Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem leniwcem pospolitym co nieuchronnie skutkuje tym, że systematycznie przybieram na wadze aż do osiągnięcia niechlubnego rekordu i postanowiłam z tym skończyć!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36478
Komentarzy: 426
Założony: 18 lipca 2011
Ostatni wpis: 28 czerwca 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia.89

kobieta, 35 lat, Legnica

168 cm, 79.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 października 2020 , Komentarze (8)

W mnie w sumie bez zmian. Dni przemijają nie wiadomo kiedy, raz jest lepiej, raz jest gorzej.

Waga po weekendzie wzrosła a teraz w tygodniu znowu spada i gonię pasek - dzisiaj nawet udało się o ciut przeskoczyć jest 85,4 kg :)

Co do diety nadal staram się jeść w miarę regularnie i pilnować żeby było zdrowo. Choć muszę przyznać że zaczynam codziennie ulegać na małe co nie co. Staram się jedynie żeby to było w ciągu dnia, np. w ramach drugiego śniadania ale żeby przed spacerem i czasami udaje się, że są to suszone owoce. Staram się też unikać nabiału krowiego bo chyba małego uczula więc od dwóch dni nie smaruję chleba masłem - dla mnie wyczyn. Jeszcze w 100% się nie udało, zostało trochę w lodówce i do gotowania ciężko zastąpić czasami ale planuję kupić jak się uda dzisiaj masło klarowane żeby móc jajecznicę zrobić czy do polędwiczek, i margarynę bo mąż domaga się ciasta dyniowego znowu (zrobiłam mu tydzień temu i bardzo mu posmakowało a tam kostka masła a sama się nie oprę tak całkiem, zwłaszcza że mamy dużą dynię z własnej uprawy więc zupa też będzie dla mnie) i zamówiłam mleka roślinne (szukałam i zamówiłam takie z krótkim składem i tylko solą jako konserwant) i spróbuję jak dojdą wykluczyć całkiem nabiał krowi na jakiś czas i potem wracać powoli i zobaczę czy to to małego uczula.

Co do ćwiczeń to udaje się prawie codziennie 15-20 minut z boskim planem dla mam i czuję, że kondycja i siła nie ta ale jest postęp. Na początku byłam cała mokra po takich 10 minutach, ledwo żyłam i miałam nawet lekkie zakwasy a teraz jest lepiej. Nadal jestem mokra ale już chyba nie aż tak i zakwasów nie mam i ogólnie czuję że ciało się budzi. No i spacery - uzależniłam się. Ostatnio jak już mały się obudził i był gotowy na spacer widziałam, że pogoda jest średnia ale musiałam wyjść. Mały ubrany, wózek odporny na deszcz, ja kurtkę ubrałam i heja! Fakt w trakcie trochę mocniej się rozpadało i zmokłam strasznie ale to chyba uzależnienie. Jedynie nie udało się wtedy zrobić 10 000 kroków tylko prawie 9 :( coś mi się chyba pod deklem przestawiło bo to nałóg już :D ale jedynie co się pocieszam to że w miarę zdrowy nałóg.

A mały rośnie. Miewa już fajne dni czasami, że się uśmiecha do mnie z rana i ćwiczy samogłoski a czasami ma pochmurny dzień bez uśmieszków i dni marudy (wtedy ja też chodzę marna bo mi aż przykro że on taki pochmurny i smutny). Dzisiaj na szczęście rano było trochę uśmieszków to aż serce się cieszy i więcej energii mam. Śpimy nadal z 3 pobudkami i w sumie nie za dużo tych godzin mojego snu się zbiera ale chyba się już przyzwyczaiłam.

Ktoś się obudził :)

11 października 2020 , Komentarze (4)

Jest dobrze :) z małymi wyjątkami...

Ogólnie staram się jeść zdrowiej, pilnuję żeby nie robić za długich przerw między posiłkami i na ogół się to udaje. Udaje mi się też już zjeść śniadanie do 2-3 godzin od pobudki z czego jestem mega zadowolona :) i to śniadanie na wypasie: herbatka, 2 kromeczki chleba (czasem 3) jajeczniczka i pomidorek albo ogórek albo kawałek sera białego i drugą kromeczkę z czym innym. Ogólnie jestem zadowolona ze śniadań. Później jakaś przekąska koło południa czasem trochę później  i tu niestety zwykle pozwalam sobie na kawałek czegoś słodkiego ale muszę przyznać, że teraz jest tego na szczęście mało w porównaniu do tego co kiedyś. Koło 15-16 też coś małego. I zaczęłam robić obiady, tzn. ze 3-4 razy się udało w tygodniu ale też staram się w miarę zdrowo i fit. Obiady mamy późno bo dopiero jak mąż wraca i zwykle koło 18. W weekend odpuściłam, wczoraj nie miałam siły, jakaś bez życia byłam to mąż coś na wynos przyniósł a dzisiaj on gotuje :) i chyba taki układ postaram się wprowadzić ja w tygodniu on w weekendy tylko jeszcze o tym nie wie :) W weekendy obiad na szczęście jest wcześniej 14-15. I później na kolację koło 21 jogurt pitny (u mnie Activia). Wieczorami mały jest najbardziej absorbujący i ciężko byłoby coś zjeść przy stole i kolacja jest na zasadzie jak karmię małego po kąpieli to drugą ręką piję jogurcik. Później zwykle jeszcze godzinka tulania lub noszenia małego a o 22-23 nie chciałabym jeść, zresztą już nie miałabym siły czegoś szykować.

Jeśli chodzi o ćwiczenia to też pozytywnie. Ćwiczę z boskim planem dla mam i zwykle jest to 20-30 minut dziennie delikatnego treningu ale pot się ze mnie leje, kondycja słaba :( nawet zakwasy po wykrokach miałam. Na szczęście czuję że ciało gdzieś tam się budzi do życia :) i codziennie spacerek, uzależniłam się od nich po prostu, raz mi się nawet zdarzyło że delikatnie mżyło a i tak wyszłam na półtorej godziny, mały w wózku zabezpieczony przed deszczem to tylko ja zmokłam :D ale psychicznie jest mi to mega potrzebne i fizycznie też się lepiej czuję. I udaje się codziennie robić już z 10 000 kroków albo czasem i więcej :) wczoraj tylko nie byliśmy bo pogoda nie pozwoliła choć wyczekiwałam momentu i nawet przez chwilę nie padało i szybko nakarmiłam małego, ubrałam i myk wychodzimy a tu otwieram drzwi garażu (z klatki wychodzę przez garaż bo nie ma schodów) a tu deszcz i z powrotem do domu ;/

Jeśli chodzi o moje życie jako mamy to też już jest lepiej. Mały zaczął łapać jakiś rytm. I zwykle udaje mi się wykąpać w miarę z rana jak nie śpi bo światła w łazience są takie fascynujące :) (mamy łóżeczko na kółkach i ustawiam je w drzwiach łazienki). I w ciągu dnia mało śpi ale udaje się już coś w międzyczasie zrobić i nawet poćwiczyć i obiad szybki ogarnąć i odkurzyć (zamieniłam dywan na matę do zabawy i leżenia i ćwiczenia i widać jaki dywan to łapacz brudu więc odkurzanie codziennie). I z rana są uśmieszki małego co też dodaje multum sił mamie na cały dzień. A popołudniowo-wieczorne marudy są łagodniejsze. Jedynie co to teraz po kąpieli już się nie wycisza magicznie tylko jeszcze z godzinkę wojujemy ale za to przed kąpielą jest lepiej. Jak byliśmy u neurologa to mówił, że faktycznie mocno główkę w każdej pozycji wygina do tyłu i żeby mu masaż Shantala robić i wieczorem przed kąpielą się masujemy i dziecko jest wtedy trochę spokojne i widać że lubi chyba to :) Jedynie co to dwa razy (tydzień po tygodniu) mocno go wysypało na buzi i do tej pory nie wiem po czym ;/ chemia raczej nie bo ciągle to sama (do prania i do ciałka), raczej po czymś co jem chyba... próbuję ograniczyć nabiał i przestałam całkiem pić mleko (a uwielbiam i płatki i wszystko) tylko w piątek zrobiłam naleśniki i obserwuję. Na początku całkiem próbowałam odstawić nabiał ale ciężko tak bo w zasadzie w każdym posiłku był a i mówią że wapń, że białko więc koniec końców ograniczyłam mocno jak na mnie. Tylko co któryś dzień kawałek sera białego na śniadanie i na kolację jogurcik no i piątek naleśniki z serem były. Póki co już go tak nie wysypało mocno jak te dwa razy ale czasami wydaje mi się że troszkę na ciele ma wysypki (ale takiej bladej w kolorze skóry) i nie wiem czy to nowe czy zostało. Rozmawiałam z mamą i mówi żeby obserwować bo nie mamy pewności czy to faktycznie nabiał a może coś innego...

Na koniec słabości. Wczoraj był nie mój dzień. Brak sił totalny, pogoda do kitu no i w piątek trochę więcej słodyczy wpadło. Naleśniki z serem na obiad i ciasto dyniowe robiłam ale mieliśmy rocznicę pierwszej randki i chciałam zrobić coś z tej okazji. A obiad słodki bo na pierwszą randkę mąż się nastawił na obiad/kolację (nie wiedziałam) a ja powiedziałam że nie jestem głodna (wcześniej jak już umówiłam od wielkiego dzwonu to zawsze tylko kawa była) i po ciastku zjedliśmy (ja słodyczolubna) i się śmieje że to powinno mu dać znać że ja to zawsze ciastko wybiorę :) a w sobotę poszliśmy do bratanka męża bo miał 3-urodziny tydzień temu (byli u dziadków wtedy) i tam też kawałek ciasta wpadł i ogólnie mój rozkład godzinowy dnia się rozsypał. No i spaceru nie było więc tylko 3,5 tysiąca kroków. No i waga jak ładnie spadała przez cały tydzień do 35,6 kg (wow) tak dzisiaj już 36,8 kg ;/ ale mam nadzieję, że to chwilowe i jutro wrócimy na dobre tory.

5 października 2020 , Komentarze (6)

Jak to zwykle ostatnio czas leci jak szalony... Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio pisałam...

Tym razem zacznę od pozytywów!

Udało mi się ciut ciut schudnąć :) obecnie myślę, że realna waga to 87 kg w końcu chyba kilogram zleciał!

Staram się ruszać więcej, cel mam co prawda 9 000 kroków dziennie ale zwykle już przekraczam 10 000 :) raz tylko nie byłam na spacerze (od kiedy wyszłam ze szpitala, no poza pierwszym dniem kiedy kostkę skręciłam) ale dzień był szalony i już czasu i sił brakło. I raz nie włożyłam zegarka do kieszeni jak szłam z wózkiem i mi kroków nie naliczyło a taki ładny spacerek zrobiłam :(

I ćwiczę z boskim planem dla mam, mam za sobą miesiąc zero (to chyba brzuch po porodzie) i dzisiaj chcę zacząć miesiąc pierwszy. Po pierwszym treningu na całe ciało a nie tylko aktywację nawet miałam zakwasy a to tylko 10 minut! Staram się ćwiczyć prawie codziennie ale ciężko wygospodarować te 10-15 minut bo mały zwykle zaczyna marudzić w 3-4 minucie :( czasami wieczorem się uda jak mąż małego przejmie...

Z dietą różnie, ciężko o regularność. I nadal dosyć późno są śniadania ale ogólnie chyba nie jest najgorzej. I słodycze coraz częściej mnie korcą choć tak obiektywnie jest ich na szczęście zdecydowanie mniej niż w ciąży i przed, tylko martwi mnie że te ciągoty coraz częściej się odzywają i coraz gorzej sobie z nimi radzę :(

Z małym mieliśmy kilka ciężkich dni w zeszłym tygodniu. Środa była wykańczająca, mały był marudny a postanowiłam że pierwszy raz zrobię cały obiad i ciasto bo to dzień chłopaka i dla męża chciałam coś zrobić. Udało się ale o 18 padałam a musieliśmy wyjść bo na 18.40 mieliśmy wizytę u neurologa dziecięcego. Wszystko na szybko a tam się okazało, że babka w rejestracji nas sobie wykreśliła bo podobno zrezygnowałam. Ja że nic takiego ale a ona ani przepraszam ani nic i łaskawie, że zapyta doktora czy nas przyjmie (że pewnie tak i ogólnie lekarz naprawdę fajny) i wcisnęła nas między babkę na 19 a na 19.40 choć i tak było opóźnienie więc weszliśmy dopiero po 20 a wyprosiła męża z poczekalni więc półtorej godziny z małym na rączkach. O 21 dopiero wyszliśmy mąż odwiózł siebie pod mieszkanie i 21.30 wyruszyłam sama z małym do Legnicy. Na miejscu byliśmy o 22.30 kąpiel rozpakować się itp. i dopiero o północy do snu się szykowałam :( A rano w Legnicy ja do gina, mama została z małym, później do szpitala do poradni neonatologicznej - tam znowu kolejki i czekanie, wizyta, usg przezciemiączkowe i brzuszka (bo mały nadal rzadko robi kupki i ma kolki) - na szczęście wszystko ok, później do przychodni do mamy na szczepienie i o 13 skończyliśmy obchody. Później spakowałam się i z powrotem do Wrocławia. Mały na szczęście szczepienie zniósł całkiem dobrze (rota mu smakowały :), te dwa ukłucia to była masakra aż mu łezka poleciała ale na szczęście dosyć szybko udało się go uspokoić) był senny w czwartek popołudniu ale nie było marudzenia i temperatury. W piątek do 17 był aniołek, nawet znowu się trochę pouśmiechał do mnie bo wcześniej parę dni była tylko maruda. I od piątku ogólnie rano było spoko a popołudniu zaczynają się marudy do północy. Wczoraj tylko gorzej bo noc nieprzespana bo się wiercił strasznie ale dzisiaj z rana kupka poszła i dzisiaj pierwszy raz jest marudny od rana :( Masujemy się antykolkowo (choć wychodzi mi tylko 2-3 razy dziennie) i od piątku masaż Shantala (neurolog zalecił bo troszkę niepokojąco mocno główkę wygina do tyłu) - mały chyba to lubi :)

Z pozytywów w końcu brodawka mi się goi (przynajmniej już nie krwawi) i w końcu karmienie nie jest bolesne. Czasami trochę nieprzyjemne ale jest już o niebo lepiej więc chyba się przyzwyczajam choć nadal nie czuję tego magicznego czegoś. 

Z negatywów nie mogę spać ostatnio. Częściowo przez małego ale też ja jestem jakaś zdenerwowana. Tzn. nawet jak mały zaśnie to ja mam duży problem żeby zasnąć, wiercę się, kręcę i nie raz mija godzina dwie i mały się zdąży wybudzić a ja nadal czuwam :( i nie wiem jak sobie poradzić z tym. Kawy nie piję wcale (zresztą wcześniej w ciąży i przed ciążą też nie byłam kawoszem, w pracy w zasadzie zdarzało mi się tylko w biurze jedną dziennie wypijać ale czasami miesiącami w ogóle nie piłam jak miałam budowę poza Legnicą), czarną herbatę piję tylko z rana: dzbanek z 1-2 torebek herbaty Lipton z rana a od 15 już dzbanek z melisą (2-3 torebki). Czy wiecie czy można brać coś na uspokojenie karmiąc piersią? Bo wykończy mnie to moje niespanie...

28 września 2020 , Komentarze (12)

Dawno nie pisałam ale ciężko mi znaleźć czas.

Dni mijają jak szalone i niezmiennie każdy jest inny. Mały niestety niezmiennie daje mi często w kość. Ma jakieś zmiany 24 godzinne, potrafi całą noc nie spać i się kręcić i rano kiedy liczę, że w końcu padnie nadal jest żywy i łapie maksymalnie półgodzinne drzemki ale u mnie na rączkach więc ja już tych drzemek nie łapię, cudem udaje mi się przed południem umyć i coś zjeść. Potem nagle trafia się noc i dzień że ładnie śpi 2-3 godzinki i później jest chętny do poznawania świata ale na spokojnie i tak jakby z uśmiechem (takie jakby uśmiechy czasem się trafiają :)). Na szczęście nocami nie krzyczy raczej tylko marudzi i jak go wezmę to nie krzyczy (inaczej pewnie by krzyczał), popołudniami i wieczorami za to zdarza mu się krzyczeć i nie bardzo daje się z tym coś zrobić :( dzisiaj noc też nieprzespana i dopiero od godziny złapał jakąś drzemkę i ja staram się ogarnąć w tym czasie...

Teściowa wylądowała w czwartek na badaniach w szpitalu (na szczęście wszystko ok) i pojechaliśmy w piątek rano do ośrodka (tam pilnować w razie w) i trochę w weekend odpoczęłam. Najpierw się zmartwiłam, że świeże powietrze tyle czasu a tu leje ale potem stwierdziłam, że to dobrze bo mąż musiał siedzieć na pupie z nami w budynku i podrzucałam mu małego i dzięki temu ja odpoczęłam trochę a on spędził trochę czasu z małym i mały trochę bardziej się z nim oswoił. Udało nam się wyrwać mimo wszystko codziennie na małe spacerki (całe dnie wyczekiwałam momentu żeby nie padało i się udawało) i tylko w sobotę było mega krótko i nie udało się osiągnąć celu krokowego przez cały dzień. W niedzielę wieczorem wróciliśmy do Wrocławia. Ostatnie 3 tygodnie (poza jednym dniem) codziennie było minimum 9 000 kroków (a zwykle nawet więcej) więc dzisiaj zmieniam cel na 9 000 kroków i jak znowu wytrwam trochę i będzie wychodziło więcej to zmienię na 10 000 kroków dziennie.

Dieta niestety przez weekend ucierpiała i dzisiaj też nie ma szału. Niestety trochę więcej słodyczy wpadło i dzisiaj czuję, że znowu mnie ciągną ;/ wstawiłam właśnie warzywa (w kostkę bakłażan, cukinia, pomidor, cebula) do piekarnika żeby mieć coś gotowego do zjedzenia jak mały się obudzi bo lodówka trochę świeci pustkami... 

Waga stoi w miejscu.

Kończę bo padam, czuję że teraz łapie mnie senność a mały się właśnie rozbudza ;/

A i jeszcze przez weekend bolał mnie brzuch, jakby miesiączkowo choć do tego daleko i trochę ból pleców i nie wiem co o tym myśleć ;/ dobrze, że w czwartek wybieram się na kontrolę do gina bo to już 6 tygodni jutro mija - jak ten czas leci.

I niestety ciągle bolą mnie piersi jak mały ssie i czasem czuję też dyskomfort jak się napełniają, jedna brodawka ciągle pęknięta ;/ niestety nie czuję karmienia piersią jako coś magicznego, jest to trochę obojętny moment dla mnie bardziej kocham te momenty kiedy mały się przytula po jedzeniu już na klacie. I położna mówiła mi na początku, że dzieci najłatwiej odstawić od piersi przed 9 miesiącem bo później to czasami dzieci, czasami mamy mają problem. I ja niestety jestem z tych, które nie uważają że trzeba karmić 2 lata. Czytałam, że dzieci mają już całkowicie swoją odporność od 6 miesiąca i do tego czasu zmuszę się żeby jeszcze karmić dla dobra małego. Ale za długo nie wytrzymam więc dałam sobie cel, że wytrwam w karmieniu do 250 dni (trochę ponad 8 miesięcy) i przyznaję, że odliczam dni i to mi jakoś ułatwia przetrwanie karmienia. Mam nadzieję, że mimo wszystko się jakoś przyzwyczaję i biust przestanie boleć i przestanę odliczać i nie będę czekała z utęsknieniem kiedy mały zacznie jeść wszystko poza piersią...

21 września 2020 , Komentarze (12)

Dzień za dniem nie wiem kiedy mija...

U mnie bez zmian czyli codziennie zmiany :) w sobotę popołudniu pojechaliśmy na ośrodek do teściów i sobota była jeszcze w miarę spoko choć mały był troszkę bardziej marudny niż w piątek (mega fajny dzień mieliśmy) ale ogólnie było w porządku. Wieczór jakoś też nam przeszedł bez większego marudzenia (w piątek maruda od 15 się włączyła do kąpieli do 21) i do pierwszego karmienia wpół do pierwszej spało małe szczęście... ale później już stwierdził, że nie ma spania robimy dzień :( mąż spał w pokoju u szwagra bo stwierdził, że musi się wyspać i tak wojowałam z małym do 7.20. Po 7 wiedziałam, że właśnie zjadł i już wymiękłam i zaniosłam małego do męża i poszłam spać na godzinkę (dłużej było ciężko bo już jasno i hałasy z domku i z ośrodka) ale choć chwilę się udało zdrzemnąć a mały jak poszedł w kimę to po 10 musieliśmy go rozbudzić troszkę bo mieliśmy iść do znajomych. Ogólnie dzień był spoko tylko mały dużo drzemał co było troszkę niepokojące... Wróciliśmy do Wrocławia przed 21, droga oczywiście przespana to jak tylko weszliśmy rozbudzenie krzyk to szybko kąpiel jedzonko i mały spał... do 23.30 :( a później wojował znowu ehh na szczęście dzisiaj "tylko" do 4.30 i później do 7 udało się zdrzemnąć. Ale po 7 pobudka i nie ma spania, po 10 udało mi się wykąpać i jakoś koło 13 poszedł w kimę to chwilę odpoczęłam, 10 minutek poćwiczyłam i właśnie piszę... W czasie czuwania udało się jedynie pranie zrobić małego i trochę odkurzyć, zaraz może skończę bo nie dane było całego mieszkania odkurzyć. Ciężko mi się przyzwyczaić do takiego funkcjonowania.

Co do jedzenia staram się jeść więcej warzyw i nie jeść pustych, tłustych kalorii. Nie liczę ich i na razie nie myślę o schudnięciu ale staram się zmienić nawyki. Chyba troszkę mi się udaje :) Choć dzisiaj mam kryzys i ciągnie mnie do słodyczy ale to chyba te dwie noce tak na mnie działają...

Kroki udaje się utrzymywać choć dzisiaj jeszcze przed nami spacerek... Staram się codziennie te 10-15 minut wygospodarować na delikatne ćwiczenia aktywujące po porodzie ale z tym różnie bywa ale co drugi dzień się udaje...

I tak nam czas upływa. Już nie liczę spraw z którymi zalegam ale może w końcu się ogarnę... kiedyś... ktoś się budzi...

A i zapomniałam zmierzyłam obwody! Bo mimo, że jestem duża i mam dużo nadprogramowych kilogramów to jakoś proporcjonalnie w miarę się chyba rozłożyły :)

Biust 110 cm

Pas (w miejscu załamania pierwszej fałdki kiedyś :), najwęższe miejsce) 90 cm

Brzuch (pępek) 100 cm

Biodra 120 cm

Waga 88 kg

Przerażają mnie te liczby ale może kiedyś ruszy...

Jak uda mi się wygospodarować dłuższą chwilę i znajdę kabelek do kompa to dodam zdjęcia 

18 września 2020 , Komentarze (11)

Jak w tytule Antoś kończy dzisiaj pierwszy miesiąc a mi mija pierwszy miesiąc w nowej roli...

Sama nie wiem kiedy to minęło. Ciągle mi się wydaje, że to koniec sierpnia a to już 18 wrzesień. Czas mi mija strasznie szybko, dzień za dniem nie wiem kiedy mijają.

Antek ciągle się zmienia i jego charakterek i rytm też. Mam jednak cichą nadzieję, że zmierzamy do jakiejś stabilizacji. Ostatnio miał tydzień pod hasłem od północy do południa czasem czternastej jest dzień i trzeba nosić, karmić, zajmować się a później miał noc i większość przesypiał... przyznaję, noce zarwane były wykańczające. Od dwóch-trzech dni jest lepiej, chodzi spać koło 22 i budzi się koło 5-6 a w nocy mamy dwie-trzy pobudki na jedzenie ale to już jest mega ulga i nie chodzę jak wamp.

Od poniedziałku mieliśmy intensywny tydzień. W niedzielę wieczorem pojechaliśmy do Legnicy do babci i pożegnaliśmy się na 3 dni z tatą. W poniedziałek kontrola bioderek - wszystko ok na szczęście ale ortopeda mówił, że on sugeruje jeszcze wizytę za 8 tygodni - powinno być wszystko ok ale on ma w zwyczaju dwa razy sprawdzać bo mówi, że bardzo rzadko ale czasem zdarza się że coś wychodzi później niż po 4 tygodniach. Byłam z mamą ale już sama prowadziłam samochód jak mały był z tyłu z babcią i później cały dzień sami bo mama poszła do pracy do wieczora. 

Wtorek był szalony. Do 9 musiałam zdążyć do przychodni żeby krew pobrać (pocę się strasznie i brak mi sił i wszyscy bali się, że anemia mi się utrzymuje - po porodzie hemoglobinę miałam 9 a chciałam przestać jeść żelazo bo strasznie mnie zapychało - przyznaję i tak jadłam 1/6 dawki dziennej) - wyniki na szczęście super. Ale moja mama wyszła na 7 do pracy więc zdążyć z małym rano się wykąpać i ogarnąć na godzinę to było wyzwanie i jeszcze sama jechałam :) wracając z przychodni zajechałam do biura donieść dokumenty (ostatnio z wrażenia zapomniałam wziąć). Potem na 15 minut do domku i na 11.15 na patronaż z małym do lekarza - na szczęście wszystko ok a mały waży już 4400 g :) Rośnie ten słodki ciężarek jak na drożdżach. Potem znowu na chwilę do domu i potem byłam umówiona z fachowcami od kuchni (na mieszkaniu, które szykujemy dla ciotki) po spotkaniu poszłam na mini spacer z koleżanką, która mieszka obok tego mieszkania a ma małą córeczkę (8 miesięcy skończyła) i już od ciąży jest dla mnie mega wsparciem i mogę z nią pogadać o wszystkim. Wstąpiłyśmy do niej na chwilę, przy okazji nauczyłam się jak po pochylniach na schodach wjeżdżać wózkiem bo pod przychodnią miałam problem. I wróciliśmy do domu dopiero o 16. Przyznaję padałam trochę z sił bo wózek lub nosidełko po schodach na 1 piętro kilka razy mnie wykończyło.

W środę rano pojechałam na myjkę ręczną z samochodem a w tym czasie zrobiliśmy dwugodzinny spacer i później wizyta położnej i wieczorem wróciliśmy do domu do Wrocławia. 

Wczoraj był fajny dzień. Mały był w ciągu dnia w miarę aktywny ale mało płakał i trochę udało mi się w domu zrobić. Dzisiaj gorzej ale też w miarę. 

Udaje mi się robić 8000 kroków, zwykle nawet 10 000 ostatnimi dniami choć raz się nie udało ale średnia od dwóch tygodni  to prawie 9 000 kroków dziennie więc jeszcze z tydzień poczekam i zmienię cel na 9 000 kroków dziennie a później znowu zwiększymy. Staram się też robić treningi króciutkie (10-15 minut) z treningu dla mam (typu oddychanie czy aktywacja dna miednicy).

Staram się jeść zdrowo ale najgorzej z porami tu Antek rządzi.

Waga stoi choć chyba nieśmiało w końcu 300 gram spadło ale jeszcze tego nie wpisywałam.

Dziwne jest to, że mimo iż teraz ważę dużo, 8 kg więcej niż zachodziłam w ciążę to jakoś waga przestała mi przeszkadzać. Może jeszcze siebie nie akceptuję ale bałam się że będę gorzej wyglądać i trochę już odpuściłam życie wagą (choć nadal ważę się codziennie). Nie skupiam się na tym że jestem gruba i dużo ważę. Chcę schudnąć ale bardziej wrócić do formy i jakoś nie jest to już najważniejsze.

Kończę bo mały znowu nie daje się uspokoić...

10 września 2020 , Komentarze (6)

Witam :)

Dni mijają strasznie szybko a z drugiej strony czasami się dłużą :)

Powoli chyba zaczynam się przyzwyczajać do nowej sytuacji choć jeszcze bardzo ciężko mi zaakceptować fakt, że nie jestem w stanie niczego zaplanować. Mam całą listę rzeczy, które powinnam i chcę ogarnąć i nie są to czasochłonne zajęcia ale ciężko wygospodarować czas. Czasem robię się mega głodna a tu akurat nie ma jak bo mały wtedy rączkowiec, wstawiam pranie zaczynam wieszać a tu nie można bo mały akurat się obudził i krzyczy tak że nie wiem jak go uspokoić i to jest ciężkie dla mnie żeby nauczyć się że teraz to nie ja decyduję o tym co robię w danej chwili.

Aż boję się to napisać ale wydaje mi się, że mały trochę zaczyna łapać rytm dnia i nocy i ciut ciut spokojniejszy się robi. Choć ze dwa dni temu miał takie popołudnie, że od 15 był obudzony i niespokojny pod tym względem że cyś co godzinę a od 18 płakał i prawie cały czas z małymi przerwami ale już był nieodkładalny. Nawet mąż już zwątpił i u niego na rączkach też się nie uspokajał za bardzo (a zwykle miał to szczęście że prawie od razu) ale jakoś po kąpieli udało się go uśpić koło 22 i spał aż do 3.30 :) nigdy tak długo nie spał. Późniejsze dni były w miarę ok. Martwiło mnie że kupki nie robił od nocy z czwartku na piątek (choć bączki szły jak szalone i nie prężył się ani nie wydawało się że coś mu przeszkadza) i po rozmowach z neonatologami z mamą stwierdziłyśmy, że trzeba spróbować podać mu czopek. Próbowałam sama w ciągu dnia ale wydygałam jak mały zaczął płakać i strach mnie obleciał, że krzywdę mu zrobię i o 20 mama po pracy przyjechała i mu podała (też się stresowała bo to jedyny wnuczek ale lekarz jednak ma większą pewność, że krzywdy nie robi) i w końcu po 2 godzinkach kupka była. Swoją drogą nigdy nie rozumiałam jak matki mogą tyle czasu poświęcać kupkom dzieci a tu sama o tym rozmawiałam z innymi i nawet piszę tu, jejku świat staje na głowie. A co do rytmu dnia, wydawało mi się że mały budzi się koło 6 i tak do 9 jest czujny, nosimy się itp. i potem łapie drzemkę tak na 2 godzinki, że udaje mi się wykąpać i czasami zjeść a tu dzisiaj nie :) wykąpać się udało i wstawić pranie ale drzemka była może pół godzinna i ze śniadaniem mama musiała poczekać. Teraz chyba (mamy 11) udało się małemu zapaść w sen mocniejszy choć nie chcę zapeszać bo już parę razy się łudziłam a tu po 5-10 minutach pobudka z marudzeniem i rączki.

Korzystam z pogody póki można, spacerujemy codziennie, między 12 a 14 jakoś staram się wychodzić i na minimum godzinkę szybkim w miarę tempem chodzę. Obrałam sobie cel, że na samym spacerze ma być minimum 5 000 kroków a w ciągu dnia zmieniam na 7 500 (wczoraj udało się 10 000 a przedwczoraj 9 000) więc myślę, że do końca połogu (jestem w połowie zakładając 6 tygodni mimo cesarki) ustawię sobie cel na 10 000 kroków dziennie.

Najgorzej mi idzie z jedzeniem. Regularność i brak czasu na przygotowanie. Nawet nie chodzi o to, żeby chudnąć ale są momenty w ciągu dnia, że już jestem mega głodna i zaczyna mnie głowa boleć i wtedy sobie zdaję sprawę, że za długa przerwa była a akurat nie mam jak zjeść (o przygotowaniu można zapomnieć). A potem jak już mogę wcinam za dużo na raz. 

Waga póki co stoi na 88,0 kg.

Ale udało mi się wczoraj cokolwiek zrobić, tzn. popłacić rachunki i trochę zacząć ogarniać rzeczy małego żeby już mieć wszystko co trzeba pod ręką bez zbędnych rzeczy i poukładane w miarę. Najgorzej, że tylko jego "szafa" ciągle na łóżku i nie przejrzałam jeszcze rzeczy a z części wyrasta i jestem niemal pewna że zanim to ogarnę to z części wyrośnie zanim zdążę je odkryć. Dzisiaj ubrałam jednego pajacyka, który w szpitalu był lekko za duży i coś czuję że chyba ostatni raz ma go na sobie bo na długość jakiś taki naciągnięty już jest :) A ubranek mega dużo ma (głównie teściowa zaszalała choć inni w darach też przynieśli), pocieszam się że sporo jest na ciut większy rozmiar bo mówiłam wszystkim że trochę ubranek mam to może jeszcze zdążę je wykorzystać jak już je ułożę. Tylko miejsca w szafie na razie na nie nie mam :(

7 września 2020 , Komentarze (13)

Ciężko te tytuły wymyślać. Postanowiłam pisać częściej i stwierdziłam, że będę odliczać dni małego a przy okazji dni mojego nowego życia i powrotu do formy i odnajdywania się w nowej rzeczywistości.

Nie pamiętam kiedy ostatnio pisałam ale są fajne dni i myślę, że damy radę i się fajnie ogarniam i odnajduję a potem przychodzą takie, że padam i że wątpię czy dam radę.

W czwartek i piątek do 16 było spoko, spacerki szybkie tempo (kondycja pada ale trzeba pracować) i mały był spokojny ale od 16 się zaczęło i do północy wojował - i to nawet nie kolka czy coś, bo się nie prężył tylko był nieodkładalny. Mąż nie dojechał do nas bo podobno w czwartek i piątek sprzątał na nasz przyjazd (kurcze, ja w 9 miesiącu w 3-4 godziny dokładniej ogarniałam mieszkanie niż on dwa popołudnia i noce ale cóż i tego o co prosiłam nie zrobił ;/) a tu mały był marudny to dało mi w kość. W sobotę po pracy miał przyjechać i mieliśmy się przenosić. Na szczęście mały był spokojniejszy ale ja padałam i jeszcze się stresowałam zmianą miejsca i cały dzień pakowania to też mi dało w kość. Ale popołudnie już było spoko. Noc i niedziela nawet fajnie, jednych gości mieliśmy w niedzielę (szwagier ze szwagierką i ich małym) i trochę mnie to zmęczyło bo wróciłam ze spaceru i mąż mnie poinformował że będą za 1,5 godziny i co upiekę... noż kurcze to chłopie ogarnij sam jak ustalasz dzień i godzinę a nie stawia mnie przed faktem dokonanym. Tym bardziej, że w sobotę niemal po kłótni wygoniłam go na zakupy (od 17 zbierał się do 21) bo na nasz przyjazd lodówka raczej pusta była (no sorki kiełbasę i chleb mi kupił brak słów), na szybko zrobiłam muffiny ale trochę się przypaliły bo przyszli już goście mały się dossał go piersi a ten nie poczuł się żeby je wyłączyć mimo, że sam je jeszcze włożył do piekarnika bo były niedopieczone... ale dobrze że były.

Noc się wydawała spoko, mały poszedł spać przed 23 i obudził się o 1.30 na jedzonko i przed 3 udało się go znowu uśpić. Ale o 4 się obudził i był nieodkładalny. Piersi mam zmasakrowane (a już były trochę wygojone) i później to już nawet nic nie chciał ale być na rączkach. Co zasnął i próbowałam go odłożyć to zaraz się budził i znowu na rączki. Zasnął dopiero przed 8 :( ja padałam a już słońce dawało i nie mogłam zasnąć i w ogóle pobudzona byłam to na szybko tylko Activię wypiłam i na szczęście przed 9 udało się zasnąć. O 10 z hakiem znowu pobudka to udało mi się zjeść dwie muffiny i koło 12 wykąpać. To szybko na spacer poszłam i już myślałam, że będzie spokój. Ale wróciliśmy i znowu był nieodkładalny :( na szybko nosidełko wyjęłam i udało mi się go jakoś uspokoić i zrobić sobie coś do picia i jajecznicę, którą chciałam na śniadanie tuż przed 16... Przed 17 zasnął i właśnie się budzi... 

Oby noc była lepsza i jutrzejszy dzień też...

I waga domowa pokazała wczoraj 88,8 kg ;/ dzisiaj niby 88,6 a później 88,0 kg to żeby już całkiem się nie dołować wpisałam 88,0 kg.

Z pozytywów kroków jak już wyjdę na spacer udaje się robić sporo więc myślę, że jutro zmienię cel na razie na 7000 i później będę zwiększać.

4 września 2020 , Komentarze (3)

Po pierwsze chciałam podziękować za wszystkie rady, gratulacje i słowa wsparcia! Nie macie pojęcia ile to znaczy dla takiej świeżynki jak ja :) przepraszam, że nie podziękowałam każdej z osobna ale jeszcze się uczę zarządzać czasem.

Co do smoka przestałam się go bać :) jedna z Was mi tylko powiedziała, żeby się wstrzymać do końca 6 tygodnia póki mały nie nauczy się ładnie ssać ale mały ssie już bez problemów. Poza tym wtorek i środa miał taki atak ssania, że nie dawałam rady i widziałam, że nie chodzi o jedzenie. Zjadł i nawet jak spał to potrafił z godzinę zawzięcie ssać smoka że nie dało się wyjąć. Środa ogólnie od północy do północy to była lekka masakra i niepokój u małego a potem jak ręką odjął. Aż się boję cieszyć. Ale wczorajsza noc i dzisiejsza naprawdę spoko i wczorajszy dzień też. Dzisiaj nawet smoka też w buzi nie było i póki co fajny dzień :)

Wczoraj udało mi się z 10 minut poćwiczyć choć to hucznie nazwane - poradnik dla mam Kasi Wawrzeckiej ćwiczenia w połogu i poszłam sama na spacer od a do zet, bo tak czasem byłam sama ale mama pomagała mi wejść i zejść po schodach z wózkiem (pierwszy raz sama dałam radę na schodach logistycznie z wózkiem i schodami i małym). I powiem Wam, że narzuciłam sobie marszyk jak zwykłam chodzić przed ciążą i kondycja mi padła. Momentami zadyszka łapała i spocona wróciłam masakrycznie. Nie ma co trzeba ćwiczyć i maszerować. Zwłaszcza, że waga stoi już jak zaklęta (no waha się od 87,5 do 88 kg od tygodnia). I tak się cieszę, że po szpitalu nie było już 9 z przodu i moja magiczna trzynastka znów mnie nie opuszcza bo od przyjęcia do szpitala - 101 kg do powrotu -88 kg spadło właśnie 13 kg :) ale 8 kg z ciąży jeszcze zostało i 15 kg nadbagażu sprzed ciąży :( co daje 23 kg do zrzutu masakra

Wczoraj na godzinkę wyrwałam się sama z domu do biura, papierki itp. i na ploty trochę i trochę zobaczyć jak to jest wyjść bez małego. Byłam w miarę spokojna bo akurat był przebrany, po karmieniu i zostawiłam go z mamą (ona ma magiczną moc do małych dzieci) i z butelką odciągniętą w lodówce a i do biura mam 5-10 minut.  Myślę, że to też na mnie dobrze zrobiło, że w razie w damy radę. Powiem, że dziwnie prowadziło mi się samochód po 3 tygodniach, jakbym pierwszy raz jechała :) w drugą stronę już było lepiej ale coś w tym jest żeby samej w połogu nie prowadzić samochodu, zwłaszcza jakbym jeszcze miała małego z tyłu to pewnie byłoby jeszcze gorzej.

Z dolegliwości to dzisiaj w końcu przyszły kompresy Multi-Mam - położna mi poleciła a nigdzie nie było w aptece i zobaczymy czy coś pomoże. Ale rano i wieczorem jak mnie mega jeden sutek boli to odciągam laktatorem (mega lżej niż jak mały by się przyssał do bolącej) i dosłownie 5-7 minut 90 ml mleczka jest i mały bez problemu z butli takie ciepłe wsuwa (tylko to tempo z butli mnie przeraża aż mu przerwy robię żeby się nie zachłysnął tak szybko pije). I niestety hemoroidy się odezwały ale to pewnie przez to, że kazali mi 3 razy dziennie po 2 tabletki żelaza brać i mnie to przytkało i potem po wizycie w pewnym miejscu wyszło i męczy :( ale w ciąży po tygodniu przeszło i teraz podobną metodę stosuję i też mam nadzieję, że minie szybko.

Z jedzeniem różnie. Kilka wizyt mieliśmy i zwykle ciastko wtedy wpada z herbatką. Poza tym staram się jeść dużo więcej warzyw niż przed ciążą i zdrowiej. Ale z regularnością kiepsko. Wstaję zwykle koło 6-7 (dzisiaj pospaliśmy aż do 8 ale o 4 było jeszcze karmienie) a śniadanie udaje mi się zjeść dopiero koło 11-12 (choć dzisiaj nie powiem na 10 się wyrobiliśmy ale mama była rano w domu i mi przygotowała to zdążyłam zjeść zanim się mały obudził). I zwykle kończy się na 3 posiłkach. Muszę wypracować jakiś sposób na szybkie śniadanie żeby coś jeść w ciągu dwóch godzin i jakoś w ogóle swoje jedzenie w czasie rozłożyć na 5 mniejszych posiłków i ogóle jakoś z czasem się ogarniać. Jakby było więcej takich dni jak wczoraj i póki co dzisiaj to myślę, że jakoś damy radę. 

Tylko jutro znowu przeprowadzka do naszego mieszkania, tym razem już na stałe :) więc pierwsze parę dni pewnie będzie gorsze bo znowu trzeba się będzie organizacyjne odnaleźć i przyzwyczaić w nowym miejscu. Poukładać wszystko tak, żeby było wygodnie. No i już codziennie będziemy sami od 6-6.30 do 17-18 więc ani pomocy w czymkolwiek choćby herbacie, ani nikt oka nie rzuci w trakcie kąpieli jak mały zapłacze ale myślę, że jakoś ogarniemy - w końcu w szpitalu też byliśmy sami (jedynie co było pomocne że jedzonko mamusi pod nos podstawiali hehe :) )

Dzisiaj mam nadzieję, że znowu uda się wygospodarować kilka minut na ćwiczenia i może znowu spacerek intensywny. Tylko nie wiem ile kroków robię bo jak mam rękę na rączce wózka zegarek (ani komórka w torbie) nie liczy kroków :( ale wczoraj w połowie spaceru włożyłam zegarek do kieszeni w spodniach i zaczęło liczyć więc dzisiaj też się postaram pamiętać żeby tak zrobić :) żeby co tydzień albo miesiąc nowe cele spacerowe sobie wyznaczać :) na razie 5000 kroków dziennie - mega skromnie ale bez spaceru nie nabiję. Tak myślę, że po miesiącu (a to już niedługo) zmienię na 6000 kroków i powoli będziemy zwiększać jak się będzie udawało to może co dwa tygodnie aż dojdziemy do przynajmniej 10 000 kroków (choć myślę, że 15 000 byłoby fajnie żeby mamę zmobilizować do ruchu a i mama miałaby pretekst żeby dziecko dużo czasu na powietrzu spędzało).

Pozdrawiamy

P.S. Dzisiaj była wizyta położnej i mały ładnie nabrał na piersi - mamy już 3930 gram, a w poniedziałek było 3740 gram - rośnie szybko ten słodki ciężarek :)

1 września 2020 , Komentarze (10)

W ostatnim wpisie zapomniałam dodać, że okazało się że niezależnie od tego czy leżałabym w szpitalu czy nie i tak poród by się sam nie rozpoczął i musiałabym się stawić tydzień po terminie i by indukowali i pewnie podobnie by się skończył... Okazało się, że mały miał krótką pępowinę dlatego brzuch się nie obniżał i szyjka nie skracała bo nikt nie naciskał na nią bo nie mógł (sznureczek za krótki). I dlatego tak słabo czułam ruchy (zawsze delikatne i im bliżej tym delikatniejsze) bo nie miał za bardzo możliwości na krótkiej pępowinie się wiercić jak chciał. Inna sprawa, że miałam łożysko na przedniej ścianie to też słabiej czułam i na usg żaden z 4 lekarzy (a w sumie w ciąży tylu robiło usg nie mógł zauważyć że pępowina była krótka). I dlatego na ktg przez które wylądowałam w szpitalu był mało ruchliwy. A jak już wymuszali ruchy podczas zapisu (już w szpitalu) to mu trochę tętno skakało (albo za nisko albo za wysoko) bo pępowina się napinała za bardzo.

A teraz pytania...

Po pierwsze znacie jakieś sposoby na bolące brodawki? Trochę mi popękały, na szczęście nie krwawią ale bolą niemiłosiernie przez pierwsze parę chwil od zassania :( a jedna to boli nawet jak mały nie je :( smaruję lanoliną ale na ból to niewiele pomaga...

Po drugie jak sobie radzicie z uspokajaniem dziecka? I czy używacie smoczka? I jeśli tak to ile? W szpitalu starałam się nie używać smoczka, w zasadzie tylko jak jeździł na crp i na antybiotyk kazały mi wkładać do łóżeczka (jedna zmiana, druga okazało się że uspokajała go glukozą o czym nie wiedziałam i ostatniej nocy przez przypadek się dowiedziałam dlatego tak ładnie na piersi mi zaczął tyć w szpitalu a w domu przez pierwsze dwa nic nie przytył ale już wczorajsze ważenie ładną wagę pokazało). I w domu pierwsze dwa czy trzy dni też dawaliśmy radę, tylko na spacerze jak go czkawka złapała to dostał. Ale od dwóch dni widzę, że kiepsko sobie radzę z małego marudzeniem i płaczem i coraz częściej ratuję się smoczkiem... Niby mówią, że dzieci później kiepsko mówią i wady zgryzu są i że jak wytrzyma się ileś (ile?) to potem można się obyć bez smoczka ale jak jest w praktyce? Walczyć, żeby go w ogóle nie używać? I jak uspokajacie dziecko na spacerze?

Po trzecie czy zawsze odbijacie dziecko po karmieniu? W szpitalu nie mówili nic o odbijaniu i w sumie nie odbijałam, po karmieniu zawsze odpływał w sen i mu się nie ulewało. W domu już nie zawsze odpływa, mama mówi żeby odbijać ale mam wrażenie że on się wtedy rozbudza jeszcze bardziej a i rzadko mu się odbije... Ulewać raczej nie ulewa, przez ten tydzień w domu może 3 razy mu się zdarzyło... I sama nie wiem czy próbować na siłę odbijać?

Po czwarte jak radzicie sobie ze zmęczeniem? Nie wiem to wina zjazdu hormonalnego? Choć już dwa tygodnie minęły to powinnam się oswajać. Czy anemii, w dniu cesarki miałam morfologię 12,5 a 3 dni po miałam 9? Może w szpitalu i pierwsze dni adrenalina mnie trzymała a teraz czuję mniej sił?

I co robicie ze spacerami? Ja chciałam wychodzić codziennie, wczoraj się nie udało bo padłam popołudniu a później nie miał kto wózka znieść (u mamy nie ma windy a sama nie chcę próbować jeszcze tyle kilogramów) a dzisiaj leje to odpuściłam. Ale boję się daleko odchodzić od domu. Chodziłam tak 40-50 minut blisko domu i wyruszałam na szybko zaraz jak poszedł spać. Bo nie wiem jak sobie poradzić jak mały zacznie płakać i na przykład będzie głodny? Z butelki nie umie jeść jeszcze (w szpitalu drugiej czy trzeciej nocy tylko raz się poratowałam butelką), zresztą nie wiem w jakiej temperaturze wziąć mleko na spacer. Karmić publicznie jeszcze chyba nie umiem, a poza tym w okolicy na trasach spacerowych nie ma ławek żeby móc gdzieś usiąść i się nakarmić. Czy na płaczu da radę tak smoczkiem uspokoić żeby wrócić do domu powiedzmy 20-30 minut?

I czy robiłyście coś z blizną po cc? W sensie jakoś z nią pracowałyście żeby później nie było problemów?

I jak znajdujecie siły i czas żeby ogarnąć małego i coś jeszcze? Siebie, jedzenie, dom i inne sprawy?

Takie rozterki świeżo upieczonej mamy...