Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 listopada 2021 , Komentarze (3)

Moje życie jest spokojne. Mam wewnętrzny komfort i to jest u mnie norma. Ale czasem wybucha jakaś bomba. Jakiś niepokój, niepewność, która wwierca się w mózg i nie pozwala się wyluzować. Nie mogę spać, jedzenie mi nie smakuje, chodzę rozkojarzona i nie mogę egzystować. Wszystko się psuje, nic nie cieszy. Dopóki sytuacja się nie ustabilizuje, nie zmieni lub nie znormalnieje, cały czas coś wisi nad głową. 

Tak było ostatnio, kiedy mój tato powiedział, że zaobserwował u siebie tachykardię, że ma w spoczynku tętno na poziomie 135-140. Oczywiście przekopałam internet i doszłam do wniosku, że to z powodu szczepień. Po kilku dniach już się prawie z nim żegnałam, bo do lekarza go wygonić graniczy z cudem. Po kilku dniach mój szanowny tatuś oświadczył, że jak mierzy sobie ręką na tętnicy, to jest OK, a to wysokie tętno pokazywała mu jego opaska sportowa. Nosz kurde! Nie wiem, czy bardziej się śmiać, czy wkurzać. No ale wracam do stanu luzu. 

Koleżanka córki z klasy zrobiła nieoficjalnie test na covid i wyszedł jej dodatni. Histeria, panika. Dzisiaj przyszła piątka dzieci do szkoły. Sama córce nie pozwoliłam iść, chociaż jest ozdrowieńcem. Dzisiaj koleżanka powtórzyła test w przychodni - wyszedł ujemny. Kamień z serca.

I takie różne przeszkadzacze mi w życiu kwitną. Żeby nie było za różowo, bo można się zrzygać z tej słodkości :P

22 listopada 2021 , Komentarze (38)

Tak mnie dzisiaj naszło na refleksje. Większość z tych lęków mam okiełznane, ale czasem coś się wykluje. Poznajmy się z naszymi demonami.

_

1. Lęk przed głodem. 

Niby naturalne, bo głód jest bolesny. Tak zostało urządzone, żeby nie umrzeć z głodu. Tyle, że głód (ale też inne potrzeby fizjologiczne!) odzywają się impulsowo. Tak jak skurcze przed porodem. Niezaspokojony głód słabnie. W zasadzie w głodzie nie ma nic złego. Bardziej już niebezpieczne jest zasłabnięcie. 

2. Lęk przed jedzeniem

Absurdalne, nie? Ale podczas odchudzania się zdarza. Każdy kęs jedzenia kojarzy się z kaloriami, z potencjalnym odkładaniem się tkanki tłuszczowej. W skrajnym przypadku (anoreksji) jedzenie jest wręcz czymś złym. 

3. Lęk przed tym, że zje się za szybko wszystko, co ma się zaplanowane i wieczorem będzie się głodnym.

To moja najczęstsza zmora. Kiedy mam określone posiłki mam tendencję odkładania wszystkiego co się da na wieczór. Wtedy mam pewność, że nie pójdę głodna spać. I że nie przekroczę przewidzianego limitu. Pomału oswajam ten problem, ale jeszcze we mnie tkwi.

4. Lęk przed zjedzeniem czegoś niedozwolonego.

Zwłaszcza przy różnych dietach restrykcyjnych. Nie wolno czekolady, nie wolno lodów, nie wolno czipsów czy frytek. Więc się o tym marzy. A jak skusi, to się płynie. Nie skończy się na kawałeczku czekolady, na jednym ciasteczku czy kilku frytkach. Raz złamane tabu zaowocuje pochłanianiem tego czegoś w sposób niekontrolowany. Tym bardziej, że znowu będzie to przecież zakazane. Antidotum dla tego lęku jest pozbycie się tabu. Dopuszczenie jedzenia tego, co się lubi. Nie będzie to już takim marzeniem.

5. Lęk przed kompulsem

Jest taka granica, której przerwanie to spuszczenie lawiny. Pozdrawiam wszystkie laski z bulimią. Ja nigdy nie potrafiłam wywołać wymiotów, dlatego kompulsy powodowały u mnie tycie. Dlaczego mamy kompulsy? Patrz punkt wcześniejszy. Bo stosujemy restrykcje. Bo nie wolno, a się chce, to można. Wiecie, jaki był mój największy absurd żywieniowy? Kompulsy na WO (diecie Dąbrowskiej). Jadłam takie ilości zielska, że naprawdę bałam się, że mi żołądek pęknie! Ciąża spożywcza i to jakiś 8 miesiąc. Potrafiłam wszamać kilka kilo warzyw! Na przykład 2 kg brukselki, 2 jabłka, grejpfeuta, pieczone cukinie, 2 kalarepki i 4 wielkie pomidory. Nie będę opisywać, co się działo rano. Ale parę razy udało mi się zatkać toaletę. I absurdem było to, że chudłam i to szybko! I ciągle byłam głodna. Nawet z tym 8-miesięcznym brzuchem. Rano stawał się płaski jak deska. Chore to było. Po WO było to samo, tylko już pchałam w siebie chleb czy inne paluszki. Nigdy więcej kompulsów. Grunt, to nie doprowadzać go głodu i niedożywienia .

6. Lęk przed sytością

Taki napełniony brzuch. Powinno dawać to zadowolenie, ale często w czasie odchudzania jest to odbierane negatywnie. Bo więcej w brzuchu, to więcej na wadze. Obecnie lubię mieć pełny brzuch i nie chcieć więcej. Ale kiedyś tak nie było.


7. Lęk przed końcem diety.

Bo co dalej? Dojeżdżasz do celu i nagle okazuje się, że nie wiadomo, jak żyć. Tak jak po skończeniu ostatniego sezonu serialu, czy serii książek (a propos ostatnio wsiąkłam w serię demoniczną P.Bretta). Koniec. Nie ma gdzie iść, czego się trzymać, o czym myśleć. Pozostaje fiksacja na temat tego, co było, albo tycie. Teraz tak nie mam, bo celem była dla mnie zmiana myślenia, stylu życia, nawyków. To się stopniowo dokonało i zgubienie nadwagi jest czymś drugorzędnym. 

8. Lęk przed schudnięciem. 

Kolejny absurd. Ale jakby się temu głębiej przyjrzeć... Bycie szczupłym jest ryzykowne. Staje się bardziej atrakcyjnym, podatnym na zainteresowanie, kimś widocznym. Na grubasa się nie patrzy, grubas jest anonimowy, może się schować. Otoczyć, obwarować. I nikt go nie skrzywdzi. Bycie szczupłym wymaga dużo odwagi. 

9. Lęk przed tyciem

Zjesz więcej niż miałaś? Oczywiście - zgrubniesz. Nagle w jednen dzień wszystko trafia szlag i przez noc zgromadzisz wszystkie spalone przez miesiące komórki tłuszczowe. Jasne! Dlatego już można podarować sobie ruch, zdrowe jedzenie, bo wszystko przepadło. I teraz to już bez żadnych obiekcji można żreć fastfoody i tony słodyczy zamiast posiłków. A, walić to odchudzanie! No. 

10. Lęk przed utratą kontroli. 

Heh. Też się bałam. Bardzo. Bo skąd można mieć pewność, że to już działa samo? Że nie poleci się po starych koleinach? No cóż, trzeba spróbować biorąc pod uwagę ryzyko. Mi się udało. Nie kontroluję kalorii, makr, nie ważę się codziennie i chudnę. Kieruję się głodem i apetytem. Działa. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że mogą być wpadki, pomyłki, potknięcia. Trudno, to się podniesie, poprawi koronę i sru dalej do przodu!

11. Lęk przed plusem na wadze. 

No i będzie plus. I będzie minus. I będzie zastój. Bo tak to działa. No ale plus boli w oczy i serce. Nie wiem, czy dlatego unikam ważenia. Możliwe. Jak się zważę za miesiąc, to będzie widać więcej. Uniknę chwilowych wahań. Tak, chyba tu też leży mój mały lęk.

12. Lęk przed... 

 Jakie jeszcze macie lęki?

P.S. Jeszcze jeden:

13. Lęk przed tym, żeby było coś dobrego w domu.

I trzeba wszystko zjeść. Bo od jutra ma nie być pokus

21 listopada 2021 , Komentarze (9)

Moja opiekunka dietetyczna uznała, że jem za mało. Mam jeść 2000 kcal niezależnie od tego, czy mam bardzo aktywny dzień, czy tylko siedzę i pachnę. Ona mądrą kobietą jest, więc jej posłucham. Słusznym jest, żeby moje tempo spadku nie było tak oszałamiające jak do tej pory. To niezdrowe po prostu. Nawet, jeśli waga stanie w miejscu, to płakać nie będę. Przyda mi się taka stabilizacja na niższym poziomie. Zresztą, prawdę pisząc, moja sylwetka jest obecnie zadowalająca. Lubię się taką. Nawet jeśli według wagi, jest jakaś nadwaga, to zupełnie tego nie widać. Jestem zgrabna. Po prostu mam bardziej napakowane nogi i biust. Tym lepiej, bo wyglądam bardziej kobieco. 

Teraz będę rzadziej się ważyć, bo moją dokładną wagę zostawiłam w chatce letniskowej. Więc najbliższe dokładne ważenie będzie na wiosnę, jak już skończą się nocne przymrozki. 

W razie W mam wagę "lusterkową", taką na której z trudem udaje się stanąć, ale coś tam waży. No i mam centymetr krawiecki oraz ubrania, które albo ładnie leżą, albo stają się ciasne, albo luźne. No a przede wszystkim mam lustro. 

Na obecnym etapie mi to wystarczy w zupełności. 

14 listopada 2021 , Komentarze (1)

Wszystko pięknie, ładnie, waga sobie spada, aż tu nagle ZONK (pamięta ktoś jeszcze zonka z "idź na całość"?). Albo zerowy spadek, albo (Boże uchowaj!) wzrost. I co wtedy? 

1) Jeśli dieta była OK, jeśli nie podjadałam w nieograniczony sposób czegoś, co gdzieś tam znikało i nie wiadomo kiedy i ile tego wpadło, to nic nie robię. Czekam, obserwuję. 

Zauważyłam, że nie tylko zależy to od dnia: 

  • nagromadzenie wody (bo cykl, bo słone jedzonko)
  • nagromadzenie masy pokarmowej w jelitach (obfitsze, niekoniecznie bardziej tuczące jedzenie)
  • przeziębienie
  • czasowe opuchlizny
  • po większych treningach 

ale też od takiego głupiego czynnika, jak ustawienie wagi. Ostatnio miałam poważny problem ze znalezieniem takiego miejsca w domu, żeby było twarde, równe, stabilne i nieuginające się. W zależności od ustawienia wagi miałam wahania do 4 kg! Stawianie wagi za każdym razem w tym samym miejscu jest jakimś rozwiązaniem, ale to "to samo miejsce" też może ulec zmianie zgodnie z zasadą, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki (Heraklit z Efezu). 

Więc czekam. Tydzień, dwa i obserwuję. Jeśli nie rośnie sukcesywnie, to znaczy, że to czasowy zastój i nie trzeba z tym robić NIC.

_________________________________________________________________________________

2) Jeśli mimo czekania waga stoi jak zaklęta i nic się nie zmienia, to może oznaczać dwie rzeczy:

  • albo doszłam do PPM dla mojej AKTUALNEJ masy ciała. I wtedy albo poprzestaję na tym, ciesząc się swoją nową zgrabną sylwetką, albo, jeśli jestem jeszcze niezadowolona ze stanu obecnego, to delikatnie redukuję przyswajane jedzonko. Jest to czas, żeby poobliczać, poanalizować - ile i czego wcinam i z czego mogłabym zrezygnować bez szkody dla zdrowia. Można też zwiększyć wysiłek fizyczny, chociaż to akurat nie jest rozwiązanie dla mnie. Bo tyle co mam ruchu, to ho ho ho! I wystarczy. Więc micha.
  • albo stało się coś takiego, że organizm dostosował się do mniejszej podaży jedzonka. To się dzieje zwłaszcza przy niskokalorycznych dietach, ale w każdym przypadku może się zdarzyć. Po prostu, mądre ciałko doszło do wniosku, że dają mniej papu, więc trzeba oszczędzać. Co wtedy? Noooo... wtedy jest czas na UCZTĘ! Nie ścinamy kalorii, ZWIĘKSZAMY podaż! Czyli cheat meale, cheat daye! Trzeba zjeść więcej niż trzeba :P To  oczywiście brzmi bardzo zachęcająco i ma bardzo wielki sens, ale kryje się w tym ryzyko. Żeby te cheat meale nie zostały już na zawsze, hehehe. Dzień, dwa, góra trzy. A potem wracamy na redukcję. Dokładnie taką samą, jak wcześniej, bez żadnych modyfikacji. Powinno ruszyć znowu z kopyta.

____________________________________________________________________________________

3) No, pozostaje trzecia ewentualność. Gdzieś coś przemycam, coś, czego nie zauważam jako posiłek, ale co się gromadzi. 

Trzeba wziąć pod lupę michę i zastanowić się, czy nie wpada coś między posiłkami. U mnie często wpada. Na razie bez odbicia na tempie chudnięcia, ale ten punkt muszę mieć na uwadze. Bo jak coś się poślizgnie, to właśnie tu.

11 listopada 2021 , Komentarze (7)

Wkurza mnie szukanie dobra i zła w jedzeniu. Nazywanie 'grzechami' zjedzenie czegoś 'niedozwolonego', stosowanie kar i nagród. Z drugiej strony, istnieją pewne zasady zdowego odżywiania i notoryczne ich łamanie będzie prowadziło do chorób, w tym otyłości. Ale z punktu widzenia mojego światopoglądu, wygląda to nieco inaczej, niż powszechnie się to podczas odchudzania traktuje.

Z mojego punktu widzenia, nie ma żadnych zakazów. Są jednak 3 kategorie sytuacji żywieniowych. 

1. Wszystko OK. Nie dzieje się nic złego. Nie ma co się nad tym rozwodzić - przechodzę do porządku dziennego.

- jednorazowe imprezy, obiady zapraszane itp. 

- mam ochotę na jakąś przekąskę, kawałek czekolady, ciasteczko, cukierka, lampkę wina, likier itp. Po treningu, po posiłku, nie zamiast, nie z głodu i nie żeby sobie coś rekompensować. 

2. ŻÓŁTE ŚWIATŁO. Trzeba zwrócić uwagę, trzymać rękę na pulsie.

- dłuższe wyjazdy z posiłkami serwowanymi. Jeśli jest możliwość, to będę spośród tego wybierać zdrowe i pełnobiałkowe warianty. Jeśli nie, będę jeść, co dają, ale trzeba uważać.

- choroba, kwarantanna, kontuzje, unieruchomienie. Będę odczuwała głód odstawienia (ruch to endorfiny). Będę więc chciała to jakoś wypełnić. I muszę uważać, żeby nie zapychać tego pożywieniem.

- Stres, przytłaczające sytuacje, tragedie, załamanie. Zwykle reaguję totalnym brakiem apetytu na powyższe, no ale trzeba uważać.

- większa ilość węglowodanów w diecie. Bo tak się może zdarzyć. Po węglach szybko chce się jeść. Muszę dbać o to, żeby nie lekceważyć białka. 

- zastoje lub zwyżki na wadze. To nic złego, ale muszę uważać. Nie chodzi o to, żeby szybko zwiększać redukcję. Chodzi o to, żeby Broń Boże tego nie robić. Obserwować. 

- Alkohol. W ilościach powodujących utratę normalnego stanu świadomości i potrzebę jedzenia. Koniecznie mieć wtedy jedzenie pod kontrolą.

3. CZERWONA LAMPKA - zawróć, jeśli to możliwe.

Jeśli pomimo żółtych światełek nie zareaguję, zlekceważę sygnały i zdarzy się obżarstwo, kompuls.

Ważne, żeby nie podejść do tego tak:

"jestem beznadziejna, zawaliłam, teraz to już wszystko jedno, będę żreć słodycze i olewam ruch - do końca życia będę już gruba"

Ani tak:

"Zajdłam chyba z 5000 kcal. Więc teraz muszę to odpracować. Codziennie odcinam dodatkowo 500 czy 1000 kcal."

Tylko tak:

"Zdarzyło się. To normalne, że nie czuję się z tym dobrze. To znak, że podświadomie wiem, że tą drogą nie powinnam iść. Nie wolno mi głodzić się, pokutować. Wszystkie kalorie się spali. Zdrowy, intuicyjny tryb życia sam powoduje spalanie nadmiaru tłuszczu, więc jeśli takowy się odłożył, wracam do normalności. Tym bardziej powinnam na przyszłość uważać na żółte światełka. Było, minęło, traktuję to jako epizod.".

6 listopada 2021 , Komentarze (5)

W mojej historii odchudzania przeszłam przez wiele etapów. Wiele diet. Były głodówki, były niskotłuszczowe, Cambridge, Dąbrowska, vitaliowa, krótkie epizody kapuścianej, 811, dieta bez diety, tylko z codziennymi półmaratonami. I tak dalej. Już nie spamiętam, ile tego było. Zawsze było hurra, zawsze osiągałam sukces i zawsze wracałam do jedzenia emocjonalnego, nagradzania się jedzeniem, do źródeł, powodów, tym szybciej im szybszy był spadek, im bardziej restrykcyjna była dieta, im bardziej brakowało mi tego, czego sobie musiałam odmawiać. To całkowicie normalne i nie odkrywam Ameryki. Co jeszcze. Każda z tych diet miała bardzo restrykcyjne zasady. Nienaruszalne. "Jak zjem gram cukru więcej, to wyłączy się ketoza". Czy inne "odżywianie wewnętrzne". "Nie wolno jeść tego, tamtego, sramtego". "Jeśli mam ochotę na kremówkę, to mam odliczyć kalorie i do jutra wieczora nic nie jeść poza sałatą i ogórkami, a najlepiej zamiast kremówki zjeść kawałki marchewki i selera naciowego. Oczywiście marchewka i seler naciowy zaspokoją mój smak na kremówkę i będą równie pyszne. Pierdu-pierdu. Nie. Nie będą. Bo kremówka to kremówka, bo na cofee-breaku na konferencji były kremówki i wszyscy jedli, a ja te moje pieprzone marchewki i seler. Nosz kur..., nie. 

Co jeszcze było nie tak? Ciągła kontrola. Liczenie, świętowanie 'sukcesów' i opłakiwanie 'porażek'. Oczywiście 'porażka' to była zwyżka na wadze. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w danym dniu będę ważyć o pół kilo czy 200 g więcej czy mniej. Były dziurki w pasku i stres stulecia, jeśli się na daną dziurkę nie dopinałam. W oczach miałam wagę i przelicznik kalorii. Zbierając przy drodze dzikie maliny, liczyłam je i przekalkulowywałam na kilokalorie. 

Fiksacja. 

Pierwsza i ostatnia myśl w każdym dniu dotyczyła wagi, cyferek, centymetrów. 

Odliczałam dni do jakichś wydarzeń tym, ile wtedy będę ważyć. W krańcowej sytuacji nie można było ze mną o niczym innym rozmawiać, jak tylko o odchudzaniu, kaloriach i teoriach. 

____________________________

Pisałam o tym na początku obecnego mojego powrotu na Vitalię i powtórzę to jeszcze raz:

Są osoby, które nigdy w życiu nie miały nadwagi. To nie są wyjątki, takich osób jest przeważająca większość na świecie. Te osoby nie liczą stosunków BTW, nie ważą się codziennie, nawet nie ważą się co tydzień, nie liczą kalorii, nie odmawiają sobie kremówki. Dlaczego więc nie stać się kimś takim? Od tej chwili. Z tą zwyżką, którą mam. Podpatrzeć tych ludzi, ich życie, naśladować. Kiedyś w podstawówce podobało mi się pismo jednej koleżanki. Kiedy pożyczyła mi zeszyt, położyłam kalkę techniczną na jej notatkach i kalkowałam. Po kilku stronach moja ręka i MÓJ MÓZG załapały schemat. Bez patrzenia mogłam pisać jej pismem. Taka zabawa dziecinna, ale pokazuje, że można. Nie stanę się Magdą pisząc jak Magda. Nie stanę się Kasią prowadząc styl życia Kasi. Tym bardziej, że mogę jedno i drugie modyfikować, zmieniać, dodawać do literek ozdobniki, czy zmieniać "s" na takie bez dziubka, bo takie mi się bardziej podoba. Ogólne zasady są zachowane, reszta to pole do popisu.

Wracając do diety, czy sposobu odżywiania. Wiem, że podstawą jest jeść. Zdrowo i odżywczo. Nie wolno mi się głodzić, czy redukować ważnych składników (białko, tłuszcze są święte). Tak było na początku. 

A teraz, zawsze i na wieki wieków mam prawo o tym zapomnieć, bo to już mój mózg sam wybierze spośród wielu składników na szwedzkim stole. 

Teraz tak. Od miesiąca nie policzyłam kalorii w żadnym wkładanym do ust kęsie. A to wykres wagi (ostatnio ważyłam się co 2 tygodnie):

I tyle w temacie. 

5 listopada 2021 , Komentarze (23)

Pochylam się dziś nad tłuszczem. Kiedyś, za dawnych czasów stosowałam dietę niskotłuszczową. No, pierwsza moja dieta to była w ogóle nisko-wszystko i doprowadziła mnie do wyniszczenia i anoreksji. Ale wtedy miałam 16 lat i byłam bardzo zdesperowana i głupia. 

Kolejna moja niskotłuszczowa dieta dała mi szybki i wysoki spadek. Jadłam sporo, wtedy jeszcze mięso, chude, warzywa, węgle. W pół roku schudłam i... zaczęły się problemy hormonalne. Które leczyłam jeszcze długo. Na szczęście mam tak cudowny organizm, że udało się mu wrócić do zdrowia pomimo mojej głupoty.

Moja córka chudła powoli, 2 i pół roku jej zajęło, nie falami, sukcesywnie. Praktycznie bez żadnej aktywności poza tańcami - i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie zaczęła na pewnym etapie ograniczać tłuszczu w diecie. Efekt? Kamica woreczka żółciowego. Stan ostry, operacja na cito. Udało się znaleźć lekarza, który wyleczył ją lekami, długo i z tykającą bombą pod tyłkiem. Woreczek ma, ale prawie 10 tysięcy poszło na wizyty, badania i leki. To jednak nic w porównaniu do stresu, bólu i niepewności. Teraz ma przykazane 2 łyżki oliwy dziennie. 

Tak więc, jeśli redukcja, to broń Boże z tłuszczu. Jeśli cokolwiek ciąć, to niepotrzebne puste węgle. Oczywiście z zachowaniem tych złożonych. 

5 listopada 2021 , Komentarze (59)

Znowu kontrowersyjny tytuł, prawda? Przecież wszyscy wiedzą, że nadmiar tkanki tłuszczowej jest niebezpieczny dla zdrowia, a odchudzanie to samo dobro. A jednak nie.

Na czym polega sam proces odchudzania?

Spalanie nagromadzonego tłuszczu. To wszyscy wiemy. Ale czym jest to paliwo dla organizmu? To jest tak, jakbyśmy jedli słoninę i smalec! Robiliście sobie kiedyś badania podczas silnej redukcji? Bo ja tak. Cholesterol wyszedł mi kosmicznie wysoki. Lekarka mi mówi, że mam ograniczyć tłuszcze w diecie. A moja dieta była prawie całkiem beztłuszczowa! Czym jest takie żywienie się smalcem? Zatykaniem żył, obciążaniem serca. Ponadto w tkance tłuszczowej gromadzone są wszelkie toksyny i zanieczyszczenia. Podczas odchudzania są uwalniane do organizmu.

Nie twierdzę, że należy zaprzestać redukcji. Piszę to tylko żeby o tym nie zapominać.

3 listopada 2021 , Komentarze (27)

Czy jesteś typem człowieka, który wystawiony na pastwę losu, będzie walczył o swoje miejsce, będzie się rozpychał łokciami, bił się, awanturował? Czy tak, jak ja, wolisz się usunąć, zniknąć, zakryć, uciec i zaszyć w swojej ciepłej i przytulnej jamce, gdzie nikt prócz najbliższych nie ma dostępu?

No więc to daje tkanka tłuszczowa. Robi człowieka niewidzialnym. Człowiek wtapia się w krajobraz i znika. Grubego zostawią w spokoju. Odejdą. A ten otuli się tłuszczem jak pierzynką i odseparuje od wszelkiego zła. Tłuszcz daje bezpieczeństwo. Grzeje i obejmuje. Izoluje. Nikt nie przebije się przez tę warstwę ochronną. 

Kiedyś czytałam jakąś książkę, w której autor opisywał swojego kota. Kot żył sobie spokojnie u niego, wychodził do ogródka, gdzie nic mu nie groziło i robił się z dnia na dzień coraz bardziej spasionym kotem. Aż pewnego razu do ogródka wpadł pies. Pies, jak to pies, zobaczył kota i rzucił się na niego. Kot po chwili osłupienia zaczął uciekać ile sił w grubiutkich nóżkach do domu. W ostatniej chwili zdążył, bo sadełko nie pozwoliło mu na szybki bieg. Od tej pory kot zaczął chudnąć sam z siebie. Bez ograniczania jedzenia, bez żadnych diet. Co się zmieniło? Zmieniła się w kocim mózgu definicja bezpieczeństwa.

.

3 listopada 2021 , Komentarze (4)

5) Wpieprzanie pożywienia zamiast smakowania i delektowania się.