Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem leniwcem pospolitym co nieuchronnie skutkuje tym, że systematycznie przybieram na wadze aż do osiągnięcia niechlubnego rekordu i postanowiłam z tym skończyć!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36481
Komentarzy: 426
Założony: 18 lipca 2011
Ostatni wpis: 28 czerwca 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia.89

kobieta, 35 lat, Legnica

168 cm, 79.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

1 września 2020 , Komentarze (10)

Długo mnie nie było ale nie prawdę mówiąc sił i czasu a może zapału na pisanie już nie mi starczało. 

Udało się :) mamy już zdrowego Antosia na świecie :) ale gładko nie poszło...

Zaczęło się od tego, że 14tego wylądowałam w szpitalu i w sumie bez większego powodu i nic się nie działo. Minął jeden termin (z usg na 13tego) i drugi (z miesiączki na 16tego) a oznak, że zbliża się poród brak. W szpitalu tylko dwa razy dziennie robili ktg i co 3 godziny nawet w nocy budzili wszystkie posłuchać serduszka i ten brak odwiedzin był wykańczający. 18tego we wtorek o 9 obchód i później badanie i stwierdzili, że podadzą jakąś tasiemkę z prostaglandyną taka preindukcja i że jutro pojutrze może coś ruszy. Jeść od kolacji w poniedziałek o 17 nie jadłam. O 10 mieli zrobić ktg jeszcze jak na to zareagowałam. I do 10 było spoko, poszłam się wykąpać trochę dół brzucha i plecy zaczęłam czuć ale bardziej jak zatrucie. Na ktg niby delikatnie widać było skurcze (takie mikro) ale ja nie czułam w ogóle, że się napina. Po ktg zaczęło się. Mega ból w dole brzucha i plecach ale nie skurcze tylko ciągły, dostałam biegunki, zbladłam strasznie i pot mi wyszedł na twarzy bo aż dziewczyny na sali pytały czy nie zemdleję czy kogoś wezwać. I wszyscy pytali jak te skurcze. Ale to nie były skurcze tylko ciągły ból i tylko w dole i na plecach głównie a góra brzucha zostawała całkiem luźna. Aż mi głupio było bo zastanawiałam się czy nie poprosić o znieczulenie a tu jeszcze skurczy nie było. I koło 12 napisałam do mamy, że kiepsko się czuję, a ona wie że ja mam wysoki próg bólu i bez powodu sama nie powiem, że coś mi doskwiera. I tu się mega przydało, że jest lekarzem, zadzwoniła do ordynatorki ta przyszła, wzięła mnie na badanie jakoś po 12 i stwierdziła, że tam w dole wszystko napięte mega, rozwarcie 1 cm się pojawiło ale szyjka się nie skraca w ogóle (a najpierw to powinno ruszyć) i wyjęła tą prostaglandynę i kazała mi podać coś rozkurczowego w zastrzyku, że niby szybko zacznie działać. Ale zanim zdążyłam wyjść z gabinetu to jeszcze mnie zemdliło i całą ścianę, lustro, umywalkę i wszystko im załatwiłam i na wózku zawieźli mnie na salę. Podpięli jeszcze raz ktg na pół godziny albo chwilę dłużej ale po nadal ból się nie zmniejszał i nie wiem jak zapis bo nie powiedzieli i przyszła i powiedziała, że nie ma co jedziemy na porodówkę, miałam się nie pakować ani nic (położna to zrobiła) tylko koszulę zmienić. Tam mnie jeszcze raz zbadała i stwierdziła, że 1,5 cm ale szyjka nadal nic, ręcznie trzymali tylko głowicę od ktg i mówi, że ona doradza cesarkę bo zapisy niby są ok ale czasami są incydenty, które im się nie podobają i żeby się nie zrobiło groźnie dla dziecka to doradza cesarkę czy się zgadzam. Ja, że skoro uważa że tak będzie lepiej to tak. Zaczęli mnie golić, zgody papiery itp. Przyszedł anestezjolog i wywiad zrobił i mówił że znieczulenie w kręgosłup i też pod tym kątem pytał (zwyrodnienia, tatuaże) i pamiętam że głowicy na brzuchu już nie miałam tylko mnie podpięli jakby pod ekg (nad biustem) i ten anestezjolog że bierze teraz inną babkę i zaraz przyjdzie mnie znieczulić. A ordynatorka na to nie, tamta niech czeka ta na pilne i robimy znieczulenie ogólne. I raz dwa przewieźli mnie do sali obok, nic mi nie mówili, dali maskę na buzię i już płachta, czymś posmarowali na brzuchu, coś zimnego położyli i dwóch w pełni ubranych stało z narzędziami w rękach przy mnie zanim odpłynęłam. Położna mi mówiła, że coś musiało się zadziać mega pilnego bo w 99% robią w kręgosłup tylko to trzeba 5-7 minut zanim mogą kroić a tu widać nie było tyle czasu. I o 13.35 się urodził. Ja się obudziłam jakoś koło 15 na sali wybudzeń na OIOMie i w ogóle nie wiedziałam o co kaman. Jakiegoś gościa po 60tce za chwilę przywieźli obok i pytam czy już po to tyle się dowiedziałam, że tak. I napisałam do męża do mamy i dopiero od męża dostałam fotkę małego. Mamie ordynatorka wysłała zdjęcia, i na szczęście jeden jedyny raz ją wpuścili (w pełnym ekwipunku) do niego to też nacykała fotek i mi wysłała na salę. Mały był niedotleniony, miał 7 w skali Apgar i był w inkubatorku pod tlenem (na szczęscie nie intubowany tylko powietrze tam nasycone tlenem mocno) i miał niski cukier. Cukier to myślę, że ja już mogłam mieć mały i dlatego on też, a że niedotleniony to mówili że po znieczuleniu. Bo to w kręgosłup nie działa na małego a ogólne to leki też na niego działały. Potem przewieźli mnie na salę ale zpionizować to dopiero o 19.30 ale zmiana pielęgniarek i w ogóle to dopiero koło 20 przyszli a też a to najpierw jeszcze przeciwbólowe i wrócili o 21 a to jeszcze niech pani pochodzi sprawdzimy czy jest ok i dopiero o 22 mogłam do niego pójść i go zobaczyć. Już niby był odłączony od tlenu ale do rana zostawili go na obserwacji i dopiero w środę o 10 mogłam go zabrać do siebie. Ja się czułam w miarę spoko fizycznie, patrząc na inne dziewczyny to w ogóle śmigałam mega. Małego jak już miałam to też był spokojny i wydawał się zdrowy, z każdym dniem lepiej. Ale w środę jakieś wyniki mu wyszły za wysokie (crp 59 a norma do 5), mówili że to po znieczuleniu też może być i o 12 i o północy na antybiotyk go musiałam wozić i pobyt nam się przedłużył. Mówili, że niby standard to 5 doba i już wraca do normy i na trzeci dzień już miał 29 spadło ładnie ale w niedzielę wszyscy byliśmy gotowi a się okazało, że jeszcze crp 10 i zostajemy (o 9-11 obchód mówili, że formalność ale dopiero skierowanie na wyniki i wynik i dwie godziny czekania). W poniedziałek, że już na bank będzie dobrze. I się wkurzyłam bo po 2 godzinach pytałam o wynik to mówili, że część jest a jego jeszcze nie i tak przez następne dwie godziny jak chodziłam i pytałam różnych to mi mówili że nie ma wyniku i od mamy dopiero się dowiedziałam bo dodzwoniła się do lekarza i jak się przedstawiła to jej udzielił informacji, że wynik jest i było 7 i czekali co ordynator zadecyduje (a ja nie mogłam się dowiedzieć będąc na miejscu :( ) i nas nie wypuścili. I dopiero po tygodniu we wtorek się udało, w końcu crp spadło do 4,5 i mogliśmy wyjść :)

W szpitalu większość fizycznych niedogodności połogu mi zdążyła minąć, karmienie nam nie szło, potem nawał mleka był (ciężko bo o okłady ciepłe i zimne w szpitalu nie da rady, zimne po koniec czasem się udało że mokrą tetrę włożyłam do zamrażarki na korytarzu i przyłożyłam, ale zwykle zanim przyniosłam to coś innego było albo jeszcze karminie i zdążyła się nagrzać) i zaczęło dobrze iść też w szpitalu. Psychicznie najgorzej te 12 dni sama w szpitalu, bo mamę tylko raz wpuścili w dniu porodu ale to do małego głównie ja ją widziałam przez 2 minuty jak przewieźli mnie na salę to cichaczem weszła a później już nikogo. Na patologii to z okna się widzieliśmy ale na położniczym już okna od środka nie mieli jak podejść. Mężowi udało się w piątek przez szybę synka zobaczyć, jak przyniósł mi rzeczy (już pieluchy i inne rzeczy nam się pokończyły) to położne były zajęte kawą i mogłam sama podejść odebrać rzeczy (tylko absolutnie się nie dotykać) to wzięłam ze sobą małego w łóżeczku na korytarz i tam kawałek korytarza to była taka szyba do połowy mleczna a od głowy przezroczysta to mu pokazałam dziecię. Ale już godzinę później inna próbowała to ją pogonili (skończyły ploty i zaczęły się czepiać), że nie można z dzieckiem po korytarzu (a jakoś trzy razy dziennie jeździłam z małym po korytarzu: raz na wyniki i dwa razy na antybiotyk i było ok a żeby bliscy mogli przez szybę odizolowani zobaczyć to nie). 

I od wtorku jesteśmy w domku u mojej mamy na razie. W szpitalu mały spał spokojnie, pierwsza noc też była spoko a później trochę go brzuszek zaczął męczyć. Mama mówi, że to może przez ten antybiotyk, zaraz po urodzeniu jelita nie zdążyły się zasiedlić a już antybiotyk je wyjałowił bo kolki zwykle dopiero po miesiącu się zaczynają. Ale odpukać dwie ostatnie noce były w miarę spoko ale dni troszkę gorsze.

Powoli się oswajamy i myślę, że zaczniemy ogarniać się w nowej sytuacji :)

15 sierpnia 2020 , Komentarze (19)

Chciałam jak najkrócej być w szpitalu a tu kicha. Wczoraj była u mnie położna i mówi że wszystko ok ale skoro jestem w terminie a wizytę u gina mam dopiero w środę żebym sobie poszła gdzies na ktg dla spokoju sumienia, np. w poniedziałek. Dzwoniłam się umówić ale w Legnicy szli na urlop od poniedziałku i wczoraj mieli termin. No i poszłam i coś mały mocno spał i im się to nie spodobało i kazali mi się zgłosić do szpitala że albo zrobią jeszcze raz i wypuszczą albo przyjmą. W szpitalu przed badaniem stwierdzili że skoro termin już to i tak przyjmą bo co będą dwa razy. Po przyjęciu zrobili ktg i mały w końcu po pół godzinie się obudził. Więc wszystko ok ale czekam na poród w szpitalu :( a tu ani widu ani słychu porodu, brzuch wysoko, szyjka zamknięta, skurczy brak więc kto wie czy i z tydzień nie przyjdzie mi tu czekać... A wypuścić nie chcą bo nie ma już sensu na chwilę.. 

12 sierpnia 2020 , Komentarze (20)

Upały dają się we znaki. Ostatnie dni są ciężkie, przyznaję pierwszy raz w ciąży mam ochotę ciągle narzekać. Jest mi upiornie gorąco, niewygodnie, mokro i ledwo się ruszam. Najgorsze, że w sumie niewiele robię a wieczorem mąż wraca z pracy a ja narzekam, że zmęczona... Ehh... Już chyba bym chciała, żeby mały pojawił się na świecie mimo, że nadal się boję i nie wiem jak to będzie jak już będzie z nami i boję się czy sobie poradzę... Ale coś czuję, że chyba zechce posiedzieć dłużej. Jakieś takie mam dziwne przeczucie. Brzuch się nie obniżył, żaden czop nie pojawił, pęcherz częściej nie woła (woła i tak często ale jak zwykle) i chyba mały jeszcze się nie szykuje... W poniedziałek byłam znowu na kontroli u mojego i teraz oszacował go na 3,2 kg a 30 lipca byłam u innego (mój wrócił z urlopu dopiero w poniedziałek) i szacował na 3,5 kg choć sam mówił, że do 0,5 kg błędu więc coraz bardziej ciekawa jestem ile faktycznie będzie ważył... Liczę, że jednak w okolicach 3,5 kg nie za dużo więcej co by poród był jakoś do przejścia, nie nastawiam się na to jaki choć chyba wolałabym żeby było bez komplikacji i żadnych nieprzewidzianych okoliczności a skoro tak to standardowo siłami natury i dlatego 3,5 kg wydaje się spoko. Trochę się już zaczynam stresować porodem, jak zniosę ból i ile faktycznie będzie trwał ten poród? Ile przyjdzie nam zostać w szpitalu? No i samego pobytu w szpitalu i to bez odwiedzin... Jak sobie dam radę z opieką nad maluszkiem jak ja nic o tym nie wiem... Jak będę wychodzić do łazienki czy pod prysznic wiedząc, że zostaje sam w sali (w szkole rodzenia mówili, że po 2/6 godzinach przenoszą nas na salę razem z maluszkiem i od tej pory same mamy się nim zajmować, położne tylko kąpią)... Przeraża mnie to trochę, bo nigdy nie miałam styczności z takim maluszkiem, żeby mu krzywdy nie zrobić... Koleżanka rodziła w grudniu to jeszcze było normalniej, mówiła że też się trochę stresowała to z prysznicem czekała aż ktoś tatuś przyjdzie w odwiedziny i wtedy spokojniej szła do łazienki a teraz nikogo .... Ehh stres mnie zaczyna zjadać. Na ostatnich zajęciach mówili o pozycjach do porodu. U nas nie ma innej opcji tylko na łóżku ale do pełnego rozwarcia można robić wszystko. Piłki niby są dostępne bez problemu i warto korzystać, na szczęście jestem z nią oswojona i nie boję się wywrotki. I że od 7 do 10 cm warto kucać bo to niby najgorszy moment a w kuckach najszybciej się rozwiera, tylko że mało babeczek ma na tyle silne nogi. Sprawdzałam niby jestem w stanie kucać ale nie wiem jak będzie jak już będę zmęczona i w skurczach ... Staram się ćwiczyć (choć rozciągać to jest właściwsze słowo) ale już nie daję radę całego programu zrobić bo brak mi sił... No i ćwiczę koło 22-23 z wiatrakiem i naprzeciw drzwiom balkonowym otwartym na oścież bo w innych porach jest za gorąco... Nawet nie mam siły ostatnio zostawiać śladu po sobie u Was, dzisiaj troszkę nadrobiłam zaległości ale też nie wszystkie... Ehh to sobie pomarudziłam... Oby ten upał już się skończył

3 sierpnia 2020 , Komentarze (17)

Dawno nie pisałam, codziennie (a nawet kilka razy dziennie) zaglądam tu i czytam co u Was ale jakoś nie mogę się zebrać ostatnio za pisanie czegokolwiek a chciałabym mieć pamiątkę. 

Z jednej strony już ta ciąża mi trochę ciąży :) myślę, że trochę dlatego że to już końcówka i wszędzie ostrzegali, że ma się dość. Choć w sumie raczej całą ciąże wspominam w miarę spoko i poza zgagą większych dokuczliwości nie miałam i nie taki diabeł straszny jak go malują. Ale z drugiej ostatnie dni są ciężkie. Ciężko mi dosłownie - przytyłam 20 kg i w piątek 31 lipca osiągnęłam wagę 100,0 kg :( miałam nadzieję, że to nie nastąpi ale stało się. Z drugiej strony ostatnie dni z rana czuję się nieciekawie, nie mam sił, duszno mi i gorąco (myślę, że trochę pogoda ma na to wpływ choć dzisiaj mimo deszczu było podobnie) i jakaś jestem taka niemrawa. Humor też mi siada ostatnio, trochę się z mężem mamy napiętą sytuację - mi chyba hormony szaleją i wkurzam się, że nie mogę na niego liczyć bo ciągle w pracy i ciągle wszystko odkłada a on ma kryzys w pracy (własna działalność ale ciągle awaria za awarią, jeszcze żniwa i ciągle coś idzie nie tak jak trzeba) i zamiast się cieszyć końcówką ciąży wczoraj już warczeliśmy na siebie. Tydzień nie ćwiczyłam i też czułam skutki ale na szczęście wczoraj i dzisiaj wzięłam się w końcu w garść i trochę mniej mi kręgosłup dokucza.

Z drugiej strony chyba nie czuję się gotowa na małego człowieka. Jakoś nie dociera do mnie, że to już niedługo się pojawi się mały człowiek, który będzie polegał tylko na nas a głównie na mnie. Trochę się tego boję, trochę nie wyobrażam jakoś tak myślę jeszcze chwilę, jeszcze chwilę posiedź tam w środku.

W czwartek byłam na kontroli (u innego gina, mój wraca dopiero 10-tego) i odpukać póki co jest wszystko ok, mały ma około 3,5 kg (choć sam mi mówił że usg może się mylić do 0,5 kg ale 3 kg mamy na pewno) i jeszcze nigdzie się nie wybiera.

Ostatnio nic ciekawego się u mnie nie dzieje, w ogóle dni jakoś tak szybko mi mijają, choć w sumie niewiele robię i trochę mnie to wkurza. Bo mimo, że nic prawie nie robię to wcale nie czuję się wypoczęta. No nic czekamy dalej i ciekawa jestem kiedy się mały urodzi przed terminiem - 13tego, po a może wda się w mamusię i faktycznie wybierze 13tkę :)

24 lipca 2020 , Komentarze (7)

Miałam regularnie pisać i jakoś nie mogłam się zmobilizować... Ale staram się czytać pamiętniki na bieżąco :)

Ostatnie dni mijają mi bardzo szybko, dzień za dniem i znów koniec tygodnia. Jakoś w sumie niewiele robię (tak obiektywnie) ale też jakoś czas mi leci szybko. Jeżdżę dwa razy w tygodniu do szkoły rodzenia w Legnicy i niestety nadal nie wpuszczają nikogo do szpitala i do sierpnia się to nie zmieni :( najbardziej mnie to przeraża, że będę tam całkiem sama i nikogo nie wpuszczą ani w trakcie porodu ani po... Poza tym jeżdżę do męża do biura czasami a w tym tygodniu odkrywam żniwa :D Generalnie ja jestem mieszczuch z blokowiska i wszelkie roślinki i prace w polu były mi zupełnie obce a mąż wychował się na wsi na obrzeżach Wrocławia ale poza firmą budowlaną uprawia też pole. A że mam czas to w środę wieczorem wracając ze szkoły rodzenia zajechałam do niego bo zaczynali kosić i pojeździłam z nim trochę w kombajnie :D później szwagier odwiózł mnie do mojego samochodu ciągnikiem :D nie ma to jak pierwszy raz siedzieć w maszynach 3 tygodnie przed porodem (choć w sumie w ciągniku jako pasażer raz czy dwa na budowie jechałam, koparką na pewno i w zeszłym roku miałam budowę koło pola męża i na minutkę raz się wpakowałam) ale teraz jedno całe poletko objechałam z nim w środę :) niestety usterka się przyplątała i był koniec. Wczoraj popołudniu też pojechałam ale znowu jedno poletko i usterka i dzisiaj znowu ;/ ehh nie może skończyć tego koszenia i już mnie to martwi bo znowu zaległości się robią, mąż ma mało czasu a postępów brak ;/ wolałabym żeby już miał to z głowy przed porodem...

Z innych spraw staram się ćwiczyć te dwa trzy razy w tygodniu ale w tym tygodniu początek był kiepski. W niedzielę ćwiczyłam a w poniedziałek skręciłam kostkę tuż przy samochodzie jak wracałam ze szkoły rodzenia ;/ kostki już skręcałam kilkukrotnie i ostatnie parę lat jak źle stanęłam to chwilę pobolało ale już były tak elastyczne że nic się nie działo. Niestety teraz mój ciężar chyba zrobił swoje i bolała jeszcze w środę trochę i była opuchnięta i do ćwiczeń nie bardzo miałam się jak zabrać żeby tej nieszczęsnej kostki nie uszkodzić bardziej. W ciągu dnia zakładam bandaż elastyczny i jakoś zeszło w miarę. Dzisiaj już poćwiczyłam bo kręgosłup się dopominał a i z kostką lepiej to spróbowałam i udało się :) oczywiście na wszelki wypadek w opasce

Apetyt niestety mam mega, zwłaszcza wieczorem i w nocy wilczy apetyt mnie nie opuszcza ;/ i waga rośnie jak szalona dzisiaj już 99 kg ;/ miałam nadzieję, że do 100 nie dobiję ale chyba ją przebiję jak tak dalej pójdzie ;/

Najgorzej, że ostatnio mi się przestawiły pory i rano wstaję dosyć późno jak na mnie (8-11) i jestem do kitu, duszno mi i gorąco i sił nie mam i apetytu i niedobrze mi z rana (a w ciąży w ogóle nie miałam mdłości) i dopiero koło 14-16 ożywam i już jest spoko a koło 20 mam najwięcej siły i największy apetyt, który trwa do 1 w nocy nawet a chodzę spać koło 2 ;/ i nie umiem wrócić na właściwe tory ...

15 lipca 2020 , Komentarze (6)

W niedzielę odbyła się sesja w plenerze, teraz z niecierpliwością czekam na zdjęcia ...

W niedzielę nie ćwiczyłam ale dzień z mężem fajnie spędzony :) niestety zgubiłam bransoletkę srebrno-złotą jeszcze przed sesją ;/ a najbardziej mi smutno bo na ślub ją kupiłam i ubierałam naszyjnik i kolczyki i bransoletkę ze ślubu jako że sesja rocznicowa a tu zginęła i niestety już nie ma miejsc gdzie może być ;/ miałam ją w ręku jak wychodziłam na makijaż i fryzurę a się spieszyłam i stwierdziłam, że po drodze założę i już nie założyłam ;/

W poniedziałek nie świętowaliśmy bo mąż w pracy cały dzień a i ja wieczorem nie bardzo miałam siły. Jedynie do niego do pracy pojechałam co by troszkę czasu razem spędzić i po pracy mąż wrócił jakieś pół godzinki po mnie bo wstąpił po róże i kupił mi srebrną bransoletkę w ramach mojej straty :)

Niestety nie miałam wczoraj sił za bardzo i nie ćwiczyłam drugi dzień z rzędu i w nocy i dzisiaj czułam już kręgosłup i znowu biodro... Dzisiaj wstałam mega późno (coś koło 10) i mega bez sił i werwy. Ale na 13.40 poszłam na wizytę umówioną we Wrocławiu do ginekologa. I się uspokoiłam trochę :) babeczka powiedziała, że na USG prenatalne prawdziwe już za późno ale wymazy na GBS pobrała, ginekologicznie zbadała i powiedziała, że szyjka jeszcze szczelnie zamknięta i Antek nigdzie się nie spieszy i zakażenia żadnego nie ma, na USG zwykłym Antek ma 2800 g i jak tak dalej pójdzie powinien mieć koło 3,6 kg więc do porodu naturalnego wszystko póki co zmierza (jest główką w dół już) no i trochę mi nagadała, że za dużo przybrałam na wadze i że mam słodycze rzucić (staram się ale ciężko mi się pohamować ;/). Jeszcze dwa dni temu było 96 kg a dzisiaj już 98 kg ;/ te 2 kg to może trochę woda i zastój w jelitach ale mimo to 16-18 kg to już za dużo a jeszcze końca nie ma ;/

Po wizycie jeszcze zawiozłam mężowi papiery do księgowej, jakieś małe zakupy i tak jakoś bez sił byłam. Ale mąż wrócił z pracy i jakoś po godzince trochę wróciłam do sił to i angielski powtórzyłam i do ćwiczeń o 21 się zabrałam :) Jednak muszę ich pilnować, jak jeden dzień przerwy to jeszcze ale po drugim dniu już kręgosłup i biodro daje się we znaki ;/ 

11 lipca 2020 , Komentarze (12)

Właśnie to do mnie dotarło, że to już zaczyna się 9 miesiąc! Matko jak to leci...

Z planów sesyjnych dzisiaj nici ale może i dobrze bo coś nie w formie jestem. Wstałam dosyć późno (chyba wpół do 10) i mąż już dzwonił z bazy czy do niego wpadnę coś porobić zanim sesja i czy sesja aktualna bo u niego pada (my mieszkamy na obrzeżach Wrocławia a on ma firmę już pod ale to tylko jakieś 5-10 km). Fakt trochę pochmurno było ale nie padało, ale że sesję mieliśmy zaplanowaną pod Świdnicą zadzwoniłam do fotografki (jest ze Świdnicy) jak tam u niej i czy jest opcja przełożenia w razie w i umówiłyśmy się, że jeśli makijażystka/fryzjerka się zgodzi to ona nie widzi przeszkód bo u niej też pada (choć może i by się rozchmurzyło do wieczora). Niestety druga babeczka nie odbierała (wiedziałam, że zajęta bo mówiła że wcześniej wesele ogarnia) to w międzyczasie poćwiczyłam (co by się wykąpać już po ćwiczeniach w razie w) i powtórzyłam słówka i gdzieś wpół do pierwszej udało mi się z nią pogadać i powiedziała, że spoko może być jutro. Więc sesja jutro :) mam nadzieję, że pogoda już dopisze...

Mąż był trochę niepocieszony bo myślał, że do niego przyjadę ale mówiłam mu, że w razie czego i tak na 14 jechałabym na makijaż/fryzurę a on miał mieć urwanie głowy do późnego popołudnia a tu dzwonię już gotowa o 13 że udało się przełożyć i czy przyjechać a on że w sumie już kończy... Na jutro wymyślił, że podjedziemy rano na bazę bo ma trochę papierów do zrobienia ale coś średnio to widzę bo na 13 mam wizytę to o 12 gdzieś musiałabym wyjechać od niego a też nie chcę się zrywać z rana w dzień przed sesją bo boję się, że do wieczora nogi mu spuchną strasznie ... no nic zobaczymy jak to jutro będzie ... Mam nadzieję, że spoko - wstępnie na 18 mamy być w Świdnicy. Wypożyczyłam dwie sukienki ale chyba pójdę w takiej z Lidla, którą mam w domu. Żadna do końca mi się nie podoba ale jedna coś na starą panią mnie robi a druga do klimatu nie bardzo pasuje (plener na łące, mąż lniane spodnie i polówka granatowa - koszula to marzenie ściętej głowy, nawet na poprawiny pytał czy musi mieć a sukienka w stylu gościa weselnego, długa z błyskotkami na ramiączkach i ogólnie spoko ale do całokształtu nie bardzo). Mam nadzieję, że talent fotografki wystarczy abym jakoś wyszła na zdjęciach bo zwykle to masakra :(

Ostatnio mam słabszy czas, coś nie mogę się zmobilizować do niczego i zaczyna mi czas przez palce uciekać ... Czwartek i piątek nie ćwiczyłam ale na szczęście dzisiaj się udało.

Mam też zagwozdkę z ginekologiem, do tej pory byłam bardzo zadowolona. Badania zlecał, usg co wizytę, w pierwszym trymestrze chodziłam niemal co 2 tygodnie bo chciał trafić z przeziernością karku jak trzeba a później co miesiąc ale przy końcówce czuję rozczarowanie. Pierwsza moja ciąża więc polegam na książkach i niby pod koniec powinno być częściej a tu byłam 2 lipca i następną wizytę wyznaczył mi dopiero na 10 sierpnia. Rozumiem, że wtedy wraca z dwutygodniowego urlopu ale myślałam, że w takim razie każe mi przyjść jeszcze przed urlopem. Termin z miesiączki mam na 16 sierpnia a z usg na 13 więc 10 to tak na styk może być że już się nie pojawię. Poza tym nie mówił nic o wymazie GBS a wszędzie piszą, że się robi między 35 a 37 tygodniu, nawet na stronie szpitala, w którym mam rodzić. I tak trochę zgłupiałam. Jeszcze zobaczyłam, że wyników z usg w trzecim trymestrze nie wpisał do karty ciąży więc w sumie mam tylko wyniki z laboratorium i bardzo ubogą kartę ciąży (u siebie w papierach dużo pisze ale ja w sumie mam tylko wydruki z usg (a tam danych nie ma, bo opisu nie daje) i kartę ciąży w której w zasadzie są wpisane niektóre wyniki z lab (powtórka). Jeszcze położna mnie trochę zniechęciła do niego i tak się zmartwiłam trochę. A i nie zbadał mnie ginekologicznie jeszcze ani razu (poza cytologią i zajrzeniem jak tam stan na początku ciąży) a chyba już powinien sprawdzać jak tam szyjka i czy nic niepokojącego się nie dzieje. Fakt, położna mówi że od pandemii to nagminne, że większość przestała badać ale mimo wszystko zaczęłam wątpić czy dobrego lekarza wybrałam. Uwierzyłam trochę mamie (jest lekarzem) i ogólnie go poleca ale moje wątpliwości zbyła, że przecież wie co robi. A że miasto małe w sumie jeśli chodzi o doktory i wszyscy się znają to trochę mi głupio iść do kogoś innego, zwłaszcza że jak byłam tego 2 lipca to dał mamie namiary na ordynatorkę na porodówce i zadzwonił żeby się mną zajęła jak już się zacznie.

Jeszcze chyba zaczynam mieć jakąś infekcję (bardzo delikatnie zaczynam czuć swędzenie) więc zapisałam się na badanie do innego ginekologa we Wrocławiu - gdyby nie ciąża tak szybko nie reagowałabym na infekcje która może się nie rozkręci ale w ciąży się boję żeby maluszkowi nie zaszkodzić i tak kontrolnie zobaczyć jak u innych wizyta wygląda. Poczytałam opinie, ma certyfikat do badań prenatalnych (na te już za późno) a położna mi mówiła, żeby zwrócić na to uwagę a mój i tak umówił mnie już na 10 sierpnia więc pójdę tam a później wrócę do mojego (jak zdążę). W końcu mój ma mieć urlop więc mam powód, żeby pójść gdzie indziej.

8 lipca 2020 , Komentarze (10)

Jak w tytule ostatnio mam na zmianę wzloty i upadki...

W poniedziałek był kiepski dzień, dzień lenia ale udało mi się wieczorem poćwiczyć :)

We wtorek obudziłam już się z większym zapasem sił. Posprzątałam w mieszkaniu, zrobiłam zakupy, zrobiłam obiad, skoczyłam mężowi do hurtowni po skrzynki elektryczne bo potrzebował a nie miał kogo wysłać i ogólnie dzień na plus. Jedynie wieczorem mąż prosił żebym mu pomogła ze stroną internetową i nam się trochę zeszło i z ćwiczeń nici. 

Dzisiaj za to znowu dzień do kitu. Obudziłam się jeszcze jako tako na 10 pojechałam do wypożyczalni sukienek (przez przypadek dowiedziałam się, że coś takiego jest) i oczywiście zamiast na trawową pojechałam na ulicę torową i w efekcie pół godziny spóźnienia i miasto pozwiedzane. Wybrałam dwie ale przyznam, że chyba jednak żadna to nie jest ta ale już miałam dość... Sukienka jakaś fajna potrzebna mi na sobotę - umówiłam nas z mężem na sesję ciążową w plenerze z okazji brzuszka i pierwszej rocznicy ślubu :) rocznica co prawda w poniedziałek ale ciężko będzie w poniedziałek więc świętować będziemy w niedzielę a sesja w sobotę o zachodzie słońca. Niestety mąż już zapowiedział, że w sobotę rano pracuje a po fajrancie jeszcze koleś z serwisu przyjeżdża zrobić serwis dwóch maszyn i nie wie o której będzie ale mam nadzieję, że do zachodu słońca zdąży.

Po przymiarce była już 12 i miałam trochę planów ale jakaś niemoc mnie dopadła i senność ale oczywiście nie zasnęłam i jakoś tak do niczego byłam i nic nie zrobiłam przez cały dzień. Jedynie o 16 się zmobilizowałam i zrobiłam obiad (dla mnie to wciąż wyczyn) - dzisiaj roladki ze schabu zawijane ze szpinakiem i szpinak z brokułami (coś a'la sos ale duże kawałki brokułów i jako warzywko bardziej) i miał być makaron ale mąż stwierdził, że w sumie nie trzeba bo brokuła jest dużo i warzywek to wystarczy (i miał rację).

I udało mi się powtórzyć angielski i dzisiaj zmobilizowałam się do ćwiczeń i właśnie nadrabiam pamiętniki :)

6 lipca 2020 , Komentarze (6)

Nie do końca się udało z tą moją nową systematycznością ale się staram...

W czwartek trochę poogarniałam w domu, pozałatwiałam trochę spraw (normalnie mnożą się ostatnio) i słówka z angielskiego poćwiczyłam i wszystko było na dobrej drodze aby i wieczorkiem ćwiczenia zaliczyć ale nie wyszło. Po pracy zaczęliśmy rozmawiać z mężem i trochę żalu się ze mnie wylało. Ostatnio czuję się trochę samotna w związku. Wiem, że ma mnóstwo pracy i różne rzeczy nie wychodzą jak by chciał a i zaległości na robotach na miejscu po rozbudowie ośrodka w zimie i starałam się powstrzymywać i sobie tłumaczyć ale z drugiej strony też potrzebuję uwagi z jego strony. I czułości (patrząc po rodzicach - jacy są dla siebie to nie powinnam się dziwić, że nie jest nauczony, ale ja mam inny pogląd na małżeństwo i inaczej było jak obserwowałam dziadków czy moją mamę względem mnie - rodzice się rozwiedli jak miałam roczek, tato pił i praktycznie nie było go w moim życiu, zresztą nie żyje już od jakiegoś czasu ale to inny temat) a on tego w ogóle nie rozumie. Co jakiś czas się we mnie zbiera i mówię mu, że potrzebuję żeby czasem coś miłego powiedział i zwykle jest tak że on mówi, że nie widzi tego że nie mówi choć myśli i że się postara tylko nic z tego nie wynika. A ja mam coraz większego doła bo się zastanawiam czy wciąż mnie kocha jak na początku i jeszcze jesienią zaczęłam łapać deprechę (stąd znowu tycie przed ciążą choć tuż przed testem że jestem w ciąży zaczynałam się podnosić i ogarniać) i ciąża chyba te moje stany trochę potęguje. Są momenty że jest lepiej ale są i takie, że jest dużo gorzej. Jeszcze utyłam dużo bardziej niż powinnam i w ogóle czuję się do niczego. I jak jego nie ma w domu a jak już wraca to też go nie ma myślami i nie poświęca mi choć trochę uwagi i ani czułego słowa to mi źle. A z drugiej strony wiem, że on ma też bardzo ciężki czas teraz i że nie lubi mówić (jest nauczony radzić sobie sam) o kłopotach w pracy więc staram się rozumieć ale z emocjami ciężko sobie poradzić. I tak nam się zaczęło rozmawiać i zeszło trochę. Ja się poryczałam, on trochę z siebie wydobył co go męczy i ogólnie jest chyba lepiej. Mam nadzieję, że będzie :) tylko z ćwiczeń nic nie wyszło bo o 22 skończyliśmy gadać.

W piątek miałam dużo w planach ale rano zadzwonił mąż z pracy czy aby przypadkiem się nie nudzę i nie chciałabym mu znowu pomóc w papierach (tam roboty jest na miesiąc ale nie zawsze on ma dzień że jest na bazie a bez niego smutno tam poza tym sama nie ogarnę bo co jakiś czas muszę o coś zapytać czy ten papierek ważny, czy to można wyrzucić itp.) i oczywiście pojechałam do niego. Samej mi smutno a on ostatnio mocno zapracowany to choć ciut więcej czasu razem. I nam się zeszło do 17 (ostatnio nam się schodziło do 20 więc i tak dobrze). Później pojechaliśmy jeszcze do LeroyMerlin (chciałam fotel bujany taki na pałąku dlatego balkon ostatnio ogarniałam) ale mąż stwierdził, że najpierw trzeba podłogę zrobić. Jeszcze była betonowa, taka od dewelopera ale mi tam w niczym nie przeszkadzała ale on stwierdził, że planował coś zrobić tylko nie było kiedy i w sumie nie korzystał z balkonu to jakoś nie wyszło. No i kupiliśmy takie coś z elementów 30x30 cm a'la deseczki tylko z tworzywa sztucznego co się obraca co 90 stopni każdą następną na zatrzask i podłoga zamontowana od razu po przyjściu :)

W sobotę wstałam wcześnie chyba o 6.30 mąż poszedł do pracy a ja objechałam parę sklepów budowlanych w poszukiwaniu bujaczka (w piątek zaużyliśmy taki jak chciałam już po wyjściu z podłogą i mężowi nie chciało się wracać i stwierdził, że w internecie się zamówi). Ale poczytałam opinie o tych z internetu i różne i koszt dostawy też różny i zrobiłam objazd sama, wybrałam i wróciłam do domku. Przyjechała moja mama pomogła mi skończyć gruntowny porządek na balkonie i mąż wrócił z pracy. Znowu coś nie szło jak powinno i potrzebował resetu a jeszcze na ośrodku coś wyskoczyło do zrobienia i mówi że dobrze by było żeby pojechał i czy chcę jechać z nim (160 km w jedną stronę i bycie tam jakoś mi nie służy bo zawsze wracam z obrzękiem stąd pewnie pytanie). Więc poszliśmy szybko z mamą jeszcze na obiad do knajpki obok (w domu nic nie było w szale porządków) i potem tylko kupić wybrany bujaczek (do mojego samochodu by nie wlazł, zwłaszcza że bagażnik pełny - w końcu samochód służbowy: rzeczy z pracy, niwelator, statyw moje awaryjne ubranie, kalosze itp. powinnam gdzieś to ulokować na parę miesięcy ale nie mam pomysłu, a na tylnym siedzeniu już fotelik zamocowany co by w domu miejsca nie zajmował) i pojechaliśmy. Było już późno wzięłam tylko małego laptopika więc angielski jedynie powtórzyłam ale ćwiczenia odpadły. Raz że nie ma tam miejsca i tak niezręcznie by mi tam było w salonie się gdzieś rozkładać (a i na czym?) i teraz robię ćwiczenia z piłką a tam brak. Ale spuchłam strasznie w sobotę. W niedzielę jak goście pojechali z większości domków to mąż czepiał siatkę na schodach (dodatkowe zabezpieczenie, goście z małymi dziećmi sugerowali że dobrze by było) to mu trochę pomogłam i na 2-3 domkach pościel pościągałam po dużo domków na raz trzeba było zrobić i babeczka, która przychodzi sprzątać mogłaby nie ogarnąć z teściową (teściowa pomaga jej jak dużo domków jednego dnia się wymienia a tak staramy się żeby trochę prac odpuściła bo też ma swoje lata a pilnuje z teściem ośrodka na stałe). I trochę te prace też nienajlepiej mi zrobiły a do tego upał i wróciliśmy wczoraj coś o 21. Stopy to aż mnie piekły takie spuchnięte. I ćwiczeń nie było :(

Dzisiaj wstałam rano też bez sił. Totalnie. Myślałam, że coś zrobię choć na zakupy pójdę bo pustki duże zaczynają być w lodówce ale nie mogłam się zmobilizować. Nogi od rana pieką. I jakaś jestem bez sił. Ale teraz ciut lepiej zaczyna być to pościągałam pranie (wczoraj o 23 wieszałam ale na szczęście sąsiedzi nie pukali że pralka wiruje po 22), powtórzyłam angielski, trochę rzeczy pozbierałam (nie wiem skąd się biorą ;/ ) i piszę tutaj. Mam w planach dzisiaj jeszcze ćwiczonka tylko czekam aż się ochłodzi tak koło 20-21 (rano było fajnie chłodno a później słońce wyszło i zdycham). Lista na jutro zrobiona bo mam nadzieję, że jutro już będzie lepiej :)

Ale znowu mi wyszedł długi wpis ehh... 

Pozdrawiam serdecznie jeśli ktoś zajrzał i dotrwał :)

1 lipca 2020 , Komentarze (5)

Tak jak w tytule postanowiłam się ogarnąć i zacząć być systematyczna. Dzisiaj z rana wstałam o 7 (sama z siebie szok jak na mnie) i od rana zdążyłam ugotować zupę ogórkową i sałatkę jarzynową. Jestem z siebie mega dumna bo nienawidzę gotować i prawie nigdy tego nie robiłam a tu 3 dzień rzędu mąż ma co jeść jak wraca z pracy. Zupę sam chciał robić ogórkową więc spełniłam jego zachciankę (pewnie gdyby nie powiedział to mogłabym nic nie zrobić bo nie miałabym pomysłu) a że były i warzywa i miały się gotować to wrzuciłam więcej bo stwierdziłam, że sałatkę od razu zrobię (mąż uwielbia sałatkę jarzynową i jest to jedna z niewielu rzeczy, na które zawsze ma chęć a jest mega wybredny). Może kogoś to dziwi że sama zupa na obiad ale on zwykle stwierdza, że dwa dania to dla niego za dużo i jak sam coś wymyśla to też albo drugie albo zupę ale nie dwa na raz. A że w poniedziałek i wtorek było drugie a teraz chciał zupę to ma :) Na jutro też będzie zupa (cały dzień mnie nie będzie w domu więc i tak nic bym jutro nie dała rady zrobić).

Później zgodnie z rozpoczętą wczoraj passą poćwiczyłam (na 3 trymestr ćwiczenia to jakieś 45 minut) + zrobiłam znowu ćwiczenia na ból odcinka lędźwiowego dla kobiet w ciąży (jakieś 15 minut).

Postanowiłam też odświeżyć angielski. Jakiś czas temu kupiłam sobie płyty z profesorem Henrym i mam zainstalowane ale zaniedbałam i wróciłam ostatnio do powtórek słówek i od wczoraj zaczęłam znowu przerabiać nowe słówka. Ten program naprawdę kiedyś dużo mi dał i mogę szczerze polecić. Później odłożyłam na 2-3 lata i na nowym komputerze znowu zainstalowałam i z pół roku temu zaczęłam znowu przerabiać od początku ale szybko porzuciłam i teraz czas wrócić. Naprawdę wystarczy 10-15 minut dziennie i można bardzo szybko dużo opanować i widzę że dużo mimo wszystko zostało (choć powtórki zaniedbałam).

Później już troszkę gorzej mi poszło bo byłam na pedicurze i dwie godziny zleciały. Później zakupy małe (między innymi obowiązkowe ostatnio truskawki - hehe ostatnio od dwóch miesięcy albo i dłużej) i już zapał mi zleciał popołudniu. Jeszcze opłaty porobiłam i inne zaległości papierkowe.

No i postanowiłam pisać częściej (może codziennie ale nie wiem czy starczy mi wytrwałości) więc zasiadłam do Vitalii.

Jutro intensywny dzień. Jadę do Legnicy (obecnie mieszkam we Wrocławiu z mężem): 8 ginekolog, później na budowę (muszę kolegę ożenić z jedną sprawą - dotyczy mojej budowy z zimy, wtedy się nie dało i w lecie mieliśmy dorobić ale teraz sama tego nie dopilnuję), do biura (małe plotki i wybrać posiłki regeneracyjne za zimę (masakra wciąż mam puszki z zeszłego roku)), 12.30 spotkanie z położną, później jeszcze się z koleżanką umówiłam na plotki (ma półroczną córeczkę więc teraz ma więcej czasu na spotkania a i ja mam czas w końcu bo wcześniej to raz na rok udawało nam się zgrać terminy) i doszkolenie (praktycznie nigdy nie miałam kontaktu z małymi dziećmi więc teraz z chęcią chłonę każdą wskazówkę) i pewnie wrócę razem z mężem do domu koło 17. Później mam nadzieję, że będą ćwiczenia i angielski.