Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Pozostałości po ciąży trzeba się pozbyć, a przy problemach w związku to nie takie proste...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 11582
Komentarzy: 397
Założony: 28 sierpnia 2015
Ostatni wpis: 11 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Lekochna

kobieta, 29 lat, Gdynia

164 cm, 60.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

11 listopada 2015 , Komentarze (21)

Terapia terapią a karygodne wpadki nie mają końca... Dziś nie wrócił na noc po popołudniowej zmianie. Myślałam, że może śpi u rodziców (przyjechała do nich rodzina więc może jakimś cudem tam się zakręcił) ale... po dziesiątym porannym smsie i setnym telefonie do niego, około 14stej zadzwoniłam do jego mamy i dowiedziałam się, że TAM GO W OGÓLE NIE BYŁO. Odezwał się kilka minut po 15stej kiedy poruszyłam chyba wszystkie możliwe osoby z jego kręgu znajomych, których znam i kojarzę.

Oto treść jego smsa:

Widzisz wystarczy, że się telefon zawiesi i wielkie poruszenie. Żyję jak cos i nic mi nie jest'

Straciłam ochotę na jakikolwiek dialog z nim i napisałam tylko 'ok, dzięki za informacje'. Nie odpisał już nic, ja się pierwsza nie odezwę i na dzień dobry poproszę jakieś sensowne wyjaśnienia. A mieliśmy takie plany na ten wolny dzien... Miał mi wymienić żarówkę w samochodzie, bo okropnie mi się jeździ z jednym światłem po ciemku w taką pogodę. Ale tak na nim można polegać, że aż szkoda słów i jakichkolwiek łez. 

A córcia chora dalej, dziś chyba był najgorszy dzień ze wszystkich tych zakatarzonych, ale jakoś poradziłam sobie z jej płaczem i piskiem w pojedynkę. Czasami jestem z siebie dumna, bo niemal non stop wszystko co z dzieckiem związane jest tylko moim obowiązkiem, ja karmię, usypiam, kąpię, wypełniam jej swoją osobą każdą wolną chwilę. A on jak mu się chce albo ja się nagadam to oglądając telewizję poukłada z nią klocki czy coś w tym stylu. W życiu jej nawet nie uśpił! Kolki, ząbkowanie - wszystko sama przeżyłam, zero wsparcia... Takie to jest życie...

10 listopada 2015 , Komentarze (8)

Najważniejszy członek rodziny, a zarazem najmniejszy (jakiś absurd! :)) obecnie przechodzi stan katarno-kaszlowy. Królewna jest na etapie nauki wydmuchiwania nosa i przyznam szczerze, że wychodzi jej to bardzo śmiesznie :) W nocy jadę na pełnym etacie jako 'wkładacz smoczkowy' który wypada przez zapchany nos. Oddycha buzią, wypada smok, zaczyna się pisk i podróż po całym łóżku, co powoduje, że jest odkryta i tak non stoper w kółko. Wyrywam się ze snu, orientuję się o co teraz chodzi, łagodzę powody do pisków i układam się wygodnie do dalszej drzemki - i tak czynność tą odtwórz milion razy w ciągu jednej krótkiej nocy :/ Rano Waćpani śpi do 9 z porywami do 10. A ja już od 8 siedzę z oczami na zapałki w pracy. Czasami myślę sobie, że nie ma sprawiedliwości na tym okrutnym świecie! Ale przecież ona też kiedyś będzie usilnie próbowała przebrnąć przez to co ja przerabiam teraz :)

Zaraz stuknie mam półtorej roku. Teraz już z górki czy będzie już tylko coraz gorzej? :)

6 listopada 2015 , Komentarze (9)

Chata przywołana do porządku. Teraz tylko została ciepła herbata pod kocem i można iść spać. Siedzę patrzę na moje śpiące dziecię. Im dłużej patrzę tym bardziej ryczę. Wiem głupia jestem, ewentualnie zwyczajnie wrażliwa. Przyglądam się jej i ogarnia mnie duma. Ta mała istota wyszła mi w życiu bardziej niż wszystko inne.

 Ileż Ty dziecino mi w życiu dałaś, jak wiele pokazałaś, ile nauczyłaś chociaż tak na prawdę nic w życiu nie umiałaś, jestem Twoim aniołem stróżem, przewodnikiem, który ciągnie za rękę w tej szarej codzienności. To ja jestem od tłumaczenia, pokazywania, wyjaśniania ale to Ty nauczyłaś mnie tego co najpiękniejsze - miłości bezwarunkowej! Nauczyłaś mnie żyć odpowiedzialnie, uważając na każde niebezpieczeństwo jakie może czekać za rogiem. Bo przecież mam do kogo wracać, bo przecież jest ktoś kto z utęsknieniem wlepia się w okno i krzyczy 'mama! mama! mama! ' kiedy pojawiam się na horyzoncie. Nie mogę Cię zawieść. Żyjemy w symbiozie, ja dla Ciebie, Ty dla mnie...

6 listopada 2015 , Komentarze (5)

Córcia była dziś okropna, wcześnie wstała i od rana była marudna, piszcząca, śpiąca... Niczym nie chciała się zabawić, na dworze tylko najlepiej żeby noszono ją na rękach. Po drzemce trochę się uspokoiła ale drzemkę miała stosunkowo szybko więc o 18stej myślałam, że już z nią oszaleję. Posiedziała długo w wannie, bo chociaż tam była spokojna i tak zleciał nam czas do 20stej, w sumie to ja sprzątałam po kolacji, a w 80% w tej wannie pilnował ją Luby (w końcu coś u niego ruszyło w poczuciu obowiązku wobec własnego dziecka :)).

Luby zalicza masę wpadek tych w 'swoim' stylu ale uczymy się o nich rozmawiać, korygować te błędy. Ja nie jestem bez wad, staram się też wprowadzać jakieś zmiany u siebie, dać coś z siebie, żebym nie była tą leżącą i tylko wymagającą. Już zauważyłam, że najwięcej kłócimy się kiedy robimy coś razem a przy tym nie rozmawiamy, kiedy karmiąc we dwoje dziecko każdy ma inną wizję zabawiania jej, albo każdy ma swój sposób na to, żeby nie płakała podczas mycia włosów, nie konsultujemy tego jak to widzimy, każdy stara się swoje zamiary zamienić na czyny i jest! Jest jedna wielka kłótnia! Dlatego staramy się dużo rozmawiać, mówię co ja teraz mam zamiar zrobić, a co dobrze by było żeby on w tym czasie robił, zanim coś zrobimy to przegadamy to po prostu. Kiedy ubieram córcię na dwór, to on też ubiera się w tym czasie, wychodzą razem, a ja wtedy zbieram na spokojnie wszystko do kupy, ubieram się i wychodzę. A jeszcze niedawno było tak, że darliśmy się w takich sytuacjach niemiłosiernie. Zanim gdzieś wyszliśmy to on już miał ciśnienie do takiego stopnia podniesione, że aż się w nim gotowało, a ja gdzieś tam po ciuchu roniłam łzy, żeby dać upust emocjom. Tak wyglądało każde nasze wyjście, a teraz jest inaczej... Mam nadzieję, że na każdej płaszczyźnie powoli małymi krokami dojdziemy do takowego porozumienia. Liczę na to, że z terapią na pewno się uda.

Idę do mojej sterty prasowania... Samo się nie wyprasuje :)

5 listopada 2015 , Komentarze (7)

Melduję się! Życie powoli nam płynie.

Od października pracuję na 3/4 etatu. To tak ani nie mało ani nie dużo. Mam czas dla córeczki ale też robię coś dla siebie, dla naszego lepszego poziomu życia.

Córcia rośnie jak na drożdżach, ruchliwa ale jaka kochaaana :) Widzę po tym jak zajmuje się własną lalką, że ten czas, który jej poświęcam, to jak ją traktuję nie jest czasem zmarnowanym. Swoją lalę nosi na rękach śpiewając jej 'aaaaaaa', myje chusteczkami, udaje, ze zmienia pampersa, buja w wózku, karmi butelką, a przede wszystkim cały czas ją głaszcze, przytula, całuje po rączkach, stópkach, główce. W ten sposób widzę, jak ona rozumie pojęcie 'mama', widzę jak odbiera naszą relację, z czym kojarzy się jej moja rola w jej życiu. Piękna sprawa, ilekroć widzę jej czułości w stosunku do tej lali czuję dumę, dumę wynikającą z tego, że moje dziecko widzi we mnie taką matkę, jaką zawsze chciałam być.

Z Lubym jesteśmy na etapie pracy nad sobą, nad naszym związkiem. Robimy to z pomocą specjalisty, bo sami niewiele byliśmy w stanie zaradzić problemom, które chociaż miały rozmiar śnieżki to rozpędziły się do wielkości lawiny śnieżnej.

28 września 2015 , Komentarze (12)

To juz jest koniec, my tego nie uratujemy. Splot różnych zdarzeń sprawił, że zamykają się za nami drogi powrotu do tego co bylo, chyba zbyt duzo sie wydarzylo, zbyt wiele zostalo powiedziane. A co sie stalo to sie nie odstanie... 

22 września 2015 , Komentarze (29)

Dzisiaj byl piekny dlugi spacer po parku, czesc drogi corcia sama dreptala znajdujac spadajace pierwsze liscie itp. Luby mial naprawiac samochod taty u kolegi na warsztacie, rozmawialismy przez telefon i za chiny ludowe nie mogl dotrzec do tego kolegi, a to musial tp zalatwic, to kupic a tam podjechac. W koncu gdy zla zapytalam sie o co tu chodzi to powiedzial, ze za 10 minut bedzie w warsztacie tego kolegi. Ja powiedzialam, ze podejde tam z córcia, bo jestesmy niedaleko, a on na to ze ok. Rozmawial, ze mna dziwnie wiec zapytalam czy jest sam i powiedzial, ze tak. Ale to co mowil to jedno, a kobieca intuicja to drugie. Ma dwpch kolegow, jeden 30 lat drugi 34 - obaj bez kobiet i dzieci, mieszkajacy z mamusiami, bezsamochodow i o nich wiecznie jest afera. Wiecznie do niego wydzwaniaja bo maja nad wyraz duzo czasu wolnego, to mojemu Lubemu towarzysza czesto gdy rowozi towar w sklepie rodzicow. Maja czas to pojezdza z nim, pogadaja, piwo wypija, a on to co ma robic godzine robi dzieki temu 3, wychodzi po mleko do sklepu a jak z nimi sie skuma to wraca po 2 godzianch bez mleka, bo spotkali sie przypadkiem, mieli razem zapalic i sie zagadali. zale wracajac do tematu. Czulam, ze o nich chodzi i przechodzac kolo ich mieszkania idac do warsztatu postanowilam, ze pojde droga okrezna, ktora Luby zapewne moze z nimi jechac i zoatawi ich gdzies a na warsztat przyjedzie sam. Szlam z ta spacerowka, w duchu smiejac sie z siebie, ze taki glupie bajki wymyslam i dzikie podchody robie. Wychodze za rog ich ulicy a tam co? Wysiada tych dwoch z czego jeden po zobaczeniu mnie powiedzial 'o kur*a'. Podjechal do mnie Luby, ale poprosilam zeby nic narazie sie nie odzywal... I pojechal jakby nigdy nic na ten warsztat, spozniony o sto lat. I na bank nie powiedzialby mi, ze to z nimi spedzal czas, pewnie dalej trzymalby sie tych swoich bajek. Ciekawa jestem ile bylo takich sytuacji gdzie zawsze staral sie przemiczec fakt, ze mu tpwarzysza, ze robia razem to czy tamto. Dodam, ze mowilam mu nie raz, ze moze z tymi kolegami spotkac sie na meczu czy wyksc raz na dwa tygodnie na piwo ale nie codziennie... A zapomnialam dodac, ze on pracuje razem z nimi wiec po godzinach wspolnie spedzonych razem w pracy powinni miec dosyc swojego towarzystwa. A im jakby nie powiedzial stop to pewnie mogliby spedzac ze soba 24 na dobe. Wroci do domu i nie wiem jaka postawe przyjac... Co radzicie?

19 września 2015 , Komentarze (9)

Jestem ale dopadły mnie małe problemy... interentowe :) mamy problem z interentem, mozna nerwicy dostac siadajac do komputera, a w telefonie tak jakos dziwnie sie pisze...

Córcia moja rozrabia, jest wszędzie i broi kilka rzeczy na raz, z każdym dniem rozumie coraz więcej a ja obrastam w piórka. Piękny czas, aż żal pomyśleć, że moja najsłodsza mała istotka rośnie i nim się obejrzę to stanie się zbuntowaną nastolatką :)

Z Lubym raz lepiej, raz gorzej. Jeden dzien cudowny, drugi nawali na calej linii, ale rozmawiamy o tym co zle, chwale za to co dobre, czesto ma przeblyski dobrych checi i staram sie zawsze to doceniac. Dzis sie wkurzyl na mnie za klucze, po prostu kiedy nasza corcia rozrabia a ja dzielę uwagę miedzy nią i Lubego to czesto odkladam rzeczy na miejsca bez zastanowienia np chowam telefon do torebki, a za chwilę rozgladam sie za telefonem bo widzialam go tu gdzies przed chwilą, zagladam do torebki a on juz tam jest i nawet nie wiem iiedy go wlozylam. Dzis bylo tak z kluczami do samochodu i garazu. Na placu zabaw corcia wyciagnela Lubemu klucze z kieszeni, pamietalam, ze prosilam ją zeby oddala ale nie pamietam tego co bylo dalej. I kiedy zaczely sie wielkie poszukiwania to kojarzylam, ze je nosila i przypuszczalam, ze gdzies sa na placu zabaw na trawniku. Okazalo sie jednak ze odruchowo wrzucilam do zasuwanej kieszeni w spacerowce, wrzucam tam zawsze smoczka i inne drobne rzeczy l, ktore nie chce zeby sie zgubily i tez odruchowo zadbalam o klucze. Zdazylo mu sie cisnienie podniesc z tej okazji, byl zly, ze nie pamietalam takich rzeczy. Ale takie zlosci szybko mu przechodza :)

Jeśli chodzi o mnie to jeżdzę codziennie na rowerze. Wczoraj zaczelam intensywna naukę jezyka niemieckiego (jakie metody nauki polecacie?) i rozmyslam o pojsciu do pracy od pazdziernika, na pol etatu chcialabym ale oferuja mi 3/4 etatu. Nie wiem czy chce rozlaki z dzieckiem ale wiem, ze kazda pracujaca mama jej nie chce a jednak takie sytuacje maja miejsce i sobie wszyscy jakos z tym radza. Troche popilnowalaby córci moja mama, troche Luby gdy akurat bedzie mial wolne. Kilka groszy dodatkowych na pewno poprawiloby nasza sytuacje finansowa. Ogolnie nie jest zle ale przy kredycie i jednej osobie pracujacej musimy dobrze planowac wydatki.

Idę spac juz, dobranoc :)

15 września 2015 , Komentarze (28)

Jestem, jestem! Jelitówka chciała mnie zniszczyć, nie dałam się! To co w piątek się zaczęło to istny armagedon, byłam cała obolała jak przy grypie i wymiotowałam jak na zawołanie. Zaczęło się w nocy z czwartku na piątek - od 1 w nocy wymioty, do rana byłam tak umęczona tym wymiotowaniem, że moje zapotrzebowanie na sen było tak duże jakbym 3 doby łóżka nie widziała... Rano zanim Luby wrócił po nocce to ja już zdążyłam uryczeć się kiedy usiłowałam zrobić dziecku śniadanie, takiego bólu każdego mięśnia nie pamiętam żebym miała okazję zaznać. Nawet moja córka (16 miesięcy) widziała co się ze mną dzieje i skupiała się tylko na pocieszaniu mnie, przytulaniu, głaskaniu. I niech mi ktoś powie, że takie dziecko nie jest mądre, że nie widzi, że mama płacze albo jest smutna... Przyszedł Luby to mi pomógł, póżniej po śniadaniu córcię mama wzięła pod swe skrzydła, poszły na spacer wtedy D. postanowił odespać zarwaną noc a ja dalej wymiotowałam z częstotliwością większą niż ilość palców u rąk w ciągu godziny... I tak czułam się aż do dzisiaj, 4 dni wyjęte z życia. Przyszły moje długo wyczekiwanie buty w piątek a ja dopiero  dzisiaj je przymierzyłam - nawet Luby się śmiał, że na prawdę musi być źle ze mną skoro takie rzeczy zostawiam na potem. Przez te kilka dni modliłam się żeby tylko córcia się ode mnie nie zaraziła, bo to byłby armagedon do kwadratu. 

Co do mojej relacji z D. - rozmowa była, obiecanki były, poprawa była. No właśnie była - taki mały standardzik u niego. Sądzę, że jestem Wam winna małe streszczenie naszego żywota. Miałam wybór albo nic się nie odzywać albo jak już mówić to opowiedzieć z grubsza wszystko a nie ni z gruchy ni z pietruchy przedstawiam obecną sytuację nie wspominając o tym co było kiedyś, a przecież wszystko co dzieje się teraz jest efektem tego co miało miejsce w przeszłości.   

Znamy się od czasów kiedy to w moich nastoletnich czasach dorosłam do spędzania czasu na osiedlowym trzepaku. Dzieci bawiły się na placu zabaw, a nastolatkowie mieli przywilej zajmowania trzepaka. Wspólne osiedle, mieszkaliśmy kilka bloków od siebie. On 5 lata starszy, typowy lowelas. Wyrywał jedną za drugą za czasów siurka. Byłam świadkiem jego pierwszego poważnego związku, który rozwalił się, po prostu trafił na księżniczkę i każdy twierdzi, że podziwiają go za to jak się dla niej poświęca. Widziałam jak kochał nad życie, jak cierpiał kiedy w końcu powiedział stop. Po tej dziewczynie pojawiła się kolejna, kolejny poważny związek, zamieszkali razem w wieku 21 lat i wspólne mieszkanie zweryfikowało wszystko, nie umieli się dotrzeć i rozeszło się wszystko po kościach, Widać było, że nie cierpiał zbyt mocno ani nad wyraz długo. Później wspominając ten związek wielokrotnie potwierdził, że chyba jej nie kochał, że była kimś na zasadzie pocieszenia po tej pierwszej, W wieku 22 lat, kiedy to ja już miałam te 17 dalej całą paczką spotykaliśmy się na trzepaku. Ja już byłam po jakiś tam szybszych biciach serc ale nie miałam jeszcze żadnego chłopaka. I tak oto któregoś wieczora kiedy mieliśmy okazję zamienić ze sobą kilka zdań powiedział mi, że kilka dni temu zauważył we mnie kobietę, że wydoroślałam a on wiecznie widział we mnie te dziecko z początków trzepaka. Zaczęło się - rozmowy, spacery - długo byłam oporna na jego zaloty. Ale w końcu uległam. Oj było jak w bajce... Do dziś pamiętam jak przez nasze pierwsze 3 lata zgodnie twierdziliśmy, że nie umiemy się kłócić, jak każdy twierdził, że ciężko uwierzyć, że istnieją aż tak zgrane pary. My po prostu traktowaliśmy się jak najlepsi kumple - potrafiliśmy rozmawiać godzinami, dogryzaliśmy sobie jak mało kto, chodziliśmy razem na siłownię, oglądaliśmy mecze i graliśmy w gry. Później zamieszkaliśmy razem. Zaczęła nas zjadać rutyna... Ale nie daliśmy się, dzięki temu, że umieliśmy rozmawiać dochodziliśmy wielokrotnie do porozumienia, znajdywaliśmy rozwiązania dla tej sytuacji, Ja studiowałam, on pracował i tak mijały lata...Mieszkaliśmy razem, ślubu nie planowaliśmy - nie czuliśmy takiej potrzeby. Sądzę, że wynikało to z tego, że rodzice wciąż wypytywali o ten ślub, bo przecież nikt nie widział dla nas innego zakończenia niż przysięga przed ołtarzem. I chyba ta presja sprawiała, że chcieliśmy pokazać, że i bez ślubu może być cudownie i można tak żyć latami. Poza tym nie do końca mieliśmy wizję na ten ślub - raz marzyło mi się, żeby tata prowadził mnie do ołtarza i było 150 osób a za chwilę twierdziłam, że kiedyś przejeżdżając koło USC zajedziemy i tak spontanicznie w trampkach weźmiemy ślub. Czas leciał, przyszedł ostatni rok studiów. Postanowiliśmy, że po mojej obronie zaczniemy starać się o dziecko. Szybko odstawiłam tabletki i już na obronie byłam z brzuchem. Ciąża zagrożona - leżałam plackiem. D. pracuje więc przeprowadziłam się do mamy, bo potrzebowałam kogoś 24 na dobę pod ręką. Pomieszkiwał razem z nami aczkolwiek uciekał w pracę, kolegów. Czuł się u moich rodziców nieswojo stąd też szukanie zajęcia aby jak najmniej spędzać czasu ze mną. Po urodzeniu córci pierwsze 3 tygodnie spędziłam u mamy, później wróciliśmy do nas. Ale on dalej uciekał w pracę, kolegów. Pracuje w fabryce a jego rodzice mają sklep budowlany i po pracy jeszcze dodatkowo dorabiał u nich rozwożąc towar po klientach (robił to od x lat z różną częstotliwością), często jeździli z nim koledzy więc miał towarzystwo i czas miło płynął. Różnicy w naszym domowym budżecie jakieś znaczniej nie było ale on lubił to robić więc nawet jakbym chciała wybić mu to z głowy to byłoby ciężko. Ja angażowałam się w opiekę nad dzieckiem, fakt, może go trochę zaniedbałam. Ale to kiedy ja byłam w zagrożonej ciąży zostałam zaniedbana przez niego. Spędzałam całe dnie w łóżku na zmianę wałkując książki lub telewizor a on zaglądał do mnie, żeby się wyspać albo żebym nie gadała, że ma mnie gdzieś. Zdarzały się dni, że do mnie nie zaglądał... Po porodzie pomagał mi kąpać dziecko, czasami pobawił kiedy ja chciałam się umyć, w niedziele odwalił z nami spacer i to na tyle. Wciąż tłumacząc, że pracuje tam gdzie ma etat i jeszcze u rodzicow i to wszystko z mysla o nas, zeby byly pieniadze, zeby nam sie lepiej zylo, Prosiłam, zeby odpuszczal sobie pracę u rodzicow bo zaniedbuje w ten sposob nas ale ale na nic moje prosby. Zaczełam odkrywac, ze np wykonuje godzinny kurs a nie ma go 3 godziny - bo czesto towarzysza mu koledzy i czasami do kogos zajada albo podskocza na kebaba. I tak zaczelo sie sluchanie , ze tego musial podrzucic na dworzec a ten mial kapcia w samochodzie i dlatego tyle zeszlo...  Rozwozenie towaru to byl dodatek, to pretekst aby wybyc z domu. Bral kolegow i zaczynal sie 'wesoly autobus'. Wielokrotnie w rozmowach ja obiecywalam poswiecac mu wiecej uwagi, okazywac wiecej uczuc itp a on mial ograniczyc kolegow, znalezc dla nas wiecej czasu. Kilka pierwszych dni po rozmowie bylo super, chorowalam a on zajmowal sie małą. Ale dzisiaj juz czuję się dobrze i co ma miejsce? Dzis o 15 wyszedl rozwozic towar, wrocil po 20 (wiadomo, ze ze 2 godziny musial gdzies zabalowac, bo kto o 20stej rozwozi towar), zjadl, wykapal sie i poszedl do pracy na 22. Zwiększyłam ilość miłych słow i gestow o 500%, postaralam sie dzisiaj ze sniadaniem i obiadem i tyle mam w zamian... Jutro będę z nim o tym rozmawiac, musimy wszystko wyjasniac sobie na biezaco. Dzisiaj bylam zbyt wkurzona zeby cowolwiek poruszac. Plus taki ze wychodzac do pracy powiedzial, ze jutro ma caly dzien wolny i nie planuje nic robic wiec caly dzien spedzimy razem, Ale jak to bedzie w praktyce - czas pokaze. 

10 września 2015 , Komentarze (15)

Obiecałam zdjęcie butów... a sama jeszcze ich nie mam! Jestem zła jak osa. Wyczekiwałam kuriera od rana. Przed 17stą stwierdziłam, że nie będę córci cały dzień trzymać w domu tylko dlatego, że matce butów się zachciało przez internet! Wyszłyśmy na plac zabaw, tak 10 minut drogi od domu i telefon, że moje buty czekają pod klatką. Mówię, że nie ma mnie w domu ale za10 minut będę. Pan niestety twierdził, że nie może czekać i ewentualnie podjedzie do mnie. Okej, co to za problem. Wszystko byłoby ładnie pięknie gdybym wzięła chociaż portfel ze sobą. Zawsze biorę tylko kilkanaście zł drobnych gdy wychodzimy na spacer, po co mi portfel do pilnowania w spacerówce jak wrzucę dwie dychy do kieszeni na ewentualne lody czy coś do picia. Nie pomyślałam, żeby tego dnia wyjątkowo wziąć więcej pieniedzy... I tak oto buty ujrzę jutro! :/ 

Z Lubym wczoraj mieliśmy spięcie, dzisiaj rozmowę. Wrócił na łono rodziny! :D  Ile z tego zrozumiał, ile z tych obietnic będzie miało odzwierciedlenie w rzeczywistosci - tego nie wie nikt... Nie myślcie sobie, że ja go tak temperuję a siebie widzę bez wad. Mam wady jak każdy i to pewnie nawet więcej niż przecietny czlowiek. Jego wkurzają moje wady a mnie jego - kwestia naturalna. I przed ciaza, gdy zamieszkalismy razem i czlowiek myslal, ze sie juz dotarlismy, pojawilo sie dziecko. A takie male nowe zycie w naszym zyciu jest powodem do kolejnego dotarcia się... Więc misję obudowy tego co bylo uwazam za rozpoczętą.

Jutro postaram się znalezc wiecej czasu na to aby strescic Wam nasze dzieje, zebyscie lepiej zrozumialy o co teraz jest toczona ta cala batalia. Ale teraz juz ide spac, bo ziewam raz po raz :)

A i jutro bedzie zdjecie butow, dobranoc :)