszę ten post...dzień się kończy, wreszcie można odpocząć. 


A oto moje posiłki:


Owsianka z pieczonym twarogiem. Twaróg obtoczyłam w cynamonie i odrobinie cukru i upiekłam w piecu. 


Na obiad zrobiłam curry z czarnej ciecierzycy, do tego kurczak i kasza


Miłej nocki :) 


Basia

12 sierpnia 2021 , Komentarze (8)

Pisanie tego pamiętnika dało mi nową motywację do działania. Przypomniałam sobie pierwsze lata gdy uczyłam się zdrowego odżywiania, kiedy to miałam mnóstwo czasu na to by poznawać nowe ciekawe przepisy. Uwielbiam gotować, eksperymentować w kuchni i przyrządzać stare sprawdzone przepisy. Uwielbiam zarówno kuchnię nowoczesną, z innych krajów jak i tę polską. Uwielbiam robić coś na szybko i stać godzinami przy pierogach. Mam jednak teraz dwójkę dzieci, z czego młodsze daje nam mocno w kość. Ma prawie 8 miesięcy i jeszcze ani jednego zęba a ząbkowanie przechodzi źle...ciągle katar, zdarzy się gorączka i duuuuuuużo marudzenia. Często opadam z sił i nie mam na nic ochoty. Nie zliczę ile razy wybuchałam płaczem częściowo ze zmęczenia ale też i ogromnej samotności. Mieszkam w Anglii i nie mam tu żadnej rodziny. Gdy Michał jest w pracy zostaję zupełnie sama. Na rodziców nie mam co liczyć, oni już do mnie nie przyjadą nawet na kilka dni. Twierdzą, że to dla niech zbyt męczące. Wolą oglądać wnuki na ekranie. 


Nikt z mojej rodziny (ani rodziny Michała) jeszcze nie widział Adasia na żywo...czekają aż ja się zbiorę z dwójką dzieci i przylecę...a może nie czekają...może im wszystko jedno...coraz częściej odnoszę takie wrażenie. Bracia się do mnie nie odzywają (jeden jest obrażony a drugi widzi tylko czubek własnego nosa) a rodzice uważają moje dzieci za zbyt irytujące, męczące, dlatego wolą je oglądać na ekranie. Czuję ogromny żal i samotność. Moja rodzina w przeszłości już nie raz bardzo mnie zawiodła. Chciałabym, żeby moi synowie mieli lepiej, by mogli liczyć na siebie i żeby byli dla siebie braćmi a nie (jak ja i moi bracia)...byłymi lokatorami tego samego mieszkania...

Dieta idzie ok, ale to dopiero drugi dzień. Nie mam zachcianek i może uda mi się wrócić na bieżnię w najbliższych dniach...jak tylko skończę malować płot bo teraz każdą chwilę wolną od dzieci wykorzystuję na malowanie płotu :)

Śniadanie - takie jak wczoraj, uwielbiam omlet :)

II Śniadanie - Tost z masłem orzechowym i połówką banana + jabłko (Tost posypany cynamonem)

Lunch - kurczak z kaszą pęczak posypaną curry + sałatka


Sałatkę spryskałam oliwą z oliwek:

A wczoraj na kolację był kurczak z warzywami zawinięty w tortillę i ugrillowany:


Do następniego wpisu! :)

11 sierpnia 2021 , Skomentuj

Dzień jak zwykle pracowity. Dzieci wstały o 7 rano - co i tak jest sukcesem bo jeszcze niedawno Adaś budził nas o 5. Zaraz po śniadaniu wysłałam Michała po zakupy, zabrał ze sobą Jasia a ja uśpiłam Adasia i zabrałam się za malowanie płotu. Można powiedzieć, że to była dla mnie forma relaksu...robić jedną rzecz na raz, w ciszy i spokoju, na świeżym powietrzu. To były najbardziej relaksujące 2 godziny od wielu miesięcy. Po dwóch godzinach Adaś się obudził a Michał z Jankiem wrócili z zakupów. Wrócił szalony pęd...mycie naczyń w pośpiechu bo Adaś już krzyczy, że głodny, rozpakowywanie zakupów. Odgrzałam chłopakom na szybko pomidorówkę i jak zjedli zabrałam się za swój lunch - oni jedzą obiad późno, nie jedzą tego co ja (chociaż ciągle próbuję ich do tego przekonać), dlatego często robię dwa obiady dziennie. Na szczęście mój jest zwykle szybki i prosty. Dziś zrobiłam tuńczyka na parze, fasolkę mamut i sałatkę z sałaty lodowej. Szybko, łatwo, smacznie, kolorowo...

Śniadanie: Omlet, kanapki, jabłko

Lunch: Tuńczyk, fasolka, sałatka i owoce na deser:

Wczorajszy obiad to był makaron z gulaszem i sałatką:

Janek dziś na stole zobaczył pudełko po lodach i oczy aż mu się zaświeciły...od razu krzyknął, że chce je zjeść...ja wręczam mu pudełko i mówię, prosze bardzo...otwiera a tam...

Cóż to było za rozczarowanie :)

Miłego dnia! :)

10 sierpnia 2021 , Komentarze (8)

...od mojego ostatniego wpisu. Ostatnio piszę raz na rok. Ciężko znaleźć motywację i czas. Rok temu udało mi się schudnąć 12 kilo, w kwietniu zaczęłam biegać i biegałam 3-4 razy w tygodniu po godzinie. Wstawałam o 5 rano, żeby iść pobiegać. Bardzo to polubiłam ale...w maju zaszłam w ciążę. Planowaliśmy drugie dziecko nieco później ale któregoś dnia na wiosennym spacerze stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać i już tydzień później pojawiła się druga kreska na teście. 

Tę ciążę znosiłam lepiej niż pierwszą, może dlatego że pracowałam z domu i mogłam od czasu do czasu rozprostować nogi na kanapie. Sam koniec był trochę stresujący ponieważ w wigilię zrobiliśmy test na covida a 25 grudnia dostaliśmy wynik pozytywny. To był 37 tydzień ciąży i martwiłam się jak ja dotrę do szpitala bo przecież nikt postronny nie mógł mnie podwieźć ze względu na kwarantannę. Gdyby zaczęło się w środku nocy musielibyśmy budzić Jasia, zapakować się wszyscy do auta i jechać do szpitala. Na szczęście zaczęło się około 6 rano. Podeszłam do tego bardzo na luzie, leżałam trochę w łóżku, trochę w wannie i tuż przed 9 poczułam że już jest czas jechać do szpitala. W aucie zaczęłam przeć ale nie mówiłam nic, żeby nie stresować Michała i nie przestraszyć Jasia. W drodze do szpitala musiałam zadzwonić, żeby położna po mnie wyszła (taka procedura). Nie mogłam tak po prostu wejść do szpitala. Tak więc siedzieliśmy w aucie na parkingu, nikt nie przychodził a ja już parłam. W końcu nie wytrzymałam, weszłam na recepcję i z daleka krzyknęłam, że prę i mam covida. Zaraz pojawiła się położna z wózkiem. Michał został z Jasiem na parkingu i czekał aż ktoś odbierze walizkę. Parłam długo i w końcu powiedziały, że chyba będzie cesarka. Zawieźli mnie na salę operacyjną, dali znieczulenie...raaaany ale to była ulga, tak mi ulżyło, że myślałam, że się zdrzemnę na tym łóżku. Ostatecznie nie było cesarki, wydarli mojego synka kleszczami, był tak padnięty, że leżał na mnie nieruchomo i nie płakał, zaraz go szybko zabrały i nie wiem co zrobiły ale w końcu zaczął płakać a mnie ulżyło. Dziś mam zdrowego Adasia, który niedługo skończy 8 miesięcy :)

Ostatni miesiąc był jak z koszmaru. W marcu zaczęłam biegać, kupiłam nawet bieżnię. Niestety miesiąc temu Adaś zaczął strasznie narzekać z powodu ząbkowania. Ciągle jak nie ząbki to jakieś przeziębienie. Prawie wszystko co udało mi się zrzucić od marca wróciło w ciągu ostatniego miesiąca...ciągle próbuję wrócić do diety i biegania ale mamy tyle obowiązków, że mi się to po prostu nie udaje. W maju wróciłam do pracy i mimo, że pracuję z domu to i tak ciężko znaleźć chociaż chwilkę dla siebie. Nie poddaję się jednak i choćbym jeszcze 100 razy miała upaść to podniosę się i 101 raz...walczymy dalej :)

25 lutego 2020 , Komentarze (31)

...od mojego ostatniego wpisu.


Z dietą nie jest najgorzej ale mogłoby być lepiej. Do sierpnia zeszłego roku obijałam się i objadałam. W sierpniu waga pokazała w porywach nawet 84-85 kilo. W sierpniu po powrocie z urlopu powiedziałam STOP. Teraz ważę 72 więc schudłam 12 kilo.


Nie jest to szalony wynik ale niestety odkąd przyszła zima nie mam za wiele możliwości jeżeli chodzi o aktywność fizyczną. Do jesieni chodziliśmy z synkiem co wieczór na spacery. Później zrobiło się ciemno i zimno i spacery musiały poczekać. Próbowałam kilka razy zrobić trening w domu ale póki co synek nie pozwala. Gdy próbowałam go wciągnąć choćby w skakanie przy muzyce wpadał w złość i było po treningu...no cóż...dwulatki tak już czasem mają...na szczęście idzie wiosna a dzień coraz dłuższy więc może w końcu uda nam się wieczorem po mojej pracy troszkę pospacerować.


Martwię się trochę o mojego Jasia. Jest wesołym i pogodnym dzieckiem, poza tym że póki co niewiele mówi wszystko z nim w porządku. Niestety ma mało kontaktu z rówieśnikami. Nie stać nas było żeby posłać go do żłobka zaraz po moim macierzyńskim więc opłaciliśmy opiekunkę. Najpierw była to młoda studentka. Niestety zbyt często wystawiała nas do wiatru a w trakcie sesji trochę zaniedbywała Jasia. Teraz opiekuje się nim pani Krysia. To przemiła, ciepła kobieta, która ma już dorosłe wnuki. Jest dla naszego Jasia jak babcia...co dla mnie jest trochę smutne bo i babcie i dziadkowie Jasia żyją i mają się dobrze...a jednak tak jakby ich nie było...Rok temu zaprosiłam do nas moją mamę. Miała zostać miesiąc, żeby trochę pobyć z Jasiem. Przyleciała, zrobiła zakupy i po tygodniu wróciła z powrotem do Polski. Z Jasiem siedziała niewiele a jak już siedziała to było to głównie narzekanie, że on tego czy tamtego jeszcze nie potrafi. Zaczęła nawet sugerować, że jest opóźniony...więcej jej nie zaprosiłam. Tatę zapraszałam, ale odmawia. Nie lubi ruszać się ze swojego miasteczka. Tam mu wygodnie. Gdy gadamy na skypie z mamą (chcę, żeby Janek miał jakikolwiek kontakt z rodziną s Polski), tata nawet nie podchodzi...bo mecz...bo film lub inne fakty tvn...

Mama Michała była u nas w sierpniu przez miesiąc i bardzo się z tego powodu cieszyłąm bo ona miała świetny kontakt z Jankiem i on ją na prawdę lubił. Dla niej jednak pierwszeństwo zawsze będą miały wnuki jej córki. Póki siostra Michała jej potrzebuje to do nas nie przyleci. Przez ostatnie 3 lata zawsze była ta sama gadka...bo tamci jej potrzebują...

Co do taty Michała...szkoda nawet pisać...Michał z nim nie gada, ja czasami prześlę mu zdjęcia Janka ale nie dostaję żadnej odpowiedzi.

Podsumowując, Janek ma dziadków i babcie ale tak jakby ich nie miał. Jest rodzina...a jakby jej nie było...i smutno mi bo my tutaj też nie mamy nikogo. Ja mam jedną koleżankę, która ma dzieci i  z którą widuję się regularnie raz na tydzień ale to wszystko. Nie chcę by Janek był jak samotna wyspa. Ja dorastałam wśród kuzynek, ciotek, wujków, bliższych, dalszych i boli mnie, że Janek tego nie będzie miał. Postanowiliśmy go zapisać do żłobka chociaż na jeden dzień w tygodniu. Oprócz tego kilka razy w tygodniu jeździmy do sali zabaw, żeby miał kontakt z innymi dziećmi. Próbowałam też nawiązać kilka przyjaźni z naszymi polskimi sąsiadami...ale bezskutecznie...każdy zamyka się w swoim świecie i trudno do niego dotrzeć...a może to ze mną jest coś nie tak i mnie unikają...niewykluczone...

Mój angielski kolega z pracy jednak zaproponował ostatnio, żebym odwiedziła go z Jasiem. On i jego żona mają syna w wieku Jasia i mogliby się razem pobawić. Jesteśmy umówieni na niedzielę. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Zrobię wszystko by Janek nie czuł się samotny. Nic nie jest gorszego od samotności a skoro on tutaj nie ma rodziny to mu ją zbuduję z przyjaciół, choćbym miała do samego piekła zejść by ich znaleźć...


To tyle biadolenia...teraz żarełko...Upiekłam ostatnio twaróg. Nie wiem czy ktoś z was próbował tak robić ale moja mama robi to regularnie. Marynuje twaróg przez 12 godzin w oliwie z przyprawami a potem na pół godziny do pieca. Wychodzi pyszny. Ja zrobiłam w pikantnych przyprawach i  pokruszony dawałam do sałatki lub plastry na kanapkę.

To tyle na dziś...nie obiecuję, że szybko napiszę bo rok temu też obiecywałam :) chociaż bardzo bym chciała...no ale czas pokaże...

Buziaki


Basia :)