Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dieta vitalii, dukan, chodakowska, mel b, orbitrek, monodiety, dietetyk. To ja w skrócie. Gospodarka hormonalna i metabolizm rozwalone głupimi dietami lub niekonsekwencją w ich stosowaniu. Przeszłam w życiu swoje, mimo że mam tylko albo aż 23 lata. Za każdym razem jak zaczynam walkę mam szczerą ogromną nadzieję że mądrzejsza o poprzednie doświadczenia, tym razem sobie poradzę... Jeszcze się nie udało. Nadal wierzę, że za którymś razem przetrwam. Nie schudnąć-zmienić nawyki na całe życie, nie popadając w paranoję. To mój cel.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 2022
Komentarzy: 16
Założony: 29 stycznia 2017
Ostatni wpis: 3 lipca 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
whoeverr

kobieta, 31 lat, Lublin

158 cm, 70.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 lipca 2017 , Skomentuj

Ostatnio wszystko pod górkę w życiu prywatnym, studenckim i zawodowym... ciągle coś się psuje, coś nie idzie, niby wszystko dopięte na ostatni guzik i nagle znów się rozsypuje... Ale z uwagi na charakter portalu nie będę się rozpisywać o pierdołach. Wiadomo, tutaj liczą się kilogramy ;p. 

Dietetycznie... no cóż. Dieta trochę poszła w odstawkę. 

Mniej się pilnowałam, nie trzymałam kalorii, nieregularne jedzenie. Stosunkowo zdrowo, ale to nie to co powinno być :) Ale waga w miarę w miejscu więc jest ok. Grunt że nie w górę, dopóki cyferki nie rosną nie wpadam w panikę. Ostatnio mam coraz większe wahania jeśli chodzi o poszczególne dni i tak ważę rano na czczo od 70,7 do 71,4. Generalnie jest dobrze, przecież jeszcze na początku roku było ponad 82 :) choć z drugiej strony niedawno byłam na darmowej konsultacji dietetycznej, nie będę się rozpisywać o szczegółach ale mój wiek biologiczny wynosi 38 lat, trochę przykre w wieku 24, ale cóż... 

Ze względu na to że mój spadek był dość długo rozciągnięty w czasie (w sumie nadal jest bo jeszcze dużo przede mną) jeżeli chodzi o wygląd to nie zauważyłam tego jakoś szczególnie. Aczkolwiek w weekend pomierzyłam trochę starych ubrań i stwierdzam że jest nieźle. Jest dużo takich w których mi sporo brakowało by się dopiąć pod koniec 2016, teraz jest ok. 

Czy dla was też jest to jedną z najprzyjemniejszych chwil gdy mieścicie się w ubrania które były za małe? 

Dla mnie to jedne ze szczęśliwszych chwil w szczególności w ostatnim okresie gdy na każdym kroku prześladuje mnie pech, coś się psuje coś nie układa, niby już tak blisko czegoś jestem i za chwilę się oddala. 

Oj dobra. Nie o tym miało być. 

Wracając do tematu. Wracamy do dietki, coraz lepiej mi idzie z dyscypliną. Jeszcze chwila (2 tygodnie) zanim sobie poukładam inne rzeczy i wrócę do normalnego rytmu dnia, mam nadzieję że zaczniemy spadać i już niedługo będzie upragniona 6 z przodu... już tak niewiele brakuje. Marzy mi się napisanie posta o szósteczce :D

1 maja 2017 , Komentarze (4)

10 kg za mną. Rekord życiowy. Najwięcej w życiu schudłam 8 kg. Jeżeli uda mi się zrzucić jeszcze drugie tyle to... będzie cudownie :) co prawda 10 kg w 4 miesiące to nie jest oszałamiający wynik. Aczkolwiek po moich przygodach z odchudzaniem i efektami jojo, mi to pasuje. Jem różne rzeczy. Nierzadko takie które na diecie są z reguły zakazane. Chudnę powolutku. Ale chudnę! i nie przechodzę załamań o matko moja waga stoi już tyle czasu. Dopóki nie rośnie wszystko jest ok. Niedawno pokonałam moment gdy moja waga zeszła z otyłości na nadwagę, co również bardzo mnie cieszy. Oczywiście chciałabym szybszej redukcji, ale mam za słabą silną wolę żeby być na restrykcyjnej wykluczającej konkretne produkty diecie, po zjedzeniu których miałabym to okropne uczucie że jestem słaba i zrobiłam coś strasznego. Poza tym wiem, że wówczas wróciłabym do tych zakazanych rzeczy prędzej czy później pochłaniając je ze zdwojoną częstotliwością i moment roztyłabym się jeszcze bardziej.

 Nie jest idealnie, nie jest modelowo, ale nie mam z tym problemu i cieszę się że w końcu do mnie dotarło że szybkie zrzucenie kilogramów nie jest moim życiowym celem. 

Życzę wszystkim zdrowego rozsądku!

9 kwietnia 2017 , Skomentuj

W sumie nie mam żadnego pomysłu na kreatywny wpis. 

O tym co się u mnie dzieje w sensie dietetycznym nie ma co się rozpisywać, bo nic się nie zmieniło. 

Koktajle na kolację wjeżdżają.

Waga stoi. mam nadzieję, że z tą koleżanką uda mi się to zmienić :) 

Chciałabym zobaczyć na wadze 6 z przodu na początku maja, no ale nie wiem czy to jest możliwe. Aczkolwiek postaram się aby do tego doszło.

Ma ktoś jakieś doświadczenia z dietą strukturalną?

Pozdawiam.

5 kwietnia 2017 , Komentarze (1)

Tak sobię patrzę na ten swój pasek postępów. Waga docelowa 55, marzenie. A gdyby się udało 50, umarłabym chyba ze szczęścia, chociaż szkoda by było umierać i nie mieć możliwości nacieszenia się takim sukcesem. No tak...

ALE

To bardzo dużo kg do zrzucenia. I lekka depresja widząc ile jeszcze przede mną. W związku z tym, że staram się ostatnio być osobą zdroworozsądkową i trochę mniej bujać w obłokach i mniej emocjonalnie podchodzić do tematu zrzucania kilogramów, stwierdziłam że zmienię swoją wagę docelową. 61 kg to górna granica wagi przy której moje BMI mieści się w normie. Niedawno osiągnęłam krok milowy (chociaż wg niektórych przeliczników wcale nie, ale ja uznaję że tak jest !),mianowicie moje BMI nie wskazuje już na 1 etap otyłości, a na nadwagę. Miłe uczucie. 

Tak więc moim celem jest załapanie się na przedział prawidłowej wagi. Mam nadzieję że wtedy kolejnym celem będzie 55 lub 50. Tak swoją drogą te kg wcale nie są dla mnie takie najważniejsze. Chcę po prostu dobrze wyglądać i dobrze się ze sobą czuć.

Od 10 marca:

-1 cm w udzie

-5cm w talii

-5 w bioderkach

mimo niewielkiego spadku wagi.

Ahoj przygodo.

4 kwietnia 2017 , Komentarze (3)

Już drugi wpis dzisiaj. Jakoś tak mnie natchnęło. Czasem analizując całą moją dietetyczną historię i patrząc w lustro mam w głowie cytaty. Kilka wypowiedzi na mój temat które padły z  ust różnych ludzi zapadły mi tak głęboko w pamięć. Czasem przypominam je sobie w chwili załamania, gdy chcę się poddać, czasem w momentach gdy już dawno się poddałam i mam przebłyski żeby znów wrócić na dobre tory, a czasem w momentach gdy całkiem dobrze mi idzie i myślę sobie: ja wam jeszcze pokażę.

Ja usłyszałam w swoim kierunku wiele gorzkich słów szczególnie w podstawówce. Ale byłam dzieckiem, nie wszystko rozumiałam. Czasem było mi przykro, czasem nie zwracałam uwagi. Jednak słowa które padały później były bardziej bolesne.

Jednym z cytatów który zapamiętam do końca życia jest to co powiedziała moja mama. Kończyłam wtedy gimnazjum a może zaczynałam liceum... Jakoś tak. Mama w rozmowie z tatą powiedziała: "Kto to widział żeby dziewczyna w jej wieku ważyła ponad 60 kg!" Było mi wtedy bardzo przykro, popłakałam się, rodzice do dziś nie wiedzą że to słyszałam, prawdopodobnie nie mają pojęcia, że coś takiego powiedzieli... czymże było te ponad 60 kg w porównaniu z dzisiejszą wagą :(

Kolejna sytuacja dotyczy mojej siostry i babci. Moja starsza siostra zawsze była nieco wyższa ode mnie, dużo chudsza, sportowa sylwetka. Ja - niski kaczan turlający się gdzieś za nią. Nie przejmowała się szczególnie tym co je, nic jej nie szkodziło. Niestety ostatnio trochę jej się przybrało, zmiana stylu życia, niekorzystna praca, bardzo złe odżywianie, dużo węglowodanów. W każdym razie przytyła. Kiedyś poszła do naszej babci, już od dłuższego czasu się nie widziały, słowa babci: "O to ty, myślałam że to whoeverr, bo taka gruba z daleka" Hmm. Cóż. W zasadzie powiedziała tylko prawdę.

Ostatni cytat który mi się kręci po głowie, to już głupi klasyk, który powinnam olać, ale z drugiej strony... Impreza w klubie ze znajomymi, koło mnie przechodzi dwóch chłopaków, jeden mówi: "Zobacz jaka gruba świnia, co ona tu robi?"

Słowa które najbardziej nas dotykają z reguły padają z ust rodziny i najbliższych. Te wypowiadane przez obcych raczej zlewamy, czasem coś nam zapadnie w pamięć... Ten ostatni cytat nie zrobił na mnie większego wrażenia. Rozejrzałam się wtedy dookoła i pomyślałam sobie że są tam same ładne chude dziewczyny i oni mają rację. Ja poprostu tam nie pasowałam. Od tamtej pory bardzo rzadko bywam w klubach. Dzisiejsze realia są nastawione na doskonałość, bycie fit, pięknym, chudym, wysokim. Ja taka nie jestem więc staram się unikać miejsc w których daje się mi to bardzo dosadnie odczuć.

Za każdym razem gdy słyszałam coś takiego było mi przykro a zaraz później myślałam "Ja wam jeszcze k**wa pokażę!"... Nie pokazałam. 

Może tym razem?

Chcę udowodnić że potrafię przede wszystkim sobie... ale... Marzy mi się usłyszenie kiedyś jakiegoś komplementu który zastąpi w przyszłości któryś z tych cytatów i będzie mnie umacniał.

4 kwietnia 2017 , Skomentuj

Na wstępie chcę zaznaczyć że jestem w lekkim szoku że znalazły się osoby którym chciało się przeczytać mój poprzedni wpis...i nawet im się podobał :D Bardzo mi miło. Widzę że znalazłaby się spora grupa osób których całe życie kręciło się wokół malutkich dietetycznych sukcesów i spektakularnych porażek. Taka już nasza natura :)

Jak już wczoraj wspomniałam robię dwudniowe koktajlowe oczyszczanie wg diety strukturalnej. Nie świeci mi przy tym motto: schudniesz w dwa dni i wygrasz życie. Bardziej coś w stylu: zrób coś dla siebie i zacznij z impetem nowy etap.

Po pierwszym dniu rano -0,4 kg. Zaskoczenie. Lekki uśmiech na twarzy. Przemyślenie: Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek w mojej obecności cieszył się że w jeden dzień "schudł" 0,4 kg popukałabym się w głowę i powiedziała "nie schudłeś/aś, przecież to sama woda i szybko może wrócić". I tak też mówię do samej siebie. Po całym dniu koktajli trochę mnie pogoniło... w związku z tym siłą rzeczy na wadze trochę mniejsza cyferka.

Czuję że to działa i pozbywam się trochę syfu zalegającego w jelitach. Dzisiaj również 4 koktajle wjeżdżają, a pojutrze spróbujemy ze zrównoważonym odżywianiem, a jeden posiłek dziennie będę zastępować koktajlem...

...taka sytuacja.

3 kwietnia 2017 , Komentarze (8)

Ehh,

od czego zacząć?

Odchudzałam się już chyba jakiś milion razy, zważając na to że mam 23 lata musicie przyznać, że to niezły wyczyn ;p Nigdy się tak do końca nie udało. Zawsze byłam kilka/naście kilo cięższa niż rówieśnicy. Wyjątkiem był okres gimnazjum, gdy po prostu urosłam wzwyż, nie przybierając na wadze, przy wzroście 158, ważyłam 50-55 kg i było mi z tym dobrze, aczkolwiek czasami wydawało mi się że i tak jestem gruba. Większość dziewczyn w moim wieku faktycznie było szczuplejszych ode mnie, ale z perspektywy czasu wiem, że absolutnie nie byłam wtedy gruba! Wzrost wagi zaczął się w liceum i znów wszystko wróciło do normy (czyt. byłam grubsza niż inni). Waga 60-67 kg... Nie jedzenie śniadań, w szkole kanapki i bułki, powrót do domu na wieczór i opychanie się czym popadnie po całym dniu bez porządnego posiłku... Potem studia, waga rosła. 70...75 - koniec. Ćwiczenia, jedna dieta, druga dieta, załamanie, chwila przerwy, rozpacz... Dietetyk. ważąc ok. 75 kg stwierdziłam że odchudzanie z dietetykiem to jedyne słuszne rozwiązanie. W 3 miesiące schudłam do 67 kg, może mało, może dużo. Dla mnie-sukces. Waga spadała coraz wolniej, jadłospisy przygotowywane przez panią dietetyk, mam wrażenie że z tygodnia na tydzień  były przez nią tylko kopiowane, wklejane i wysyłane w prawie niezmienionej wersji. Zaczęłam się lekko irytować. Przyszły święta BN, przecież ciasta sobie nie odmówię? Co za różnica czy jeden czy dwa kawałki? Może śledzik? W oleju, w pomidorach, w śmietanie. Przecież są święta, przecież już dużo schudłam, przecież zasłużyłam na nagrodę - myślałam... święta się skończyły, no ale przecież w sylwestra też nie będę trzymać diety, a do sylwestra tylko kilka dni... Zrobię sobie mini wakacje od diety. Błąd. Nigdy już nie pojawiłam się u pani dietetyk i stopniowo znów przybierałam... Minął rok, może półtora...Nie pamiętam. Waga 85. Załamanie, rozpacz, klasyka. Kolejny dietetyk. Szło dobrze. 76 kg. i uświadomienie sobie, że dieta którą trzeba stosować z rygorystycznymi godzinami, chodząc z pudełkami, ciągle zerkając do menu co dokupić i wyrzucanie jedzenia, bo jak mam np pół puszki tuńczyka na cały tydzień... to co z drugą połową?, jestem sama, gotuję dla siebie, nikt tego nie doje... To chyba nie dla mnie. W między czasie jakaś depresja. Stwierdzenie, że Pier**lę dietę, już zawszę będę gruba. Kilka miesięcy... Styczeń 2017, 82,2 kg.

 Dojrzałam

Odchudzanie z dietetykiem to nie dla mnie, diety typu szybko zrzuć 10 kg (jeszcze szybciej przytyj 20) stanowczo mam już za sobą. Zawsze wyśmiewałam chudziutkie dziewczynki liczące kalorie... A gdyby tak... zrobić to mądrze, ale bez popadania w paranoję, że jeden gram kurczaka więcej przekreśla całą dietę? Spróbuję, najwyżej znów dopadnie mnie jojo i dobiję do 90. NIE! Nie dobiję. 

(Oczywiście w tej całej historii pominęłam wszystkie diety typu monodiety, dukan, białkowe itp których próbowałam w międzyczasie, bo szkoda czasu i nerwów.)

Eliminacja słodyczy i przetworzonego jedzenia. Dużo wody- wiadomo. Więcej warzyw, zbilansowane proporcje...BANAŁ, wszystkie wiemy że to klucz do sukcesu... lecz tak trudno się do tego zmobilizować. Zaczęłam korzystać z mobilnej aplikacji której nazwy nie wymienię bo to nie ma być reklama. W niej - bardzo duża baza produktów, po wprowadzeniu nie tylko liczy ile kalorii się zjadło, ale wskazuje spożycie białka, tłuszczu i węglowodanów. Zdarzyło się kilka dni, kiedy z niej nie korzystałam, kilka razy wypiłam ze znajomymi piwo, kilka razy byłam na mieście i coś zjadłam, raz zjadłam lody, raz batonika. Mimo to każdej jednej najmniejszej rzeczy którą zjadłam, byłam świadoma. Wiedziałam że oddala mnie od celu, który być może nigdy nie nadejdzie. Ale jeszcze mnie nie skreśla i nie oznacza porażki. Oznacza zgodę na wolniejszą utratę kg, na dłuższy czas odchudzania, ale również nie popadanie w paranoję, zgadzanie się na doraźne, małe ilości rzeczy, które gdybym odstawiła całkowicie na długi czas, popadłabym w depresję, szybciej schudła, jeszcze szybciej do nich wróciła i przytyła z nawiązką.

Liczyłam kalorie od stycznia do końca marca tego roku. Schudłam 8 kg. Jeszcze dużo przede mną. W tej chwili moja waga się zatrzymała i tak sobie stoi już dłuższy czas. Liczenie kalorii mi się znudziło. A mój organizm się przyzwyczaił do tego co jadłam i do ilośći 1300-1400 kalorii. To nie znaczy że rezygnuję. Po prostu czas na zmiany. 

Żeby znów zmusić organizm do spadku, robię tzw oczyszczanie weekendowe zgodnie z zaleceniami odchudzania weekendowego dr Bardadyna, aczkolwiek nie w weekend tylko w poniedziałek i wtorek :D Nie traktuję tego jako dwudniową dietę. To oczyszczenie organizmu i rozpoczęcie kolejnego etapu odchudzania. Pobudzenie uśpionego metabolizmu Jeszcze waham się co po tym oczyszczaniu. Czy stosować jadłospisy od dietetyków, które zachowałam aczkolwiek nie wszystko tam mi przypadało do gustu, więc bym je modyfikowała... Czy spróbować po prostu jeść zdrowo i rozsądnie a jeden posiłek dziennie zastąpić koktajlem odchudzającym dr Bardadyna. Nie wiem. Zobaczymy. Tymczasem... Żegnam się... (jeżeli kiedykolwiek to ktoś przeczyta, a jeżeli nie, to i tak mam satysfakcję że ubrałam w słowa to co już od jakiegoś czasu miałam w głowie i zrobiłam to bardziej dla siebie niż pot o żeby ktoś to czytał, to moje sukcesy i porażki w pigułce, które chcę mieć zebrane w jednym miejscu i chcę do nich czasem wracać.)

Żegnam się zatem popijając koktajl z tuńczyka i soku pomidorowego. Wrażliwych smakowo przepraszam jeśli przysporzyłam kogoś o mdłości i odrzucenie w związku z takim kulinarnym połączeniem.