Hej Wszystkim!
Tak wiem. Długo nie pisałam. Jakoś ten czas szybko leci, ani się spojrzałam, a już sierpień. Teraz trochę faktów z mojego życia.
Otóż od jakiegoś czasu (od tygodnia) zmieniłam kolor włosów - z ciemnego blondu na taki trochę rudawy. Całkiem nieźle to wyszło. I teraz ciągle słyszę "rudzielec".
Wprawdzie to tylko szamponetka, ale zdaję sobie sprawę, że jakaś tam poświata rudego mi zostanie. Na szczęście duża różnica między tym naturalnym, a "szamponetkowym" nie była . Codziennie myję włosy szamponem przeciwłupieżowym, kolor się powoli wymywa, nawet dość równomiernie, już mam o wiele jaśniejsze niż na początku. A na ewentualne odrosty to nałożę kolejną szamponetkę, tylko o wiele krócej będę ją trzymać na włosach. Na razie się tym nie przejmuję.
Teraz czas przejść do najważniejszego. Ostatnio byłam na tydzień u cioci. Za dużo ruchu nie miałam. No chyba, że doliczę chodzenie na zakupy do pobliskich marketów.
Upał był niesamowity(zresztą teraz też jest całkiem niezły). Ledwo wytrzymuję. Wczoraj byłam na przejażdżce na rowerze. Wybrałam chyba nieodpowiednią godzinę na to (14.30), bo upał był nieznośny (chyba z 35 stopni, jeśli dobrze pamiętam). Jak wróciłam, byłam totalnie wymęczona, jakbym jeździła o wiele dłużej niż tę godzinę. Takie upały naprawdę źle na mnie działają, zwłaszcza na moje ciśnienie. Wczoraj sobie je mierzyłam i naprawdę miałam dość niskie - 95/57. Rodzice poradzili mi, żebym "strzeliła" sobie kawkę, ale nic z tego. Kawy po prostu nie lubię, nie przełknę jej i i już.
Po drugie dieta. Przyznam ze wstydem, że trochę sobie ostatnio pofolgowałam. Ciocia chyba wzięła sobie za punkt honoru, abym trochę u niej przytyła.
Ciągle słyszałam "co tak mało jesz?", "nie jesteś głodna?" i :a może byś coś zjadła?". I w kółko tłumaczyłam, że jestem na diecie. Niestety, odrobinkę sobie odpuściłam. Tak się stało, że piekłam 3 placki na imieniny kuzyna - z masą jabłkową, z galaretką i absolutny hit - sernik jagodowy. I miałam nie spróbować moich wypieków?
Oprócz tego zjadłam kawałek drożdżowego, jakiegoś placka z biszkoptem, gruszkami i jakimś kremem i z 3 wafelki. Normalnie, tak jakbym nie była na żadnej diecie. Totalna rozpusta.
Po tych "koszmarach dietetycznych" wchodziłam dziś na wagę z lekkim przerażeniem i z myślą, że na pewno przytyłam. A tu niespodzianka - waga została na prawie tym samym poziomie (niższa o te nic nieznaczące 0,1 kg). Pewnie to za sprawą codziennego jeżdżenia na rowerze i skakania na skakance. Ale koniec tego. Muszę uważać, żeby nie przesadzić ze słodkościami bo następnym razem może to się skończyć gorzej z moją wagą. Te 6 kg niby nie jest dużo, ale nie mogę dopuścić do tego, bym jeszcze więcej musiała chudnąć. Mam nadzieję, że uda mi się.