Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 listopada 2021 , Komentarze (1)

Wszystko pięknie, ładnie, waga sobie spada, aż tu nagle ZONK (pamięta ktoś jeszcze zonka z "idź na całość"?). Albo zerowy spadek, albo (Boże uchowaj!) wzrost. I co wtedy? 

1) Jeśli dieta była OK, jeśli nie podjadałam w nieograniczony sposób czegoś, co gdzieś tam znikało i nie wiadomo kiedy i ile tego wpadło, to nic nie robię. Czekam, obserwuję. 

Zauważyłam, że nie tylko zależy to od dnia: 

  • nagromadzenie wody (bo cykl, bo słone jedzonko)
  • nagromadzenie masy pokarmowej w jelitach (obfitsze, niekoniecznie bardziej tuczące jedzenie)
  • przeziębienie
  • czasowe opuchlizny
  • po większych treningach 

ale też od takiego głupiego czynnika, jak ustawienie wagi. Ostatnio miałam poważny problem ze znalezieniem takiego miejsca w domu, żeby było twarde, równe, stabilne i nieuginające się. W zależności od ustawienia wagi miałam wahania do 4 kg! Stawianie wagi za każdym razem w tym samym miejscu jest jakimś rozwiązaniem, ale to "to samo miejsce" też może ulec zmianie zgodnie z zasadą, że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki (Heraklit z Efezu). 

Więc czekam. Tydzień, dwa i obserwuję. Jeśli nie rośnie sukcesywnie, to znaczy, że to czasowy zastój i nie trzeba z tym robić NIC.

_________________________________________________________________________________

2) Jeśli mimo czekania waga stoi jak zaklęta i nic się nie zmienia, to może oznaczać dwie rzeczy:

  • albo doszłam do PPM dla mojej AKTUALNEJ masy ciała. I wtedy albo poprzestaję na tym, ciesząc się swoją nową zgrabną sylwetką, albo, jeśli jestem jeszcze niezadowolona ze stanu obecnego, to delikatnie redukuję przyswajane jedzonko. Jest to czas, żeby poobliczać, poanalizować - ile i czego wcinam i z czego mogłabym zrezygnować bez szkody dla zdrowia. Można też zwiększyć wysiłek fizyczny, chociaż to akurat nie jest rozwiązanie dla mnie. Bo tyle co mam ruchu, to ho ho ho! I wystarczy. Więc micha.
  • albo stało się coś takiego, że organizm dostosował się do mniejszej podaży jedzonka. To się dzieje zwłaszcza przy niskokalorycznych dietach, ale w każdym przypadku może się zdarzyć. Po prostu, mądre ciałko doszło do wniosku, że dają mniej papu, więc trzeba oszczędzać. Co wtedy? Noooo... wtedy jest czas na UCZTĘ! Nie ścinamy kalorii, ZWIĘKSZAMY podaż! Czyli cheat meale, cheat daye! Trzeba zjeść więcej niż trzeba :P To  oczywiście brzmi bardzo zachęcająco i ma bardzo wielki sens, ale kryje się w tym ryzyko. Żeby te cheat meale nie zostały już na zawsze, hehehe. Dzień, dwa, góra trzy. A potem wracamy na redukcję. Dokładnie taką samą, jak wcześniej, bez żadnych modyfikacji. Powinno ruszyć znowu z kopyta.

____________________________________________________________________________________

3) No, pozostaje trzecia ewentualność. Gdzieś coś przemycam, coś, czego nie zauważam jako posiłek, ale co się gromadzi. 

Trzeba wziąć pod lupę michę i zastanowić się, czy nie wpada coś między posiłkami. U mnie często wpada. Na razie bez odbicia na tempie chudnięcia, ale ten punkt muszę mieć na uwadze. Bo jak coś się poślizgnie, to właśnie tu.

11 listopada 2021 , Komentarze (7)

Wkurza mnie szukanie dobra i zła w jedzeniu. Nazywanie 'grzechami' zjedzenie czegoś 'niedozwolonego', stosowanie kar i nagród. Z drugiej strony, istnieją pewne zasady zdowego odżywiania i notoryczne ich łamanie będzie prowadziło do chorób, w tym otyłości. Ale z punktu widzenia mojego światopoglądu, wygląda to nieco inaczej, niż powszechnie się to podczas odchudzania traktuje.

Z mojego punktu widzenia, nie ma żadnych zakazów. Są jednak 3 kategorie sytuacji żywieniowych. 

1. Wszystko OK. Nie dzieje się nic złego. Nie ma co się nad tym rozwodzić - przechodzę do porządku dziennego.

- jednorazowe imprezy, obiady zapraszane itp. 

- mam ochotę na jakąś przekąskę, kawałek czekolady, ciasteczko, cukierka, lampkę wina, likier itp. Po treningu, po posiłku, nie zamiast, nie z głodu i nie żeby sobie coś rekompensować. 

2. ŻÓŁTE ŚWIATŁO. Trzeba zwrócić uwagę, trzymać rękę na pulsie.

- dłuższe wyjazdy z posiłkami serwowanymi. Jeśli jest możliwość, to będę spośród tego wybierać zdrowe i pełnobiałkowe warianty. Jeśli nie, będę jeść, co dają, ale trzeba uważać.

- choroba, kwarantanna, kontuzje, unieruchomienie. Będę odczuwała głód odstawienia (ruch to endorfiny). Będę więc chciała to jakoś wypełnić. I muszę uważać, żeby nie zapychać tego pożywieniem.

- Stres, przytłaczające sytuacje, tragedie, załamanie. Zwykle reaguję totalnym brakiem apetytu na powyższe, no ale trzeba uważać.

- większa ilość węglowodanów w diecie. Bo tak się może zdarzyć. Po węglach szybko chce się jeść. Muszę dbać o to, żeby nie lekceważyć białka. 

- zastoje lub zwyżki na wadze. To nic złego, ale muszę uważać. Nie chodzi o to, żeby szybko zwiększać redukcję. Chodzi o to, żeby Broń Boże tego nie robić. Obserwować. 

- Alkohol. W ilościach powodujących utratę normalnego stanu świadomości i potrzebę jedzenia. Koniecznie mieć wtedy jedzenie pod kontrolą.

3. CZERWONA LAMPKA - zawróć, jeśli to możliwe.

Jeśli pomimo żółtych światełek nie zareaguję, zlekceważę sygnały i zdarzy się obżarstwo, kompuls.

Ważne, żeby nie podejść do tego tak:

"jestem beznadziejna, zawaliłam, teraz to już wszystko jedno, będę żreć słodycze i olewam ruch - do końca życia będę już gruba"

Ani tak:

"Zajdłam chyba z 5000 kcal. Więc teraz muszę to odpracować. Codziennie odcinam dodatkowo 500 czy 1000 kcal."

Tylko tak:

"Zdarzyło się. To normalne, że nie czuję się z tym dobrze. To znak, że podświadomie wiem, że tą drogą nie powinnam iść. Nie wolno mi głodzić się, pokutować. Wszystkie kalorie się spali. Zdrowy, intuicyjny tryb życia sam powoduje spalanie nadmiaru tłuszczu, więc jeśli takowy się odłożył, wracam do normalności. Tym bardziej powinnam na przyszłość uważać na żółte światełka. Było, minęło, traktuję to jako epizod.".

6 listopada 2021 , Komentarze (5)

W mojej historii odchudzania przeszłam przez wiele etapów. Wiele diet. Były głodówki, były niskotłuszczowe, Cambridge, Dąbrowska, vitaliowa, krótkie epizody kapuścianej, 811, dieta bez diety, tylko z codziennymi półmaratonami. I tak dalej. Już nie spamiętam, ile tego było. Zawsze było hurra, zawsze osiągałam sukces i zawsze wracałam do jedzenia emocjonalnego, nagradzania się jedzeniem, do źródeł, powodów, tym szybciej im szybszy był spadek, im bardziej restrykcyjna była dieta, im bardziej brakowało mi tego, czego sobie musiałam odmawiać. To całkowicie normalne i nie odkrywam Ameryki. Co jeszcze. Każda z tych diet miała bardzo restrykcyjne zasady. Nienaruszalne. "Jak zjem gram cukru więcej, to wyłączy się ketoza". Czy inne "odżywianie wewnętrzne". "Nie wolno jeść tego, tamtego, sramtego". "Jeśli mam ochotę na kremówkę, to mam odliczyć kalorie i do jutra wieczora nic nie jeść poza sałatą i ogórkami, a najlepiej zamiast kremówki zjeść kawałki marchewki i selera naciowego. Oczywiście marchewka i seler naciowy zaspokoją mój smak na kremówkę i będą równie pyszne. Pierdu-pierdu. Nie. Nie będą. Bo kremówka to kremówka, bo na cofee-breaku na konferencji były kremówki i wszyscy jedli, a ja te moje pieprzone marchewki i seler. Nosz kur..., nie. 

Co jeszcze było nie tak? Ciągła kontrola. Liczenie, świętowanie 'sukcesów' i opłakiwanie 'porażek'. Oczywiście 'porażka' to była zwyżka na wadze. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w danym dniu będę ważyć o pół kilo czy 200 g więcej czy mniej. Były dziurki w pasku i stres stulecia, jeśli się na daną dziurkę nie dopinałam. W oczach miałam wagę i przelicznik kalorii. Zbierając przy drodze dzikie maliny, liczyłam je i przekalkulowywałam na kilokalorie. 

Fiksacja. 

Pierwsza i ostatnia myśl w każdym dniu dotyczyła wagi, cyferek, centymetrów. 

Odliczałam dni do jakichś wydarzeń tym, ile wtedy będę ważyć. W krańcowej sytuacji nie można było ze mną o niczym innym rozmawiać, jak tylko o odchudzaniu, kaloriach i teoriach. 

____________________________

Pisałam o tym na początku obecnego mojego powrotu na Vitalię i powtórzę to jeszcze raz:

Są osoby, które nigdy w życiu nie miały nadwagi. To nie są wyjątki, takich osób jest przeważająca większość na świecie. Te osoby nie liczą stosunków BTW, nie ważą się codziennie, nawet nie ważą się co tydzień, nie liczą kalorii, nie odmawiają sobie kremówki. Dlaczego więc nie stać się kimś takim? Od tej chwili. Z tą zwyżką, którą mam. Podpatrzeć tych ludzi, ich życie, naśladować. Kiedyś w podstawówce podobało mi się pismo jednej koleżanki. Kiedy pożyczyła mi zeszyt, położyłam kalkę techniczną na jej notatkach i kalkowałam. Po kilku stronach moja ręka i MÓJ MÓZG załapały schemat. Bez patrzenia mogłam pisać jej pismem. Taka zabawa dziecinna, ale pokazuje, że można. Nie stanę się Magdą pisząc jak Magda. Nie stanę się Kasią prowadząc styl życia Kasi. Tym bardziej, że mogę jedno i drugie modyfikować, zmieniać, dodawać do literek ozdobniki, czy zmieniać "s" na takie bez dziubka, bo takie mi się bardziej podoba. Ogólne zasady są zachowane, reszta to pole do popisu.

Wracając do diety, czy sposobu odżywiania. Wiem, że podstawą jest jeść. Zdrowo i odżywczo. Nie wolno mi się głodzić, czy redukować ważnych składników (białko, tłuszcze są święte). Tak było na początku. 

A teraz, zawsze i na wieki wieków mam prawo o tym zapomnieć, bo to już mój mózg sam wybierze spośród wielu składników na szwedzkim stole. 

Teraz tak. Od miesiąca nie policzyłam kalorii w żadnym wkładanym do ust kęsie. A to wykres wagi (ostatnio ważyłam się co 2 tygodnie):

I tyle w temacie. 

5 listopada 2021 , Komentarze (23)

Pochylam się dziś nad tłuszczem. Kiedyś, za dawnych czasów stosowałam dietę niskotłuszczową. No, pierwsza moja dieta to była w ogóle nisko-wszystko i doprowadziła mnie do wyniszczenia i anoreksji. Ale wtedy miałam 16 lat i byłam bardzo zdesperowana i głupia. 

Kolejna moja niskotłuszczowa dieta dała mi szybki i wysoki spadek. Jadłam sporo, wtedy jeszcze mięso, chude, warzywa, węgle. W pół roku schudłam i... zaczęły się problemy hormonalne. Które leczyłam jeszcze długo. Na szczęście mam tak cudowny organizm, że udało się mu wrócić do zdrowia pomimo mojej głupoty.

Moja córka chudła powoli, 2 i pół roku jej zajęło, nie falami, sukcesywnie. Praktycznie bez żadnej aktywności poza tańcami - i byłoby wszystko dobrze, gdyby nie zaczęła na pewnym etapie ograniczać tłuszczu w diecie. Efekt? Kamica woreczka żółciowego. Stan ostry, operacja na cito. Udało się znaleźć lekarza, który wyleczył ją lekami, długo i z tykającą bombą pod tyłkiem. Woreczek ma, ale prawie 10 tysięcy poszło na wizyty, badania i leki. To jednak nic w porównaniu do stresu, bólu i niepewności. Teraz ma przykazane 2 łyżki oliwy dziennie. 

Tak więc, jeśli redukcja, to broń Boże z tłuszczu. Jeśli cokolwiek ciąć, to niepotrzebne puste węgle. Oczywiście z zachowaniem tych złożonych. 

5 listopada 2021 , Komentarze (59)

Znowu kontrowersyjny tytuł, prawda? Przecież wszyscy wiedzą, że nadmiar tkanki tłuszczowej jest niebezpieczny dla zdrowia, a odchudzanie to samo dobro. A jednak nie.

Na czym polega sam proces odchudzania?

Spalanie nagromadzonego tłuszczu. To wszyscy wiemy. Ale czym jest to paliwo dla organizmu? To jest tak, jakbyśmy jedli słoninę i smalec! Robiliście sobie kiedyś badania podczas silnej redukcji? Bo ja tak. Cholesterol wyszedł mi kosmicznie wysoki. Lekarka mi mówi, że mam ograniczyć tłuszcze w diecie. A moja dieta była prawie całkiem beztłuszczowa! Czym jest takie żywienie się smalcem? Zatykaniem żył, obciążaniem serca. Ponadto w tkance tłuszczowej gromadzone są wszelkie toksyny i zanieczyszczenia. Podczas odchudzania są uwalniane do organizmu.

Nie twierdzę, że należy zaprzestać redukcji. Piszę to tylko żeby o tym nie zapominać.

3 listopada 2021 , Komentarze (27)

Czy jesteś typem człowieka, który wystawiony na pastwę losu, będzie walczył o swoje miejsce, będzie się rozpychał łokciami, bił się, awanturował? Czy tak, jak ja, wolisz się usunąć, zniknąć, zakryć, uciec i zaszyć w swojej ciepłej i przytulnej jamce, gdzie nikt prócz najbliższych nie ma dostępu?

No więc to daje tkanka tłuszczowa. Robi człowieka niewidzialnym. Człowiek wtapia się w krajobraz i znika. Grubego zostawią w spokoju. Odejdą. A ten otuli się tłuszczem jak pierzynką i odseparuje od wszelkiego zła. Tłuszcz daje bezpieczeństwo. Grzeje i obejmuje. Izoluje. Nikt nie przebije się przez tę warstwę ochronną. 

Kiedyś czytałam jakąś książkę, w której autor opisywał swojego kota. Kot żył sobie spokojnie u niego, wychodził do ogródka, gdzie nic mu nie groziło i robił się z dnia na dzień coraz bardziej spasionym kotem. Aż pewnego razu do ogródka wpadł pies. Pies, jak to pies, zobaczył kota i rzucił się na niego. Kot po chwili osłupienia zaczął uciekać ile sił w grubiutkich nóżkach do domu. W ostatniej chwili zdążył, bo sadełko nie pozwoliło mu na szybki bieg. Od tej pory kot zaczął chudnąć sam z siebie. Bez ograniczania jedzenia, bez żadnych diet. Co się zmieniło? Zmieniła się w kocim mózgu definicja bezpieczeństwa.

.

3 listopada 2021 , Komentarze (4)

5) Wpieprzanie pożywienia zamiast smakowania i delektowania się.

3 listopada 2021 , Komentarze (26)

Minęło 10 tygodni od mojego powrotu na vitalię. To, co tu wyprawiam, to nauka nowych zdrowych nawyków. Co to w ogóle znaczy? Chodzi o to (docelowo), żebym mogła żyć, jeść i sięgać po pokarm automatycznie, jednocześnie nie tyjąc, nie mając zaburzeń odżywiania, nie głodując, czując się komfortowo, zdrowo i silnie.

Oczywiście, zanim uda mi się osiągnąć ten cel, muszę ZROZUMIEĆ dlaczego miałam złe nawyki, dotrzeć do ich przyczyn i podziałać u podstaw. Zatem moja droga jest zdeterminowana przez moje własne powody błędów żywieniowych i o ile ktoś nie ma identycznych powodów swoich zmagań z wagą, czy utratą kontroli nad jedzeniem, to nie jest to droga dla niego. To bardzo indywidualna sprawa. 

Zatem, co powodowało moje huśtawki wagi? Czemu tyłam?

1) diety. Nie bez powodu stawiam ten powód na pierwszym miejscu. Stosowanie diet, od wczesnej młodości, rozwaliło mój stosunek do jedzenia. Ja się po prostu BAŁAM jeść. Nie jadłam normalnie. Posiłków - obiadów, śniadań. Potrafiłam nie jeść nic przez cały dzień, żeby nadrobić z nawiązką wieczorami. Karałam się jedzeniem lub brakiem jedzenia. Nagradzałam się jedzeniem. Miałam zakodowane, że mam jeść mało, jak najmniej. Bo jedzenie to zło, które doprowadza mnie do nadwagi i otyłości. Kiedy byłam syta, czułam się źle. Kiedy byłam głodna, też czułam się źle. W zasadzie dobrze czułam się tylko wtedy, kiedy olewałam wszystko i jadłam co bądź. Oczywiście, instynktownie sięgałam po proste węgle, bo były szybkie i powszechnie dostępne. 

2) za mało picia. Niby nic, ale ważne. Myliłam pragnienie z głodem. Będąc odwodniona zajadałam to.

3) jedzenie emocjonalne. Właśnie, te wieczory... Kiedy cała rodzina już posnęła, ja wyciągałam moje jedzonko. Jadłam, bo wreszcie miałam SWÓJ CZAS. Wiele osób cierpi z powodu samotności. Ja cierpiałam z powodu braku samotności. Po prostu chciałam tę chwilę dla siebie, ten czas tylko mój. Spokój, cisza, ja i żarełko. 

Nie jestem człowiekiem żyjącym w stresie. Mam wywalone na problemy dnia codziennego. Na pracę, na przyszłość. Wręcz jestem flegmatykiem, który pod wpływem problemów zaczyna działać normalnie i racjonalnie. Na co dzień, kiedy jest spokój, usypiam, hibernuję się. Więc problem stresu mnie nie dotyczy. Ale wiem, że stres jest powodem tycia wielu ludzi. Mnie nie. Mnie tuczy...

4) nuda. Czym by tu zapełnić czas? Aaaa... zjem coś dobrego. 

Dobra. Mam tę moją czwórkę. Teraz trzeba sięgnąć po alchemię i przerobić te żaby w złoto. Jak? Ano przeanalizować emocje, które starałam się zaspokajać tymi działaniami i odnaleźć inne źródła tych samych emocji. Poćwiczyć i przyswoić. A potem działać. 

Zatem idę się z tym przespać. 

PS. Bardzo ważne jest to, żeby nie porywać się z motyką na słońce. Nie ważne kiedy schudnę. To nie schudnięcie jest celem. Celem jest zmiana. A ona jest procesem. Będą błędy. Będą upadki. Ale tu musi być wszystko czyste i szczere. Bez żadnych ściem, wymuszeń, oszustw. 

29 października 2021 , Skomentuj

Masa ciała sobie spada, ale nie wpisuję, bo ta waga, którą obecnie dysponuję jest bardziej zabawką, niż przyrządem pomiarowym.

Efekty uboczne zaszczypawkowania minęły, jeszcze leciutenieczko czuję mięsień ręki, ale to już nie ból nawet. W skali od 0 do 10 to jakieś 0,2.  

Nie spisuję i nie podliczam żarcia, chociaż planowałam, bo mi się najnormalniej nie chce. Jem, jak jestem głodna i...

I jem normalne, zdrowe rzeczy! Właśnie wkosiłam twarożek z rzodkiewkami. Tłusty, pyszny. I wiem, że po takim wikcie nie będę tyć, bo zatka mnie na kilka ładnych godzin. Warzywa bez limitu. Jakieś owoce na szybko. Gotowce - szejki białkowe. Jak akurat mam, bo chłop upoluje, to moje ukochane piętki 8-ziaren (ciężko dostać - ja akceptuję TYLKO piętki i TYLKO z tego chleba! Innego pieczywa po prostu nie lubię) z czymś tam, albo same. Bo pyszne. 

Na śniadanie najczęściej coś słodkiego. Pudding chia z mango i masłem orzechowym, albo deserek z kaszy jaglanej z odżywką białkową i karmelem nerkowcowo-daktylowym, albo jabłka w cieście, kaszka manna lub jogurt skyr z owocami, płatkami zbożowymi i syropem klonowym. 

No i raz dziennie coś ciepłego. Gołąbki się skończyły, więc nagotowałam wielki gar zupy jarzynowej z mlekiem kokosowym. A na zmianę makaron groszkowy/ soczewicowy/ cieciorkowy z gotowym sosem eko-bio-wege i tartą mozarellą. Albo jeszcze coś innego. I tak sobie jem i dobrze mi z tym. No a czekolada gorzka z orzechami laskowymi dopełnia dzieła. Nie zamiast. Po posiłku. Kawałek na smaczek. Albo lizak chupa-chups w kinie. Tak chcę żyć do końca świata 😊. 

27 października 2021 , Komentarze (4)

Zaczipowanie nie okazało tragiczne. W nocy miałam bardzo niespokojne i roztrzęsione sny. Temperatura rosła, ale szybko stygłam. Wieczorem już nie było nawet stanu podgorączkowego. Lekko boli lewe ramię. Cały dzień odpoczywałam. Lekki spacerek do sklepu. Nie musiałam, ale chciałam się rozruszać. No a potem trening obwodowy, ale taki na ćwierć gwizdka. Jakieś 75 kcal mi zegarek zmierzył, więc to było naprawdę baaardzo spokojne i nieobciążające. 

Jedzenia zjadłam niewiele - wielka micha sałatki na bazie miksu sałat, pomidorków koktajlowych i surowego kalafiora, z sosem vinegret i do tego 2 piętki chleba wieloziarnistego z żółtym serem. A na kolację gołąbki z dzikim ryżem, soczewicą i pieczarkami z sosem pomidorowym. Najadłam się, ale nie przejadłam. Myślę, że to dobra ilość jedzenia na dziś.

Mąż kupił nowe odżywki białkowe - o smaku migdałowym i tiramisu. I kupił mi jogurty i batony proteinowe "f**king delicious". Dobry chłop. Wezmę sobie jutro do pracy szejk białkowy. I spróbuję w przerwie lekko pobiegać. Może marszobieg jakiś taki delikatny. Pogoda taka piękna ❤

W weekend idę z dziećmi do kina i pojedziemy do Energylandii. Muszę zużyć wreszcie bon turystyczny.