Skręcona, spuchnięta kostka! - i to było na tyle jak chodzi o dobre chęci w kwestii treningów i diety. Ciekawe ile kg wróci "na swoje miejsce"
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (4)
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1393 |
Komentarzy: | 18 |
Założony: | 6 lipca 2011 |
Ostatni wpis: | 9 lutego 2015 |
kobieta, 63 lat, Warszawa
152 cm, 76.10 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Skręcona, spuchnięta kostka! - i to było na tyle jak chodzi o dobre chęci w kwestii treningów i diety. Ciekawe ile kg wróci "na swoje miejsce"
Tak jak przewidziałam waga pomału zaczyna spadać - 2kg w ciągu 20 dni. Talia znów szczuplejsza o 4cm (w sumie 8), co jest efektem nie tylko gimnastyki, ale i odstawienia mleka i pszenicy. Niestety trudno dziś znaleźć coś gotowego, co nie zawierałoby tych dwóch składników, dlatego przygotowanie posiłków muszę zaczynać "od podstaw". Wiąże się to z dużym nakładem czasu, a to bardzo nadwyręża moją cierpliwość.
Po dwóch tygodniach zaledwie pół kilo w dół, ale w talii 4 cm mniej
zgodnie z przewidywaniami waga cały czas oscyluje wokół 78 kg (coraz cięższe mięśnie). Kondycja jednak stale rośnie, Nie katuję się ćwiczeniami - po prostu robię cokolwiek i to od razu daje rezultaty. Myślę, że już w tym tygodniu waga zacznie spadać
Nie lubię słowa "ćwiczenia". Kojarzy mi się z nudnym powtarzaniem i brakiem motywacji. Ale rozgrzewka, rozciąganie, trening siłowy jakoś do mnie przemawia i tak zorganizowane zajęcia ruchowe na Vitalii. Może dlatego zaczęłam w końcu się ruszać? I mogę włączyć laptop nawet o północy czy 4 rano i wykonać parę wygibasów - totalna wolność w wyborze miejsca i czasu , a to mi się wcześniej nie zdarzało. Kondycja po 10 dniach wyraźnie lepsza.
Zaczynam znowu od 78 kg po 3 latach przerwy. Minęło 6 dni odkąd zaczęłąm ćwiczyć. Tylko 20 dkg lżejsza, ale samopoczucie wyraźnie lepsze i nie omijam schodów. Dieta ... na razie nieregularne posiłki - do poprawki.
w końcu zeszły rok. Nie był dla mnie łaskawy, ale nie będę się nad soba roztkliwiać. Ważne jest w tej chwili tu i teraz. Wiem co i jak jeść, ale ruszać mi sie trudno. Wykupiłam fitness online i czekam na specjalny zestaw ćwiczeń dopasowany do mojego braku kondycji.
Szóstka z przodu... i teraz już z górki. Ale najważniejsze dla mnie dziś to osiągnięcie celu, o którym wiele miesięcy myślałam. Zmieniłam pracę! Na tę WYMARZONĄ. Ponoć 45 ofert wpłynęło już pierwszego dnia po ogłoszeniu wakatu. Mój nowy szef sprawia wrażenie totalnego "luzaka", ale wiem że jest wymagający. I to jego abstrakcyjne poczucie humoru... eh, żyć nie umierać. Teraz 2 tyg. błogiego lenistwa nad morzem. Otwarte walizki czekają, a wyjazd dziś wieczorem...
Przezwyciężanie wątpliwości we własne siły wymaga ćwiczeń Każdy zmaga się z wątpieniem we własne możliwości, ale kiedy zajadasz swoje wątpliwości, żeby od nich uciec szkodzisz sobie w sposób w jaki nie jesteś nawet w stanie przewidzieć. Kiedy od nich uciekasz, one nasilają się i trwają coraz dłużej. Jednak, gdy nauczysz się dawać sobie z nimi radę stanie się coś niespodziewanego. Nagle odkryjesz w sobie nową ekscytującą osobę, nową pasję, umiejętność, której nie zauważałaś, lub nowe podejście do życia.
CYKLICZNIE POWRACAJĄCE ZWĄTPIENIE W SIEBIE JEST OBECNE W ŻYCIU KAŻDEGO I JEST ONO NIEŁATWĄ STRONĄ BYCIA ISTOTĄ LUDZKĄ.
Ten mechanizm jest tak silny, że na wiele lat potrafi przejąć kontrolę nad naszym zachowaniem i na tyle silny, że podpowiada nam błędną interpretację rzeczywistości po to, by utrwalić stare, negatywne etykiety jakie sobie kiedyś tam przyczepiliśmy. Źródło tego mechanizmu tkwi w powracaniu do bolesnych wspomnień z przeszłości, których ciężko jest się pozbyć. Dlatego tak ważne jest żyć TERAZ i stale odświeżać perspektywę, która rysuje się przed nami. Jeśli zmagasz się ze zwątpieniem we własne siły to jesteś "do przodu", bo uczysz się je rozpoznawać. Jak tylko je rozpoznasz, możesz zacząć nad nim pracę i pokonasz je. Najważniejsze to być cały czas pełnym nadziei i otwartym na swoje doznania. Poniżej wypowiedzi osób "zajadających" problem zwątpienia w siebie, które zidentyfikowały jego przyczynę.
"Matka zawsze wszystko po mnie poprawiała i z syndromem czy jestem wystarczająco dobra weszłam w dorosłość i walczę z nim nadal."
"Czy mam prawo pracować tu gdzie jestem? Widzę wokół tylu lepszych ode mnie. Lata powtarzania mi przez matkę, że jestem głupi, niedobry, nie nadający się do niczego zrobiły swoje. Teraz nikt mi tego nie mówi, ale nic z tym nie robię...jeszcze."
"Wiele razy rozwalałam sobie życie, bo bałam się zmian. Nie wierzyłam, że potrafię coś zmienić na lepsze. Teraz widzę, że aby przestać objadać się m u s z ę coś zmienić, dotrzeć do przyczyn dlaczego jem."
"Wątpię, czy jestem dobrym rodzicem i czy nie za dużo wymagam od dzieci. Przyczepiłam sobie etykietkę "odmieńca" i walczę z nią , ale często też szukam sytuacji, również w miejscu pracy, które by ją potwierdziły."
"Mam mnóstwo wątpliwości co do siebie, ale główna to ta, czy jestem warta tego by mnie kochać. Dopóki jestem najedzona jest OK..."
"Doprowadza mnie do łez myśl, że odkąd byłam dzieckiem miałam ciągoty do perfekcjonizmu. Widzę siebie jako głupią, brzydką, tłustą świnię. Mam 47 lat i wciąż tak myślę. Zmagam się ze zrozumieniem, że nie muszę wszystkiego robić doskonale. Pomimo, że na studiach miałam same szóstki, mam pracę, rodzinę, działam jako wolontariuszka, wciąż tak o sobie myślę. Opycham się, żeby powstrzymać ból. Ciągle jest we mnie w środku mała dziewczynka płacząca bo ktoś nazwał ją wszawą gnidą ,która myśli, że to prawda."
"Nie jestem pewna kiedy zaczęłam wątpić w siebie, ani z jakiej etykiety to się wzięło. Myślę, że stąd iż nie byłam tak doskonała jak moje rodzeństwo, które jest zawsze punktualne, radosne i w formie. Jeśli chciało się należeć do mojej rodziny trzeba było być doskonałym. Dwa lata temu zachorowałam na raka i po leczeniu wróciłam na łono rodziny i nagle wszyscy byli tak cudownie kochani i skupieni na mnie. W obecnym życiu nie jestem szczęśliwa. Po to, żeby znowu stać się częścią mojej rodziny, która wspierała mnie podczas choroby czuję, że m u s z ę w ramach wdzięczności być doskonała. To mnie zabija."
Ćwiczenia pomagające pokonać trudne chwile zwątpienia w siebie.
1. Ćwicz raczej akceptowanie niż osądzanie innych. Zacznij od nie osądzania innych i zastosuj to do siebie. To jest coś, czego każdy może spróbować i odnieść z tego natychmiastowe korzyści.
2. Ćwicz wątpienie we własne wątpliwości. Jeśli wciąż wierzysz, że warto być doskonałą nie dajesz sobie przestrzeni, której potrzebujesz, aby wątpić w swoje wątpliwości.
3. I najważniejsze - ćwicz samoakceptację. Nie jesteś doskonałością, superbohaterką, jesteś istotą ludzką zdolną do przemyśleń, odradzania się po porażce i uczenia nowego zachowania.
Znów 72? Super. Po tygodniu ucztowania spodziewałam się jakieś 3 kg więcej. Napisała do mnie Pani Dietetyk bardzo miłe słowa otuchy, że to się zdarza, żebym się nie zrażała itd. Zdarza się? Tia.. Widać nadszedł czas by wyznać czarno na białym: lubię zjeść i szkoda, że to takie niezdrowe. Dawno temu, a zwłaszcza po przestudiowaniu dra Goulda "Shrink yourself" czyli "Skurcz się" wszystko się uprościło. Blog doktora od "zajadania emocji" roi się od nieszczęśników, którzy po wyjedzeniu wszystkiego w domu, łącznie z zeszłorocznym cukierkiem halloweenowym swojej pociechy, o północy pędzą do supermarketu (to jeszcze przede mną) po nową dostawę. W ich zachowaniu i swoim widzę jakiś wspólny wzór: człowiek konsumuje sobie spokojnie 5 zdrowych posiłków dziennie, bez podjadania, aż tu nagle, pah! Coś przeskakuje w tej bidnej głowinie i się zaczyna: ucztowanie do północy, cały dzień i dłużej, nabieranie kolejnych kilogramów, poczucie winy, rozczarowanie kolejnym brakiem sukcesu, dłuższa chwila przerwy i znowu to samo. Słowem: koszmar.Dlatego warto chyba zidentyfikować moment, przyczynę, która wyzwala cały ten łańcuch zachowań. Gould mówi, że nawet u tego samego człowieka są one różne: pojawia się sytuacja, zdarzenie, nuda, czy też osoba, która nie musi robić nic szczególnego, wystarczy spojrzenie, gest i? się zaczyna. U mnie zazwyczaj jest to sytuacja, a konkretnie słowo "dieta" i kolejne próby jej wdrażania. I tak było w zeszłym tygodniu. Zupełnie jakby ktoś w środku mnie robił wszystko, żeby mi się nie udało: to ssanie w żołądku po dopiero, co zjedzonym śniadanku, to odwracanie uwagi od sięgania po kolejną porcję orzechów ("Zjadłam całą paczkę? Możliwe, ale byłam taka zajęta."). To naiwne usprawiedliwianie nadprogramowych kromek ("Tylko spróbuję, bo taki świeżutki') itd. Itp. Gould nazywa to zjawisko "wewnętrzny sabotażysta". Nie lubię tej nazwy i na pewno nie mam kogoś takiego "u siebie". Wiem co mam i stąd mój prosty plan zaradczy. Przypomniało mi się teraz ulubione powiedzenie pesymistów: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga powiedz mu o swoich planach, to też przerabiałam, ale o tem potem.