Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Rekordy życiowe: Rwanie - 37 kg Zarzut - 52 kg Podrzut - 50 kg Siad przodem - 65 kg Siad tyłem - 75 kg Martwy ciąg - 92 kg [Postaram się aktualizować na bieżąco ;)]

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 172928
Komentarzy: 430
Założony: 22 stycznia 2011
Ostatni wpis: 20 lipca 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Enieledam84

kobieta, 40 lat, Wrocław

168 cm, 63.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lipca 2014 , Komentarze (2)

I co by tu napisać, skoro wszystko zawiera się w tytule?

Z założenia miałam wykonać krótki trening. Taki do (powiedzmy)                     2 godzin...ekhmm...nie wyszło mi to. Ćwiczenia zakończyłam po jakiś czterech i pół godzinach.

Jedyne pocieszenie widzę w tym, że zawierały wszystko to co zawierać powinny, czyli rozgrzewkę, część właściwą i rozciąganie. Oczywiście też ćwiczenie/doskonalenie techniki rwania, zarzutu i podrzutu nie zabrakło.

Nie bierzcie ze mnie przykładu ;)

4 maja 2014 , Komentarze (2)

Uwielbiam stereotypy...Podnosisz ciężary? Nie rób tego, bo będziesz niechybnie wyglądać jak Agata W. Poniższy obrazek też to sugeruje:

Szkoda tylko, że autor owego "dziełka" nie dostrzegł jednej drobnostki. Owa pani reprezentuje kategorię wagową +75 kg. Wątpliwe, by panie o takiej wadze wyglądały jak ich lżejsze koleżanki i cechowała je wręcz filigranowa figura. No, bez jaj.

Poniżej parę przykładów kobitek w kategoriach od 48 do 58, a i te 63 i 69 nieźle wyglądają ;)

Sama lokuję się w kategorii 69 kg. Jeśli zbiję około 2 kg, to spadnę do niższej, czyli sześćdziesiątki-trójki. I ostatnio mój kolega (z pracy) stwierdził, że jak tak patrzy na mnie oraz inne dziewczyny z mojego klubu, to takie drobne jesteśmy (troszkę przesadza z tą moją drobnością ;)).

Ciężary wyrabiają mięśnie (zresztą inne dyscypliny też), ale nie powodują, że zaczynasz wyglądać jak jakieś monstrum typu Hulk.

Dzisiaj zaliczyłam zajęcia z Pilatesu, doskonaliłam technikę rwania, zarzutu i podrzuty, wykonałam 50 pompek i porozciągałam swoje zbolałe (kłamię) mięśnie ;)

3 maja 2014 , Komentarze (1)

Jeśli marzysz o czymś, to sięgnij po to...zacznij działać, aby po pewnym czasie móc sobie powiedzieć: "zrobiłem wszystko co w mej mocy", a nie żałować, że zrezygnowałem(am) ze strachu, lęku i czegoś tam jeszcze.

Kiedy pierwszy raz napisałam do trenera z sekcji, to też miałam wątpliwości...bo przecież jestem za stara by zaczynać, a jednak on zgodził się...ba, stwierdził, że mam potencjał i tak zaczął się moja wspinaczka...z 17 kilogramów w rwaniu do 36 po niecałych 3 miesiącach. Podobny progres, a nawet większy (ponad 100 proc.) mam w zarzucie, podrzucie, siadzie tyłem i przodem. Można? Można...tylko trzeba zacząć i wykazać się ogromem determinacji.

Mimo, że sztanga spada, wali cię w plecy, albo w brodę i dzieje się tysiąc innych irytujących rzeczy...nie rezygnuj. Wstań, otrzep się i rób dalej swoje.

Bierz przykład z tych, którzy może i marne warunki mają (i rzeczywiście w szopach Janowicza trenują), ale nie poddają się i walczą o swoje:

W piątek 2 i pół godzinny trening w klubie, dzisiaj pilates 1,5 godzinny, a na jutro planuję bieg (chociaż pogoda jakoś specjalnie do tego nie zachęca, ale nieopatrznie zapisałam się na Bieg Koguta w czerwcu ;) - masz ci los ;) ).

1 maja 2014 , Komentarze (3)

Zawiesiłam treningi crossfitowe i pozostałam przy ciężarach. Decyzja ta chociaż łatwa nie była...w sumie, co ja pie...znaczy się piszę. Nie, zdecydowanie nie była to trudna decyzja, a jedyna sensowna, jeśli chcę dźwigać sensowne kilosy na sztandze...a niestety, cross i ciężary nie do końca idą w parze (wbrew pozorom). Analizując postępy swojego trenera (od crossa) zauważyłam pewną drobną kwestię...jego wyniki są praktycznie takie jak te, które osiągał trzy lata temu. Marny progres...ale filmiki są i achy, ochy...troszkę zabawne, bo mogąc obserwować osoby z klubu (podnoszenia ciężarów) to tam juniorzy poniżej 20 roku życia rwą, zarzucają i podrzucają zdecydowanie więcej. 

A moim celem nie jest stanie w miejscu...a ciągły wzrost i osiągnę to...nieważne ile pań na literkę "K" padnie.

Marzy mi się, by w rwaniu mieć taki wynik (bądź wyższy):

Moja kategoria wagowa (i nieistotne jest to, że...mężczyzna, wszak mamy te no...równouprawnienie ;) :P).


11 stycznia 2014 , Komentarze (3)
Okazało się, że głupia wysypka na szyi może być oznaką tego, że system trawienny sobie nie radzi...i nie toleruje glutenu zawartego w zbożach, ale i nie tylko w zbożach (bo nagle okazuje się, że dodaje się go do wszystkiego. No dobra, prawie wszystkiego.). Zaczęłam więc czytać, czytać i jeszcze raz czytać na temat tego podstępnego gada.

Dzięki temu, że i tak jakiś czas temu przeszłam na paleo jakiejś większej różnicy w swej diecie nie zauważam.

Z ciekawostek napiszę, że składnik glutenu, czyli gliadyna oddziałuje na te same receptory opioidowe w mózgu co opiaty. Dzięki czemu przywiązujemy się do niektórych potraw i z tego też powodu gluten możemy odnaleźć nawet w najmniej oczekiwanych produktach. Badania wykazały również, iż gluten pobudza apetyt i wpływa na szybki wzrost cukru we krwi. Indeks glikemiczny razowca (71) jest wyższy od batonika typu Mars (65). Konsekwencją takiego stanu rzeczy może być nadwaga i otyłość...ale oki, jeśli kogoś temat zainteresował to polecam książki William Davis'a (Dieta bez pszenicy, Kuchnia bez pszenicy) oraz Beaty Przyjemskiej (Niebezpieczne zboża). Dają do myślenia ;)

Zgodnie z tym co pisałam w ubiegłym roku mój plan treningowy obejmuje obecnie również zajęcia indywidualne z dwuboju siłowego (rwanie i podrzut). Pokochałam to żelastwo ;)



Trener stwierdził, że technicznie nie jest ze mną źle. Są pewne kosmetyczne pierdółki, ale solidna podstawa też, więc nie mam na co narzekać, a przełamywać bariery, które tworzy mój mózg. Tak, tak mózg. Wszak tam wszystko się zaczyna i...kończy (?).

Stopniowo zwiększam obciążenie na sztandze. I tak na przykład back squat wykonuje z obciążeniem 65 kg (w porównaniu do niedawnych 50 kg). Nie jest to jakiś rewelacyjny wynik w porównaniu z uzyskiwanymi przez inne persony, ale jakoś tak mnie cieszy ten progres. Zwłaszcza, że jest więcej niż sama ważę. ;)

15 grudnia 2013 , Komentarze (2)
Ostatnio i mnie dopadł wirus buszujący w mym najbliższym otoczeniu wyłączając mnie na trzy dni z treningów. Tylko on mógł tego dokonać.

Na treningi wróciłam w poniedziałek z mega osłabionym organizmem, co spowodowało, że pierwszy raz chciałam odpuścić i nie dokończyć WODa. Oczywiście, dokończyłam a w szatni miałam wrażenie, że ducha wyzionę. Przez kolejne dni wracałam do formy.

Dzisiaj ćwiczyłam (doskonaliłam) Snatcha, przysiady, pompki, box jumpy oraz burpeesów troszkę porobiłam.

Postanowiłam od nowego roku udać się po pomoc do trenera z wrocławskiej sekcji podnoszenia ciężarów (jeśli gościu wyrazi zgodę. Telefon wykonam w poniedziałek). Podobnie postąpię w przypadku gimnastyki sportowej...mam też kilka innych założeń treningowych na przyszły rok, ale na razie je przemilczę.

Plany na rok 2013 zrealizowałam z nawiązką dzięki temu, że nie miałam jakiś mało realistycznych celów. Podobnie planuję postąpić i w przyszłym roku. 

Krok po kroku, osiągnę...MISTRZOSTWO w tym co robię.

23 listopada 2013 , Komentarze (21)
Dawno, dawno temu w zamierzchłej galaktyce ogłaszałam wszem i wobec o planowanym rocznym porównaniu, które po mojej (nieudanej jak widać) ucieczce z tego miejsca w sieci nie nastąpiło. A że nie lubię rzucać słów po próżnicy, to dzisiaj ono nastąpi...co mi tam ;)

Każdy kto przez krótką choć chwilę śledzi moje wypociny wie, że wróciłam w niedalekiej przeszłości do czynnego uprawiania sportu oraz zapałałam miłością do modnego obecnie i nawet tu opisywanego Crossfitu . Z artykułem nie do końca się zgadzam, ale nie o tym ma być ten wpis ;) Moja przygoda z Crossfitem (w porównaniu do innych uprawianych przeze mnie dyscyplin) nie jest zbyt długa, ale za to intensywna i obfitująca w niesamowite zwroty sytuacji. Na monotonię to ja narzekać nie mogę. Co to, to nie ;)

Zdjęcia "po" nie są aktualnym moim wyglądem, który według moich znajomych uległ dalszej transformacji, a której ja (nota bene) nie dostrzegam. Cóż, będzie trza nowe fotki strzelić ;)

Zdjęcia "przed" i "po" dzieli równy rok (17 wrzesień 2012 r. - "przed" i 17 wrzesień 2013 r. - "po"). Dwanaście miesięcy ostrej pracy, ale też i wielu grzechów w zakresie żywienia, które to zniwelowały możliwość osiągnięcia założonych sobie wówczas celów. Celów, które i tak niedawno uległy modyfikacji ;)

Po tym przydługim wstępie czas na zdjęcia. 


Aha, różnica wagowa to 11 kilogramów (z wagi 74,6 kg do wagi 63,6 kg) i 36,5 centymetrów w czterech obwodach (talia, pas, biodra, uda).



Komentarz do fotek raczej jest zbędny. Napiszę tylko to co i tak na zdjęciach widać - celowo wykonałam je w tym samym stroju, co by nie być posądzoną o manipulacje faktami ;)



9 listopada 2013 , Komentarze (2)
Coś te weekendy u mnie leżą i kwiczą w kwestiach istotnych, czyli żywieniowych...chociaż nie tylko w tych ;)

Pod ostatnim wpisem masaya pytała jak przygotowuje się frytki z cukinii...przepraszam za tak późną odpowiedź, ale jak to się mówi: lepiej późno niż wcale. Poniżej podaję przepis:

Składniki:
- 2 małe cukinie (dla samej siebie robię z połowy cukinii),
- 2 jajka,
- mąka z nasion amarantusa,
- sól, pieprz, papryka ostra

Wykonanie:
Cukinie obieramy, myjemy, suszymy i kroimy w prostokąty (dokładnie takie jak frytki, a przynajmniej w zbliżonych kształtach :P). Rozbijamy jajka i roztrzepujemy je na głębokim talerzu, na drugim wysypujemy mąkę do której dodajemy przyprawy. Pokrojone cukinie maczamy w jajku, a następnie w mące. Po tym zabiegu rozkładamy je na blaszce wyłożonej folią do pieczenia i pieczemy około 20 minut w 200 stopniach Celsjusza. Smacznego :)

Dzisiaj na śniadanie zjadłam placuszki z bananów i jabłka z czarną kawą (bez niej dnia nie zaczynam). Placki łatwe w wykonaniu: dwa małe banany, albo jeden duży blendujemy z dwoma jajkami i do tego pakujemy jabłko. Po czym, lądują one na rozgrzanej patelni, gdzie wcześniej wylądował już olej kokosowy. Proste, prawda? 

Na obiad, danie z kuchni bezglutenowej, czyli mini pizze na selerze i tu już nastąpiło pierwsze odstępstwo od diety paleo (patrz. ser mozzarella).

Niskokaloryczne danie i smaczne według mnie i mojej rodziny :)

Jeśli ktoś miałby ochotę sobie coś takiego przygotować to poniżej zamieszczam przepis:

Składniki:
- 1 duża bulwa selera,
- 2-3 pieczarki,
- 5-7 centymetrowy kawałek cukinii,
- 5 łyżek mielonego mięsa np. wołowiny,
- 50 gram mozzarelli light (chociaż ja używam klasycznej).

składniki sosu: 3 czubate łyżeczki koncentratu pomidorowego, 1/4 kubka wody (50 ml), ząbek czosnku, 1 łyżeczka oregano, szczypta soli i pieprzu.

Wykonanie:
Mięso dusimy z ulubionymi przyprawami (w moim przypadku to: tymianek, curry, rozmaryn, estragon, oregano i czosnek). Seler kroimy na krążki o grubości 0,5 centymetra i układamy na rozgrzanym grillu na dwie minuty, a jeśli go nie posiadamy to na blaszce wyłożonej folią do pieczenia i trzymamy w rozgrzanym piekarniku około 4-5 minut (opiekam z dwóch stron). Po tym czasie rozkładamy na desce lub talerzu (ja zostawiam na blaszce).
Pieczarki i cukinie myjemy, trzemy na tarce o grubych oczkach. Ser kroimy w drobną kostkę.
Seler smarujemy wcześniej przygotowanym sosem, na to nakładamy mięso, cukinie z pieczarkami i wieńczymy wszystko serem.
Układamy na grillu lub ładujemy do piekarnika i czekamy aż ser się roztopi. Po czym wyjmujemy i się zajadamy ;) Smacznego :)

Danie przed pieczeniem:

i gotowe do zjedzenia:

Wszystko byłoby piękne gdyby nie te...khm, khm, trzy pączki zjedzone do kawy...wiem, wiem "przeginka" ;) a i skoro się już przyznaję do grzechów to były jeszcze orzeszki ziemne i paluszki ;(

Ostatnio trenuję w systemie 5 na 2, czyli pięć dni treningowych (dwie jednostki treningowe w ciągu dnia) i dwa dni odpoczynku.

Do końca długiego weekendu powinnam już wiedzieć co z tym New Yorkiem jest...będzie on czy nie będzie - oto jest pytanie ;)

2 listopada 2013 , Komentarze (3)
Po całotygodniowej bieganinie czas na...leniwe wylegiwanie się w domowych pieleszach przy filmach z laptopa (m.in. "W imię diabła" - obrazem zainspirowanym historią, która wydarzyła się naprawdę i była głośna na całą Polskę, czyli buntem betanek z kazimierskiego klasztoru z 2005 roku), książką, programem w tv ("Tajemnice otyłości" w oczekiwaniu na "Fat-killersów - jakoś tak mi się spodobało podglądanie perypetii naszych rodzimych "grubasów").

Nie napiszę, że się...no właśnie, nie napiszę, więc nie piszę ;) 

Dzień dziecka pełną gębą...

W porze obiadowej na mój talerz wylądowały kotleciki mielone z marchwią, pieczarkami, cebulą, papryką, kukurydzą, jajkiem i mąką z nasion amarantusa. Do kotlecików dołączyły frytki z cukinii i brokuły...mniam :)


Serio smakuje to lepiej niż wygląda ;)

Na śniadanie miałam jajecznicę z trzech jajek z dodatkiem kiełków, pomidora i czerwonej papryki (plus zioła: bazylia, oregano, tymianek oraz czosnek).

W międzyczasie był jeszcze grejpfrut czerwony, kiwi i marchewka (sztuk jedna).

Oto co skonsumowałam do tej pory...zdrowo, pożywnie i kolorowo :) i zapewne nie nudnie :P

20 października 2013 , Komentarze (2)
Ma cierpliwość zostaje wystawiona na trudną próbę...czy da radę? 
Pewnie, że da - skoro nie ma innego wyjścia.
Jeszcze nie wiem czy amerykański sen się spełni czy to tylko były jakieś urojenia pijaka, bądź coś w podobnym guście.

Moja forma (i motywacja w sumie też) przypomina teren górzysty, albo wspina się na szczyty blisko chmur, albo ląduje gdzieś w dolinach. Sama już nie wiem czego chcę.
A może raczej wiem, tylko coś mnie hamuje przed sięgnięciem po to.
Strach, lęk, obawa - jeden kij. Najwyższy czas opracować program pozbycia się ich nie tylko słowami, ale też i czynami.

Wczoraj w ramach urozmaicania diety przyrządziłam "wyrolowanego" indyka na trawce (nie tej pięciopalczastej paragwajskiej odmianie pietruszki).


Prosty w przyrządzeniu, ale za to jaki dobry :) Jakby ktoś chciał spróbować to podaję przepis:

Składniki:
1 pierś z indyka
mięso mielone
ząbek czosnku (wczoraj o nim zapomniałam ;))
ogórek kiszony
tłuszcz do smażenia (w moim przypadku to olej kokosowy)
sól (morska), pieprz, ostra papryka

Wykonanie:
Indyka kroimy na plastry wielkości mniej więcej naszej dłoni po czym go tłuczemy delikatnie (co by nie było). Po tym zabiegu posypujemy go solą, pieprzem oraz ostrą papryką.
Mięso mielone doprawiamy według uznania (u mnie oprócz wcześniejszych przypraw doszedł jeszcze tymianek i oregano), dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, a kiszonego ogórka kroimy na cztery (niekoniecznie równe) części.
Na plastry indyka kładziemy mięso mielone (tak mniej więcej 2 płaskie łyżeczki, chociaż ja robię to na oko ;)), rozprowadzamy po całym kawałku, po czym na środku kładziemy ćwiartkę wyżej wspomnianego ogórka. Wszystko zawijamy i spinamy czy też zawiązujemy nitką (mój sposób).
W takiej oto postaci wyrolowany ląduje na rozgrzanej patelni i poddany zostaje obróbce termicznej. Osobiście smażę na małym ogniu pod przykrywką, co by mieć pewność, że mielone mięsko nie będzie surowe. Po obsmażeniu z każdej strony ląduje na talerzu i przez otwór gębowy... ;)

Jak przyrządzić szpinak raczej pisać nie trzeba.

Dzisiaj na śniadanie również szpinak i w sumie indyk też. Tyle, że wczoraj wyrolowany, a w ten niedzielny poranek poćwiartowany (przepraszam wszystkich o słabych nerwach za te pełne brutalności wyrazy ;)).

Na treningach bez zmian...a moje dłonie wyglądają tak:


i tu nie pomagają rękawiczki...chociaż muszę przejechać się do Obi (tudzież innego sklepu budowlanego) podobno mają tam cudowne w swym działaniu rękawiczki, które można i w gimnastyce spokojnie wykorzystać ;) Trza chwycić się i tej deski ratunku dla mych obolałych rączek ;)