Jestem zła... jak osa, albo inny jadowity gad. Wczoraj miałam mieć tę wytęsknioną, wyczekaną wizytę u lekarza - specjalisty od chorób metabolicznych. Od tygodnia chodzę cała podekscytowana, bo przecież jak tak długo się naczekałam, to pewnie jakiś egzorcyzm nade mną odprawi i od razu 30 kg mniej, trójglicerydy spadną na łeb na szyję, cholesterol zaniknie...
No to pędzę wczoraj do tej poradni, trzymając w ręku skierowanie, skrzętnie przechowywane od miesięcy, jak jakiś najcenniejszy skarb, staje dumna i blada przed panią rejestratorką, podaję ten świstek papieru, legitymację ubezpieczeniową i.... słyszę "ale ja Pani nie mogę przyjąć... ma Pani inne skierowanie?... pomyliła Pani skierowania..."
Zgłupiałam i zaniemówiłam przez chwilę... Po chwili okazało się, że mimo że skierowanie jest do Poradni Chorób Metabolicznych, to "zostałam" umówiona do endokrynologa, który też przyjmuje w tej samej przychodni. Na karteczce, którą miesiące temu przypięła mi pani rejestratorka miałam tylko nazwisko lekarza, gabinet i datę wizyty. Przy rejestracji nawet mi na myśl nie przyszło, żeby sprawdzać, czy "pani z okienka" zapisała mnie do specjalistki od metabolizmu, endokrynologa, ginekologa, urologa, czy dentysty
Uznałam, że jeśli mam skierowanie, to chyba w rejestracji wiedzą, który "lekarz jest od czego". Pierwszy i ostatni raz byłam u pani doktor w sierpniu ubiegłego roku, była to taka wstępna wizyta i już zapomniałam nawet nazwiska pani doktór, zresztą nawet na myśl mi nie przyszło, że pani rejestratorka mogła się pomylić.
O święta naiwności! Może skoro już tu jestem skorzystam i sobie odwiedzę bliżej nieznaną mi panią endokrynolog. Nawet miałam przy sobie stosunkowo świeży wynik TSH. "Nie, nie mogę, bo nie ma Pani skierowania". No to dobrze, proszę mnie zapisać na najbliższy możliwy termin do tego lekarza od metabolizmu: "W sierpniu Pani wyjeżdża? Czy może... być...?"- pani rejestratorka z anielskim głosem spojrzała na mnie. I chyba dostrzegła w moich opczach, że jestem bliska furii, zaraz przewrócę jej biurko, jej komputer wyrzucę przez okno, i zdemoluję jej zaciszny kącik pracy. Znalazł się termin na czerwiec. 22 czerwca. Tym razem poszłam specjalnie przyjrzeć się nazwiskom lekarzy na wielkiej korkowej tablicy... uff.. tak... tym razem nazwisko i profesja się zgadzają.
No to pojechałam sobie do klubu, pogibałam się na orbitreku, na bieżni zrobiłam blisko 8 km, pogrzałam się w saunie (kto to widział, żeby w upał 30C grzać się w saunie?) i pojechałam z wizytą do rodziców.
I tylko sobie tak myślę... Za chwilę moje BMI spadnie do (oby jak najszybciej) przyzwoitego poziomu, WHR będzie prawidłowe, i już nie będę otyła, tylko nadważona. A że dieta, to i trójglicerydy spadną i cholesterol się unormuje i te wszystkie ALATy i ASTATy się ułagodzą i nie będzie mi potrzebna żadna specjalistka od metabolizmu.
A co !