Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nie da się siebie streścić w kilku słowach. Gaduła z poczuciem humoru (ponoć). Inteligentna (tak twierdzą niektórzy). Ponoć niebrzydka (chociaż po tych 40 kilogramach więcej nie mogę na siebie patrzeć w lustro) . Wciąż pamiętam jeszcze tę energiczną, wesołą dziewczynę, dość pewną siebie, którą byłam te czterdzieści kilogramów wstecz. Na upływający czas nie mam wpływu, na wagę - wierzę, że mam. A przede wszystkim na zdrowie. Nie chcę być couch potato, czyli kanapowym kartoflem, czyli leniwą osobą, spędzająca czas na kanapie, oglądająca tv (czy siedząca przed komputerem) . Jeszcze mi nieco życia zostało. Chcę je spędzić w bardziej przyjemny sposób.A ten nadbagaż wyraźnie mi w tym przeszkadza.STOP. Zaczynam nowy styl życia. Ku zdrowiu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 19529
Komentarzy: 84
Założony: 26 maja 2010
Ostatni wpis: 4 lutego 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
PluszowaKotka

kobieta, 54 lat, Poznań

164 cm, 99.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 listopada 2015 , Komentarze (4)

No to się zmobilizowałam. Spacerek 1,5 godziny, około 4,5 km zrobione. Zainstalowałam sobie w tablecie Vtrackera, ale coś mi się późno włączył i chyba policzył mi zaledwie połowę trasy. Telefon mam niestety bez Androida.  Mam za to endomodo i Mapmy walk. Endomodo mi podaje 4,52 km Mapmywalk 4,80... Kiedyś już się nieco motywowałam do spacerów tymi aplikacjami. Widać wtedy postępy w prędkości, i coraz dłuższe trasy. A i wiadomo, że zawsze można sprawdzić coś fajnego, co się spotka po drodze, bo zapisuje całą trasę. Wolno na razie chodzę. Trudno, wazne by uczynić z tego coś regularnego. Chcę znaleźć siły i czas tak co najmniej dwa, trzy razy w tygodniu. Najważniejsze, że ruszyłam z kanapy :D :D :D

8 listopada 2015 , Komentarze (8)

No to zaczynam. Znów. 

Bogatsza w moje porażki, które kiedyś były tak bolesne, że nie widziałam swoich małych zwycięstw. Czy będę teraz mądrzejsza, bardziej konsekwentna, mniej podatna na rozczarowania? Dam sobie prawo do małych błędów, które niekoniecznie muszą kończyć się od razu rezygnacją z realizacji wyznaczonego celu?

Trzymajcie kciuki za mnie.  Pozdrawiam wszystkich odchudzających się.

Motto na dziś: "Zmaganie się z nadwagą to nie jest Boża klątwa. Nadwaga to sygnał, że konieczne są jakieś zmiany w moim wnętrzu , tak aby moje ciało funkcjonowało właściwie i abym czuła się dobrze". Lysa Terkeurst Stworzona by pragnąć.

6 lutego 2013 , Komentarze (3)

Chyba idzie wiosna... Właśnie minęły mi 4 lata od rzucenia palenia, waga w końcu w miarę ustabilizowała się, byle błąd żywieniowy nie skutkuje natychmiastowym wzrostem wagi... ale... sama z siebie nie chce spaść... Ciężko mi było z wykrzesaniem motywacji, ale chyba już dość siedzenia w kącie i chlipania, ze kiedyś był ze mnie taki motylek, a teraz taki sloń. Wiem, jak się chudnie, wiem, ze to boli, ale też pamiętam jaką dalo mi to satysfakcję. A że yoyo było okrutne...No cóż jestem... bogatsza w doświadczenia. Wiem na pewno, że sama dieta to mało, ba... znacznie ważniejszy jest ruch, ale wlaśnie najtrudniej wykrzesać z siebie energię. by ruszyć swój szanowny tyłeczek z fotela, ale chyba nadszedł czas. Nie dam się tej dziadowskiej tkance tłuszczowej. Zbyt fajną jestem dziewczyną, by mnie zakrywała. No to do roboty.

11 lutego 2011 , Komentarze (4)

Kilka miesięcy dałam sobie luzu. I wynik jest... JEST !!!. Urosłam wszerz wszędzie, za chwilę osiągnęłabym znów wagę max. 91 kg. Niedaleko... Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
A wystarczył brak ćwiczeń, zima, pierwszy słoik majonezu, potem jakieś ciasteczko i potem wyrzuty sumienia, które z mojej diety i moich osiągnięć ....no to znów zajadałam...  ech... smutno mi... znów jestem dużą kobietą i wyć mi się chce. Trochę sobie pobiadolę... trochę popłaczę, a potem siadam, aby spisać sobie nowy plan odchudzania. Jedno co pocieszajace to wiem, że mogę schudnąć i mam  wiedzę jak... zabrakło silnej woli... Smutno mi...

1 września 2010 , Komentarze (2)

Mało się ostatnio przejmuję dietą, owszem nie rzucam się na hamburgery, drożdżówek nie ruszam, czekolada nie dla mnie (no chyba, że dwie kosteczki), czasem od święta jakieś ciasteczko, nawet loda na przekąskę zjem (ale taki na patyku, sorbetowy lub mleczny - byle do 100 kcal).

Nie mam poczucia, że się katuję. Owszem jadam inaczej niż przed dietą. Więcej rybek, drobiu, warzyw, mniej ziemniaków (bardzo rzadko), mniej chleba (jeśli to pełnoziarnisty), mniej makaronów, ryżu, mało cukru, itd...

Jakieś to normalne się zrobiło i takie zwyczajne. Inne nawyki żywieniowe. No i od czasu do czasu zaglądam na siłownię, na bieżnię, na rower też wsiadam i na spacer idę. I to też takie zwykłe, zwyczajne się zrobiło.

Tylko ciuchy spadają z tyłka. Dzisiaj kolejne 4 pary spodni i sukienka poszła w odstawkę. Nie mam czasu przejrzeć dokładnie szafy i posegregować, w co się już mieszczę(bo starych  ciuchów jeszcze trochę mam) a w czym już tonę.Moja szafa to zbiór rozmiarówek od 52 do 38 (tak! I tak kiedyś było!) Teraz głównie 44 góra, 42 dół, ale wciąż nie mogę zebrać się na tyle, żeby te przepastne czeluście szaf dobrze przewietrzyć. Może by coś na Allegro sprzedać, byłoby na nowe? A może spakować te wszystkie "za duże" i po prostu jak najszybciej wydać? W szafie ciasno, a ja codziennie odstawiam komedię "nie mam co na siebie włożyć". Ale przyznam się : całkiem mi się ta komedia podoba.

5 sierpnia 2010 , Skomentuj

Oj zabiegana jestem i dawno nie pisałam. Nowa praca angażuje, a poza tym ostatnio przemieszkujemy na działce, to i brak czasu na komputer.
O zdrowe odżywianie nadal dbam, chociaż jakoś ostatnio trudniej mi tak skrupulatnie trzymać się wytycznych, chociaż staram się jeść zdrowo, regularnie, ale stanopwczo mniej ruchu. Karnet na siłownię leży, bo jak mam do wyboru: obudzić się w lesie i śniadanko i poranną kawkę wypić na dworze, to po pracy wolę te kilkanaście km zrobić autkiem, niż jeszcze dwie godzinki spędzić w mieście. Tym bardziej skomplikowane to logistycznie, że autko mamy jedno, a kończymy w różnych godzinach i jakoś trzeba się dogadać w kwestii transportu.

Staram się chociaż trochę przejść po lesie, ale nie zawsze udaje mi się te 30 minut spacerku dziennego minimum odrobić. Bo to pielenie, bo to pranie, bo ugotować, posprzątać i już wieczór. Niełatwo mi pogodzić odchudzanie z nowym trybem życia, ale pewnie się ułoży wszystko z czasem.

No i pewnie dlatego waga sobie wolniej spada, ale w końcu wciąż spada i wciąż mnie mniej. A nawet ostatnio zmieściłam się w spodnie rozmiar... 42. Szok. Cieszę się. Niech sobie dalej tak mimochodem spada. Chociaż się pilnuję, nie podjadam słodkiego, nadal nie słodzę kawy, herbaty, dużo wody piję, tłustego mięska nie jadam, rybki w menu są, warzywa wsuwam, aż się uszy trzęsą, więc źle też nie jest. Ale już nie czuję przymusu diety,  już nie spisuję sobie codziennie, co zjadłam, ale też umiem w głowie przeszacować, ile i czego mogę, a co lepiej sobie darować.

Tylko żal mi, ze raczej nie wyjedziemy nigdzie dalej za działkę.Oj... przydałoby się trochę takiego odsapu w górach albo i nad morzem. Oj przydałoby się...

9 lipca 2010 , Komentarze (3)

Hurra... Dzisiaj waga pokazała mi 79,9! W końcu 7 z przodu!!! I to pomimo @.
Jeszcze nie przesuwam suwaczka, coby nie kusić losu....
Wczoraj na bieżni w końcu odważyłam się trochę pochodzić pod górkę. W końcu pozwala mi tętno. Super jest czuć, jak się poprawia kondycja.
Pozdrawiam Was wszystkie Vitalijki i przepraszam, że tak mało zaglądam do Waszym pamiętniczków, ale próbuję sił w nowej pracy i trudno mi na nowo się zorganizować i brakuje czasu na wszystko. Całusy!


7 lipca 2010 , Komentarze (1)

Pomalutku idzie to moje odchudzanko, pomalutku

Ale widać tak ma być. W końcu nie mam poczucia, żebym wielce się dietą katowała. I tak za chwileczkę będę świętowała pierwszą 10-kę ;) zrzuconych nadmiarów.

A i dzisiaj już mogę świętować, bo moje BMI właśnie przekroczyło magiczną 30 - oczywiście w dół :)
Czyli już mówię swojej Otyłości: żegnaj! Teraz mam już tylko nadwagę. Hurrraaaa!

Ale nie spoczywamy na laurach. Basenik był w poniedziałek. Mam nadzieję, ze zdążę dzisiaj się trochę przejść po bieżni. No i staram się nie przesadzać dietetycznie. I coraz więcej tych zdrowych nawyków staje się pewnego rodzaju normalnością. Kawa, herbata bez cukru to już norma. Mam też coraz rzadsze napady apetytu na słodkie. Jeszcze od czasu do czasu cieknie mi ślinka na coś smażonego i przyznam się kilka razy uległam i jakieś mięsko tam podsmażyłam na patelni. Ale przynajmniej nie dobijałam się wtedy węglowodanami.

No i niedługo będę sobie zajadać zdrowe wędlinki, bo dostałam od lubego na przyszłe już na zapas) imieniny szynkowar. Będę sobie sama pichcić drobiowe szyneczki. Precz z konserwantami!

No i kolejna dobra wiadomość z pola zdrowienia. Miałam już teraz w lipcu wyznaczony termin na kolejne (tym razem prawe oko) podklejenie siatkówki. No i okazało się, że... zmiany zwyrodnieniowe na siatkówce (które mam już od co najmniej 4 lat) w ciągu ostatnich kilku miesięcy samoistnie zaleczyły się. Hurrra! Nawet nie wiecie, jak się cieszę! Zabieg jest co prawda niebolesny, ale jednak laser i oko. Lewe oko miałam "spawane" 4 lata temu i już wtedy prawe też się kwalifikowało do zabiegu. Tylko, ze ja się potem trochę ociągałam, bo stres jest straszny - w końcu to oko. Jakoś tak 3 miesice temu rodzice zaciągnęli mnie do okulisty no i okulistka wyznaczyła mi termin na teraz, tylko miałam jeszcze przyjść na wizytę kontrolną, żeby mogła zobaczyć, na ile posunęły się zmiany w tej siatkówce. A tu BOMBA! Zmiany się cofnęły! Najchętniej bym skakała pod sufit, ale pani doktor mimo wszystko odradziła mi takie ekscesy :D
Co to znaczy zdrowy tryb życia. A co!


29 czerwca 2010 , Komentarze (2)

Kruciuteńko, bo wleciałam do domu i zaraz wylatuję znowu!
Odebrałam dzisiaj wyniki badań krwi. I aż skaczę ze szczęścia. Wszystkie normy, które miałam dość mocno przekroczone w marcu, teraz mam w normie. Mam idealny cholesterol (i jeden i drugi i całkowity), trójglicerydy mi spadły znacznie (też już w normie), również próby wątrobowe są OK. Nawet nie wyobrażacie, jak się cieszę.
No to zagrzało mnie to do dalszej walki z tłuszczykiem i biegnę właśnie na siłownię. Wczoraj był basen. Wagowo 0,6 kg przez ostatni tydzień. Dieta utrzymana i w końcu chyba przestały mnie męczyć "różne takie apetyty"

24 czerwca 2010 , Komentarze (4)

Oj kilka dni nie pisałam... Prawie cały czas w biegu i mało czasu, żeby ze spokojem usiąść przy komputerze. Od poniedziałku grzecznie jestem każdego dnia w fitness klubie i łażę jak opętana po tej bieżni, średnio 7-8 km dziennie (80 minutek), rozgrzewka na orbitreku, teraz obiecałam sobie jeszcze kilka minutek na tzw. wioślarzu, bo pani doktor nakazała zadbanie również o te części ciało szczególnie (klatkę i ramiona). No i muszę sobie poszukać właśnie kilka fajnych ćwiczeń dodatkowo na te rejony ciała, a szczególnie na mięśnie biustu, coby po odchudzaniu jako tako wyglądać. No i sauna po ćwiczeniach i czuję się jak nowo narodzona. W sobotę i niedzielę odpoczynek na regenerację. (No  może jakiś spacerek zaliczę albo rowerek, ale bardzo rekreacyjnie).

We wtorek byłam u lekarki, bardzo zadowolona z tego mojego odchudzania,  I kazała się nie przejmować, jak waga wolniutko spada i uzbroić się w cierpliwość. A waga po przestoju znów drgnęła - niewiele, bo w tydzień 0,4kg, ale leciutko też coś tam drgnęło w obwodach, więc myślę, że znów będzie sobie spadać. Dostałam nowe wytyczne do diety, większość już stosuję, ale kilka rzeczy jest dla mnie nowych: nie łączenie węglowodanów z białkami (musze trochę więcej sobie poczytać, bo jak zwykle lubię DUŻO wiedzieć, co i dlaczego), z 6 posiłków mam jednak zredukować do 5 (o tym wiem od dawna, ale to będzie dla mnie trudne), no i zwiększenie tzw. zdrowych tłuszczy w diecie (do obiadu i kolacji po 2 łyżeczki oliwy, oleju lnianego, itp - w sumie to dotyczy obiadu - bo do kolacji sobie łykałam łychę oleju lnianego).
A poza tym okazało się, że pani doktor zadowolona z mojej dotychczasowej diety i pochwaliła mnie za picie wody, dużą ilość rybek w diecie i inne takie zmiany, które wprowadziłam do swojej diety w ostatnim czasie. No i mam uderzać jak w dym w razie kryzysów, zwątpień, czy potrzeby otrzymania "porządnego zrugania". W opinii do lekarza rodzinnego: żadnych leków!, dieta i ruch. Z cholesterolem i trójglicerydami poradzimy sobie dietą. No i co najważniejsze: ciśnienie krwi i cukier mam w normie (a mam tatę cukrzyka więc czujna jestem).

No i czuję się po tej wizycie taka zaopiekowana:) No i na dobrej drodze.