Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3325
Komentarzy: 83
Założony: 7 września 2020
Ostatni wpis: 10 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tartaletka

kobieta, 34 lat,

180 cm, 127.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 października 2020 , Komentarze (17)

Ostatnio postanowiłam, że ważyć się będę co dwa - trzy tygodnie. W następny piątek wypadnie właśnie kolejny pomiar. I chociaż nie powinnam, co kilka dni staję na wadze, żeby podpatrzeć w jaką stronę to idzie. Dziś także tak postąpiłam - i z lekkim rozczarowaniem stwierdziłam, że jakieś pół kilo mi przybyło od ostatniego zapisu... Ale po kolei.

▶️Od mniej więcej dwóch tygodni nie stosowałam się do diety Vitalii; brak czasu i cierpliwości, by wyszukać odpowiednie produkty, a następnie przyrządzić je w określony sposób spowodował, że nie zaglądałam do swojego jadłospisu;

▶️Zamiast tego, początkowo jadłam "własne" posiłki, w aplikacji Fitatu po prostu wklepując ich ilość i pilnując swojego deficytu kalorycznego...

▶️...ale życie i różnej maści problemy tak mnie zakręciły, że i liczenie kalorii porzuciłam. Tak samo jak regularne, codzienne picie dwóch litrów wody. Tu więc tkwi moja porażka. A gdzie to tytułowe zwycięstwo, ktoś być może się zastanowi.

🏆 Nie wróciłam do starych nawyków żywieniowych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłam chipsy czy jakieś niezdrowe, gotowe danie. Ba, nawet mnie to nie pociąga. Na mieście na przykład, mając do wyboru zjeść kebab na talerzu polany obficie sosem (jak ja uwielbiałam coś takiego!) i ryż z grillowanymi warzywami, plus ewentualnie małą pierś z kurczaka - bez problemu wybiorę zdrowszy wariant. Tłustego, niezdrowego żarcia unikam, ponadto staram się pilnować regularności posiłków. Jeśli wiem, że nie dam rady zjeść czterech mniejszych, jem trzy trochę większe. Choć dokładnie nie wyliczam sobie kalorii, to chociaż MNIEJ WIĘCEJ staram się ogarnąć, ile może ich mieć dany posiłek. Jeżeli mogę gdzieś dojść pieszo, to idę pieszo, zamiast pakować się do autobusu.

_________________________________________________

Wiem jednak, i widać to po wadze, że takie "jedzenie na czuja" nie jest póki co dobrym pomysłem. Za jakiś czas, kiedy osiągnę wagę docelową i będę chciała ją utrzymać - jasne. Ale na razie potrzebuję poprzedniego rygoru. Także wracamy z:

▶️Liczeniem kalorii i pilnowaniem makroskładników

▶️Około godzinnymi treningami trzy razy w tygodniu

▶️Piciem wody - przynajmniej jedną półtoralitrową butelkę dziennie

I... Tyle na dzisiaj. A na myśl, że pan od kijków i 1500 kCal dziennie nie będzie mi spamował ani pod tym, ani pod jakimkolwiek innym wpisem, aż robi mi się cieplej na serduszku 😄

29 września 2020 , Komentarze (16)

Tak właśnie się czuję. Nie chcę tym tytułem komukolwiek umniejszać - a jedynie podkreślić, jak bardzo czasem czuję się nie na miejscu. Za duża. Gdzie nie pójdę, jestem za duża.

Od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem kupna spodni. Szafa niemal pęka od ilości rybaczek i szortów, ale ze spodniami wyjściowymi, o długich nogawkach, jest znacznie bardziej krucho. Poszłam więc tam, gdzie zwykle takich zakupów dokonywałam - do galerii handlowej skrywającej w swym wnętrzu m.in. dwie sieciówki oferujące ubrania o najróżniejszych rozmiarach, także tych większych. I wiecie co? Guano. 46, 48... To było najwięcej, na co mogłam liczyć. I się przeliczyłam, bo choć długość była dosłownie idealna, ledwie byłam w stanie wcisnąć w nie zadek. O zapięciu się zaś mogłam jedynie pomarzyć. 

Przymierzałam także dwie pary dżinsopodobnych spodni na gumce. I jakoś, ledwo, sapiąc i wciągając co tylko wciągać mogłam, wskoczyłam w nie; o dziwo, były dość wygodne. Ale jako że założenie ich stanowiło mordęgę, odpuściłam sobie zakup.

Po przebraniu się w to, w czym do sklepu przyszłam, popatrzyłam na swoje odbicie w przymierzalniowym lustrze. I chwycił mnie taki smutek, takie poczucie beznadziei... Patrzyłam na swoją nalaną twarz, na tłuste ramiona, wielki brzuch, masywne uda. Nie potrafiłam się nawet zdobyć na złość względem siebie. Poczucie beznadziei było dużo silniejsze. Ze zrezygnowaniem wyszłam z przymierzalni, odwiesiłam ubrania i wyszłam na zewnątrz. 

_________________________________________________

Kilka lat temu, bo około trzech, także postanowiłam się odchudzić. Chyba nawet wspominałam o tym w poprzednim wpisie. Szło mi dobrze, tym bardziej, że nareszcie robiłam to z głową, zamiast katować zatłuszczony organizm głodówką. Nie pamiętam wagi startowej dokładnie, ale było to coś rzędu mojego pierwszego celu - ok. 121 kg. Pamiętam, że wtedy co miesiąc robiłam zdjęcia swojej sylwetki, by mieć jakieś porównanie. I pamiętam także, że nie docierało do mnie w pełni, jak gruba byłam. To znaczy oczywiście, wiedziałam, iż mam problem; ale dopiero spojrzenie na to z dystansu, z perspektywy fotografii, uświadomiło mi w pełni całą prawdę. Gdy patrzyłam na zdjęcie siebie ważącej ponad 120 kilo i obok - ważącej mniej niż 110, różnica była no niemal uderzająca. A przecież wciąż byłam otyła! Wciąż miałam dużo kilogramów do stracenia. Teraz z kolei ważę jeszcze więcej. To momentami dla mnie nie do ogarnięcia...

25 września 2020 , Komentarze (23)

Waga aktualna: 127.5 kg

Waga docelowa: 65 kg

Do celu #10 zostało: 62.5 kg

Do celu #1 zostało: 6.1 kg

Cel: 

  1. 121.4 kg
  2. 114.4 kg
  3. 107.4 kg
  4. 100.4 kg
  5. 93.4 kg
  6. 86.4 kg
  7. 79.4 kg
  8. 72.4 kg
  9. 65.4 kg
  10. 65 kg

BMI: 39.35 (otyłość II stopnia)

_______________________________________________

Dietę trzymałam co do grama, a jednak - spadek niewielki. Ledwie 0.2 kg. Strasznie słabo... Zastanawiam się co idzie nie tak? Czy to możliwe, że organizm tak szybko wyhamował po pierwszym skoku? A może ja zawaliłam - miałam ćwiczyć ok. godziny dziennie trzy razy w tygodniu (wyznaczyłam sobie poniedziałek, środę i piątek) i zamiaru nie dotrzymałam? Ewentualnie nie mogę ufać wadze. Niby marka, którą już znam - Łucznik - ale potrafi pokazać dwie, trzy różne wartości, gdy się na nią stanie te dwa, trzy razy pod rząd.

Przez to się denerwuję coraz bardziej, a strach mnie zżera coraz mocniej. Boję się, że rozwaliłam sobie metabolizm i będę odtąd chudnąć w najlepszym wypadku w takim tempie, że dojście do wagi prawidłowej zajmie mi dekadę albo i więcej... Lub gorzej - że zawsze już będę otyła.

W  głowie cały czas mam takie przekonanie, wręcz strach, że się nie uda. Że w redukcje wagi włożę mnóstwo czasu, wysiłku, zmienię zupełnie styl życia - na o wiele, wiele zdrowszy - ale już zawsze będę tylko otyłą babą ważącą grubo ponad 100 kilo 🙁 Przeraża mnie taka perspektywa. Wiem, że są gorsze rzeczy. Wiem, że bywają poważniejsze problemy. I takie też istnieją w moim prywatnym życiu, ale... Możliwość, że już zawsze będę nieestetyczna, nikomu się nie spodobam, a wybór ubrań będzie bardzo ograniczony mnie dobija. Szczupła nigdy nie byłam. Zawsze gdzieś ta nadwaga nade mną wisiała. Od około dekady weszłam w otyłość i tak już zostało... A nawet tyłam dalej. Były jakieś diety, próby redukcji. Takie poważniejsze podejścia miałam dwa. Pierwsze w istocie było głodówką - pilnowałam, by nie jeść więcej niż 1200-1500 kcal. Czaicie? Młoda, otyła osoba z takim deficytem? Nie wiedziałam wtedy, że sobie szkodzę. Myślałam, że tak trzeba - jesteś na diecie, to jesz mało. Wytrzymałam może trzy, cztery miesiące, trochę schudłam, ale wreszcie wróciłam do starych nawyków. Kilka lat później, równie zdeterminowana, ale już bardziej uświadomiona w kwestii zdrowego odżywiania, podjęłam kolejną próbę. Nie pamiętam dokładnie ile schudłam, ale było to coś rzędu 15 kg. I znowu bach. Posypało się. Nie mogę już na siebie patrzeć w lustrze. Omijam starannie wzrokiem swoje odbicie. Czuję się koszmarnie brzydka, ulana, tłusta i paskudna. Żadna ładna bluzka, kolorowy sweterek czy nowa fryzura nie są w stanie tego zmienić. Jak na złość jestem bardzo wysoka - wyobraźcie więc sobie kobietę o wzroście 180 cm i wadze prawie 130 kg! Przecież to jakiś koszmar. Czasem się zastanawiam jakim cudem ludzie ze mną rozmawiają i nie mają na twarzy grymasu obrzydzenia. Nie wiem jak sobie radzić ze strachem, że zostanę taka na zawsze... Boję się każdego ważenia. Założenia ubrania. Spojrzenia w lustro. Gdy myślę co ja ze sobą zrobiłam, chce mi się ryczeć...

18 września 2020 , Komentarze (6)

Waga aktualna: 127.7 kg

Waga docelowa: 65 kg

Do celu #10 zostało: 62.7 kg

Do celu #1 zostało: 6.3 kg

Cel: 

  1. 121.4 kg
  2. 114.4 kg
  3. 107.4 kg
  4. 100.4 kg
  5. 93.4 kg
  6. 86.4 kg
  7. 79.4 kg
  8. 72.4 kg
  9. 65.4 kg
  10. 65 kg

BMI: 39.41 (otyłość II stopnia)

_________________________________

W odchudzaniu, przynajmniej dla mnie, najtrudniejsze nie jest trzymanie się wyznaczonej kaloryczności posiłków i unikanie niezdrowych pokus. Te kwestie, o dziwo, należą do całkiem prostych, niemalże naturalnych. Najgorzej jest że sferą psychiczną.

Pomiary wagi, a od tej pory także i obwodów ciała, od początku postanowiłam sprawdzać co tydzień. Wydawało się to zwyczajną, optymalną wartością. A okazało pierwszymi schodami na drodze do celu. Tak jak i przy poprzednich próbach schudnięcia, musiałam zaprząc całe pokłady silnej woli, by nie sprawdzać wagi dużo częściej, a najlepiej - codziennie. I częściowo poległam, bo nie byłam w stanie odmówić sobie nadprogramowego sprawdzenia postępów, choć fakt faktem, robiłam to i tak dużo rzadziej, niż mogłabym. 

Drugim problemem okazał się... Strach. Dobrze znany, wręcz stały towarzysz życia, który jest przy mnie bez względu na okoliczności. Tylko że ja dziękuję za taką lojalność. Dzięki niemu obawiam się zbyt wielu rzeczy, przed zbyt wieloma wyzwaniami mnie paraliżuje i odwodzi. W przypadku zaś redukcji wagi - zwyczajnie boję się na nią stanąć ten tydzień po ostatnim pomiarze. Dziwne, nieprawdaż? Z jednej strony nie schodziłabym z wagi, a z drugiej chce mi się płakać, gdy muszę to zrobić. Ale tak jest. Boję się. Że postęp będzie minimalny. Że nic się nie zmieni albo, co gorsza, okaże się, że jeszcze przytyłam - mimo odpowiedniej redukcji i stosownej aktywności fizycznej. Boję się, że zawsze już będę otyła, nieatrakcyjna, bez kondycji.

_________________________________

Nieuleganie zachciankom żywieniowym jest jak dotąd proste. Być może dlatego, że to dopiero początek drogi, a może z innych powodów - nie głodzę się, jem normalnie, zdrowo - i mam ciągle coś do roboty. W moim przypadku "robota" zazwyczaj przybiera kształt książek do przeczytania, których zapas sukcesywnie rośnie i nowych przepisów kulinarnych, które trzeba wypróbować. Dotąd nie gotowałam, z pieczeniem miałam niewiele więcej wspólnego, ale po śmierci mamy odkryłam w sobie dryg do pichcenia i staram się jak najlepiej go rozwinąć. Mam nawet jakieś nieśmiałe plany, by w przyszłości skierować się ku jakimś warsztatom kulinarnym, może stworzyć dedykowanego bloga, coś zdziałać. Cały czas staram się szukać w sobie mocnych cech idących w parze z zainteresowaniami i jak najlepiej je wyeksponować. 

Z mniej optymistycznych rzeczy - choć wszystko zdaje się iść ku lepszemu, nie opuszcza mnie ciągłe poczucie, że nieważne ile czasu i serca zainwestuję w jakąś aktywność, zawsze znajdzie się mnóstwo lepszych ode mnie osób. Że dam z siebie wszystko w jakiejś dziedzinie, ale i tak nigdy się na ich tle nie wybiję, do nikogo nie dotrę. Że będę ze swoją "twórczością", zainteresowaniami, sama. W cieniu innych. Jedna z wielu. Nie należę do osób, które godzą się z bylejakością i przeciętnością, ale czasem odnoszę takie wrażenie, że na nic innego mnie nie stać i muszę się z tym pogodzić. Patrzę wtedy na ludzi, którzy osiągnęli sukces w interesującej mnie dziedzinie i zastanawiam się, jak to zrobili. Jak to się stało, że tłumy ich kochają. Jak to się dzieje, że są tacy charyzmatyczni i zaraz pytam siebie, czemu ja tak nie mogę.

Jak z tym poczuciem wygrać? Czy to w ogóle możliwe?

11 września 2020 , Komentarze (21)

Waga aktualna: 131.4 kg

Waga docelowa: 65 kg

Do celu #10 zostało: 66.4 kg

Do celu #1 zostało: 10 kg

Cel: 

  1. 121.4 kg
  2. 114.4 kg
  3. 107.4 kg
  4. 100.4 kg
  5. 93.4 kg
  6. 86.4 kg
  7. 79.4 kg
  8. 72.4 kg
  9. 65.4 kg
  10. 65 kg

Nie jestem i nigdy nie byłam jedną z tych osób, które swoją tuszę usprawiedliwiały genami i milionami chorób uniemożliwiającymi zdobycie i utrzymanie zdrowej wagi. Pulpetem byłam zawsze i od zawsze. Jako dziecko miałam pewną nadwagę, choć nie było to - patrząc z perspektywy czasu - nic poważnego. Prawdziwe kłopoty zaczęły się wraz z wejściem w dorosłość, kiedy konflikty w rodzinie narastały, a problemy ze studiami przybierały na sile. Nim się obejrzałam, wkroczyłam majestatycznie w objęcia otyłości i coraz bardziej, coraz mocniej się w nich pogrążałam. Jadłam, by zapomnieć. By się pocieszyć. 

Jakoś sobie przez lata żyłam, ale kolejne elementy istnienia zaczęły się sypać. Najlepsi przyjaciele, których uważałam wręcz za przybraną rodzinę, wbili mi nóż w serce; ukochany mężczyzna związał się z inną kobietą; wyrzucono mnie ze studiów, które koniec końców okazały się wielkim rozczarowaniem; rodzice odcięli się ode mnie i kazali wynosić z domu.

Lata mijały dalej, kilogramów, zajadanych słonym i niezdrowym pożywieniem, przybywało. Staczałam się. I to nie tylko dlatego, że przybierałam coraz bardziej kulisty kształt. To wszystko... To wszystko mnie przytłaczało. Miałam gdzieś ile ważę i jakie to będzie miało konsekwencje w przyszłości, gdy wejdę w wiek średni czy lata starcze. Nie obchodziło mnie zdrowie. Byłam zwyczajnie nieszczęśliwa.

Nie przeszłam jakiejś magicznej, duchowej metamorfozy. Nie spłynęło na mnie oświecenie. Życie nie zaczęło być piękne i bezproblemowe. Wręcz przeciwnie - wróciłam na łono rodziny, ale mama, z którą zaczęłam się dogadywać, zmarła kilka miesięcy wcześniej. Mam obok siebie malutkie grono osób, na które mogę liczyć, ale ludzie, którzy niegdyś mnie tak skrzywdzili żyją sobie dalej spokojnie i mają się świetnie. Mężczyzna, na którym wciąż mi zależy jest dawno po ślubie z kobietą, która tylko moją przyjaciółkę udawała. 

Mam wrażenie, że żyję w jakimś ciężkim, mrocznym, koszmarnym śnie. 

Ale jednak, mimo braku zadowolenia z życia, zapragnęłam coś zmienić. Wydobyć z siebie to, co mogę najlepszego. Zapisałam się na studia, zaczęłam przypominać sobie, co kocham  robić i szukać nowych zainteresowań, zmieniłam nawyki żywieniowe i postanowiłam schudnąć - bo dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że jestem okropnie, potwornie otyła. Bo się wystraszyłam, że waga doprowadzi mnie do grobu.

Jakaś zmiana w myśleniu nastąpiła więc, ale nie była gwałtowna i spektakularna. Przypełzła cicho, niezauważenie, od kulis, wkradając się do umysłu i szepcząc pytanie - Naprawdę nie chciałabyś czegoś zmienić?