Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Hej! Jestem nieco nieśmiałą osóbką. Do odchudzania skłoniły mnie cyferki na pewnym doskonale wszystkim znanym urządzeniu(czytaj waga):-) i mój wygląd, który nie do końca mi pasuje.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 15390
Komentarzy: 67
Założony: 13 kwietnia 2010
Ostatni wpis: 14 maja 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia8921

kobieta, 35 lat, Gniezno

170 cm, 61.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 września 2013 , Komentarze (4)

Cześć wszystkim!

Nie pisałam w zeszły piątek, bo kompletnie wyleciało mi z głowy. Zresztą w sumie miałam napisać wczoraj, ale tak odkładałam i odkładałam,no i zdecydowałam, że w sobotę tzn. dziś coś napiszę. 

Po pierwsze jestem potwornie zła i to strasznie. Myślałam, że w końcu kilogramy zaczną spadać,ale gdzie tam. Tydzień temu w sobotę wchodzę na wagę, a ta uparta stoi w tym samym miejscu i ani myśli drgnąć. A przecież i pilnowałam diety i ćwiczyłam,a tu takie nic. No, wściec się można.Dziś się nie ważyłam,dostałam @ i ważenie mijało się z sensem. W dodatku w ostatni tydzień przyznaję się uczciwie, że kompletnie zaniedbałam wszelkie ćwiczenia. Tak się skończyło moje popijanie zimnej wody podczas jazd na rowerze. Takie postępowanie plus ostatnio nie najlepsza pogoda (ach! ta jesień) spowodowało, że nabawiłam się jakiejś infekcji gardła plus objawy znane z przeziębienia - kaszel, katar, na szczęście bez gorączki. Na ćwiczenia nie miałam nawet sił. To, że było mi zimno - to nie nowość. Jestem typowym zmarzluchem. Nie wiem jak przetrwam tę jesień, a co dopiero zimę. Zaraz łapię jakieś przeziębienia, grypy i inne.Muszę wzmocnić jakoś moją odporność bo inaczej nie będzie wesoło. Jeden plus tego mojego bólu gardła jest to,że nie chciało mi się w ogóle jeść, no i zresztą ciężko cokolwiek mi przechodziło przez gardło. Jadłam praktycznie to co nie drażniło zbytnio mojego gardła - a to owsianka, jakaś zupa, jogurty, jajka na miękko.

Po drugie nie za bardzo miałam czas na ćwiczenia, bo w domu wielkie porządki. Jutro imprezka w domu z okazji osiemnastki brata. Kurczę, nie wierzę, jeszcze ja niedawno przecież kończyłam 18 lat. Ten czas zdecydowanie za szybko leci. Ale do rzeczy. Poza porządkami spadło na mnie ważne zadanie - upiec 2 placki dla ukochanego brata.. Jeden z nich to Fale Dunaju- przepyszny wprost placek z wiśniami i kremem budyniowym, a drugi to przekładaniec - taki z biszkoptem, ciastem kokosowo - makowym,kremem i polewą. Wypieki wyszły chyba pierwszorzędnie, jak będą smakowały, to przekonam się jutro. Poza tym będą jeszcze sernik i małpi placek (z bananami). Ten ostatni chyba szczególnie zasmakuje bratu - on tak uwielbia banany. A w roli głównej tort czekoladowy upieczony przez jakąś znajomą mojej mamy. I jak tu człowiek ma być na diecie, się pytam. A tu jeszcze będzie odpowiednia kolacja. Głupio być tak na diecie, gdy taka imprezka. Zjem więcej - niedobrze, bo wyrzuty sumienia,że przytyję. Mało zjem - pytania: co ty tak mało jesz, wyjdzie,że się odchudzam, że nie mam już z czego. Miłe, nawet bardzo, ale do licha to ja później, a nie reszta będę musiała pozbywać się ewentualnych zbędnych kilogramów. Jakoś muszę przeżyć ten jutrzejszy dzień.

Po trzecie nadal próbuję zdać ten egzamin na prawko. Ja już nie mam na to sił. No i wstyd mi, że tak wiele razy już próbowałam, że się może nie nadaję na kierowcę. A ostatnio takiego fajnego egzaminatora miałam. Ogólnie trochę na początku byłam chyba rozkojarzona - kazał mi zawrócić z prawej strony, ja chciałam to  zadanie wykonać z lewej strony.:-) Koniec, końców dobrze wykonałam to zadanie. Później a to w prawo, w lewo, zaliczenie dwóch rond, a na kolejnym wymusiłam pierwszeństwo Jak ja mogłam to zrobić. Kurczę, a tak ładnie mi szło. Brakowało mi tylko parkowania. Miałam wrażenie,że ten egzaminator naprawdę chciał, żeby szybko skończył się ten egzamin, już na placu - sprawdzam płyn hamulcowy, już miałam powiedzieć jak się mierzy jego poziom, przerwał mi i kazał sprawdzić światła mijania i tylko się zapytał: i co? działają? Na jednym rondzie wręcz mnie popędzał: no czemu pani nie jedzie, mogła już pani dawno ruszyć. Może za bardzo później myślałam o tym i na kolejnym rondzie taki błąd. W drodze powrotnej stale się o coś mnie pytał, czemu jestem byłam taka zestresowana, czy w szkole też się tak stresuję. Po moim wyjaśnieniu,że ukończyłam studia, zaraz pytanie, a jaki kierunek, o czym pisałam pracę magisterską. Był kolejną osobą,która stwierdziła,że wyglądam na młodszą niż jestem (pani tak młodo wygląda). Generalnie w porządku gość, a ja to wszystko zepsułam. Obym na podobnego trafiła następnym razem (nie liczę, że dostanę tego samego).Jak myślicie zdawać do skutku to prawko, czy dać sobie z tym spokój? Bo ja już sama nie wiem.

6 września 2013 , Komentarze (4)

Hej wszystkim!

Ale dziś się zdenerwowałam. Wchodzę jak co tydzień na wagę, a tu bez zmian. Żadnego, nawet minimalnego spadku wagi. .No co jest, kurczę.?Tak bardzo pilnowałam diety (z dietetycznych "grzeszków" był tylko kawałek szarlotki). Poza tym wszystko "grzecznie, bez podjadania. No i oczywiście ćwiczyłam - w ostatnim tygodniu jakoś 5 razy.Nie wiem, czemu nie ma żadnych efektów. Albo mój organizm  "uparł   się" by więcej nie chudnąć (kiedyś naprawdę dużo ważyłam, schudłam jakieś 15 kg). Może za mało piję  i z odwodnienia mam zgromadzoną wodę (mam z tym nawadnianiem się duże problemy,często jest tak,że przez cały dzień wypiję może z 4 szklanki,zazwyczaj wody i więcej nie daję rady). A może to po prostu chwilowy zastój wagi, jak to bywa w odchudzaniu. Czwarty (ostatni) przypuszczalny powód to może to, że mój organizm już się przyzwyczaił do określonych ćwiczeń i może już nie spala tyle kalorii co na początku. Naprawdę nie mam już innych pomysłów, skąd to się bierze.

Dziś trochę więcej wypiłam wody,jakoś nie mogę się przyzwyczaić, zaraz mnie boli brzuch.W ramach ćwiczeń wydłużyłam przejażdżkę rowerem, jutro może pójdę pobiegać. Jakoś nie mogę natomiast przekonać się do  ćwiczeń gimnastycznych - mam wrażenie, że zawsze robię je byle jak, szybko, niedokładnie. Dietetycznie dziś też w miarę ok. Na obiadek zrobiłam dziś pierwszy raz knedle ze śliwkami. Pycha! Wszystkim w domu bardzo smakowały. Ja zjadłam je z jogurtem i cynamonem. Uwielbiam cynamon, do prawie wszystkiego go dodaję. No i uwielbiam potrawy na słodko. Ale też stale mam apetyt na pikantne i kwaśne. Uwielbiam te wszystkie ostre przyprawy: czosnek, pieprz, musztardę,keczup, chrzan itp. Niedawno zajadałam się śledzikiem w occie z musztardą. No i lubię też z musztardą jeść kiszone ogórki, do jajek oczywiście chrzan. To niektóre z moich "szalonych" połączeń żywieniowych. Rodzice ostrzegają mnie,że rozwalę sobie żołądek, ale co zrobić jak tak to uwielbiam. Nie przełknę natomiast niczego słonego. Strasznie jestem wyczulona na słony smak, nie przepadam za paluszkami, czy precelkami. Jak coś gotuję, to naprawdę dodaję minimalne ilości soli (najchętniej w ogóle nie dodawałabym, ale rodzina protestuje). 

W kwestii prawa jazdy podjęłam decyzję. Podchodzę kolejny raz. Tych moich podejść było dość sporo, ale co: teraz mam się poddać, odpuścić? Zwłaszcza, że lubię jeździć, jazda samochodem to dla mnie przyjemność. Co stres potrafi zrobić z człowiekiem. Na jazdach wszystko pięknie, ładnie mi wychodzi, na egzaminie jest dobrze do jakiegokolwiek błędu, choćby najdrobniejszego. Jestem wtedy zdekoncentrowana i z pomyślnego wyniku nici. Na szczęście termin tego egzaminu mam bardzo bliski, mam nadzieję, że w końcu zdam. Profilaktycznie łykam do kilku dni magnez z witaminą b6,kupię sobie chyba jeszcze meliskę. No i staram się za dużo nie myśleć o egzaminie,co będzie, by nie "nakręcać się". Oby wszystko w końcu poszło dobrze.

Pozdrawiam was wszystkich 

31 sierpnia 2013 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Wczoraj jakoś zupełnie nie miałam nastroju, by cokolwiek napisać. A dlaczego? Już wyjaśniam. Znowu oblałam egzamin na prawko Ja się chyba normalnie załamię. Dzień wcześniej jazda szła mi naprawdę dobrze, byłam bardzo zadowolona. A wczoraj na egzaminie totalna porażka. Na placu manewrowym wszystko świetnie mi poszło,bez problemu, w ogóle się nie denerwowałam. Aż do wyjechania na miasto, kiedy otrzymałam polecenie zawracania z wykorzystaniem infrastruktury, nawet na początku się ucieszyłam, gdyż wydawał mi się ten manewr dość prosty.Poza tym dzień wcześniej dokładnie w tym samym miejscu wykonywałam to zadanie. Zrobiłam, jak mi się wydawało dobrze,ale nie wg. egzaminatora. Bo podobno nie byłam wystarczająco blisko osi jezdni przy skręcaniu w lewo,a to przecież bardzo poważny błąd i mogłam spowodować zagrożenie w ruchu drogowym. Zadanie do powtórzenia. Jak to usłyszałam, to normalnie coś się we mnie zagotowało. No i chyba w tym momencie kompletnie się zestresowałam i popełniłam tak fatalny błąd,który skończył się oblaniem. Już nie wiem co z tym zrobić, czy zdawać dalej, czy dać sobie spokój,bo może się nie nadaję. Z jednej strony chciałabym jeszcze spróbować, naprawdę jazda samochodem sprawia mi przyjemność,nikt mnie do niczego nie zmuszał. A z drugiej strony te nerwy na egzaminie mnie wykańczają. Do poniedziałku spróbuję podjąć decyzję co dalej. Jeśli dalej będę próbować, to muszę chyba sobie kupić "coś" na ten mój stres. Myślałam o tabletkach z magnezem i wit. B i ewentualnie o melisie. Jakbym wcześniej zaczęła je brać,to może jakoś bym wyciszyła te moje nerwy. Wczoraj przepłakałam cały dzień. Dziś rano przy myciu się aż nie mogłam uwierzyć, że mam takie sińce pod oczami - fioletowe podkówki. Chyba płacz minie służy.

A wracając do odchudzania,to przynajmniej na tym polu jakiś sukces - spadło mi 0,7 kg. Całkiem nieźle, zważywszy na to,że moja waga w ogóle jakoś nie chciała pokazać choćby minimalnego spadku. No i popełniłam te małe dietetyczne "grzeszki" w postaci kawałka placka drożdżowego w ostatnią niedzielę i czterech kostek czekolady przed egzaminem. Na jutro znowu chyba będę musiała poprzestać na kawałku placka, do tego mojego ulubionego -szarlotki. Co do ruchu, 2 razy w ostatnim tygodniu biegałam przez godzinkę (w ramach urozmaicenia treningu) i raz jeździłam na rowerze. Dzisiaj też chyba trochę się ruszę, może poprawi mi się humor.

Pozdrawiam was wszystkich. 
 

23 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

WITAM WSZYSTKICH!

Dziś nie pochwalę się kolejnym spadkiem wagi, ani nie będę narzekać na jej wzrost z prostego powodu - nie zważyłam się. Dostałam wczoraj @ i stwierdziłam, że w tej sytuacji ważenie mija się z sensem. Wczoraj nawet myślałam, że nie wytrzymam z bólu, tak mnie rano bolał brzuch. Nawet myślałam z żalem, że z jakiegokolwiek ruchu nici. Na szczęście ból przeszedł i jak zawsze śmigałam sobie na rowerku.  Dziś też rowerek zaliczony. Co do diety, były małe wpadki -wczoraj kilka ciastek przy podwieczorku wpadło. Ale na usprawiedliwienie dodam, że wliczyłam to w mój bilans kaloryczny i po pierwsze zrezygnowałam z mojego zwykłego,"dietetycznego" podwieczorku (najczęściej jogurtu), no i zjadłam mniej na kolację. Wiem, wiem, za zdrowe to nie było, ale przynajmniej się zbytnio nie objadłam i nie mam jakiś tam wyrzutów sumienia. 

W niedzielę będzie mały problem - znowu wg mamy trzeba będzie upiec placek - w końcu to niedziela i coś słodkiego musi być. Z tym, że upieczenie tego placka najprawdopodobniej będzie moim zadaniem. Bo podobno świetnie piekę, zawsze jak goście przyjeżdżają, to wszyscy się pytają, czy "ten pyszny placek" to moje "dzieło". Ponadto rodzice uważają,że robię najlepszą kawę. Od mamy dziś usłyszałam "Kasia,zrób mi kawę,bo jak sama sobie zrobię,to nie będzie taka dobra jak twoja". Chyba to komplement. Co dziwne, sama kawy nie piję, nieda lubię jej i już, w żadnej wersji nie przejdzie mi ona przez gardło. No.. trochę oddaliłam się od tematu. Będzie placek na niedzielę i chyba zostanę przy strategii, że skosztuję jeden kawałek. Dieta, dietą, ale trzeba czasem choć trochę zaszaleć.
Pozdrawiam wszystkich

16 sierpnia 2013 , Komentarze (2)

Witajcie!

Wchodzę dziś na wagę,a tu miła niespodzianka - wyszło,że ważę 63,7,czyli ponad 1,5 kg mniej niż ostatnio. Taj jak wtedy wydawało mi się, że to niemożliwe, że przytyłam 1,3 kg w ciągu tygodnia,tak teraz wprost nie wierzę, że zeszło mi trochę z wagi. To prawda,że jadłam bardzo grzecznie (nie licząc wczorajszego kawałka placka),Ale ruchu miałam naprawdę niewiele. Od poprzedniego piątku byłam może 3 razy na godzinnej przejażdżce na rowerze. Albo waga mi się zepsuła, albo po prostu tracę na razie wodę. To odchudzanie jest strasznie skomplikowane czasami. Dziś znów będzie rowerek, za bardzo się rozleniwiłam.

Żeby nie było za wesoło,zdarzyła mi się bardzo,bardzo przykra rzecz. Znowu oblałam egzamin na prawko. Ja chyba zaraz zwariuję od tego zdawania.Zwłaszcza, że już jestem, jakby to określić, weteranką w zdawaniu. Za radą bliskich przeniosłam swoje papiery do Konina,żeby tam spróbować (wcześniej zdawałam w Poznaniu). Wzięłam sobie przed tym egzaminem jazdę, żeby zapoznać się z wcześniej nieznanym mi miastem. O dziwo,  dobrze mi poszło, nie miałam żadnych problemów, a na egzaminie chyba stres wziął górę. Zapisałam się na następny egzamin,myślałam również o wzięciu kolejnej jazdy - co jak co, raz tylko po Koninie jeździłam. Przy tym rozważyłam na wszelki wypadek sytuację, co zrobić jakbym nie zdała (odpukać). No więc mama poradziła mi,żebym wtedy zrobiła sobie przerwę i spróbowała później. Zastanawiam się,czy to dobry pomysł.Z jednej strony chyba tak, bo odpoczęłabym od tego zdawania, może inaczej później bym podeszła do sprawy. Z drugiej strony znowu musiałabym zdawać te nowe,pokręcone testy na prawko. Dwa razy już je zdawałam- za pierwszym razem zabrakło mi 3 punktów, za drugim zdałam z maksymalną liczbą punktów. Ale to jest taki plan awaryjny. Kurczę, nie wiem już co zrobić. Po pierwsze, czy ten pomysł jest dobry? Po drugie (najważniejsze) jak zdać ten egzamin? Na jazdach wszystko dobrze idzie, natomiast na egzaminie porażka za porażką. Może macie jakieś pomysły?  

9 sierpnia 2013 , Komentarze (5)

Hej Wszystkim!

Kurczę, jestem dziś totalnie podłamana. Wchodzę dziś (jak co tydzień) na wagę, a tu wzrostu o 1,3 kg. Aż mi się w to nie chce wierzyć. Przecież ćwiczyłam prawie codziennie (poza niedzielą) w postaci godzinnych przejażdżek na rowerze, trzymałam się diety (no dobra prawie bo wczoraj zjadłam kawałek placka z biszkoptem, budyniem i gruszkami, no i może u cioci w ostatnią niedzielę- deser lodowy z z bitą śmietaną, kawałkami czekolady i owocami) i kawałek placka drożdżowego z borówkami). Dobra, to nie było specjalnie dietetyczne, ale bez przesady - po pierwsze to nie były duże porcje, po drugie od takich wpadek przez tydzień  raczej bym nie przytyła ponad 1 kg.

To niesprawiedliwe, tak się staram, a tu taka porażka. Nie wiem, czemu przytyłam. Może za mało piję i organizm gromadzi wodę, może zwiększyłam trochę masę mięśni (raczej mało prawdopodobne), może to chwilowy zastój. Mam już taki mętlik w głowie, że nie wytrzymam. Tak zazdroszczę mojej siostrze - może jeść co chce, w dowolnych ilościach (ale jest wegetarianką), słodyczy je dużo, nie musi uważać na dietę, a figurę ma fantastyczną. Ja muszę ciągle trzymać się diety, jak widać jakiekolwiek odstępstwo od niej sprawia, że waga mi rośnie. Może przez to, że kiedyś naprawdę sporo ważyłam (prawie 80 kg) i później schudłam kilkanaście kg i przemiana materii mi się spowolniła? Paradoksalnie, im bardziej myślę o odchudzaniu się, tym mniej chudnę, albo nawet wprost przeciwnie. Coś muszę z tym zrobić bo jeszcze wrócę do poprzedniej wagi i wtedy będzie duży problem.

3 sierpnia 2013 , Skomentuj

Hej Wszystkim!

Tak wiem. Długo nie pisałam. Jakoś ten czas szybko leci, ani się spojrzałam, a już sierpień. Teraz trochę faktów z mojego życia.

Otóż od jakiegoś czasu (od tygodnia) zmieniłam kolor włosów - z ciemnego blondu na taki trochę rudawy. Całkiem nieźle to wyszło. I teraz ciągle słyszę "rudzielec". Wprawdzie to tylko szamponetka, ale zdaję sobie sprawę, że jakaś tam poświata rudego mi zostanie. Na szczęście duża różnica między tym naturalnym, a "szamponetkowym" nie była . Codziennie myję włosy szamponem przeciwłupieżowym, kolor się powoli wymywa, nawet dość równomiernie, już mam o wiele jaśniejsze niż na początku. A na ewentualne odrosty to nałożę kolejną szamponetkę, tylko o wiele krócej będę ją trzymać na włosach. Na razie się tym nie przejmuję.

Teraz czas przejść do najważniejszego. Ostatnio byłam na tydzień u cioci. Za dużo ruchu nie miałam. No chyba, że doliczę chodzenie na zakupy do pobliskich marketów. Upał był niesamowity(zresztą teraz też jest całkiem niezły). Ledwo wytrzymuję. Wczoraj byłam na przejażdżce na rowerze. Wybrałam chyba nieodpowiednią  godzinę na to (14.30), bo upał był nieznośny (chyba z 35 stopni, jeśli dobrze pamiętam). Jak wróciłam, byłam totalnie wymęczona, jakbym jeździła o wiele dłużej niż tę godzinę. Takie upały naprawdę źle na mnie działają, zwłaszcza na moje ciśnienie. Wczoraj sobie je mierzyłam i naprawdę miałam dość niskie - 95/57. Rodzice poradzili mi, żebym "strzeliła" sobie kawkę, ale nic z tego. Kawy po prostu nie lubię, nie przełknę jej i i już.

Po drugie dieta. Przyznam ze wstydem, że trochę sobie ostatnio pofolgowałam. Ciocia chyba wzięła sobie za punkt honoru, abym trochę u niej przytyła. Ciągle słyszałam "co tak mało jesz?", "nie jesteś głodna?" i :a może byś coś zjadła?". I w kółko tłumaczyłam, że jestem na diecie. Niestety, odrobinkę sobie odpuściłam. Tak się stało, że piekłam 3 placki na imieniny kuzyna - z masą jabłkową,  z galaretką i absolutny hit -  sernik jagodowy. I miałam nie spróbować moich wypieków? Oprócz tego zjadłam kawałek drożdżowego, jakiegoś placka z biszkoptem, gruszkami i jakimś kremem i z 3 wafelki. Normalnie, tak jakbym nie była na żadnej diecie. Totalna rozpusta.

Po tych "koszmarach dietetycznych" wchodziłam dziś na wagę z lekkim przerażeniem i z myślą, że na pewno przytyłam. A tu niespodzianka - waga została na prawie tym samym poziomie (niższa o te nic nieznaczące 0,1 kg). Pewnie to za sprawą codziennego jeżdżenia na rowerze i skakania na skakance. Ale koniec tego. Muszę uważać, żeby nie przesadzić ze słodkościami bo następnym razem może to się skończyć gorzej z moją wagą. Te 6 kg niby nie jest dużo, ale nie mogę dopuścić do tego, bym jeszcze więcej musiała chudnąć. Mam nadzieję, że uda mi się. 

16 lipca 2013 , Skomentuj

HEJ KOCHANE!
Ten dzień mija mi całkiem w porządku. Byłam dziś u fryzjera (właściwie fryzjerki) podciąć końcówki. Zapuszczam włosy, od ostatniej wizyty nieco mi urosły, a przy okazji porozdwajały mi się końcówki, więc trzeba było coś z tym zrobić. Fryzjerka  pozachwycała się moimi włosami, że mam taki ładny i naturalny kolor (nigdy nie farbowałam i raczej nie zamierzam, no chyba jak się zestrzeję.), tego, że są takie gęste i naturalnie proste. Naprawdę fajnie się poczułam. Choć nie wiem, jak wytrzymam w to lato z tymi włosami (mam prawie do połowy pleców). Chyba jakieś fajne upięcia i będzie dobrze, tak myślę.

A wracając do oczywistego tematu tutaj, to przyznam się szczerze, że miałam w ostatnie dni małe wpadki dietetyczne. I to bardzo banalne - słodkości. Miałam jedynie pozwalać sobie na jeden dzień w tygodniu, a tymczasem i w sobotę, i w niedzielę zjadłam po kawałku placka drożdżowego z wiśniami. Był naprawdę pyszny, że nie poprzestałam na sobocie. Poza tym dziś pozwoliłam sobie na Big Milka śmietankowego - kurczę, to moje ulubione lody, żadne inne nie mogą z nimi konkurować (w moim przekonaniu). Do tego w sobotę szykuje się mała rodzinna imprezka. Już mama zaplanowała 3 placki (które oczywiście ja będę piekła). Nie wiem jak ja to przetrwam, będzie potrzeba sporej asertywności wobec mamy (jej tekst na moje :"przecież się odchudzam" - "chyba oszalałaś, przecież jesteś już szczupła, nawet chuda") i reszty rodzinki. Ale postaram się twardo trzymać.

Oprócz diety oczywiście ćwiczenia. Ostatnio popełniłam, fatalny w skutkach błąd. Po pierwszym dniu moich ćwiczeń trochę mnie bolały mięśnie (pisałam o tym niedawno), ale myślałam, że to mi jakoś przejdzie. Niestety następnego dnia nadal trochę mnie bolały, a ja głupia, zamiast sobie odpuścić, ćwiczyłam. Skutki były nie za przyjemne - już mnie bolało tak naprawdę mocno. Przez kolejne dni ledwo mogłam rano wstać, także o żadnych ćwiczeniach nie było mowy. Ulgę przyniosła mi dopiero maść, podsunięta przez mamę. I mam nauczkę na całe życie - jak coś boli, to się nie ćwiczy na siłę. Dziś pojeździłam na rowerku, fajnie było, choć mały wiatr nieco utrudniał moje zapędy. Jak jutro będzie tak cieplutko, to też się wybiorę. Nawet to jest lepsze niż ta cała gimnastyka (nieco nudno w kółko robić te same ćwiczenia). Może jak trochę poprawię kondycję, to zacznę biegać, kto to wie?

No to na dziś koniec tej mojej pisaniny.
 Pozdrawiam Was serdecznie i życzę powodzenia w dążeniu do celu .
 

12 lipca 2013 , Komentarze (3)

HEJ WSZYSTKIM!
 Obiecałam więc piszę. Dziś miałam kolejną porcję ćwiczeń - znów około godzinki. Jeszcze trochę mnie mięśnie bolą, ale chyba to normalne, zwłaszcza, że tyle czasu się nie ruszałam tak porządnie. Czuję i mięśnie brzucha i mięśnie nóg, zwłaszcza ud. Chciałam dziś się wybrać na przejazd rowerkiem, ale niestety pogoda u mnie była niezbyt i nie byłam zbytnio w nastroju. Ale może jutro się wybiorę. W końcu ruch na świeżym powietrzu to samo zdrowie.

Obok ćwiczeń, oczywiście odpowiednie jedzonko tzn. w miarę zdrowe. W miarę, bo na obiad miałam przepyszne naleśniki z serem i truskawkami. Tak uwielbiam te truskawki, że mogłabym je jeść kilogramami. A w połączeniu z białym serkiem stanowiły pyszne dodatki do naleśniczków, za którymi też przepadam. Zjadłam tylko jednego (więcej nie zmieściłam), więc nie jest to jakiś straszny dietetyczny "grzeszek". Poza tym miałam bardzo grzeczny dzień i to bez podjadania. Kolejny sukces bo podjadanie to był mój największy problem. Niby nic nie znaczą, ale jak się policzy te drobne przekąski, to wyjdzie całkiem duży "dodatek" do dietki. A później narzekanie "skąd te dodatkowe kilogramy". Ale nie dam się tak łatwo.

Poprawiłam moją wagę na pasku. Jak widać, ważę 64,1 kg, czyli do mojej wymarzonej wagi zostało 6,1 kg. Nie jest to zbyt dużo, ale jednak jest to pewne wyzwanie. Ale jak uda mi się ją uzyskać i jeszcze utrzymać, to dopiero będzie pełen sukces.

11 lipca 2013 , Komentarze (1)

WITAM WSZYSTKICH :-)

Po długim okresie niepisania (3 lata temu był ostatni mój wpis) powracam z nową siłą do walki o zgrabną sylwetkę. A co się działo w mim życiu, w tym czasie. Otóż zrobiłam licencjata, a od niedawna (dokładnie 3 lipca) jestem panią magister. Kurczę, a wydaje mi się, że niedawno dopiero rozpoczęłam te studia.:-) Najbardziej będzie mi brakowało znajomych, wiadomo jesteśmy z różnych miast, wszyscy się porozjeżdżali, no ale już z koleżankami planujemy jakieś spotkanie, może się uda.:-) Teraz zostaje mi misja pod tytułem "szukanie pracy". Myślałam najpierw może o jakimś stażu, zawsze łatwiej o niego niż o normalną pracę zwłaszcza przy moim niewielkim(niemal zerowym) doświadczeniu. W każdym razie uważam, że warto próbować.

A teraz powrót do moich planów dotyczących odchudzania. Po tych 3 latach waga na razie zatrzymała mi się na 64,2 kg (przynajmniej tyle było w ostatni piątek). Zobaczymy co będzie jutro, zawsze w piątki jest ta wielka kontrola.:-) Docelowa waga do której dążę jest taka jak wtedy, czyli 58kg. Aczkolwiek bardziej zależy mi na wymodelowaniu sylwetki, by lepiej wyglądała, niż tylko na cyferkach na wadze. Fajnie by było osiągnąć taki efekt. A jego realizacja opiera się na rozsądnej diecie - 4-5 małych posiłków (więcej porcji naprawdę nie dam rady zjeść, przyzwyczaiłam się do takiej ilości,  jak zjem więcej, to niezbyt dobrze się czuję). Jedzonko oczywiście bardzo zdrowe, dużo  warzyw, owoców, chudego mięsa, sera i co jeszcze mieści się w zakresie zdrowego odżywiania. :-). Raz w tygodniu pozwolę sobie na słodkości, co nie oznacza, że będę je jeść w ogromnych ilościach. Jakbym całkowicie z nich zrezygnowała, to po pewnym czasie rzuciłabym się na nie i jeszcze porzuciłabym dietę i całe to odchudzanie. Przecież od czasu do czasu można pozwolić sobie na coś "zakazanego", nic się od tego nie stanie, nie dajmy się zwariować. Poza dietką oczywiście ćwiczenia. W sumie dziś zaczęłam, prawie godzinę ćwiczyłam - różne rodzaje brzuszków, skłonów, unoszeń nóg i masa innych ćwiczeń. Nawet chyba mam całkiem niezłą kondycję po tak długiej przerwie. Właściwie wczoraj zaczęłam coś, co można by podciągnąć pod pewnego rodzaju "ćwiczenia" - cały dzień zleciał mi na sprzątaniu pokoju, porządkowaniu materiałów, zamiataniu i myciu podłóg w całym domu, zmywaniu naczyń, prasowaniu sterty ubrań. Trochę pewnie przy tym straciłam kalorii, tak przypuszczam. Każdego dnia postaram się ruszać, poza tymi ćwiczeniami może rower, bieganie. skakanka. Ciało trzeba codziennie zaskakiwać, by za szybko nie przyzwyczajało się do danego ruchu.:-)

Zatem widzicie, że mam pełen plan dotyczący zmiany sylwetki. Mam nadzieję, że mi się uda. Pasek wagi zmienię jutro po co piątkowym ważeniu się.:-) I może zdam jakąś tam relację z mojego dnia.:-)

No to pozdrawiam i trzymajcie się:-)