Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Grunt to działać i być twardym, ale umieć sobie wybaczać drobne potknięcia i akceptować siebie z całym tym bagażem sukcesów i niepowodzeń.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3466
Komentarzy: 67
Założony: 29 marca 2015
Ostatni wpis: 18 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
judytaniepyta

kobieta, 38 lat, Kraków

170 cm, 61.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

18 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Dzień dobry, wpis numer siedem w tym pamiętniku. Nie żaden powrót, nie nowa ja, nie ponoworoczne postanowienia. Kontynuuję, chociaż długo mnie tu nie było. Na początku roku 2015 postanowiłam sobie twardo wiele rzeczy i byłam bardzo zdeterminowana. Wytrwałam w wielu postanowieniach, jednak w połowie roku, a może po jakichś 8 miesiącach, powoli zaczęłam tracić motywację. Przestałam i ćwiczyć, i wróciłam do jedzenia słodyczy. Zbiegło się to wszystko z marnym dla mnie w życiu czasem i po prostu mi na niczym nie zależało. Zaczęłam jeść z nudów, nawet mi ten cukier nie smakował. Na początku roku 2016 nie miałam żadnych postanowień, bo wiedziałam, że nie mam w sobie wewnętrznej motywacji. Cóż, nawet robotom wysiadają baterie. Wczoraj jednak poczułam to "pyk", jak mi się w głowie przestawiło myślenie w trakcie kończenia tortu czekoladowego. Na początku więc skromne postanowienie: 2 tygodnie ćwiczeń + zero słodyczy. Nie mam w sobie na tyle motywacji, by powziąć jakieś postanowienie całoroczne, czy chociaż półroczne. Będę szła małymi kroczkami, powoli sobie wrócę na wcześniej już wydeptaną ścieżkę. Dzień pierwszy za mną, dużo przede mną do nadrobienia, będzie ok. Brakowało mi tego.

25 maja 2015 , Komentarze (15)

Temat nie związany z odchudzaniem, ale powiązany ze zmianą wizerunku, metamorfozami. Oto moje włosy we w miarę dobrej kondycji:

Długie włosy noszę od kilku lat. Nie raz spotkałam się z zachwytami, zwłaszcza ze strony koleżanek z mniej owłosionymi głowami, z włosami słabymi, zniszczonymi, z takimi które nie chcą im rosnąć, a one chciałyby bardzo.

Lubię moje włosy, bo są w dobrej kondycji, mają ładny naturalny kolor, szybko rosną.

Nie lubię ich, bo są długie - zbyt długie. Szybko się przetłuszczają u nasady głowy. Powinnam je myć codziennie, ale strasznie mnie co męczy, więc robię to zazwyczaj na drugi dzień. Dlaczego męczy? Przecież to zwykłe mycie włosów! Otóż męczy, bo schną mi bardzo długo. Opcja suszenia naturalnego nawet nie wchodzi u mnie w grę, bo umyte rano, suche byłyby dopiero wieczorem. Przecież trzeba jakoś funkcjonować! Etap włosomaniactwa, olejowania i cudowania mam już za sobą - pomogło mi to i znudziło mi się - znalazłam inne priorytety. Suszenie włosów suszarką zajmuje mi godzinę czasu. Wściekam się przy tym niemiłosiernie, co drugi dzień takie tracenie czasu na to suszenie... I gdybym jeszcze nosiła je piękne rozpuszczone! Ja je noszę non stop spięte w kok, bo praca tego wymaga, żeby się nie majtały po twarzy, bo mam ich już dosyć i nie chce mi się ich eksponować, skoro są wiecznie napuszone. Co mi po długich włosach, jeśli nie są one moją ozdobą, a jedynie mnie dobijają? Są falowane, a suszenie ich suszarką i rozczesywanie zabija te loki i spusza niemiłosiernie. Suszenie i nierozczesywanie tak długich włosów ściętych na prosto, również nie pomaga w podbiciu ich naturalnego skrętu.

Od kilku miesięcy noszę się z zamiarem ich obcięcia. W życiu miałam włosy i półdługie, i krótkie, i ekstremalnie krótkie. Znów przyszedł czas na zmiany i naprawdę czekam na wizytę u fryzjera jak na wybawienie. Gdy będą krótsze, łatwiej mi będzie je stylizować, szybciej wyschną, będę mogła nacieszyć się noszeniem rozpuszczonych.

Znajdą się tu zwolenniczki krótkich włosów? :) Czy naprawdę piękna kobieta to jedynie długowłosa kobieta?

14 kwietnia 2015 , Komentarze (10)

Zrobiłam według tego przepisu. Już nie pamiętam kiedy jadłam chleb i kanapki na śniadanie. :)

10 kwietnia 2015 , Komentarze (11)

Dlaczego uważam, że przyjaźń osoby dbającej o zdrowie i swoją kondycję z osobą otyłą nie ma przyszłości? (piszę poniżej o konkretnym przypadku i ogólnie w odniesieniu do osób, które nic ze sobą nie robią w kwestii schudnięcia - nie mam na celu obrażenia osób z nadwagą i otyłością, które są tu, zaglądają i walczą z przeciwnościami)

Chciałabym wypowiedzieć się z własnego doświadczenia. Ja jestem tą pierwszą osobą - mówiąc w skrócie osobą fit. Grubasem jest przyjaciółka sprzed wielu lat. Być może niepoprawne jest to, że ja jako osoba szczupła, mam czelność określać kogoś mianem grubasa. Że grubasem można nazwać tylko siebie, nigdy innych wokół. Tak samo jak można powiedzieć o kimś Afroamerykanin, a on sam może określić się mianem czarnego, tak samo jak pieszczotliwym pedałkiem nie wypada nazwać osoby homoseksualnej, mając nawet jak najczystsze intencje.

Trudno. Nazwałam swoją znajomą grubasem. Wybaczcie mi to. Całe życie unikałam tego tematu i nigdy go przy niej nie poruszałam. Jedynie w momencie, gdy ona zainicjowała rozmowę. Wszelkie moje rady - a naprawdę mi zależało, jeśli już temat wypłynął, jeśli ona aktualnie była na diecie - były od serca, starałam się wspierać.

Zawsze była gruba. Zawsze była albo na diecie, albo po diecie, zawsze czekała na magiczny cheat day, by później zastosować go do poniedziałku, wtorku, środy, czwartku, piątku, soboty i niedzieli. Nigdy nie zawzięła się w sobie, zawsze to było dla niej męką, DIETĄ, a nie próbą zmiany i przewartościowania swojego życia. Próbowała nawet rozpracować to u psychoterapeuty, ale łatwiej poruszać inne kwestie, niż omijać tę najistotniejszą.

Kiedyś była po prostu gruba, dziś to już jest poważna otyłość.

Obie jesteśmy dorosłe, mamy swoje życie, swoich partnerów, swoje sprawy zawodowe, z upływem lat mniej wspólnego. Ale zawsze, gdy dochodziło do spotkania, nadrabiało się te miesiące, przez które się nie widziałyśmy i wspominało dawne czasy.

Tylko, że teraz ja już nie jestem w stanie. Nie jestem w stanie akceptować stanu w jakim ona się znajduje i jej reakcji nań, a raczej ignorancji.

Zawsze to było wyznaczenie sobie punktu, gdzieś daleko w przyszłości i folgowanie sobie do tego czasu.

Zacznę się odchudzać, gdy:

- przeprowadzę się,

- zamieszkam z moim narzeczonym,

- znajdę nową pracę,

- kupię psa,

- zaliczę egzamin,

- cokolwiek.

Bo teraz nie mam czasu. Bo teraz nie mam siły. Bo teraz jestem zbyt zestresowana. Bo teraz nie mam do tego głowy.

Z każdą wymówką przychodziły słodycze, czipsy, gazowane napoje.

Ignorowanie problemu.

Doszło do tego etapu, że teraz tym punktem w dalekiej przyszłości jest operacja zmniejszania żołądka. Bo nic jej nie pomagało. Bo wszystkiego próbowała. Ani terapia, ani żadna dieta, ani żadne ćwiczenia. Tylko grubas nie widzi tych wszystkich śmieci, które pochłania pomiędzy dietetycznymi posiłkami, zapomina, że dziś odpuścił, wczoraj nie zrobił, a jutro nie będzie miał czasu, bo ma za dużo pracy.

Doszło do tego etapu, że nie jestem w stanie się z nią spotkać, bo ona najchętniej by podjechała taksówką pod drzwi mojego mieszkania, gdy ja uwielbiam spacery i mieszkam kawałek drogi od przystanku autobusowego.

Doszło do tego etapu, że nie jestem w stanie z nią spędzać czasu na imprezie ze znajomymi, bo nie mogę patrzeć jak pochłania duże ilości słodkiego alkoholu i potraw, jakby nie zauważała problemu. A ja ani nie piję, ani nie jem takich rzeczy. To pogardliwe spojrzenie i wystarczy jedno zdanie komentarza ze strony grubasa w stronę patyczaka, że przecież jesteś nienormalna patyczaku, z czego ty się chcesz odchudzać. Niezrozumiałe, że niektóre patyczaki się nie odchudzają tylko dbają o swoje zdrowie.

Doszło do tego etapu, że niegdyś radosna osoba, dziś uwięziona w górze cielska, nie jest w stanie się cieszyć, uśmiechać, nie chce jej się dbać o siebie, umyć włosów, tylko wiecznie spać. Wciąż nie ma siły, jest wiecznie zmęczona, ma dolegliwości fizyczne i leczy je naokoło, zamiast wszystko złożyć w jedność. Tona leków popita colą, bo refluks, bo hemoroidy, bo słabe serce i ciągła frustracja.

Doszło do tego, że łatwiej jest zerwać kontakty z rodziną i znajomymi, niż posłuchać co mają do powiedzenia. Przecież oni nie rozumieją, nie wiedzą jakie to trudne, przecież to mi jest ciężko, to mnie boli, to ja jestem pokrzywdzona. Płacz. Nie widzi, że oni wcale nie chcą jej dowalić, tylko zwyczajnie chcą, żeby miała siłę żyć...

Być może wina jest z mojej strony, bo prawdziwa przyjaźń nie zwraca uwagi na upływ lat, kilogramów. Jednak jak widać te kilogramy przekładają się na cały styl życia. Podejście do siebie samego i bliskich, zdrowia, sukcesu, porażki. Nie jestem w stanie słuchać jak osoba, która wygląda jakby ewidentnie coś jej nie wyszło, krytykuje i śmieje się z innych wyglądu, zachowania. Umiłowanie do wnikliwego komentowania czyjejś zewnętrzności miała zawsze. O ironio.

Mogłabym pisać dużo więcej... dosyć to osobisty wpis z powodu ostatnich wydarzeń.

Tłumaczmy to sobie, że z upływem lat, drogi ludzi się rozchodzą. Jednak boli. Że cierpi. ŻE NIE CHCE.

2 kwietnia 2015 , Komentarze (20)

Moje przed i po (a raczej w trakcie:))

Robię zdjęcia porównawcze właściwie tylko brzucha, bo na nim mi najbardziej zależy. Jestem zadowolona z efektów mojej pracy, ale jeszcze trochę mi brakuje do wymarzonej sylwetki.

Co sądzicie? 

30 marca 2015 , Komentarze (3)

No właśnie.

Zdarza Wam pocieszać się w ten sposób? Z własnego doświadczenia wiem, że jest to bardzo prosta i szybka metoda, która owocuje nie tylko chwilą przyjemności, ale często i spadkiem nastroju. Dlaczego? Przecież sami chcieliśmy się nagrodzić, dać sobie dyspensę, bo ten raz w tygodniu można, nic takiego się nie stanie. A potem wyrzuty sumienia i wcale nie czuję się tak dobrze po zjedzeniu tego kawałka ciasta... :( Gdy cukier zaczyna być przetwarzany przez nasz organizm i jego poziom zaczyna spadać, już po tej chwilowej dawce przyjemności, możemy poczuć się rozdrażnieni i potrzebować większej dawki.

Zamiast słodyczy proponuję jednak coś innego na poprawę nastroju. I aby nie być gołosłowną, piszę to wszystko dziś, w pierwszym dniu mojego cyklu menstruacyjnego. A jak wiadomo w te dni, nawet wytrzymałe na ból kobiety, czy mające raczej bezbolesny okres i tak mają prawo czuć się gorzej. No nie ukrywajmy, czasem wtedy się nic nie chce, brakuje energii, najchętniej poszłoby się spać.

Boli mnie brzuch i jeszcze mam ćwiczyć? (szloch) To chyba żart?

Spróbuj. Po prostu. I niestety nie ma innej metody, gdy się nie chce, jak taka, żeby się zmusić. Ja dziś się zmusiłam i nie żałuję, bo dobrze wiedziałam, jakie skutki przyniesie ten w sumie krótkotrwały wysiłek fizyczny.

Wystarczy spacer.

Pół godziny fitnessu.

Zamiast ciastka i przeleżenia dnia pod kocem.

To nie tajemnica, że wysiłek fizyczny daje nam endorfiny, wpływające na poprawę nastroju. Dostajemy kopniaka, nasz organizm jest mocniej ukrwiony, znika stres i napięcie, a w zamian pojawia się odprężenie i satysfakcja.

Czasem trzeba się zmusić i to jedyne rozwiązanie.

PS Aha Dziewczyny, jeśli ta notka wydaje Wam się totalnym absurdem, bo macie tak silne dolegliwości bólowe w czasie miesiączek, że mdlejecie, bierzecie ketonal i inne tego typu sprawy - to biegiem do lekarza!!! Bo te dni nie powinny tak wyglądać, że łykacie tak silne leki, jakby to były witaminy.

Zdrówka dla wszystkich. :)

29 marca 2015 , Komentarze (6)

Od jakiegoś czasu chodziła za mną chęć powrotu do pisania o sobie i podzielenia się z innymi moimi sposobami na sukces oraz motywacją.

Wpisy, które zaczną się tu pojawiać polecam osobom, które mają wagę w normie i potrzebują wysiłku fizycznego, by wyrzeźbić sylwetkę lub poprawić kondycję, a także osobom, które mają coś/lub nawet wiele do zrzucenia, ale brak im motywacji do utrzymania diety, czy zmuszenia się do treningu.

Służę pomocą, ponieważ jestem robotem. :) Czasem tak się czuję, gdyż nie akceptuję żadnych wymówek - moich własnych, czy innych osób. Nie rozumiem i nie wybaczam lenistwa. Mimo, że nie brak mi empatii w przypadku ludzkiej krzywdy, nie toleruję, gdy boli paluszek, czy główka, bo to nie powód by wchłonąć pół kilo ptasiego mleczka! (kujon)

Dodatkowo: nie ważę się. W ogóle. Nie mam wagi. Tzn. mam, ale gdy wyczerpała się w niej bateria, nie wymieniłam na nową. Nie wiem ile ważę. Wartości dot. wagi początkowej i docelowej na vitalii wpisałam na oko. Mam 170 cm wzrostu i myślę, że ważę 60-63 kg. Jest to waga w normie. Nie interesuje mnie dokładna suma i jestem raczej przeciwna ważeniu się, gdy ktoś nie ma powyżej 10 kg nadwagi. Uważam to za zbędną rzecz do takiego codziennego funkcjonowania i zabójczą dla osób podatnych na zaburzenia postrzegania siebie. O ważeniu się, a raczej o nieważeniu napiszę więcej później.

Również więcej informacji, co tu robię, czy odchudzałam się wcześniej, co robiłam i robię obecnie, jak trenuję - o tym wszystkim napiszę później.