Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rob35

kobieta, 56 lat, Warszawa

157 cm, 83.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 września 2011 , Komentarze (55)

Niedługo będę aniołem. Od komplementów, którymi obdarzają mnie ludzie od początku września, rosną mi skrzydła. Koleżanki w pracy pytają o dietę, uczennice zamiast "dzień dobry" rzucają: "Pięknie pani wygląda", uczniowie, puszczając oko, pokazują mi przez szybkę w drzwiach serduszko utworzone z palców obu rąk. Nawet ze strony własnych córek czuję docen. Ech, warto było całe wakacje nie jeść lodów!

Pławiłabym się z lubością w tym śmietankowym sosie sukcesu, ale ktoś w górze czuwał nade mną i, żeby mi palma nie odbiła, zarządził:  WAGA STOP!

To pierwszy raz od początku diety. Do tej pory waga maszerowała dziarsko w dół, równo z prognozami "Vitalii" albo nawet lekko je wyprzedzając. Wczoraj "Vitalia" mnie zbeształa, stawiając czerwony pasek na całym tygodniu. Zrobiłam rachunek sumienia: na 4-dniowym wyjeździe z młodzieżą jadłam trzy, a nie pięć razy dziennie i jadłam to, co mi dawali (choć panierki, sosy i ziemniaczki zostawiałam na talerzu jak francuski pieseczek).

Myślę sobie: "małe zmiany czynią jednak wielką różnicę", bo kotlet z kurczaka to ciut ponad 100 kcal - stołówkowy kotlet mielony to już ponad 300 kcal, plasterek polędwicy drobiowej to 15 kcal - taki sam plasterek mielonki (a właśnie tym nas głównie raczono) to aż 125 kcal! Stąd w odchudzaniu efektus nullus.

"Małe zmiany czynią jednak wielką różnicę" - znów uświadamiam to sobie w chwili, gdy mąż wyjmuje mi z rąk "Jądro ciemności" Conrada i szepcze: "Pokazać ci jądra w ciemności?".

7 września 2011 , Komentarze (16)

Właśnie wróciłam z kilkudniowego wyjazdu dla klas maturalnych. Ufff! Służba w brygadach antyalkoholowych jest wyczerpująca, dieta leżała odłogiem.

 

Koleżanka do podejrzanie zataczającego się ucznia:

- Podejdź no tu, Pawełku. Co tak krzywo idziesz?

- Ja mogę chodzić krzywo, bo ja mam ... dysgrafię.

3 września 2011 , Komentarze (18)

Po równo dwóch miesiącach z Vitalią czuję się szczęśliwa jak Icek ze starego dowcipu o biednym Żydku, rabinie i  kozie (kto nie zna, może sobie wyguglać).

W zeszłe wakacje nie miałam kozy, a i tak było mi źle. Myślałam o sobie: jesteś gruba, nieatrakcyjna, zaniedbana. Przez rok z takiego myślenia wyhodowało się 10-ciokilogramowe kozisko. Oj, jak mi było z nim ciasno! Przeszkadzało oddychać, zabierało energię. Przed wakacjami odbyłam ważną rozmowę z rabinem. Każdy ma w sobie takiego mądrego rabina. Wierzę, że każdy. Mój kazał mi wyrzucić kozę. Niełatwa sprawa: człowiek przywiązuje się do bydlątek i potworów, które sobie wyhodował. Ale "siła błonnika" pomogła mi pozbyć się kozy. To była dobrze zainwestowana stówa.

Z wagą tylko ciut niższą niż zeszłoroczna wakacyjna czuję się dziś radosna, atrakcyjna, lekka na duszy i ciele. Człowiek to jednak dziwna istota!

29 sierpnia 2011 , Komentarze (37)

Mąż ciągnie mnie za rękę przed swoją ulubioną ścianę, na której z dnia na dzień przybywa kafelków.

- Chodź, zobacz. Najfajniej się je ogląda z piwem w ręku - zachwyca się iście po męsku.

- Ładnie wychodzi, fakt. I pewnie lepiej ci się kładzie na ścianie, bo na siedząco, niż na podłodze.

- No nie - najlepiej to mi SIĘ kładzie na tobie.

28 sierpnia 2011 , Komentarze (38)

Poniższy wpis dedykuję tym osobom, które wyobrażają sobie, że istnieją małżeństwa idealne.

   

Wchodzę w niebezpieczny rewir remontowo-budowlany.  Mąż siedzi przy ścianie, na której właśnie przykleił nowy rządek ośmiu kafelków.

- No i jak?- pyta, oczekując oczywiście aplauzu.

- Dlaczego ten rządek rozpoczyna się od połowy kafelka?

- Bo tak jest symetryczniej względem rogu. Poprzednia ściana zakończyła się połówką, więc...

- Ale logiczniej - wymawiam już boldem, bo ciśnienie mi rośnie - byłoby rozpocząć od całego, bo być może w ogóle nie trzeba będzie na tej ścianie nic przycinać, a poza tym następny róg i tak będzie niewidoczny za lodówką.

- Ty zawsze musisz krytykować wszystko, co robię! Całe wakacje zmarnowałem na ten pieprzony remont!!!  -  fala goryczy przekracza stany alarmowe.

- Pytasz mnie o zdanie, to co, do cholery, mam powiedzieć?! Że jest fajnie, jak mi się nie podoba?! Dobrze: jest pięknie!!! Zadowolony?! -  wchodzę na poziom decybeli niezalecany przez foniatrów.

- Nie podoba się, to nie będę robił!  - mąż w szale wściekłości  - sruuuuuu! - jednym ruchem odrywa wszystkie kafle.

Kafelki, zgodnie z prawem grawitacji, robią jeb-jeb, jeb-jeb na podłogę.

- Moje trawertyny! Ty durniu, połamałeś wszystkie!  - jęczę z rozpaczy.

- Wynajmij sobie kogoś, kto będzie spełniał twoje zachcianki. Ja już tych kafelków nie tknę!!!  - wrzeszczy mąż.

- No i lepiej! Bo ty tylko rozwalać umiesz!!!

Dalej następują po sobie: 2 trzaśnięcia drzwiami, złowroga wieczorna cisza i noc w osobnych łóżkach. Gdy byłam młodsza, w takich sytuacjach ryczałam  do świtu. Ale teraz mam zaprawę.

Wstałam wypoczęta, pogoda piękna, mąż zaparzył mi poranną kawę i niespokojnie kręci się wokół ulubionej ściany.

- Przecież miałeś już nie dotykać tych kafelków - kpię sobie, gdy kofeina buzuje mi w żyłach.

- Noooo, mógłbym ewentualnie zmienić zdanie, gdybyś zmieniła swoją ... logikę.

Cóż mi pozostaje?  W małżeństwie nie warto się przywiązywać do takich drobiazgów jak logika.

26 sierpnia 2011 , Komentarze (58)

Znacie pewnie paradoks sraczki: rzadko i często.

U mnie wystąpił paradoks brzucha: im bardziej zwisa, tym mniej zwisa. Tym mniejszy luz w traktowaniu: trzeba masować, klepać, wcierać, traktować ostro i gładko i ... - o bosz! - nawet skłaniać się do ćwiczeń trzeba.

Z włosami jest prościej - jak zwisają, to ciach! I od razu waga spada o parę deko :)

 

 

25 sierpnia 2011 , Komentarze (31)

Stoję przed łaciatą ścianą, z której częściowo zdarłam już tapetę, bo odchodziła łatwo. Teraz muszę się zmierzyć z tymi trudniejszymi kawałkami i szykuję strategię. Do pokoju (który ma być po remoncie kuchnią) wchodzi Alcia:

- Co robisz?

- Zastanawiam się, jak zdjąć tapetę.

- Normalnie! Bierzesz wacik i robisz tak ... - tu Alcia, z diablikiem w oku, zgrabnym gestem pobiera wyimaginowany wacik i objeżdża nim swoją twarz.

24 sierpnia 2011 , Komentarze (34)

Koniec wakacji, remont nie skończony, syf w chałupie, dzieci szwendają się bez konkretnego celu, ale nie chce im się palcem kiwnąć.

- Ewuniu, co zrobiłaś dziś pożytecznego dla domu? - pytam wieczorem z pretensją w głosie.

- Wyszłam na cały dzień, żeby nikogo nie denerwować.

23 sierpnia 2011 , Komentarze (13)

Wspólne wyjazdy zbliżają. Czasem to dobrze, czasem to źle. Pewna miła, samotna staruszka przy bliższym poznaniu okazała się czarownicą, a pewien spokojny trzydziestolatek stał się duszą towarzystwa. Tomasz, który pracuje teraz w zupełnie innym zawodzie, umiał niezwykle barwnie opowiadać o swojej 4-letniej karierze "na słuchawkach" w telefonicznym Biurze Obsługi Klienta w Netii.

 

- Hallo, czy mogłabym założyć blokadę na niektóre połączenia? - starszy głos w słuchawce.

- Tak, proszę pani. W tym celu proszę wymyślić i podać mi 4-cyfrowe hasło, które wprowadzę do pani systemu - objaśnia Tomek wyuczonym na kursach, miłym, rutyniarskim tonem.

- Czy mogę się chwilę zastanowić?

- Oczywiście. Hasło to ważna sprawa, powinno być przemyślane.

W słuchawce zalega cisza.

Cisza się przedłuża.

- Hallo - Tomek chce sprawdzić, czy nie stracił połączenia.

- Tak, tak, jeszcze chwileczkę tylko ... - zaaferowany kobiecy głos.

- Proszę się nie spieszyć, poczekam - mówi Tomasz najgrzeczniej jak potrafi, bo wie, że jego odpowiedzi są podsłuchiwane, nagrywane, a potem będą analizowane na dywaniku u przełożonego. 

- Już mam! - rozlega się za chwilę triumfalny okrzyk po drugiej stronie słuchawki.

- Tak, słucham.

- Podaję hasło: "Papuga Kiri siedzi w klatce."

Tomasz o mało nie udławił się łykiem popijanej herbatki. Jego parsknięcie śmiechem jest niesłyszalne dla klienta, ponieważ instynktownie już umie wciskać przycisk "mute" w klawiaturze aparatu telefonicznego.

- Jest pan tam? - niecierpliwi się głos.

- Tak ..., przepraszam ... - Tomek łapie oddech. - To miało być hasło 4-CYFROWE - powtarza wyraźnie i z naciskiem.

- To ja już w ogóle nie wiem, czego wy ode mnie chcecie!!! - wykrzykuje pani z wściekłością i przerywa połączenie.

22 sierpnia 2011 , Komentarze (43)

Kościół w małej miejscowości, niedzielna msza, pełno ludzi. Tak na oko 5-letni chłopiec łobuzuje przy ołtarzu. Zaczepia inne dzieci, zdejmuje buty, skacze. Gdy zaczyna na brzuchu przełazić przez barierkę oddzielającą prezbiterium od nawy, wkurzony ojciec interweniuje. Łapie syna za rękę i ciągnie opierającego się chłopca do drzwi. Już, już niemal osiągają wyjście, gdy nagle dzieciak zapiera się nogami i odwraca w stronę kościoła. Spod chóru rozlega się jego rozdzierające wołanie:

- Luuuuuudzie! Mótttcie się za mnie!

Kościół zatrząsł się od śmiechu.