Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7901
Komentarzy: 186
Założony: 11 stycznia 2014
Ostatni wpis: 24 lutego 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
vege-run

kobieta, 35 lat, Raj

168 cm, 60.30 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 lutego 2014 , Komentarze (1)

Wybaczcie, że tak nie pisałam ;) Byłam u rodziców, starałam się ograniczyć ślęczenie przed ekranem ;)

Stopa wyleczona! Dosłownie - ledwo pojechałam, dzień czy dwa i już mogłam normalnie chodzić ;) No ale oczywiście butów do biegania nie wzięłam bo nie sądziłam, że się przydadzą. Za to chodziłam na spacery z psami (codziennie 6-10km), przerzucałam przywiezione drewno opałowe i ćwiczyłam siłowo. 
Sprzęty bardzo stare, jeszcze z młodości mojego taty w większości, ale dawały radę ;)

Spadek na wadze genialny! Ważę 60,9kg! Nie spodziewałam się bo w końcu w domu zawsze trochę więcej się zje, zawsze trochę mniej dietetycznie ;)

Przywiozłam swoje hantle, które dostałam na święta i taki najprostszy trening siłowy włączam do tygodniowego rozkładu ;) A co! :) 

A jutro już powrót na uczelnię, koniec słodkiego lenistwa, z którym bardzo ale to bardzo nie chcę się rozstawać! :)

10 lutego 2014 , Komentarze (4)

Dziękuję za miłe słowa :) 

Doktor orzekł, że nie jest to duża kontuzja. Początkowo podejrzewał naderwanie ścięgna śródstopia ale usg nie wykazało takich zmian. Jest po prostu naciągnięte... Pauza od biegania i jakiejkolwiek aktywności obciążającej stopę (włączając chodzenie bez potrzeby) - do czasu kiedy nie przestanę odczuwać bólu. Jeśli ból nie ustąpi przez tydzień mam iść się pokazać.  
Fuck. 


Mam robić sobie zimne okłady, smarować altacetem. Dostałam jakieś saszetki przeciwzapalne do picia dwa razy dziennie. 
Niedobre.
Mam też delikatnie to "rozbijać" czyli stawać i delikatnie kulać piłeczkę tenisową stopą. 
Żebym od tego nie schudła :P

Jedyne cardio jakie mogłabym wykonywać to pływanie. Szkoda tylko, że pływam po warszawsku - dupą po piasku. 

Cóż - na razie będę ćwiczyć brzuch i ramiona. Chyba tylko to mi pozostaje. I pilnować diety. 
Mam tylko nadzieję, że spadek kondycji nie następuje tak szybko jak jej przyrost bo nie chcę żeby się okazało, że wrócę na trasę i przebiegnięcie 5km będzie ponad moje siły :)

Najgorsze jest to, że zrobiło się ciepło. Wyszło mnóstwo biegaczy a jak ich widzę to wyć mi się chce, że ja nie mogę :( Chyba się uzależniłam.

9 lutego 2014 , Komentarze (6)

No. Chyba naprawiłam ewentualne szkody jakie mogło wywołać jedzenie za mało. Oczywiście trwało to chyba zbyt krótko żeby coś poważnego z moim metabolizmem miało się stać więc nie ma co się tym przejmować. Przez ostatni czas jadłam zgodnie z zapotrzebowaniem więc ani nie schudłam ani nie przytyłam.
Waga nie zmieniła wskazań (aż podejrzane) więc zaczynam w punkcie wyjścia. 

Niestety od kilku dni nie biegam. Znaczy się... byłam wczoraj ale stopa odmówiła posłuszeństwa już po 4 km. Niestety szpilkowa kontuzja stopy z poniedziałku ciągle się mnie trzyma. 
Prawdopodobnie więc nie dam rady wybiegać 150km w tym miesiącu. Ale jeszcze się nie poddaję! :) Zawzięta jestem więc kto wie? Może się jednak uda? 
Kotecek czuje się lepiej. Po pierwsze już aż tak nie kicha. Po drugie nie ma chrypy. Po trzecie wrócił apetyt, dopomina się o mięso. Po czwarte znów jest pieszczochem i nawet w nocy budzi by go głaskać. 
Uf. 

No chyba nie będziesz się uczyć jak jest koteczek do wymiziania!

7 lutego 2014 , Komentarze (5)

I leżał w łóżeczku


Ależ mnie wczoraj kocisko przeraziło! Zaczął strasznie kichać, ale tak strasznie, strasznie! Żółte gile i... krew. 
Szybko do weta, szybki antybiotyk. Wyjazd do rodziców czasowo odroczony. 
No i wczoraj nie biegałam. Nie wiem też czy będę biegać dziś bo całą noc czuwałam, przekładając kotu głowę kiedy odruchowo obracał ją tak, że aż się krztusił. 
Teraz czeka nas 10 dni podawania tabletek. Dobrze, że już jako-tako opracowaliśmy strategię :)

Trzymajcie kciuki za układ odpornościowy kotecka! 

Ja wykorzystuję czas niebiegania na małą regenerację, pobolewa mnie stopa więc te 2 dni przerwy na pewno dobrze mi zrobią. Masuję, smaruję maścią i już jest trochę lepiej. 

5 lutego 2014 , Komentarze (8)

Nie wierzę! Miesiąc temu przebiegnięcie 10 min ciągiem było wyczynem. Kiedy 15 stycznia zaczynałam plan mający umożliwić mi przebiegnięcie 40 min ciągiem i zobaczyłam, że po 4 tygodniach (w 11 tygodniu, zaczynałam od 7) następuje przeskok z 12 min biegu na 19 uznałam to za czyste szaleństwo. 
29 stycznia pierwszy raz przebiegłam ponad pół godziny bez przerwy. I od tamtej pory zawsze moja przerwa na marsz była po 5km czyli właśnie po 30-32 min biegu. 
Dziś planem było przebiegnięcie 40 min ciągiem. Ale w 32 minucie w ramach rozgrzewki przed treningiem dołączyła do mnie drużyna piłkarska. Chłopaki dziarsko biegali interwałowo, mijaliśmy się co jakiś czas... Jakoś tak dzięki nim nie zatrzymałam się po 40 min tylko dawałam dalej. Kiedy piłkarze pobiegli na boisko miałam już wybiegane 47 min... No to jak? Do 50 nie dociągnę? A jak już przebiegłam 50 min to nie dam rady do godziny? A jak już była godzina i miałam na liczniku 9,6km to do 10 nie dobiegnę?
Kelly Clarkson wyśpiewywała: what doesn't kill you makes you stronger a ja biegłam i...
dobiegłam
Dobra - wiem. Jaram się jak głupia... no ale jaram się. Niesamowicie się czuję. 
Pewnie by nie wyszło gdyby nie ta moja durna cecha jakiejś "rywalizacji" z lepszymi, nie pokazywania słabości. 
Swoją drogą ludzki organizm ma niesamowite zdolności magazynowania energii. Kiedy już wydaje Ci się, że nie możesz okazuje się, że możesz dużo więcej i tak ostatnie 400 metrów biegłam szybciej, a ostatnie 100 pokonałam sprintem. Tylko po to, żeby zmieścić się w 62 min. Ja Wam mówię - zanim wiosna nastanie złamię 60 min! 



Kurka wodna, żeby mi gubienie wagi tak dobrze szło jak bieganie to już bym była super laseczka :D

4 lutego 2014 , Komentarze (6)

Często motywację czerpię z jakiś wyidealizowanych obrazków, zdjęć, z jakiś cytatów - mądrych i tych mniej :) 
Czasem jednak mam szczęście spotkać na swojej drodze zwykłych-niezwykłych ludzi, którzy swoim podejściem potrafią dać mi ogromnego kopa do działania. Są to ludzie różni i aktywują różne działania - część pobudza bardziej do myślenia, nauki, rozwoju intelektualnego a część do ruchu, dbania o swoje ciało, które będzie mi towarzyszyć do samego końca. 
Lubię takie spotkania - prawie zawsze są przypadkowe a stymulują niesamowicie. 

Dziś na stadionie spotkałam Pana. Pan ubrany bardzo niesportowo, z lekką nadwagą przyjechał na rowerze i zaczął marszobiegować. Niestety traf chciał, że Pan na błocie się wywrócił więc zatrzymałam się żeby zobaczyć czy wszystko ok. 
Pan ten w młodości trenował, potem też był aktywny fizycznie jednak kilka lat temu przeszedł operację kolana, jeździł po sanatoriach a lekarze mówili, że nie wróci do pełnej sprawności. Teraz - po 70tce(!) - przychodzi pobiegać, zrzucił już w ten sposób 7kg :) 
Pan ten w ogóle bardzo był sympatyczny, tak optymistycznie nastawiony do życia. I nie powiem - trochę postaliśmy i porozmawialiśmy. 

Kurczę! Jeśli człowiek po siedemdziesiątce, po operacji kolana, z nadwagą, bez żadnych specjalistycznych butów, spodni, kurtek, bluz jest w stanie biegać to chyba każdy z nas może, prawda?

KONIEC Z WYMÓWKAMI!

Niestety po tej rozmowie się zagapiłam i zakończyłam bieg zamiast wznowić więc tym razem wrzucam dwa podsumowania:

Zatem łącznie: 11,5km 
Czas: 71:40
Kalorii: 732

2 lutego 2014 , Komentarze (8)

Ostatnio wrzucałam tutaj obrazek z takim tekstem... I kurczę coś w tym jest! 
Kiedy wracam z biegu, idę do łazienki i patrzę na siebie w lustrze wydaję się sobie ładniejsza. Może to dlatego, że coś ze sobą robię? 
Nie wiem ale dostrzegam już delikatne zmiany w moim ciele i LUBIĘ TO!
Widzę wystające obojczyki, bardziej napięty brzuch, szczupłe ramiona (nad rękami muszę jeszcze popracować)... Na pewno pomaga fakt, że w lustrze łazienkowym nie widzę swoich ud a to one są największym problemem... Ale i z udami wygram! 


Dziś wybiegałam 12km. A wróciłam utytłana jak świnka w chlewiku! Wszędzie mnóstwo błocka po stopionym śniegu i nocnym deszczu. Ale ale - co nas nie zabije to nas wzmocni!
Jutro dzień przerwy. Czeka mnie wystarczająco ciężki dzień i bez biegania. 

A w ogóle! Pisałam Wam, że mam problemy z jedzeniem... Zjadam za mało! Naprawdę ciężko mi zdrowym jedzeniem zjeść odpowiednią dawkę kalorii.
Żeby wspomóc kontrolę nad tym ściągnęłam sobie program na smartphone'a. Po podaniu wagi, wzrostu i planu (utrzymanie wagi, odchudzanie, przytycie) program wylicza nam zapotrzebowanie kaloryczne. 
Każdego dnia wprowadza się posiłki (albo samą kaloryczność) i aktywność fizyczną... A na górze widzimy pasek postępu ile kalorii musimy zjeść żeby zdrowo chudnąć/tyć/utrzymywać wagę. 
Dobrze, że waga jest bezbateryjna. Zważę się dopiero jak unormuję jedzenie zgodnie ze swoim zapotrzebowaniem. Bo co jak co. Wolę zatrzymanie wagi, wolę nawet lekki wzrost niż sobie zaszkodzić jedzeniem za mało. 
Dobrze, że stosunkowo szybko się zorientowałam! 

1 lutego 2014 , Komentarze (11)

Miało być wczoraj bo liczyłam na jeszcze jeden bieg ale trochę zaniemogłam (stan podgorączkowy, ból brzucha i głowy) więc wczoraj odpuściłam. Tym bardziej, że w poniedziałek czeka mnie najważniejszy egzamin w dotychczasowym życiu.

Zatem w styczniu wybiegane 100.6km a łączny czas to: 11h 20min. Było to 17 biegów, z tendencją - na szczęście - głównie wzrostową. 
Dodatkowych ćwiczeń (30 day shred, joga, agrafka itp.) - 12h 

Łącznie ponad 20h w ruchu. Jak dla mnie brzmi ok :) 

Niestety waga zaniemogła, wyczerpały się baterie więc z podsumowaniem wagi muszę się chwilowo wstrzymać. Postaram się pamiętać o nowej bateryjce ale teraz trochę na głowie mam. 
Centymetrów 16 :) Wiem, że szału nie ma ale biorę co dają i cieszę się jak głupi do sera.

Większych wpadek dietetycznych nie było. Nie rozpamiętuję, idę do przodu. Ale chyba ani razu nie objadłam się do bólu brzucha co mi się - ze wstydem przyznaję - zdarzało. 

Luty zaczął się dobrze. Po pierwsze zaskakująca pogoda 10 stopni na plusie i słoneczko. Po drugie super samopoczucie i rozpierająca energia. No i wróciłam na szlak. 
Dziś ledwo 8km - ubrałam się za ciepło, mam katar i ledwo biegłam. Musiałam robić przerwy na marsz po 12 min biegu bo nie mogłam złapać oddechu ;) No ale ważne, że w ogóle pupę ruszyłam! A poza katarem już nie ma po żadnych dolegliwościach śladu. 


Plany na luty... I tu trochę problemów z tym planowaniem. Szykuje mi się wyjazd do rodziców, w góry. Biegać mam zamiar ale zdaję sobie sprawę, że dystanse będą krótsze. Myślałam o wybraniu się na tamtejszy stadion ale... kurczę 10zł za wejście to trochę sporo! No ale tamten stadion jest nastawiony głównie na grupy, na profesjonalistów więc nie ma co się dziwić. I tak dobrze, że amatorów wpuszczają. 

Chciałabym dobić do 150km w lutym. Będzie ciężko bo dobry tydzień będę miała "pod górkę". 
Chciałabym skończyć shreda i co drugi dzień wprowadzić ćwiczenia na brzuch, uda i pupę :) 
I stracić też kilkanaście centymetrów w obwodach. 
No i chciałabym pod koniec lutego pożegnać szósteczkę z przodu na rzecz piąteczki :)

Plany nie są chyba wygórowane ale wydają mi się całkowicie osiągalne ;) A to najważniejsze! 

A! I dzięki nike + running namówiłam kolejną osobę do biegania. Wprowadzili opcję coach, w której można wybrać sobie plan treningowy i wszystko jest na miejscu. Plany są podzielone na cztery dystanse: 5km, 10km, półmaraton i maraton. W każdym zaś można wybrać swój poziom od początkującego po zaawansowany. 


30 stycznia 2014 , Komentarze (7)

Tak! W styczniu wybiegałam 100km! Tak! Ja - człowiek anty-kondycja, który nie mógł przekroczyć dystansu 3km! A jeszcze jeden bieg styczniowy przede mną :)


Złamałam też pierwszy raz w życiu pół godziny na 5km. Tutaj udokumentowanie biegu dzisiejszego:

Żeby nie było jednak tak różowo... Przyznaję się bez bicia do grzechów. Grzechu lenistwa i obżarstwa
Dziś rano zatańczyłam na lodzie przed klatką i strasznie naciągnęłam sobie mięsień. Była to bardzo wygodna wymówka dla mojego lenistwa ;)
Później jednak byłam wspaniałomyślną dziewczyną i zrobiłam ukochanemu makaron z sosem serowym. Mimo, że zjadłam malutką porcję wyrzuty sumienia zaczęły mnie gryźć. I wstyd kiedy przyznałam się koleżance ;)
Przestając zatem usprawiedliwiać się bólem pleców, przebrałam się i ruszyłam na stadion. Uznałam, że jeśli ból będzie nieznośny w każdej chwili będę mogła wrócić. 

29 stycznia 2014 , Komentarze (6)

Nie wierzę. Nie wierzę. Nie wierzę! 
Przebiegłam 10km! I miałam krótsze przerwy niż wcześniej! Pierwsza przerwa była po 32 min (5km) - czyli pierwszy raz przebiegłam pół godziny bez przerwy. Przerwa trwała jedynie minutkę, potem zrobiłam minutkę marszu po kolejnych 2,5km :) 
Całość zajęła mi troszkę ponad 66min :) 
 

Jestem z siebie naprawdę dumna. A ta duma smakuje dużo lepiej niż wszystkie pizze świata, wszystkie chrupki, wszystkie ciacha! 


Swoją drogą dziś na forum przeczytałam tekst o tym, że ktoś się wstydzi biegać. Ale czego tu się wstydzić? Pokonywania własnych słabości? Walki o siebie, o zdrowie, o wygląd? 
To nie jest i nigdy nie będzie powód do wstydu! I nieważne czy jesteś zlana/zlany potem, masz twarz jak burak i robisz przerwy co 30 sekund na marsz! Od czegoś trzeba zacząć i to, że zwlokłaś/zwlokłeś zadek z kanapy to też jest powód do dumy! Bo właśnie zacząć jest najtrudniej. 
Więc biegnij przed siebie, maszeruj z podniesionym czołem!