Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem leniwcem pospolitym co nieuchronnie skutkuje tym, że systematycznie przybieram na wadze aż do osiągnięcia niechlubnego rekordu i postanowiłam z tym skończyć!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 36477
Komentarzy: 426
Założony: 18 lipca 2011
Ostatni wpis: 28 czerwca 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasia.89

kobieta, 35 lat, Legnica

168 cm, 79.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 czerwca 2020 , Komentarze (4)

Ostatnio sobie obiecywałam, że zacznę w końcu po kilku tygodniach przerwy wrócić do ćwiczeń (dla kobiet w ciąży więc lajtowych głównie streching ale ostatnio to i tak wyzwanie) od poniedziałku ale niestety wczoraj nie wyszło. Dzisiaj już prawie też myślałam, że nic z tego ale po 20 się wzięłam i w końcu zrobiłam :D i chyba muszę się zmobilizować żeby ćwiczyć częściej (najlepiej codziennie albo prawie). Już mi strasznie lędźwiowy doskwierał i biodro non stop od kilku chyba miesięcy (w kwietniu byłam u fizjoterapeuty i mi powiedział że to przez przykurcze jak się robią i rozluźnił mi i kazał rozciągać i masować i oczywiście kiepsko z tym u mnie było a ból coraz bardziej dokuczał) i jak rozciągałam się dzisiaj to faktycznie czuć dużą różnicę między jedną a drugą stroną. Mam nadzieję, że będzie mi lepiej jak się poruszam. 

Wczoraj dzień zleciał mi nie wiem kiedy. Rano lało jak z cebra i byłam do niczego ale jak o 11 przestało padać pojechałam do wydziału komunikacji (mąż prosił żeby mu motocykl zarejestrować) bo sam się już nie załapał parę razy takie kolejki i faktycznie masakra. Oczywiście nikt mnie nie wpuścił ale ja nie umiem się prosić więc grzecznie stałam od 12 do 14 tylko że wydział niby do 14 i jeszcze info że ostatnia osoba będzie przyjęta pół godziny przed zamknięciem. Więc o 14 (będąc jeszcze 5 czy 7 w kolejce) zapytałam czy jest sens czekać w informacji bo już trochę mam dość a nie chcę na darmo i babka się zlitowała i powiedziała mi na ucho żebym dała jej numer telefonu bo oni zaraz zamykają i wszystkich wypraszają ale jak już wszyscy wyjdą to zadzwoni i przyjmą mój wniosek i dzięki temu jakoś się udało :) choć raz muszę przyznać, że urzędnicy to też ludzie i jestem im mega wdzięczna. Później jeszcze poczta bo kilka listów miałam mężowi wysłać a i paczkę do zwrotu i później zrobiłam zaplanowany obiad - nawet wyszło i mąż stwierdził, że dobre (a zwykle nic nie chwali nie tylko jedzenia czym mnie wkurza) i nawet na dzisiaj zostało :) i było już po 18. Potem jeszcze pomagałam mężowi z odpaleniem i zainstalowaniem różnych rzeczy na nowym laptopie i po 22 poddałam się i do snu się szykowałam (jeszcze lekturka w łóżeczku).

Dzisiaj z rana śniadanko, odkurzyłam mieszkanie, później szkolenie online (izba zawodowa od czasu wirusa organizuje różne webinaria i ostatnio stwierdziłam, że skoro teraz będę miała czas to się doszkolę chociaż żeby całkiem z branży nie wypaść) i na szkoleniu zeszło do 15 prawie. Później wzięłam się w końcu za balkon - ależ tam masakra była. Odkurzyłam liście, pajęczyny i inne takie, jakieś worki (sama nie wiem czy nasze czy wichury przywiały), odkurzyłam z grubsza fotele i kanapę i umyłam dwa razy podłogę. Różne wiadra i inne umyłam, trochę rzeczy wyrzuciłam i z grubsza ogarnęłam. Ale na kręgosłup strasznie mi to zrobiło i poprosiłam mamę żeby w sobotę przyjechała i pomogła mi skończyć (trzeba jeszcze ze dwa razy umyć podłogę żeby można wejść i później nie myć butów) i fotele umyć (tylko odkurzyłam ale jeszcze się nie nadają żeby na nich usiąść i wstać z czystą pupą) i barierkę umyć (umyłam tylko poręcz ale barierka jest w postaci szyby i trochę do mycia jest a już nie miałam siły) i będzie można korzystać z balkonu.

Poza tym zachęcona przez jedną z Was zakupiłam buty Walkmaxx i byłam zadowolona bo chyba faktycznie stopy trochę mniej mnie bolały po chodzeniu w nich (ostatnio miałam wrażenie, że już nie dają rady dźwigać ciężaru). A ponieważ moje stare trampki (niektóre pamiętają studia) już się zaczęły rozlatywać zamówiłam sobie z tej serii też trampki i klapki i sandałki i balerinki (miałam nadzieję na wytchnienie też w domu i w warunkach letnich). Ale niestety tylko trampki zostawiłam a klapki, sandałki i balerinki musiałam odesłać - mam wysokie podbicie i weszłam tylko do połowy buta w klapkach i sandałkach a balerinki cisnęły mnie od góry ;/ więc lato bez ulgi albo w trampkach (ale po domu już nie pochodzę w "bujaczkach") ale nic to.

W ramach relaksu dla stóp jutro umówiłam się na pedicure spa :) zwykle sama robiłam ale ostatnio na dzień dziecka mama mnie umówiła na pedicure i wstyd się przyznać ale od tego czasu nie robiłam. Muszę powiedzieć, że z brzuszkiem ciężko mi i stwierdziłam, że skoro na siebie nie wydaję na dużo (ani makijaż ani ciuchy tylko fakt buty kupiłam pierwszy raz od półtora roku i to aż 2 pary ani nawet fitness od pandemii) to chociaż na pedicure będę chodziła do porodu tym bardziej że w sumie pensja normalna póki co (dopiero od 2 tygodni jestem na L4 ale odkryłam, że w ciąży to 100% :D ). I ma być jutro pedicure: skórki, peeling, masaż, maska i malowanie (zwykłe, raz że miałam hybrydę tylko 2 razy w życiu na rękach przed własnym weselem i strasznie mi zniszczyła się płytka a dwa że nie wiem jak to z pomalowanymi paznokciami do porodu - u rąk maluję tylko bezbarwną odżywką ale nie wiem czy u stóp też powinna być płytka bezbarwna czy może być pomalowana a zwykły lakier można na szybko zmyć).

To tyle strasznie długi wpis mi wyszedł ale postanowiłam pisać gdzieś moje przemyślenia i wspomnienia będzie co czytać po porodzie i sprawdzę jak się perspektywa zmieniła :) i postaram się częściej pisać to będą krótsze posty :D

28 czerwca 2020 , Komentarze (7)

Nie wiem jak u Was ale mi ostatnio czas strasznie szybko leci. Dzień za dniem i kolejny tydzień minął nawet nie wiem kiedy. I w sumie nic nie zrobiłam chyba konkretnego albo już zapomniałam, a lista rzeczy do zrobienia (które sobie sama wymyślam bo przecież teraz będę miała czas) ciągle rośnie... Nie wiem jak to się dzieje, niby część rzeczy z listy znika ale ciągle pojawiają się nowe, a za część nie mogę się zabrać i tak czekają...

Najgorzej że nie mogę się zmobilizować do ćwiczeń a wiem że teraz szczególnie powinnam o to dbać. Zwłaszcza, że zawsze byłam w miarę dobrze rozciągnięta i elastyczna a teraz zaczynają mi doskwierać przykurcze, zwłaszcza pośladek od kilku tygodni jak nie miesięcy mnie męczy bo przez to boli tak jakby całe biodro i coraz bardziej mi doskwiera. I ogólnie robię się ciamajdka, a powinnam teraz zadbać o elastyczność. I codziennie sobie obiecuję, że dzisiaj w końcu poćwiczę (głównie porozciągam - nie oszukujmy się, że to jakieś mocne ćwiczenia będą) ale mi nie wychodzi :( zwłaszcza, że gorąco u nas w mieszkaniu strasznie i wiatrak cały dzień chodzi ale jakoś nie pomaga za bardzo :( ale nic to, wiem że nie powinno się zaczynać od jutra ale mam postanowienie że od jutra wracam do ćwiczeń!

Dzisiaj jest mąż w domu ale mamy troszkę planów, musimy do niego do biura zajechać - on coś tam musi zrobić, ja może znowu troszkę mu coś ogarnę w papierach, może spacer później no i wczoraj przywieźliśmy fotelik samochodowy (przyszedł do mamy do Legnicy) i chcę go dzisiaj popróbować z montażem w moim i w męża samochodzie bo jak coś to we wtorek czy w środę mija dwa tygodnie żeby zwrócić jakby jednak nam nie pasował.

A i w piątek przyszedł wózek :) Podoba mi się :) ale oczywiście poskładałam sama i bawiłam się zamieniając gondolę na spacerówkę i na odwrót i trochę kręgosłup później mnie bolał bardziej niż zwykle. Ale mądra ja poleżałam a potem odkurzanko (luz) ale później mop i po mopie już czułam znowu i w sobotę nadal czułam jeszcze. Dopiero dzisiaj jest ciut lepiej.

Jeszcze mi został porządek na balkonie do zrobienia. Wstyd się przyznać, ale w ogóle nie wychodzimy na balkon i ostatnio porządek tam był robiony chyba ze dwa lata temu. I od dawna jest tak, że nawet nie stąpamy bo później ślady z brudu wszędzie ;/ a lubię hamaczki, bujaczki i słońce w sumie a w u nas na balkonie jest tylko do 13-14 więc w sumie i tak nigdy mnie nie było w domu jak było ale teraz może zacznę korzystać z balkonu. Zwłaszcza jak mały będzie to zawsze poza spacerami możemy troszkę czasu na balkonie spędzić żeby więcej jeszcze być na powietrzu. No i w końcu postanowiłam, że spełnię swoje marzenie i kupię sobie taki fotel bujany na pałąku - niedawno były moje urodziny i to jest pretekst. Tym bardziej, że mama nie miała pomysłu i koniecznie wcisnęła mi kasę to po prostu znak :) tylko muszę zmobilizować męża żeby wyniósł dwa fotele z balkonu do siebie na bazę, a siedzisko jeszcze zostawię. Kupił zanim się poznaliśmy zestaw mebli ogrodowych i wstawił na balkon, ale zagracają cały balkon (są duże) a te krzesła (dwa) i siedzisko (dwuosobowe) są jakoś tak wyprofilowane, że nie mogę na nich siedzieć bo zaraz mnie kręgosłup boli i dlatego nie korzystaliśmy (głównie ja bo mąż i tak nie lubi słońca i siedzieć na balkonie). I w miejsce foteli wstawię mój bujaczek :) no i w tygodniu troszkę może ruszę a jak nie to mama mówi, że w sobotę może przyjechać i mi coś pomóc żebym się nie szarpała sama bo wie, że mój kręgosłup już przed ciążą był mocno skrzywiony i dawał mi we znaki. I jak posprzątamy to od razu do sklepu po bujaczek :)

Jeszcze muszę tylko zabrać się za dietę. Zacząć planować i robić zgodnie z planem. Raz że mężowi by się przydało (też musi troszkę zrzucić - jakieś 5-10 kg) i ja też muszę nad jedzeniem zapanować. Jem zdecydowanie za dużo (za dużo kalorii niż mój stan) stąd już 15 kg na plusie (a powinno być koło 10 kg) i co najgorsze jem źle. Za dużo słodyczy (dużo za dużo), za dużo węglowodanów prostych a dużo za mało warzyw i owoców. I wiem, że dla maluszka powinnam się bardziej starać ale mi nie wychodzi. I najgorsze, że zwykle jest tak, że już jestem głodna a nie mam pomysłu i chęci na gotowanie i wpada co najprostsze i zwykle słodycze lub coś niekoniecznie warzywnego. Może z rozpiską będzie mi lepiej szło a i w końcu spełnię marzenie męża i choć czasami mu coś będę gotować. Ale szczerze gotowanie to moja pięta Achillesowa, nie lubię (żeby nie powiedzieć nienawidzę) i jakoś zawsze to dla mnie męczarnia i muszę się zmuszać. A i zwykle nie mam pomysłu (a w zasadzie smaka na coś że chciałabym zjeść bo wtedy łatwiej by mi było zrobić) a jak brak pomysłu to już w ogóle nie ma szans żebym coś zrobiła. I nad tym elementem muszę zacząć mocno pracować bo to już nie tylko o moje nawyki chodzi ...

Życzę sobie i Wam miłego dnia i tygodnia :)

22 czerwca 2020 , Komentarze (6)

Nowa rzeczywistość to dla mnie przebywanie na L4. Od 15 czerwca poszłam już na L4 do porodu, głównie dlatego że 3 dni przed długim weekendem byłam pierwszy raz mega nie w formie, do tego zaczęłam puchnąć a i pogoda zaczęła doskwierać (zaczęło się robić gorąco i duszno i deszczowo jednocześnie). Ale po długim weekendzie w poniedziałek rano podjechałam jeszcze na budowę przekazać wszystko koledze, który wrócił po urlopie i w międzyczasie ginekolog telefonicznie wystawił mi zwolnienie (mama do niego zadzwoniła bo się znają, że już czas żebym przestała pracować). Później miałam trochę spraw do załatwienia (a to do ksiąg wieczystych, a to zakupy a to coś jeszcze) i tak jak wyszłam o 7 rano z domu o 16 dopiero wróciłam ;) ale zaczęłam się lepiej czuć i we wtorek już żałowałam, że poszłam na zwolnienie ale wystawione na 2 tygodnie i klamka zapadła. Wtorek i środa też mi jakoś zleciały o 9 wychodziłam i wracałam 16-18 a to szukałam wózka, a to położna w Legnicy, a to spotkanie ze szwagierką - mama 3 latka prawie (podpytywałam o wózki) a to z koleżanką z Legnicy - mama półrocznej księżniczki i tak jakoś zleciało. W czwartek jedynie miałam kiepski dzień, coś się źle czułam i w sumie niewiele zrobiłam. W piątek napadło mnie na porządek (już mieliśmy niezły bałagan) i jak się zaczęło to i kurze powycierałam (nienawidzę) i pościel zmieniłam i okna nawet znowu umyłam (mimo, że ostatnio myłam w marcu po 2 latach) bo coś całe żółtym nalotem oblepione i pranie i o 17 padałam. Została mi tylko łazienka ale mąż wrócił i stwierdził, że jedziemy do Uścia (teściowie pilnują tam ośrodka wypoczynkowego, który wybudował w 2018) bo dużo domków na raz się zmieniało jakby trzeba było pomóc ze sprzątaniem w niedzielę i drewno dowieźć i coś tam jeszcze i na noc pojechaliśmy.

Weekend zleciał mi na totalnym lenistwie, ale takim demotywującym troszkę. Niestety ja nie umiem się za bardzo w Uściu odnaleźć. Wiecie jak to jest jak się do kogoś jedzie. Niby mamy się czuć jak u siebie ale nie chcemy zaburzać rytmu, trzeba się odnaleźć gdzie co jest i w ogóle. Jedynie słodyczy się objadłam jak głupia (Michałki rządziły). Do pomocy oczywiście nie zostaliśmy dopuszczeni (zresztą strach coś robić bo pewnie wyjdzie nie tak jak ma być) więc człowiek się źle czuje, że nie pomaga. Wróciliśmy wczoraj dopiero wieczorem i powiem Wam, że mimo że nic nie robiłam to jestem wykończona po tym pobycie. I oczywiście znowu spuchłam a już mi woda w końcu zleciała (widać było po wadze wróciło do 93,5 kg i obrzęku na nogach nie było). I na dzień dzisiejszy mam 95,3 kg :(

Z pozytywów chyba teraz to już wszystko mamy dla maluszka. Elektroniczna niania, łóżeczko dostawne, materacyki, książeczki z bajkami i wierszyki, skarpetki (miałam mało się okazało) a no i fotelik samochodowy w końcu wszystko przyszło :) I po wizytach u szwagierki i koleżanki (dobrze że z nią pogadałam bo prawie się zdecydowałam na wózek, który się okazało że ona ma i mi odradziła bo już drugi raz będzie reklamować i na co dzień mówi że kiepski do samochodu) i w kilku sklepach wybrałam w końcu wózek i wczoraj wieczorem zamówiłam w sklepie internetowym (w ich oddziale stacjonarnym oglądałam ale przez internet 150 zł taniej - dużo nie dużo zawsze coś). Wybrałam Muuvo Quick 2.0 za 2100 zł. Chyba w miarę rozsądnie - mam nadzieję, że będę zadowolona. Koleżanka miała Bebetto za prawie 2000 zł i mówi, że jak by miała coś zmienić to warto ciut więcej dać za wózek. Ale też wiem, że niektórzy dają i 6-8 tysięcy ale to już chyba za dużo i nie warto aż tak inwestować, zwłaszcza że aż takiego budżetu nie mamy. Próbowałam jakoś męża wciągnąć w zakupy i opowiedzieć na jakim etapie jestem i się poradzić i mąż oczywiście wpisał wózek w internet i mówi, że są takie same - tzn. 2w1 i składane (jak to facet nic nie rozróżnia, że waga wózka i to do jakich rozmiarów się składa i w jaki sposób, torba i dodatki) za kilka stówek - tysiąc to po co na 2-3 razy (!) wydawać aż 2 tysiące. Na szczęście pierwszy raz jest jakiś plus tego, że póki co nie wtrąca się do zakupów dla dziecka i nie ma pojęcia co mamy i co trzeba i w ogóle o niczym i stwierdził, że sama wiem co trzeba i żebym wybrała jak uważam on się nie wtrąca bo się nie zna. Teraz czekam z niecierpliwością aż przyjdzie.

Dzisiaj złożyłam wczorajsze jeszcze późnowieczorne pranie, zrobiłam kolejne (teściowa kupiła kilka ślicznych ciuszków dla maluszka - nie dziwię się, mimo że dała mi 1000 zł na wyprawkę bo teraz nie ma jak ze mną pójść a była ze szwagierką 3 lata temu, moja mama zresztą też wcisnęła nam od razu 1000 zł bo ona też chce a później drugie tyle na dzień dziecka (czytaj ja i mąż to te dzieci :D) i jeszcze uparła się że za fotelik zapłaci bo ona nie ma pomysłu na prezenty dla mnie a że wyjazd na Maltę nam nie wyszedł to ona musi za coś zapłacić, ale wracając do teściowej to mówi że weszła do sklepu dla maluszków i nie mogła się opanować - mam tak samo dlatego staram się unikać choć nie zawsze wychodzi). Właśnie wybieram się do Ikei, trzeba trochę rzeczy dokupić do ośrodka (jakieś tam z 60-80 ręczników hihi, korkociągi bo znikają podobnie jak solniczki itp.) a tak będę miała zajęcie. No i jeszcze zakupy małe spożywcze. I muszę zacząć ćwiczyć, bo już regularnie ćwiczyłam ze 2-3 razy w tygodniu a od 3 tygodni chyba nic. A kręgosłup zaczyna dawać się we znaki i moja forma też leży i kwiczy a poród coraz bliżej (mamy 33 tydzień). 

Ależ się rozpisałam... 

Buziaki dla wytrwałych :)

9 czerwca 2020 , Komentarze (4)

Jak w tytule... Miałam postanowienie pisać w miarę regularnie ale dni mi jakoś uciekają i nie mogę się zmobilizować. Jedyne co to czytam co tam u Was na bieżąco. 

U mnie czas leci niesamowicie a z drugiej strony trochę się dłuży... Nie wiem jak to wyjaśnić. Obecnie mamy 31 tydzień i już widać i czuć, że zdecydowanie jestem w ciąży :D 1 czerwca byłam na kontroli i było 1,5 kg Antosia i wszystko ok :)

Jeszcze pracuję ale to już takie ostatnie dni. Nie ma kolegi w tym tygodniu, a na początku czerwca czułam się dobrze i po kontroli stwierdziłam że popracuję dopóki nie wróci z urlopu. Ale weekend dał mi w kość. Przytyłam przez 3 dni 4,5 kg (zaczęły się obrzęki i nie mogę się ich pozbyć) i wczoraj czułam się fatalnie. Byłam krótko w pracy i pojechałam do mamy do przychodni sprawdzić czy wszystko ok - bo czułam się średnio i pierwszy raz dosyć długo nie czułam Antosia (już zaczął w miarę regularnie się ruszać rano i wieczorem a tu w niedzielę wieczorem nie bardzo i wczoraj rano też nie) i o 13 byłam u mamy w przychodni u położnej ale na szczęście tętno w normie i się ruszał bo uciekał spod tej maszynki tylko czuć nie czułam (może przez obrzęk). Na szczęście po 20 zaczął się normalnie ruszać i dzisiaj z rana też jest aktywny uff... 

Ale nadal jestem jakaś bez sił i chłopakom wysłałam smsa co mają robić i nie ruszyłam się z domu choć wstałam na 7. Nie wiem czy dzisiaj się zmobilizuję, chyba dopiero jutro ich zmobilizować swoją obecnością i doglądnąć co i jak przed długim weekendem a w poniedziałek wraca kolega to przekażę mu papiery i co i jak i chyba to będzie początek wolnego. Choć nie wiem jak się odnajdę. Tyle czasu bez konieczności wyjścia z domu. Trochę się boję. Bo psychicznie ostatnio kiepsko się czuję od jakiegoś czasu. Jakąś deprechę łapię, nudzę się trochę ale nie mam weny i motywacji żeby za coś się wziąć. I tak z jednej strony dni mi mijają a z drugiej w ciągu dni dłużą mi się godziny i nie wiem co mam ze sobą zrobić.

Kiepsko ten tydzień się zaczął bo nie dość, że obrzęk i waga skoczyła to kręgosłup lędźwiowy też daje o sobie znać. Zawsze miałam mocno skrzywiony a teraz ciąża tylko to pogłębia. I stopy mnie bolą  a raczej pieką (myślę, że to obrzęk) i nie mam siły stać na nogach (chyba przez ciężar - obecnie 95 kg, zawsze ważyłam sporo ale nie aż tyle i chyba jeszcze się nie przyzwyczaiły do tego).

Z pozytywów pod koniec maja w końcu urządziliśmy pokoik/gabinet. Może nie pokoik dla dziecka bo Antoś będzie tam gdzie my ale pokoik na rzeczy dla dziecka :D plus gabinet dla męża bo papiery nadal przeważają. Miało być na weekend majowy ale ciężko było zmobilizować męża żeby wyniósł stare meble a potem przyniósł nowe (trwało to ze trzy tygodnie) ale jak już wniósł kartony z Ikei to w końcu sama złożyłam bo miałam dość czekania a ja bardzo lubię skręcać meble :D. Tylko na siedząco działałam głównie i jak już złożyłam to musiał je wnieść i ustawić na miejsce ale już nie miał wyboru bo przejść się nie dało :D Teraz tylko od jakiś 3 tygodni czekam na zawieszenie półki bo leży na komodzie póki co i czeka... Wyprawkę mam już prawie skompletowaną. Ubranka poprałam i poprasowałam. Kosmetyki dla mnie i maluszka też już są. Dzisiaj książeczki jeszcze zamówiłam. Fotelik samochodowy zamówiony ale jeszcze nie przyszedł. Łóżeczko turystyczne też już jest (do mamy i do teściów choć w sumie stwierdziłam, że jak się sprawdzi to zamówię drugi takie samo bo to 350 zł a wątpię że będzie nam się chciało wozić i składać, zwłaszcza że powinno być na jakieś 3 lata). Łóżeczko Kinderkraft JOY z akcesoriami - myślę, że spoko bo i przewijak i kojec dla starszego, dwa poziomy, kółka i bujak w jednym. Miałam problem ze złożeniem. Aż się z siebie samej śmiałam. Bo na filmiku 2 sekundy, w instrukcji tylko energicznie pociągnij aby usztywnić boki a ja ze 2 godziny się szarpałam i nie mogłam tego usztywnić. Jak już złożyłam bałam się składać. Dopiero po 2 dniach poczytałam w internecie opinie bo nie dawało mi to spokoju i się okazało, że nie można dna najpierw usztywnić i faktycznie rozłożyłam i złożyłam całość w 3 minutki. Brakuje nam tylko wózka i łóżeczka dostawnego do łóżka. Mieliśmy pożyczyć od szwagrów ale ostatnio patrzyłam co tam jest i łóżeczka nie znalazłam i myślę, że domówię (znalazłam takie za 300 zł) i wydaje się spoko (Lionelo Theo) bo nie chcę się dopominać bo mi głupio troszkę, zwłaszcza że wiem że chyba się starają o drugie. Wózek tylko pożyczymy - stoi na strychu gondola ze spacerówką (oglądałam w internecie i chyba fajny model wybrali - Bebetto Tito) i spróbujemy, przynajmniej będę wiedziała na co zwrócić uwagę jakbyśmy musieli coś kupić. A może się uda, że skorzystamy z gondoli zanim oni znów będą potrzebować a później kupimy już samą spacerówkę (same spacerówki składają się do mniejszych rozmiarów i są lżejsze i tańsze) i też będę wiedziała w praktyce na co zwracać uwagę.

13tego mam urodziny :) i z tej okazji namówiłam męża na wyjazd na długi weekend. Jedziemy koło Karpacza do domku ale zawsze trochę czasu razem spędzimy. Bo tak to ciągle praca, albo papiery po pracy albo zmęczony i śpi i samotna się czuję ostatnio. Psychicznie mnie to dobija a tak może trochę pobędziemy razem. Już się nie mogę doczekać. Mam tylko nadzieję, że odzyskam trochę siły do czwartku. No i po powrocie planuję spakować się do szpitala bo na wyjazd jeszcze kosmetyczkę i walizkę będę potrzebować.

To tyle. Ale się ze mnie wylało ale chyba tego mi było trzeba :)

Pozdrawiam serdecznie :)

13 maja 2020 , Komentarze (2)

Znowu długa przerwa w pisaniu. Ale jakoś tak wyszło. Już się zbierałam na pisanie ale przeczytałam historię jednej z Was (która jest dla mnie niezwykłą inspiracją i wzorem i którą podziwiam całym serduchem) i jakoś nie potrafiłam się tu chwalić postępami. Jeśli to czytasz to wiedz, że bardzo mi przykro i często myślę o Tobie i modlę się abyś znalazła siły do zmierzenia się z sytuacją i aby jeszcze szczęście i zdrowie zawitało do Twojej rodziny.

A co u mnie? U mnie odpukać wszystko w porządku. Dzisiaj 13-ty :) czyli równo 3 miesiące do terminu porodu - 13-tego sierpnia :) Wkraczamy w 3-ci trymestr! W poniedziałek 4 maja byłam na kontroli (już bez męża ale z mamą jak prawie wszystkie wizyty) i wszystko w porządku, mały miał 820 g :D. Wybraliśmy też imię z mężem jakiś tydzień lub dwa temu - będzie Antoni Tadeusz. Długo nie mogliśmy wybrać, jak mi się podobało to mężowi się nie podobało.Na początku myślałam o Antku ale mąż nie, potem chodził mi jeszcze Michał i Mateusz po głowie ale mąż w któryś weekend zaproponował Antek więc się zgodziłam bo wcześniej też mi się podobało. A jeszcze jak sprawdziłam, że najpopularniejsze imieniny Antka są 13 czerwca to już byłam kupiona! Wszystko mam 13 i lubię 13-tki i szczęście mi przynoszą, dlatego cieszę się na termin porodu choć wiem, że szanse że urodzi się 13 są mega nikłe ale chociaż imieniny mogę małemu 13-tego zorganizować hihi. A już 13 czerwca mam urodziny więc mały będzie z mamuśką świętował :D nazwiska po mnie nie będzie to chociaż świętować razem będziemy.

Pracuję dalej choć już coraz bardziej rozważam kiedy przestać. Z szefem jestem dogadana, że jak potrzebuję krócej czy coś jest nie tak to mogę jechać kiedy chcę ale budowa wchodzi w etap, że więcej uwagi wymaga i ciężko mi się wyrwać bo chcę sama dopilnować, bo jeszcze tylko tu sprawdzę, tu powiem i wychodzi na to że zwykle kończę koło 13-14 a jeszcze godzinkę dojazd do domu. To tylko moja wina bo naprawdę idą mi na rękę i nikt nie sprawdza jak długo jestem w pracy to ja sama siebie nie umiem przypilnować. I czasami po takim dłuższym pobycie w pracy już czuję, że jestem bardziej zmęczona. Fakt, że przyjeżdżam coraz później, już nie łudzę że dojadę na 7 na budowę więc ustawiam ich dzień wcześniej żeby zaczęli beze mnie i tak dojeżdżam koło 7.30-8 ale wiem, że nie zawsze się tak da. I na śniadanie też jadę do biura więc koło 10 zwykle z godzinkę mnie nie ma, śniadanie mamy pół godziny ale ciężko mi się wyrobić a wolę w biurze bo i toaleta normalna nie toi i normalnie usiąść można a nie w baraku czy w samochodzie i z dziewczynami poplotkuję i małą kawkę z ekspresu (robię sobie małą i raz dziennie i tylko jak jestem w pracy) i zagrzeję się albo ochłodzę (zależnie od pogody a w biurze zawsze jest tak jak trzeba :) ). Ogólnie to widzę, że praca mi służy, zwłaszcza psychicznie ale i fizycznie mimo wszystko lepiej się czuję, mam więcej energii jak jestem w pracy niż po weekendzie w domu. Jak mam wolne chyba bardziej skupiam się na tym co mi doskwiera i nic mi się nie chce. 

Nawet na majówkę pojechałam do męża (kończy ośrodek wypoczynkowy) i mimo, że to tylko 160 km w jedną stronę i 3 dni siedzenia z teściami i szwagrem, szwagierką i ich małym i w niedzielę z powrotem 160 km to do środy miałam nogi jak balony. A codziennie dojeżdżam do pracy 60 km w jedną stronę i nie jest tak źle. A obrzęk zszedł mi dopiero w środę i to po pracy jak byłam w pracy wyjątkowo długo bo do 14.30. I do sił i formy po weekendzie też wróciłam w środę dopiero. Ja chyba pracoholik jednak jestem :D Praca mi służy i dlatego ciężko mi się zdecydować kiedy przestać ale dojrzewam do tego :D Zwłaszcza, że widzę że zapominam ostatnio dużo i przestanę kontrolować sytuację, boję się że coś schrzanię mocno bo chaos wdaje się coraz bardziej :D

Z innych spraw staram się ćwiczyć, ostatnio udaje mi się ze 2-3 razy w tygodniu tak po 40-50 minut. Ale już doszłam do ćwiczeń na zaawansowanym etapie ciąży czyli bardzo ale to bardzo delikatne, głównie rozciąganie i widzę, że przy takich nawet banalnych ćwiczeniach zadyszkę mam szybciutko, pocę się mocno i w ogóle forma poleciała na łeb na szyję (a nie byłam nigdy jakoś wysportowana). Masakra aż się boję myśleć co to będzie dalej...

Przytyłam już 10 kg i ważę obecnie 90,5 kg - pierwszy raz w życiu 9 z przodu zobaczyłam :( Trochę mnie to martwi, że tak dużo przytyłam bo wszędzie piszą że przy mojej prawie otyłości sprzed ciąży powinnam przytyć do 10 kg a to "osiągnęłam" trzy miesiące przed terminem i to dużo w ciągu ostatniego miesiąca-dwóch :( mam nadzieję, że nie dobiję do 100 kg... Ale fakt, ostatnie tygodnie folguję sobie strasznie ze słodyczami i ogólnie kiepsko ze zdrowym odżywianiem ale nie umiem tego zmienić. Krzywa cukrowa wyszła mi bardzo dobra na czczo ale po 2 godzinach już gorzej (norma jest do 7,8 a miałam 7,9 na szczęście okazało się, że w ciąży norma jest do 8,4) więc troszkę się wystraszyłam. I postanowiłam choć trochę ładu do jedzenia wprowadzić i od początku tygodnia znowu mam catering - w wersji jak ostatnio, 5 posiłków 1500 kcal część jedzenia zbilansowana i głównie warzywka i zdrowe jedzonko i 800 kcal na zachcianki i to co mi wpada poza (już nie mam złudzeń, że nie dojem czegoś na co mam chęć danego dnia, codzienna porcja truskawek, kawka z mlekiem i miodem no i te cholerne słodycze, których ograniczanie ciężko mi idzie). Niestety jak patrzę na ten tydzień to obawiam się że wpada dużo więcej niż 800 kcal więc jem dużo więcej niż 2300 kcal, które powinnam i stąd te kilogramy :( Ale przez miesiąc spróbuję trochę to ułożyć. Cena cateringu troszkę spadła (pewnie mniej zamówień mają) a mi odpadła opłata za siłownię i treningi a jeszcze pracuję normalnie więc pensja normalna to stwierdziłam, że sobie pozwolę.

Trochę długi post ale chciałam z siebie przemyślenia wyrzucić, może kiedyś wrócę do tego jak było.

12 kwietnia 2020 , Komentarze (4)

Po pierwsze dla wszystkich wesołych świąt mimo wszystko! Przede wszystkim zdrowia, radości i spokoju w tym dziwnym czasie i oby normalność szybko do nas zawitała :)

A zaczynam 23 tydzień ciąży. W poniedziałek byłam u ginekologa i mąż pierwszy raz też był i oczywiście nasze dziecię od razu pokazało co ma między nóżkami :D będzie chłopiec! Wszystko póki co jest ok, lekko zmienił mi termin porodu na 13 sierpnia (najpierw był 16 później 14) co mnie mega cieszy :) bo ja wszystko mam 13tego i to moja szczęśliwa liczba, nawet w zeszłym roku uparłam się na ślub 13 (nieważne było miejsce aby sala wolna była 13) :) chyba zaczynam czuć dzidziusia choć nie jestem pewna czy to to więc tu pierwszy raz się do tego przyznaję bo nie chcę zapeszać :)

Przyszły w środę czy w czwartek ubrania ciążowe z Lidla, które zamówiłam i się bardzo cieszę bo przyznam, że przestałam wchodzić w stare rzeczy. Nawet luźne bluzki sportowe jakieś takie ciasne i niewygodne się zrobiły. Ostatnie dwa tygodnie "wydyma" i to mam wrażenie, że z godziny na godzinę coraz bardziej. Niestety do ciążowych uroków dołączyły zaparcia i hemoroidy więc przestało być miło i sympatycznie. No i zgaga ale to już od dawna i nie jest jakoś zaskakujące bo przed ciążą też miewałam a niestety miłość do słodyczy nie minęła więc w sumie sama jestem sobie winna.

A co do świąt to siedzimy z mężem sami w domu. Przyznaję, że praktycznie nie gotowałam bo nie jadam typowo Wielkanocnych potraw, jedynie mąż zrobił żurek i kupił sobie białą kiełbaskę. Niestety mimo, że prosiłam to nie doczekałam się zwykłej kiełbaski do zrobienia na ciepło ani innego mięska więc ja na obiad miałam makaron z cukinią i pomidorkiem - trochę nie świątecznie ale cóż. Śniadanko sobie wystawne zrobiliśmy, były jajeczka na twardo i warzywka i moje kochane szparagi (troszkę zdechłe bo kupiłam je w środę ale dały radę) i co najważniejsze pierwszy raz odkąd pamiętam zjedliśmy razem przy stole, razem zaczęliśmy i trochę czasu to trwało i razem skończyliśmy. Staram się tak organizować abyśmy częściej jedli razem ale mój mąż nie rozumie o co mi chodzi i zanim ja nałożę to on już je, a je mega szybko i jak ja siadam to on już wstawia swoje talerze do zmywarki i wstaje. A normalnie to śniadania czy kolacje je na stojąco przy blacie :( więc dzisiaj miałam mega frajdę, że udało nam się zjeść razem (i tak sobie uświadomiłam, że chyba dlatego lubię go wyciągać do knajpy na posiłek bo tam przynajmniej jemy razem). Poza tym od piątku jest w domu, pierwsza sobota wolna od nie wiem kiedy a tu jeszcze jutro jest na miejscu. Od początku roku całe tygodnie w delegacji więc bardzo mnie cieszy ta jego obecność (dzisiaj tylko wyskoczył psa nakarmić na bazie) i co więcej od wtorku do końca tygodnia będą w pracy na miejscu :)

Dzisiaj już sobie odpuszczę ale od jutra muszę wrócić do ćwiczeń. Cały tydzień nie ćwiczyłam i chyba znowu tracę siły a już ostatnio było kiepsko bo wyszłam z formy. A czuję, że dobrze mi to zrobiło jakbym się porozciągała i więcej energii bym miała.

Jeszcze raz wszystkiego dobrego!

4 kwietnia 2020 , Komentarze (10)

Dzisiaj rozpoczął się 22 tydzień :) Czekam z niecierpliwością na poniedziałek - mam wizytę u ginekologa i chciałabym się upewnić, że na pewno wszystko jest ok. Nie czuję jeszcze ruchów maluszka (albo może nie wiem, że to to) ale jak pisałam poprzednio próbuję się uspokajać, że tak może być (pierwsza ciąża, tusza, łożysko na przedniej ścianie) poza tym pytałam koleżanki (rodziła w grudniu i myśl o niej spowodowała zrobienie testu :) ) kiedy pierwszy raz poczuła ruchy i uspokoiła mnie, że ona dopiero w 23 tygodniu. Poza tym liczę, że w końcu maleństwo ujawni swe oblicze - chłopiec czy dziewczynka :)

Ale pomimo całej sytuacji dzień rozpoczęłam pozytywnie. No prawie. Ale zacznę od jasnej strony na dzień dobry włączyłam TV i trafiłam na Dzień dobry TVN i była historia dziewczynki, która urodziła się w Polsce w październiku w 22 tygodniu i 1 dniu i wszystko z nią jest w jak najlepszym porządku i zostaje właśnie wypisana do domu :) Więc uspokaja mnie to, że im bliżej jestem terminu tym większa szansa, że się uda. Choć oczywiście liczę z całych sił na terminowe rozwiązanie w sierpniu bez niepotrzebnych zmartwień.

Dalej trochę mnie zmartwiło, że niektóry proponują/rozważają w związku z obecną sytuacją zmniejszyć częstość wizyt kontrolnych i część w formie telefonicznej. No nie wyobrażam sobie tego. Mimo, że mam już wyniki z krwi i moczu i są ok to mimo wszystko najbardziej pewnym badaniem dla mnie, że wszystko jest ok z maluszkiem (o siebie człowiek się tak nie martwi) jest USG i bezpośrednia wizyta u ginekologa. Psychicznie nie dałabym rady czekać teraz do maja na kontrolę.

Mam nadzieję, że to się wszystko jakoś uspokoi i to szybko. Zaczynam się stresować jak to będzie jak będę rodzić. Trochę mnie przeraża wizja, że jeszcze obecna sytuacja może trwać do porodu. Bałabym się jechać do szpitala bo ostatnio w takich placówkach jest największe ryzyko zarażenia. I jeszcze myśl, że byłabym zupełnie sama, bez odwiedzin masakra... Sama myśl porodu mnie stresuje (dla mnie to pierwszy raz) a jeszcze myśl o tym wszystkim ehh póki co staram się wierzyć, że będzie dobrze i jakoś to wszystko minie.

Zastanawiam się czy nie czas na wyprawkę, ale prawdę mówiąc nie wiem co jest niezbędne. Niby przeczytałam już wiele książek na ten temat ale ciągle to dla mnie czarna magia. Poza tym nie zwykłam robić zakupów w internecie i nie wiem jak zacząć. Trochę łudzę się, że się uspokoi i jak mąż skończy delegacje to akurat będzie spokój już w kraju i uda nam się razem zrobić zakupy. Z drugiej strony nie chcę zaczynać za szybko bo boję się, że kupię za dużo (wszystko to jest takie słodkie i ciężko mi się pohamować) a nie chcę teraz wydawać pieniędzy na rzeczy, które potem okażą się nie przydatne bo nie wiadomo jak będzie z sytuacją ekonomiczną (myślę, że dobrze). W ataku paniki chyba jedne zakupy już zrobiłam (takie łóżeczko 4w1 i kilka drobiazgów) w połowie marca ale jedyna opcja dostawy to był kurier na 14 kwietnia! Więc nie wiem jak to będzie dalej. Przedwczoraj zrobiłam też zakupy dla siebie na stronie lidla, bo zaczynam być mocno ograniczona jeśli chodzi o garderobę, nawet po domu. Tylko nie umiem się w tych rozmiarówkach połapać i zaszalałam - koszyk to z 14 pozycji i 550 zł poszło! Masakra ale mam nadzieję, że na większość czasu starczy (kupiłam jeansy, dresy w dwóch rozmiarach, legginsy też, bluzeczki na ramiączkach i z krótkim rękawem, dwa sweterki - każdy w innym rozmiarze i majtki - wstyd się przyznać ale zaczęły robić się za małe). W najbliższym czasie zapowiada się czas w domu więc głównie postawiłam na dres :D

Magazynier kupił mi już robocze spodnie nieocieplane (do tej pory chodzę w zimówkach, które mam od połowy stycznia - były za duże, zaczynają być za małe) ciut za duże ale obstawiam, że niedługo. Sprawdzam na bieżąco sytuację w Legnicy - w pracy widuję ludzi tylko stamtąd. Póki co są niby 3 przypadki: 1 osoba była od lutego cały czas w szpitalu we Wrocławiu i tam się zaraziła, druga osoba jest z Prochowic i leży w Bolesławcu a trzecia to neurochirurg, który dojeżdża z Wrocławia. Więc póki co nie powstrzymuję się od pracy. To jedyna okazja, że wychodzę z mieszkania (na zakupy będę wysyłać już tylko męża jak wraca na weekend), i jedyna szansa na spacer (moja praca polega na byciu na powietrzu od 7 do 12 na budowie dróg i chodników) i rozmowę z żywym człowiekiem (męża nie ma cały tydzień) i okazja żeby nie zwariować w obecnej sytuacji i nie tylko. Jak zaczną się pojawiać przypadki w Legnicy to wtedy zrezygnuję ale mam nadzieję, że zrezygnuję dlatego, że już ciąża będzie zaawansowana a nie z powodu tego choróbska bo ono już minie!

Nie mam ostatnio energii ale zaczęłam mierzyć ciśnienie i mam ogólnie niskie. Praktycznie nie przekracza 110/60 zwykle mam około 100-110 na 50-60. Mama mówi, że dlatego mogę być taka senna mara i nie mieć sił. Ale że w ciąży to normalne, że trochę spada i lepiej jak jest raczej niskie niż miałoby być wyższe, zresztą norma dla ciąży to od 50/90 więc nie ma się czym martwić. Ale fakt energia mnie opuściła. W środę ciut poćwiczyłam i dobrze mi z tym było i mam postanowienie, że dzisiaj spróbuję znowu.

Pozdrawiam wszystkich serdecznie w tym szalonym czasie :) 

Będzie dobrze, będzie dobrze, będzie dobrze ...

1 kwietnia 2020 , Komentarze (3)

Dawno nie pisałam a myślałam o tym wiele razy. Nie mogę się ostatnio zmobilizować choć planów pełno.

Byłam półtora tygodnia na L4, przesadziłam z aktywnością i nagłym myciem okien po półtora roku i jeszcze nażarłam się ciepłego jabłecznika na 6-godzinnym wieczorno-nocnym spotkaniu i "odchorowałam". Zaczęłam puchnąć i ogólnie kiepsko się czułam. Ale po 2-3 dniach już było ok i poprzedni tydzień myślałam, że szału dostanę. Żeby nie siedzieć sama w domu pojechałam do męża (buduje rodzinny ośrodek w delegacji) ale psychicznie szału tam dostawałam. On i tak cały dzień w pracy a w TV od rana do nocy TVPInfo (ulubiony kanał teściów), rozmowy tylko o gotowaniu (nienawidzę gotować i nie jest to moja pasja) do tego mało miejsca i w ogóle nie wytrzymałam i w czwartek już spakowałam manatki i wróciłam do domu. W piątek zrobiłam wyniki z krwi przed wizytą u gina 6 kwietnia, na szczęście wszystko ok. 

Pogadałam z szefem, że nogi mi nie wytrzymują całego dnia i uzgodniłam, że jak chcę to mogę wrócić i pracować do 12-13. W końcu mam ryczałt, który cały czas polegał na tym, że w sezonie pracowałam dłużej a tylko w zimie 8 godzin to teraz dla odmiany będę ciut krócej (i tak pewnie z miesiąc, dwa do upałów, albo jeszcze krócej jak koronawirus całkiem się rozpanoszy).

A propos koronawirusa - wszyscy się dziwią, że chciałam wrócić. Ale rozmawiałam z mamą (jest lekarzem) i uzgodniłam, że jak psychicznie jest mi to potrzebne to mogę spróbować. Chłopaki na budowie są z Legnicy, tam odpukać był tylko jeden przypadek ze dwa tygodnie temu i dzisiaj się pojawił drugi - ale to neurochirurg dojeżdżający z Wrocławia więc od nich raczej się nie zarażę. Poza tym dojeżdżam swoim samochodem, nie witamy się i cały dzień jesteśmy na świeżym powietrzu, gdzie dystans trzymam, nawet wcześniej rzadko się zdarzało, że musiałam być blisko nich. Tyle tylko żeby mnie słyszeli (a z tym ciężko bo po 5 latach na budowie nadal cicho mówię :D ). Mam płyn do dezynfekcji w samochodzie i zawsze jak wchodzę to pryskam. 

Ale psychicznie towarzystwo ludzi dobrze mi robi, nie świruję jak to będzie. I spacer mam w miarę bezpiecznym miejscu, bo na budowie nikogo poza nami nie ma jak w parkach i na ulicach i spróbuję.

Póltora tygodnia nie ćwiczyłam i czuję się źle jeśli chodzi o mobilność. Zaczynam zauważać, że jednak ćwiczenia mi służyły. Zaczynam mieć problem przy wstawaniu. Dzisiaj poćwiczyłam ale spokojnie, zrobiłam połowę treningu ale czułam dużą różnicę. Zaczynam od dwóch tygodni też mocno rosnąć. Tak z dnia na dzień mnie "wypycha". 

Najpierw się martwiłam, że połowa ciąży a prawie nie widać a teraz się martwię, że nagle za dużo tyję. Aplikacja na mnie krzyczy, że 2 kg za dużo. Mama też mi mówi żebym spróbowała powstrzymać jedzenie słodyczy (moja słabość). Wiem, że teraz nie ma się czym martwić ale jak to będzie w tym tempie rosnąć to może się zrobić nieciekawie. W sumie 7 kg przytyłam, przy czym ostatnie 3-4 kg w ciągu miesiąca.

Trochę bez ładu i składu ten wpis ale sama jestem ostatnio jakoś bez ładu i składu. Energia mi spadła po pracy, stresuję się trochę sytuacją z koronawirusem i chyba mój organizm tak reaguje że nie mogę się skupić na niczym i jakaś taka jestem nijaka.

A oto ja:

A i jeszcze martwię się, że nie czuję ruchów maluszka. 

Niby wiem, że w pierwszej ciąży czuje się je później, że przy większej masie czuje się je później, że przy łożysku na przedniej ścianie czuje się je później i staram się nie martwić ale spędza mi to sen z powiek kiedy w końcu poczuję. A z drugiej strony nie wiem czego się spodziewać, jak te pierwsze ruchy się czuje, czego oczekiwać.

Kończę ten długi i przynudny wpis.

Dużo zdrowia dla wszystkich! I oby to się w końcu i szybko skończyło!!!

5 marca 2020 , Komentarze (4)

Dawno nie pisałam ale czytam codziennie :)

Ciążę znoszę chyba dobrze :) przynajmniej tak wszyscy mówią, bo sama nie mam doświadczeń ani rozeznania. 

Pracuję nadal na budowie i myślę, że mi to służy, zawsze się człowiek trochę towarzysko rozerwie (choć akurat teraz mam stresującą budowę a raczej męczącą brygadę i psychicznie męczącą przez to). Cały dzień na zewnątrz to przynajmniej się dotlenię, pocieszam się że wiosna idzie to jest najprzyjemniej. Ale czuję trochę ciążę bo spodnie musiałam zmienić póki co na rozmiar większy i już o 13 nogi mi wchodzą w pewne miejsce i marzę żeby się położyć. Po pracy też widzę, że jestem bardziej zmęczona niż zwykle bo drzemki trwają dłużej niż zwykle i ostatnio do niczego już po pracy nie mogę się zmobilizować. Ale jakoś mi to nie przeszkadza na razie, bo do maja mąż w tygodniu w delegacji więc smutno mi jakoś samej w domu, nie ma się do kogo odezwać więc żyję głównie weekendami a w tygodniu od 7 do 15 przypada mój szczyt aktywności.

Raz w tygodniu ćwiczę z trenerką i dobrze mi to robi. Po treningu zawsze lepiej się czuję fizycznie i psychicznie. Mam postanowienie żeby poza tym raz czy dwa ćwiczyć sama z rozpiską ale póki co tylko raz czy dwa mi się udało bo ciężko mi się zmobilizować ale może w końcu się uda.

Jedzeniowo też jest w miarę. Postanowiłam, że kurcze ciężko pracuję i jestem teraz w wyjątkowej sytuacji i trzeba się trochę porozpieszczać i zamówiłam sobie catering dietetyczny na 4 tygodnie bez weekendów (znalazłam taki za 700 zł i stwierdziłam że jak szaleć to teraz) i myślę, że to teraz dobre rozwiązanie dla mnie. Jak jestem sama cały tydzień to ciężko mi się zmobilizować do gotowania i sama nie mam weny co bym chciała i kończyło się zawsze dużo (zwykle makaron) i tłusto i słodko, do tego połowę zakupów wyrzucałam bo zdążyły się popsuć zanim zjadłam. Od dietetyka i z książek i wszędzie gdzie szukałam wyszło mi, że w tym trymestrze przy mojej wadze powinnam jeść 2200-2300 kcal dziennie. Zamówiłam  sobie dietę zrównoważoną 1500 kcal dziennie i resztę uzupełniam sama. Stwierdziłam, że większość dziennej racji będę jadła zdrowo i zbilansowanie a resztę się postaram. Nie mam złudzeń, że obejdzie się bez słodyczy i zachcianek więc 700-800 kcal to taki mój zapas. Na szczęście mam dużą ochotę na owoce więc codziennie coś sobie dobieram (banany i moje ostatnio kochane cytrusy i kiwi) i niestety jakiś słodycz (choć staram się przestawić na suszone owoce), ostatnio dojadałam białym pieczywem (zamarzył mi się rogalik z nutellą) czasami najdzie mnie na coś jeszcze innego. Czasem jakiś ser. Różnie. Ale myślę, że realnie wychodzi faktycznie koło tych 2300 kcal. Nie jest to może idealnie ale myślę, że mi służy.

Waga póki co wynosi około 83,5 kg. Ciążę zaczynałam z wagą około 80 kg więc według książek i aplikacji jest ok, delikatnie może za dużo (powinnam ważyć może z pół kilo mniej ale miałam duży przyrost na początku - Boże narodzenie i sylwester a nie starałam się zrzucić po bo byłam w ciąży więc nie chciałam zrzucać). 

Mierzyłam się na ostatnim treningu centymetrem i w nogach i rękach bez zmian, przybyło mi tylko w środkowych partiach :) tak od 5 do 10 cm i pierwszy raz się ucieszyłam, bo już się martwiłam, że po mnie nie widać (naczytałam się że powinno już być widać taki brzuszek). Ale dzisiaj mam wrażenie jak ubrałam się w przylegające legginsy i bluzeczkę, że jednak widać :)

Byłam dzisiaj u ginekologa. W sobotę zmieniam tydzień z 17 na 18. Na szczęście póki co jestem okaz zdrowia :) Dzieciątko też ładnie się rozwija:) i tylko wstydliwe jest i nie chciało pokazać co ma między nóżkami :D więc muszę uzbroić się w cierpliwość a z cierpliwością u mnie kiepsko ostatnio :( następna wizyta dopiero 6 kwietnia (miało być za miesiąc a że mąż ma 5 kwietnia (niestety niedziela) okrągłe urodziny to postanowiłam, że to będzie ta wizyta na którą postaram się go zaciągnąć). Mam wrażenie, że do męża jeszcze nie dociera do końca co się dzieje i mam nadzieję, że jak sam zobaczy na ekranie i usłyszy serduszko to jakoś dotrze. A jak tam u Was? Panowie byli na jakiś wizytach z Wami?

Ostatnia rzecz to ściągnęłam sobie aplikację - Moja ciąża. Super sprawa, aplikacja jest darmowa a przypomina żeby się ważyć. Odlicza dni do porodu. Co tydzień jest opis co się dzieje z dzieckiem w danym tygodniu, co z mamą, podaje fajne informacje dodatkowe (np. żeby zadbać o zęby czy że czas zacząć się smarować), na ekranie startowym podaje w przybliżeniu ile waży i mierzy fasolka. Jest przypominajka i immiennik (nie zaglądałam, postanowiłam że zajrzę jak będę wiedziała co się urodzi). Także polecam gorąco.

Trochę długi wpis mi wyszedł ale jakoś dużo przemyśleń ostatnio mam.

I jedno postanowienie żeby pisać częściej :)

30 stycznia 2020 , Komentarze (1)

Choć chyba nie do przodu odchudzania ale takie czasy hihi 

Póki co na wadze 2 kg do przodu, ale to myślę jeszcze pozostałość świąt i wyjazdu sylwestrowego a nie ciąży. Ogólnie waga się waha od 81 do 82,5 kg raz w górę raz w dół, mam wrażenie że mocno to ostatnio zależy od wizyt w toalecie i ogólnej opuchliźnie. Naczytałam się i mam nadzieję, że na razie więcej nie przytyję bo przy mojej prawie otyłości do końca ciąży nie powinnam przekroczyć 90 kg i w pierwszym trymestrze tylko 2 kg więc już jakby pułap zaliczyłam :(

Ciąża póki co rozwija się dobrze. Na dzień babci byłam u ginekologa, moja mama poszła ze mną i miała pierwszy dzień babci :) w prezencie dostała kopię wydruku z usg zwykłego i 3D :D Pierwszy raz słyszałyśmy serduszko :D i już widać zalążki nóg i rąk, takie cudo zaczyna przeobrażać się w małego ludzika :D Nie wiem tylko który to tydzień dokładnie bo po serduszku wszystkie pytania wyleciały mi z głowy... Ale położna wpisała w karcie ciąży 8/9 tydzień ginekolog mówił coś o 10 tygodniu więc jakoś tak. Następną wizytę mam 6 bo wtedy usg prenatalne chce zrobić. Także ciąża pomału do przodu i fasolka coraz bardziej maluszka przypomina :D

Wróciłam do pracy. Super się czułam przez pierwszy tydzień po świętach bo jakoś w domu na psychikę mi siadało a w pracy się dotleniłam, pożartowałam i jakoś w ciągu dnia energii więcej miałam, bo po pracy oczywiście spadek energii i drzemka i w sumie niewiele więcej ;/ tylko środowe wyjścia na treningi z trenerką były dodatkową porcją energii i one też naprawdę mi służą lepiej się czuję fizycznie po nich.

Ostatnio miałam gorszą formę bo przeziębienie mnie złapało i od środy dałam za wygraną i poszłam na chorobowe do końca tygodnia (znając mnie gdybym nie była w ciąży to pewnie bym poszła do pracy :) ). Niby w końcu pięć dni wolnego i znowu mnie rozbiło. Na szczęście od poniedziałku chodzę do pracy i służy mi :) Wszyscy się dziwią, że chcę pracować na budowie w ciąży i to takiej, że cały dzień na zewnątrz (pracuję przy drogach) ale ja po prostu psychicznie w domu wysiadam więc mam nadzieję, że fasolka będzie wyrozumiała :)

Mało się odzywam, ale z telefonu nie lubię pisać a do laptopa rzadko siadam bo drzemki po pracy mnie pochłaniają i później już niewiele robię :) Za to codziennie od rana w pracy co chwilę sprawdzam na telefonie czy nie pojawił się jakiś nowy Wasz wpis i trzymam kciuki :)