Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 grudnia 2021 , Komentarze (10)

Lubię nie mieć brzucha. Lubię czuć mięśnie, spięte i mocne. Lubię kiedy rano wstaję, a pępek dotyka kręgosłupa.

Lubię czuć na czym siedzę. Te zakwasy po przysiadach. Lubię łupać orzechy dupskiem jak Jagienka z Krzyżaków.

Lubię biec i nie czuć, że zaraz wypluję płuca. 

Lubię, kiedy spodnie mi spadają z tyłka i muszę kombinować pasek, bo nigdzie nie mam.

Lubię podnieść dwie zgrzewki wody mineralnej i poczuć się jak kilka miesięcy temu. A potem odłożyć je i odczuć różnicę.

Lubię zjeść kawałek tortu, malinowego z masą z mascarpone i bitej śmietany z białą czekoladą. Bo to imieniny mojej Młodszej. I nie czuć się winną. I nie zeżreć 5 razy tyle, w ukryciu.

Lubię kłaść się spać nieprzejedzona, ale z pełnym żołądkiem, bez stresu i głosu w głowie, że nie wolno jeść na noc. Wolno. Wszystko wolno. 

Lubię nic nie musieć. 

Wesołych Świąt. 

19 grudnia 2021 , Komentarze (15)

Od kiedy zmarła moja mama, świąt praktycznie nie ma. Taka ot, prowizorka. W tym roku nie ma też taty, bo jest na drugim końcu świata. W ogóle olałabym święta, ale młodsza córka przeżywa i dla niej to trzeba zorganizować. Zaprosiłam ciocię, siostrę mamy. Jest samotna i prawie byłam pewna, że się nie zgodzi, bo ma covid-obsesję. Nie szczepiła się, nie chorowała i wszystkiego się boi. Obiecałam, że przywiozę ją i zawiozę. 90 km w jedną stronę. W dodatku my wszyscy zrobimy sobie testy. Takie z Lidla czy Rossmana. To się zgodziła, co uważam za sukces negocjacyjny. Przynajmniej nie będzie marzła tam u siebie, bo ona nie ogrzewa mieszkania. Ciężki przypadek. Cóż.

W związku z tym muszę wymienić opony, bo mam letnie i nigdy nie miałam zimówek. Nie jeździłam w zimie nigdzie, lub tylko po mieście, jak było sucho. Pomyślałam nad całorocznymi. Chyba to będzie najlepsze rozwiązanie. Obecnie mam 2 przednie w miarę nowe, bo wymieniałam po złapania gumy, a dwie tylne stare, 10-letnie, ale za to dobrej firmy. Całoroczne załatwiłyby sprawę. 

Przeraża mnie przygotowywanie jedzenia na święta.  Nie ogarnę tego. U mnie w domu każdy je co innego, bo mąż na masie, starsza na diecie wątrobowej, ja wege, a młodsza grymaśna jak księżniczka. Jeszcze ciotka, która w sumie je tylko chleb, kiełbasę i ciastka. Obłęd. 

Sprzątać mi się już kompletnie nie chce. Siedzimy prawie na kartonach, bo kupujemy nowe, większe mieszkanie i obecne mi po prostu już zwisa. Z samochodem jest podobnie, bo czekam na uregulowanie spadku i sprzedaję grunt. Będzie kasa, to planuję zakup nowego auta. Więc te nowe opony w tym staruszku kompletnie mi nie leżą. No ale co mam zrobić? 

Waga chyba stoi. Nie rośnie. Chyba też nie spada. Jest dobrze.

Biegowo udało mi się osiągnąć koncensus między chęciami a zdrowym rozsądkiem. Więc zostało tak:

wtorek, czwartek 10-15 km

sobota - 20-22 km

niedziela - albo tempówka do porzygu na max. 6 km, albo spokojny na 10-15. Raczej te spokojne obecnie preferuję. Chciałabym wrócić do tempówek i interwałów, ale mam tak okropną niechęć do beztlenu i walki o oddech, że chwilowo odpuszczam tłumacząc się smogiem.

Mam ochotę na jakieś motywujące książki o jedzeniu. Carra muszę odszukać, bo gdzieś miałam i zgubiłam. Fajki rzuciłam pięknie dzięki niemu. Swoją drogą, facet dokonał czegoś wielkiego. Sam zmarł na raka płuc, ale opracował metodę i opublikował. Tyle osób wyciągnął ze szpon nałogu, że powinien dostać Nobla. Pośmiertnie. Za co? Za pokazanie prawdy o samym mechanizmie nałogu. 

Tak, świadomość jest sama w sobie kluczem do naprawy tego, co zepsute. Dlatego warto wsłuchać się w siebie. W swoje potrzeby, emocje. Dobra, kończę, bo zacznę tu promować medytację. Takie rzeczy to u swojego guru, ja tu tylko sprzątam.

10 grudnia 2021 , Komentarze (48)

Porównanie brzuchola. Pierwsze dzisiaj (po śniadaniu), drugie pod koniec sierpnia.

6 grudnia 2021 , Komentarze (11)

Jak pisałam, jakiś czas temu: nie mam pojęcia, ile ważę. 

Zważę się na wiosnę. 

W ciuchach się mieszczę, z tendencją do tego, że zrobiły się luźniejsze. Biega mi się dobrze. 

W zasadzie jeśli schudnę przez tę zimę, to będzie jakiś taki gratis, czego nie oczekuję specjalnie, bo dobrze jest, jak jest.

3 grudnia 2021 , Komentarze (33)

Czy Wy też macie skłonności do przesady? Do próbowania więcej? 

Miałam taki grafik:

- poniedziałek trening obwodowy

- wtorek bieg 8-10 km

- środa trening obwodowy

- czwartek bieg 6 - 8 km (interwały)

- piątek trening obwodowy

- sobota bieg długi 15-20 km

- niedziela odpoczynek lub bieg 5-6 km na beztlenie, szybki


No i patrzę, a tu z 8-10 km robi się 15. Z tego 6-8 wzrosło do 12-13. Długi rzadko jest poniżej 20, a w niedzielę jak dyszka nie pęknie, to mam niedosyt. Kurde. Jak się zahamować?!


Z jedzeniem mam podobnie. Lubię, jak nie dojem. Jak zjem mniej. To nie jest dobry kierunek. 

Na razie wszystko pięknie, ładnie, ale jak coś z tym nie zrobię, to przyjdzie taki moment, a wszystko pie&dolnie.


27 listopada 2021 , Komentarze (29)

Któż jest od nich wolny!

Pisałam już o demonach, lękach. Tym razem chciałam skupić się na błędach, które powodują wahania wagi, tycie, ciągły głód i zaburzenia odżywiania. 

Wiadomo. Złe nawyki, stres. Ale to nie nad tym chcę się dziś pochylić. Co robię źle?

1. Jem, kiedy nie czuję głodu. Takie teorie powstały, że trzeba jeść śniadanie w godzinę po wstaniu, że stałe pory posiłków, że co ileś godzin. Bla-bla-bla. Każdy organizm ma swój zegar biologiczny. Nikt mnie nie zmusi, żebym poszła spać (i zasnęła!) o 20.00, więc czemu miałabym się zmusić do jedzenia o 7.00 rano?! Mój układ pokarmowy wtedy jeszcze śpi. Pierwszy głód odczuwam około 10-11 rano, a bywa, że po południu. I nie ma w tym nic złego! Jeśli zjem na siłę śniadanie o 7.00, to będę czuć się niekomfortowo. Owszem, pobudzi to trawienie, ale... po co? Czuję się rano dobrze, mam mnóstwo energii. Trawienie powoduje u mnie ospałość. Więc po co to psuć?

Są dni, kiedy budzę się głodna. I wtedy nie widzę przeszkód, żeby zjeść śniadanie o tej 6.00. Bo tak. 

Głód jest najlepszym drogowskazem i wyznacznikiem czasu, kiedy powinno zjeść się posiłek! Po to jest głód. Nie mylić z apetytem i chęcią na coś pysznego. To inny sygnał i dobrze nauczyć się je rozróżniać.

2. Nie jem, kiedy czuję głód. Bo głód można wytrzymać. On przycichnie. Potem odezwie się znowu. I znowu przycichnie. Będzie tak pulsował z narastającym natężeniem. Jak przy porodzie lub konieczności wypróżnienia (przepraszam za porównania). Głód nie jest problemem sam w sobie. Problemem jest zbyt długie go ignorowanie. Pierwszy sygnał, że się przegięło, to spadek glukozy - zawroty głowy, zasłabnięcia. Mi się raz zdarzyła czasowa (na szczęście!) utrata wzroku! Potem spada metabolizm. I tempo chudnięcia. I tempo życia. I wszystko szlag trafia.

Nie ma też nic złego w jedzeniu wieczorem, w nocy. Oczywiście, po uczcie i ciężkostrawnym jedzeniu sny są płytkie i niespokojne. Ale to dotyczy tylko przejedzenia i tylko przed samym snem. Ja czasami jem o 23.00 i nie odbija się to na moim śnie (sprawdzam!), ani na gromadzeniu tłuszczu. Ale na ogół nie jestem głodna w nocy. Jak zjem koło 21-22, to nic się nie odezwie w nocy. 

3. Zaspokajanie głodu gówienkami. Zasada jest taka: kiedy czuję głód, to mam zjeść posiłek. Nie przekąskę. Nie skubnąć coś na szybko. Nie zapchać się sałatą. Nie zapić wodą. Mam zjeść zdrowy, pożywny posiłek. Koniec kropka. Z białkiem, tłuszczem. Tylko to da organizmowi to, czego potrzebuje. 

4. Odkładanie na później. Jeśli jestem głodna teraz, to jem teraz. Nie czekam na wyznaczony czas posiłku. Organizm lepiej wie, kiedy potrzebuje paliwa. Z pustym bakiem się nie jedzie. Oczywiście, jest to trudne. Ale do zrobienia. Mam zajęcia ze studentami. Dwie grupy pod rząd bez minuty przerwy. Od 12 do 17. Wiem, że będę głodna w tym czasie. Oczywiście, nie wyciągnę termosa z obiadem w laboratorium. Nie wyjdę też i nie zostawię ich. Więc biorę sobie duuuuży bidon z joguetem skyr i dwiema porcjami odżywki białkowej. I sobie piję, jak mnie złapie głód. Dyskretnie.

5. Przesadzanie z aktywnością. Oj, to moja zmora. Mam tendencję do przesady. Wiem. Zbyt dużo ruchu to stres dla organizmu. Zbyt wiele stresu to blokada dla metabolizmu. Wiem o tym z literatury i z doświadczenia po tym jak przytyłam trenując do maratonu. Biegając po 20-30 km dziennie. 

6. O olewaniu aktywności nie napiszę, bo nie pamiętam kiedy mnie ten problem dotyczył. Mnie rwie do ruchu.

24 listopada 2021 , Komentarze (3)

Moje życie jest spokojne. Mam wewnętrzny komfort i to jest u mnie norma. Ale czasem wybucha jakaś bomba. Jakiś niepokój, niepewność, która wwierca się w mózg i nie pozwala się wyluzować. Nie mogę spać, jedzenie mi nie smakuje, chodzę rozkojarzona i nie mogę egzystować. Wszystko się psuje, nic nie cieszy. Dopóki sytuacja się nie ustabilizuje, nie zmieni lub nie znormalnieje, cały czas coś wisi nad głową. 

Tak było ostatnio, kiedy mój tato powiedział, że zaobserwował u siebie tachykardię, że ma w spoczynku tętno na poziomie 135-140. Oczywiście przekopałam internet i doszłam do wniosku, że to z powodu szczepień. Po kilku dniach już się prawie z nim żegnałam, bo do lekarza go wygonić graniczy z cudem. Po kilku dniach mój szanowny tatuś oświadczył, że jak mierzy sobie ręką na tętnicy, to jest OK, a to wysokie tętno pokazywała mu jego opaska sportowa. Nosz kurde! Nie wiem, czy bardziej się śmiać, czy wkurzać. No ale wracam do stanu luzu. 

Koleżanka córki z klasy zrobiła nieoficjalnie test na covid i wyszedł jej dodatni. Histeria, panika. Dzisiaj przyszła piątka dzieci do szkoły. Sama córce nie pozwoliłam iść, chociaż jest ozdrowieńcem. Dzisiaj koleżanka powtórzyła test w przychodni - wyszedł ujemny. Kamień z serca.

I takie różne przeszkadzacze mi w życiu kwitną. Żeby nie było za różowo, bo można się zrzygać z tej słodkości :P

22 listopada 2021 , Komentarze (38)

Tak mnie dzisiaj naszło na refleksje. Większość z tych lęków mam okiełznane, ale czasem coś się wykluje. Poznajmy się z naszymi demonami.

_

1. Lęk przed głodem. 

Niby naturalne, bo głód jest bolesny. Tak zostało urządzone, żeby nie umrzeć z głodu. Tyle, że głód (ale też inne potrzeby fizjologiczne!) odzywają się impulsowo. Tak jak skurcze przed porodem. Niezaspokojony głód słabnie. W zasadzie w głodzie nie ma nic złego. Bardziej już niebezpieczne jest zasłabnięcie. 

2. Lęk przed jedzeniem

Absurdalne, nie? Ale podczas odchudzania się zdarza. Każdy kęs jedzenia kojarzy się z kaloriami, z potencjalnym odkładaniem się tkanki tłuszczowej. W skrajnym przypadku (anoreksji) jedzenie jest wręcz czymś złym. 

3. Lęk przed tym, że zje się za szybko wszystko, co ma się zaplanowane i wieczorem będzie się głodnym.

To moja najczęstsza zmora. Kiedy mam określone posiłki mam tendencję odkładania wszystkiego co się da na wieczór. Wtedy mam pewność, że nie pójdę głodna spać. I że nie przekroczę przewidzianego limitu. Pomału oswajam ten problem, ale jeszcze we mnie tkwi.

4. Lęk przed zjedzeniem czegoś niedozwolonego.

Zwłaszcza przy różnych dietach restrykcyjnych. Nie wolno czekolady, nie wolno lodów, nie wolno czipsów czy frytek. Więc się o tym marzy. A jak skusi, to się płynie. Nie skończy się na kawałeczku czekolady, na jednym ciasteczku czy kilku frytkach. Raz złamane tabu zaowocuje pochłanianiem tego czegoś w sposób niekontrolowany. Tym bardziej, że znowu będzie to przecież zakazane. Antidotum dla tego lęku jest pozbycie się tabu. Dopuszczenie jedzenia tego, co się lubi. Nie będzie to już takim marzeniem.

5. Lęk przed kompulsem

Jest taka granica, której przerwanie to spuszczenie lawiny. Pozdrawiam wszystkie laski z bulimią. Ja nigdy nie potrafiłam wywołać wymiotów, dlatego kompulsy powodowały u mnie tycie. Dlaczego mamy kompulsy? Patrz punkt wcześniejszy. Bo stosujemy restrykcje. Bo nie wolno, a się chce, to można. Wiecie, jaki był mój największy absurd żywieniowy? Kompulsy na WO (diecie Dąbrowskiej). Jadłam takie ilości zielska, że naprawdę bałam się, że mi żołądek pęknie! Ciąża spożywcza i to jakiś 8 miesiąc. Potrafiłam wszamać kilka kilo warzyw! Na przykład 2 kg brukselki, 2 jabłka, grejpfeuta, pieczone cukinie, 2 kalarepki i 4 wielkie pomidory. Nie będę opisywać, co się działo rano. Ale parę razy udało mi się zatkać toaletę. I absurdem było to, że chudłam i to szybko! I ciągle byłam głodna. Nawet z tym 8-miesięcznym brzuchem. Rano stawał się płaski jak deska. Chore to było. Po WO było to samo, tylko już pchałam w siebie chleb czy inne paluszki. Nigdy więcej kompulsów. Grunt, to nie doprowadzać go głodu i niedożywienia .

6. Lęk przed sytością

Taki napełniony brzuch. Powinno dawać to zadowolenie, ale często w czasie odchudzania jest to odbierane negatywnie. Bo więcej w brzuchu, to więcej na wadze. Obecnie lubię mieć pełny brzuch i nie chcieć więcej. Ale kiedyś tak nie było.


7. Lęk przed końcem diety.

Bo co dalej? Dojeżdżasz do celu i nagle okazuje się, że nie wiadomo, jak żyć. Tak jak po skończeniu ostatniego sezonu serialu, czy serii książek (a propos ostatnio wsiąkłam w serię demoniczną P.Bretta). Koniec. Nie ma gdzie iść, czego się trzymać, o czym myśleć. Pozostaje fiksacja na temat tego, co było, albo tycie. Teraz tak nie mam, bo celem była dla mnie zmiana myślenia, stylu życia, nawyków. To się stopniowo dokonało i zgubienie nadwagi jest czymś drugorzędnym. 

8. Lęk przed schudnięciem. 

Kolejny absurd. Ale jakby się temu głębiej przyjrzeć... Bycie szczupłym jest ryzykowne. Staje się bardziej atrakcyjnym, podatnym na zainteresowanie, kimś widocznym. Na grubasa się nie patrzy, grubas jest anonimowy, może się schować. Otoczyć, obwarować. I nikt go nie skrzywdzi. Bycie szczupłym wymaga dużo odwagi. 

9. Lęk przed tyciem

Zjesz więcej niż miałaś? Oczywiście - zgrubniesz. Nagle w jednen dzień wszystko trafia szlag i przez noc zgromadzisz wszystkie spalone przez miesiące komórki tłuszczowe. Jasne! Dlatego już można podarować sobie ruch, zdrowe jedzenie, bo wszystko przepadło. I teraz to już bez żadnych obiekcji można żreć fastfoody i tony słodyczy zamiast posiłków. A, walić to odchudzanie! No. 

10. Lęk przed utratą kontroli. 

Heh. Też się bałam. Bardzo. Bo skąd można mieć pewność, że to już działa samo? Że nie poleci się po starych koleinach? No cóż, trzeba spróbować biorąc pod uwagę ryzyko. Mi się udało. Nie kontroluję kalorii, makr, nie ważę się codziennie i chudnę. Kieruję się głodem i apetytem. Działa. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że mogą być wpadki, pomyłki, potknięcia. Trudno, to się podniesie, poprawi koronę i sru dalej do przodu!

11. Lęk przed plusem na wadze. 

No i będzie plus. I będzie minus. I będzie zastój. Bo tak to działa. No ale plus boli w oczy i serce. Nie wiem, czy dlatego unikam ważenia. Możliwe. Jak się zważę za miesiąc, to będzie widać więcej. Uniknę chwilowych wahań. Tak, chyba tu też leży mój mały lęk.

12. Lęk przed... 

 Jakie jeszcze macie lęki?

P.S. Jeszcze jeden:

13. Lęk przed tym, żeby było coś dobrego w domu.

I trzeba wszystko zjeść. Bo od jutra ma nie być pokus

21 listopada 2021 , Komentarze (9)

Moja opiekunka dietetyczna uznała, że jem za mało. Mam jeść 2000 kcal niezależnie od tego, czy mam bardzo aktywny dzień, czy tylko siedzę i pachnę. Ona mądrą kobietą jest, więc jej posłucham. Słusznym jest, żeby moje tempo spadku nie było tak oszałamiające jak do tej pory. To niezdrowe po prostu. Nawet, jeśli waga stanie w miejscu, to płakać nie będę. Przyda mi się taka stabilizacja na niższym poziomie. Zresztą, prawdę pisząc, moja sylwetka jest obecnie zadowalająca. Lubię się taką. Nawet jeśli według wagi, jest jakaś nadwaga, to zupełnie tego nie widać. Jestem zgrabna. Po prostu mam bardziej napakowane nogi i biust. Tym lepiej, bo wyglądam bardziej kobieco. 

Teraz będę rzadziej się ważyć, bo moją dokładną wagę zostawiłam w chatce letniskowej. Więc najbliższe dokładne ważenie będzie na wiosnę, jak już skończą się nocne przymrozki. 

W razie W mam wagę "lusterkową", taką na której z trudem udaje się stanąć, ale coś tam waży. No i mam centymetr krawiecki oraz ubrania, które albo ładnie leżą, albo stają się ciasne, albo luźne. No a przede wszystkim mam lustro. 

Na obecnym etapie mi to wystarczy w zupełności.