Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 38516
Komentarzy: 994
Założony: 27 kwietnia 2012
Ostatni wpis: 4 października 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
szabadabada

kobieta, 32 lat, Kraków

166 cm, 73.00 kg więcej o mnie

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 lutego 2013 , Komentarze (22)



JENERGIO, WYPEŁNIJ ME WĄTŁE (tiaaa, akurat :D) CIAŁO!

moje drogie dziewczyny, zaczynam ogarniać. Nie śpię już do 10. Dzień bez zrobienia ćwiczeń jakichkolwiek jest jakiś pusty i niespełnion. Słowem, idzie ku lepszemu z każdym dniem.
Potrzebuję jednak słońca, potrzebuję tego ciepłego  zewnętrznego bodźca, który będzie mi mówił:
- hej dziewczyno, ruszaj dupsko, zaraz schowam promienie za horyzontem, zapierdzialałem cały dzień przez nieboskłon, spalając 10000 kalorii i dwa lasy a Ty co dziś zrobiłaś?
A ja wtedy- luzik słonko, zaraz się scallanectisuje w z Twym przyjacielem księżycem, bo nic mnie tak nie nastraja do snu jak te spokojne stopowtórzeniowe ćwiczenia 

Robię sobie małe podsumowanko lutego, zapisując jakie ćwiczenia ogarnęłam w tymże miesiącu i powiem jednak, że mi się wydawało, że zrobiłam tego więcej. Ale miesiąc wciąż trwa, także postaram się wycisnąć z niego co się da. Odnalazłam ostatnio ulotkę z jednego Centrum Modelowania Sylwetki, bo jeszcze w grudniu wykupiłam na grouponie lukratywny karnecik, za 19 zł 4 wejścia na bieżnię w podciśnieniu. Byłam raz na tym, dało mi niezły wycisk, gdy zeszłam z bieżni myślałam że moje udźce to chyba jednak nogi  kogoś innego, bo obco się w nich czuję :D Następnym razem pani pomyliła mój kupon z jakimś innym i trafiłam na maszynę, będącą wielkim masującym walcem. Może i działa to, ale ja jednak muszę działać sama a nie siedzieć bezczynnie podczas gdy drewniane kule przetaczają się z gracją przez mój szlachecki cellulit (szlachecki, bo na bogato! Los mi go nie poskąpił :D) A Potem święta, ferie, sesja i czas płynie. Dwa wejścia wciąż niewykorzystane ale gdy wczoraj znalazłam tę ulotkę pomyślałam że lipka i żal srogi byłby gdyby mi się to zmarnowało. Złapałam za telefon i udało się- wyrzmędziłam te wejścia (teoretycznie ważność kuponu była do 8 lutego) Miła kobietka powiedziała mi, że jak się wyrobię do końca lutego to mogę wykorzystać te kupony. Od razu się zapisałam. Zawsze to 80 min potu za friko, czegóż chcieć więcej!


Współlokatorka, ten słodki diablik, wróciła z nart w Austrii. Otrzymałam od niej Lindtową czekoladę i paczkę TOBLERONE.  Ach co z tym zrobić, może oddam jakimś mega-ubogim ziomkom z tymi małymi domami na wózkach, lekko trącącymi starą skórą i szczyną. Plus jest taki, że nie ciągnie mnie do tej czekolady ale rozważam gdzieś w jakiejś przyszłości wrzucić sobie po kostce do owsiany. Albo może zabiorę ją na uczelnię- lud mnie pokocha i stanie za mną murem w godzinach trwogi.
To ta, co obdarzyła nas blaskiem brązowego, rozpływającego się w ustach złota! Dziekanie, nie wywalaj, dziekanie, zachowaj!
Nie no nie zapowiada się żebym miała wylecieć, radzę sobie nieźle, ale czasem wyobraźnia wyprowadza mnie na dziwne meandry :D

O właśnie a propos mojej wyobraźni- swego czasu miałam lekko chore jazdy.
Ale od początku- każde ziemskie homo niewiadomo w pewnym momencie życia dochodzi do przekonania, że nigdy nic nie idzie dokładnie tak jak to sobie człowiek w głowie zaplanuje czy ułoży w nocnym scenariuszu leżąc w łóżku. Czynnik pozaludzki jest tak wielki i wszechogarniający, że nigdy nie dzieje się to, co sobie wymyślisz. Jak wykorzystuje to durna Ada? Otóż wyobrażam sobie najgorsze scenariusze z udziałem moich bliskich (napady, choroby, raki, szpitale) a wszystko po to, by to złe nigdy przenigdy się nie stało. Oczywiście to wszystko jest takie smutne i przytłaczające, że płaczę i zasypiam taka umazana i rozżalona. Potem wstaje i jest normalnie. Aż do następnej nocy.
Aj noł, z lekka creepy :D 
Ale, nie miałam już tak na szczęście od bardzo dawna i po okresie sesyjnym znów zasypiam jak dziecko bez takich smutnych rozkmin. 

Jest dobrze!
ale jeszcze, a propos minionej sesji, odkrywam że z zupełnie lajtowego przedmiotu, tak zwanej "łatwej piątki", testu jednokrotnego wyboru ja dostaję 4. WHAAAT? COO się pytam. Kolo był sprytny i porobił mocno podchwytliwe pytanka. Skończyły się czasy łatwej piątki z nauką ze skryptu który krąży od kilku lat po internetach.
Obraziłam się na pana Artura i jemu dedykuję tego mema:



Otóż to!


chudnijcie ze słońcem rude koty!

14 lutego 2013 , Komentarze (29)



Panowie i panie, proszę przygotować się na wielkie emocje! Radość w domu Gucia! Waga pokazuje 60 kg,  dokładnie 4 kilo mniej od początku stycznia.
(oczekiwane oklaski)
Z tej okazji postanowiłam: żałować. Gdyż podobno żal dupę ściska, a chcę mieć ładniutką :D
Ha-ha, ale ze mnie żartownisia. Oczywiście raduję się, ale wcale nie szaleńczo, tylko zupełnie spokojnie, ponieważ spodziewałam się tego i waga tylko potwierdziła moje oczekiwania i to bardzo miło z jej strony. Posłałam jej buziaka z okazji walentynek, gdyż okazała się doprawdy łaskawa
Dziś odkryłam też, czym zaskoczyłam moją latającą na jogę mamę, że potrafię zapleść stopy w tzw. kwiat lotosu. Chybam rozciągnięta coraz bardziej i szpagat o którym kiedyś pisałam jest tylko kwestią czasu sasasasa 

Zdjęcia motywacyjne! To jest dla mnie prawdziwa zagadka Vitalii. Ogólnie mam wrażenie czasem że Vitalia jest jednym wielkim schematem a dziewczęta bardzo lubią kopiować inne, co barwniejsze ptaki. Niektóre z Was mają swój pamiętnikowy niepowtarzalny styl. Tak trzymać! Niektóre nie prowadzą stricte pamiętnika a jedynie to dla nich miejsce dla wynotowania co ważniejszych kwestii dotyczących odchudzania. I to też jest w porządku.
Ale czasem bawi mnie jak po prostu patrzę na wyrastające jak grzyby po deszczy żywe kopie innych dziewcząt i ich zachowań. Myślę że to ogólnie choroba naszego pokolenia że wolimy podążać niż samemu tworzyć. Zapewne życie jest smutniejsze, gdy nie wstawi się na forum pytania "na ile wyglądam", nie zapisze swojego jadłospisu, nie podreśli słów
na kolorowo albo po prostu nie wstawi zdjęcia motywacyjnego chudej laski. Post bez chudzielca post stracony! Powiem szczerze, że jeśli chodzi o mnie te zdjęcia nie są żadną motywacją. Większość tych sylwetek to sylwetki, jakie publikujące je dziewczyny o wzroście 160 i masywniejszą budową ciała nie osiągną i będzie to ich nieustannym powodem frustracji.
Dla mnie motywującym zdjęciem jest na przykład takie coś 

niestety nie jest to piękna pani, lecz stary pan, w dodatku od tyłu i z lekka łysiejący ale według mnie to zdjęcie jest esencją motywacji!

Ale co ja tam będę, wolność Tomku w swoim domku jak mówił Paweł do Gawła :D

Ten wpis nie jest zabawny. Ale czy warto być zabawnym na siłę. Z zabawnych rzeczy moja matka chodzi po domu i śpiewa piosenkę Kozetty z "Nędzników" a kot goni jak pies własny ogon :D


chudnijcie szczęśliwie, kwiaty lotosu 
:)

9 lutego 2013 , Komentarze (33)


1)Go, go marchew rangers!! Ostatnio zasmakowałam w chrupaniu marchwi. Jak koń. Wsuwa się jak batona, też słodkie, kolorowe no i kuuuźwa tyle zdrowia w małym pomarańczowym walcu. 

2) Wiecie co mnie wkurza? Ryje tych babek z głównej strony Vitalii :D Dlaczego każda z nich wygląda jak podstarzała lesbijka. Kto je promuje. Dlaczego one tam są. Nie mogę. Za każdym razem gdy wchodzę na Vitalię scrolluję jak najszybciej do dołu ale nie da się, wzrok zawsze na nie padnie. I co one tak udają że czytają. Kiedy znikną? To moje pytania do uniwersu.

3) Kwiatki z mieszkania. Wpada współlokatorka, która od trzech dni próbuje się uczyć "na poważnie" do egzaminu. Wpada i widzę, że czegoś chce ode mnie, tak się wierci, ręce splecione z tyłu, wzrokiem bada jak małe dziecko szafkę, do której mama schowała słodycze. I oto następuje najciekawsza prośba jaką ostatnio dane mi było usłyszeć:
"-Ej Ada... Ja mam ten egzamin o 15... zmówisz za mnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia?"
najpierw się troszkę oplułam bo czegoś takiego się nie spodziewałam :D Ale przecież nie będę żyła! Zmówiłam. Niech ma tę swoją średnią 5.0, przecież średnia się sama nie nabije, trzeba jej pomóc 

4) Ej. Tyle czasu na Vitalii a durna szabadabada dopiero kilka dni temu dokonała piorunującego odkrycia. Rad i polon w dziedzinie odchudzania. Otóż szabadabada dowiedziała się, że biodra mierzy się nie na wysokości kości biodrowych (no ale przecież to brzmiało tak słodko i logicznie!) tylko najzwyczajniej na świecie na DUPSKU.
To ja się pytam, czemu mi nikt nie powiedział. Czemu biodra i biodra. Dupa a nie biodra! I od razu każdy by wiedział jak się mierzyć.
No i się zmierzyłam i cóż. 
Cóż
Ej prawie metr w dupie. To nie jest żart. Jak to w ogóle brzmi. Jak z jakiegoś okrutnego żartu z cyklu "twoja stara". Twoja stara ma metr w dupie :DDD
Ja nie chcę wiedzieć ile miałam na początku odchudzania, ale teraz jest 99. Wymiary godne sklepowych cen. 99 centymetrów i 9 milimetrów ;D

5) KONIEC SESJI! W tym roku jak niedźwiedzie z zimowego snu ni z tego ni z owego w leniwej szabadabie obudziło się coś- to coś było małe i zielone. Miało kształt kulki. Toczyło się przez głowę i grzechotało. I mówiło- OGARNIJ SIĘ.
a była to- AMBICJA .Po raz pierwszy od trzech lat studiów poczułam w tej zimowej sesji zew ambicji, który nakazuje wstać rano i zamiast odpalić komputer wziąć do dłoni notatki. Zew ambicji krzyczał na mnie gdy za długo czytałam Wasze pamiętniki. Zew ambicji sprawił, że złoszczę się, gdy dostaje 4 :DD Co się ze mną dzieje! 
Mam nadzieję, że ambicja się trochę uspokoi bo się nie poznaję. To chyba te moje współlokatorki. To są największe ogarniaczki świata. Nie mają w ogóle problemu z mobilizacją. Chyba przejmuję to powoli od nich. Co za przedziwne zjawisko. Osmoza osobowościowa.

6) Na szczęście mogę odpuścić już z tą nauką i wyluzować. Jutro jadę do Kłapoucha. Mogę być tu troszkę mniej aktywna. Mogę być za to aktywna w innych sferach
If you know what I mean ;))))))) 


FERIE OBFERIUJCIE MNIE ŚNIEŻNIE, wołam całą trzew siłą, bo mam ochotę zrobić pięćset i trzy szalone rzeczy na które do tej pory nie miałam czasu. Dobra, mogą być trzy :D (widzicie, już mnie zielona kulka ambicji opuszcza :D)


chudnijcie zimowo :*

5 lutego 2013 , Komentarze (27)

Kurde. Obżarłszy się.
Wsunęłam właśnie misę fasolki po bretońsku i mój brzuch zaczyna rozumieć prawo grawitacji, ciągnąc uproczywie w dół. 
Ale jestem już po ćwiczeniach, więc niech to będzie moim małym usprawiedliwieniem :)

Ale nie o fasolce miało być! Jest sprawa. Czerwona herbata.
Piję ją pierwszy raz, piję i myślę- o kuźwa, ale daje. Czym to cholerstwo smakuje? Co śmierdzi tak bardzo jak to brązowe coś w kubku. I już wiem.
Otóż herbata ta smakuje ni mniej, ni więcej, tylko piwnicą dziadka.
Taki też  kryptonim natychmiastowo przyjął się w naszym mieszkanku- piwnica dziadka. Śmiejemy się z dziewczynami, że "Pu-erh" to po chińsku znaczy pewnie "stara, zatęchła szmata" albo coś bardzo, bardzo podobnego.
Ale! Dzisiaj współlokatorka przynosi mi kubek pełen piwnicy dziadka, piję go i myślę, że nastąpiła tu jakaś zmiana, obwąchuję ten kubek, mlaszczę tę ciemnobrunatną ciecz i coś mi nie pasuje. Otóż, stało się niemożliwe. Nieoczekiwane, jak pierwiosnki wtedy, kiedy myślisz że zima już nigdy sobie nie pójdzie. Przyzwyczaiłam się! Ktoś przewietrzył piwnicę. 
Czerwona stała się niemal smaczna.

Wiem, że inne herbaty są zazdrosne. Melisa patrzy na mnie smutno, kiedy już po nią sięgam, ale ręka zbacza lekko w lewo i znów chwyta za czerwoną torebkę. Odrzucenie nie grozi jednak na pewno zielonej. Ona pojawiła się w mym brzuchu dawno temu i rozgościła się w nim całym swoim aromatem. Jesteśmy z sobą zżyte jak bliźnięta syjamskie. Podejrzewam, że krew też mam koloru słomkowego zielono herbatowego.

edit: jednak nie, jest czerwona. Przed zacięłam się rozbitą filiżanką
 (serio, how it's even possible )

I ostatnia rzecz.
Zainspirowana najnowszym wpisem Nualki poleciałam migiem do szafy po moje eksperymentalno-wyznacznikowe dżinsy. No cóż. Zapiąć się zapięłam, ale proszę państwa, co to był za wyczyn! Pierwsze miejsce we wciąganiu brzucha, złoty medal w zaciskaniu zębów. Więc obiecuję wam zapiąć się w nich jak człowiek w marcu. I że nie będą trzaskać na dupsku. Obiecuję także zdjęcie. Ale medal pozwólcie mi zachować, oki? :D


1 lutego 2013 , Komentarze (23)



Ja już się dziś spociłam, a wy?
Odkryłam dziś zumbę z takim panem z jutubca. Dziewczyny, co to za pan! Rusza się jak puma! Mięciutki w bioderkach, gwałtowny jak wiosenna burza, wprawdzie lekko gejoza z jego seksi ruchów wypływa, miękko i radośnie, ale rusza się o miliard lepiej niż wszystkie jego podopieczne tańczące w tle razem wzięte!

Pamiętacie wdzięczny serniczek z poprzedniej notki?
 Żaden miły ani nawet niemiły pan, nawet brutal żaden się na to dzieło cukiernicze nie skusił. Zupa była za słona, a serniczek jak widać-za słodki. Trzeba zatem było wziąć sprawy w swoje ręce. a ponieważ obiecałam sobie bezsłodyczowy luty...
No musiałam, musiałam po prostu 31 stycznia do godziny 23:59 uporać się z serniczkiem.
Dzielnie go oszamałam. Udaję, że nie jest mi wstyd, ale troszkę jest. Właśnie się rumienię jak to piszę i ręta mi się trzęsie.
Dwa kawałki zostawiłam na słodkie śniadanko współlokatorce Olante

Jutro Olante ma urodziny i miała robić imprezę, ale że słodka jest jak ten sernik, to przez wzgląd na mój poniedziałkowy egzamin postanowiła odroczyć zabawę na "po sesji".
A ponieważ moja 2.współlokatorka wracała dziś do domu, postanowiłyśmy zrobić dwa dni wcześniej małą niespodziankę. 
Kupiłyśmy Piccolo i zamówiłyśmy w sekreciku pizzę. 
Pan z pizzą dzwoni jak szalony do drzwi więc wyskakuję i wszelką daną mi mimiką krzywię się i próbuję na migi przekazać, żeby był cicho bo to niespodzianka ma być, ta pizza. Pan się wczuł i szepcze do mnie z konspiracyjną miną: dobrze, ciiii to będą 23 złote 
Wtedy wyskakuje współlokatorka numer dwa, więc pan od pizzy zerka na mnie porozumiewawczo i szepce:
-to dalej jest niespodzianka??
kiwamy głową że nadal, w ciszy wymieniamy się banknotami i kiwamy sobie łebkami na pożegnanie. Przez moment pomyślałam, że może pan pizzowy ubogi student, dorabia sobie i z racji jego udziału w konspiracji chciałam sypnąć napiwkiem. Ale musiałam się najpierw upewnić
-jest pan studentem?- mówię przyciszonym głosem
pan pizza się śmieje- ja mam 28 lat! 
o żesz kurde, myślę, a wygląda jakby przed chwilą wyszedł z gimbazy i idzie z kolegami grać w piłę. Myśl tę zachowałam dla siebie, panu pizzy rzekłam że aha i że pa.
Pan znów się zaśmiał i poszedł.

Koniec końców Olante była super zaskoczona i kontent, pizza pyszna (nie wiem kiedy ostatni raz jadłam) a Piccolo po prostu wyborne! :d 


Pora się uczyć. Jeszcze tylko spacer do sklepu dla najuboższych, mojej ukochanej Biedry. Znów nakupię szpinaku. 
O właśnie! Przypomniało mi się, że miałam podzielić się z wami informacją, że jestem zaręczona! Szczęśliwym wybrankiem jest smoothie ze szpinaku i kiwi. 
Zielono mi i spokojnie
Bo dłonie masz jak konwalie
Najmiliszy móóóój
jak pisała Osiecka a śpiewała Nosowska


Wygląda jak glut ale go kocham. Czy ten związek ma sens? 
Dodam, że nie uprawialiśmy seksu.


26 stycznia 2013 , Komentarze (20)

Trzy dni temu kładąc się spać myślę- BOŻE. OGARNIJ MNIE. NAUCZ MNIE WSTAWAĆ RANO I KŁAŚĆ SIĘ WCZEŚNIE JAK PRZYSTOI CZŁOWIEKOWI
A NIE ŚWINI.

Poranek dnia następnego. Wyrywa mnie ze snu telefon. Nieznany numer. Stacjonarny. Dzwoni uporczywie. Odbieram zatem nieco przestraszona. Jak się okazuje- to dzwoni siostra Danuta.
Nie mam siostry. Dzwoni siostra zakonna Danuta.
-Szczęść Boże- mówi zaspanej mi do słuchawki- dodzwoniłam się do pana Zbigniewa, który (tu kiepsko słyszę, ale ów pan Zbigniew ma być dostawcą czegoś)
-Pomyłka- rzucam, ale głos mam nierozbudzony, więc suchy jakiś i niepewny

Ale siostra nie daje za wygraną! Ale jak to pomyłka! Tłumaczę, że nie jestem panem Zbigniewem doręczycielem, tylko Adrianną studentką i że nic nie dostarczam i że mi bardzo przykro i że pewnie pomyliła końcówkę
A jaka to końcówka znowu się dopytuje ta Danuta. No wobec takiej dłuższej konwersacji to już jestem rozbudzona. Oczywiście Danuta pomyliła ostatnią cyfrę. Bardzo mnie przeprasza.
-Ale ja chyba obudziłam?- nagle się zreflektowała. No wprawdzie była 8, ale piątek :D
-Tak, ale to chyba znak od Boga, że pora wstawać- mówię jej, siostra chichocze i tak się rozstajemy w przyjaźni a ja jej życzę powodzenia w poszukiwaniu pana Zbigniewa.


Ot, znaki boże na ziemi i niebie :D


Ćwiczę. ćwiczę ładnie. Tłuszcz płacze, płacze łzami. Łzami potu.
 Ostatnio krople potu wpadły mi do oka i piekło. W sensie, pieczenie a nie diabeł. Pieczenie-uczucie a nie pieczenie-czynność :D
Ach ten język polska, trudna język
A propos pieczenia jeszcze. Mama upiekła sernik. MHM.
Mam pół blachy pysznego sernika.
Dwie czekolady z Lidla
5 paczek sezamków
i pół opakowania Merci
HELP

Problem jest taki- kto chce to wszystko. Zabierzcie to.
Już się zastanawiałam, czy nie zanieść naszym przemiłym sąsiadom, ale sernik w transporcie trochę przeżył katusze i nie wygląda reprezentacyjnie.


ciekawa teoria koleżanki- jak mam się uczyć, to nie mogę nie jeść słodyczy. W sensie- dwa wyrzeczenia na raz to już za dużo. No ja już przeżyję te wszystkie pakowane słodkości bo to może przetrwać miesiące. Ale ten sernik. Jezu słodki, w aromacie migdałowym przez ręce Maryi panny wykąpany. 
Cierpię katusze.


Poszukiwany, poszukiwana
Młoda, uśmiechnięta studentka poszukuje rozpaczliwie miłego kawalera, wiek obojętny, odpowiedzialnego, nieprzebywającego obecnie w zakładzie karnym,chętnie z własnym m3, m4 lub m500, oczy brąz lub piwne żeby przyszedł i zjadł sernik. Pilne. Proszę o dołączenie fotografii. Dziecko nie stanowi przeszkody. Na każdy list odpowiem.



23 stycznia 2013 , Komentarze (18)



Coraz bliżej szpagat, coraz bliżej szpagat 
 (na melodię oldchoolowej piosenki Coca-Coli)
Tak serio to wcale nie coraz bliżej, ale marzy mi się. Ostatnio sporo czasu poświęcam na rozciąganie moich zbolałych członków i widzę pewne postępy.
Kto wie, może któregoś zimowego dnia poślizgnę się na uroczym lodowym chodniku i akurat Bóg ześle mi szpagat, nie obrażę się (pod warunkiem, że ścięgna pozostaną na miejscu a moje łono nie wypadnie)


Tymczasem zamiast szpagatu Bóg obdarował mnie inną motywacją- moimi współlokatorkami.

Do tej pory nasze fitnessowanie polegało na klasycznym "każdy sobie rzepkę skrobie". Koleżanki mam dość ruchawe, chadzają na fitness, ale od czasu do czasu.
Wczoraj wszystkie wskoczyłyśmy w dresy i włączyłyśmy Killera. Narzekaniom nie było końca i ostatecznie zrobiłyśmy tylko połowę, ale jest to pewien sukces. Sukcesem było też dopchać się do łazienki, bo każda próbowała udowodnić, że to ona jest najbardziej spocona :D
Środki dowodowe przeprowadzone w tej sprawie przekroczyłyby wasze najśmielsze oczekiwania.
Dzisiaj latając po mieście w poszukiwaniu kozaków (moja mocarna łyda poradzi sobie z każdym zamkiem w takowych butach, obracając go w proch. Szewc tylko kręci głową i woła 80 złotych. Takiego! W życiu nie zobaczysz moich ciężko wyrzmędzonych od rodziców pieniędzy! Już sobie wolę nowe kupić.) No więc latając w poszukiwaniu tych buciorów otrzymuję sms-a od współlokatorki:
"Kiedy będziesz w mieszkaniu? Czekam na Ciebie z Jillian"

Pospieszyłam się, butów nie kupiłam i dawaj, robić Jillian. Koleżanka się opierdala brzydko mówiąc, nie robi wcale pełnych squatów ale ja tam ciągnę swoje. We dwie jest raźniej. Będziemy zgrabne jak łanie. Smukłe jak sareneczki. Będziemy jeść liść sałaty i mówić- och, jestem już pełna. Jak tak pójdzie dalej, nie będę zasuwać zasłon w pokoju podczas wykonywania najbardziej morderczych treningów. 
Niech patrzą bogacze jak biednemu dupa skacze! Jak zwykł mawiać mój kumpel z liceum.


Co do morderczych treningów jeszcze, to nie wiem jak u Was ale u mnie najcięższym z najcięższych jest batalia umysłu. W prawym narożniku ja w lewym słodycze. Dziś już byłam jedną nogą w cukierni. Już witałam się z gąską. Już miałam tiramisu. Ale wyszłam. Z burczącym brzuszkiem, ale podniesioną głową.
Batalia nie jest skończona. Moi słodcy żołnierze wciąż są na froncie i nocą urządzają podjazdy. Nasze szańce trzymają się dzielnie.
(pomijając ciasto francuskie z czekolada u koleżanki)


ŻOŁNIERZE, BACZNOŚĆ!
DIETA KUŹWA!

spocznij. 





pozdrawiam łagodnie.

20 stycznia 2013 , Komentarze (20)



Dobrze mi. Gdyby nie to, że nie cierpię podstarzałego uroku diwy PRL-u Maryli R., powiedziałabym, że jest cudnie. 
Wracam z weekendu spędzonego u Kłapoucha. Wracam z bukietem tulipanów, otrzymanym bez okazji. Tulipany troszkę umierają i marzną ale już poddaję je resuscytacji podcięcia ogonków. 
Kłapouch mówi: Chyba wszystkie kobiety jakie mijamy patrzą na Ciebie z zazdrością. To znaczy nie wiem czy z zazdrością, bo się nie znam na tych ich minach ale patrzą się na pewno.
No i niech się patrzą, bo ja mam Kłapoucha, który mi daje kwiatuszki i swoje rękawiczki, kiedy ja łajza, zostawiam moje (tu rozbrzmiewa: X- dźwięk "na nie" z programów rozrywkowych- bo to o zgrozo rękawiczki nie moje a pożyczone od współlokatorki) w kinie.

Tak więc patrzę tak sobie na te już nieco zbyt rozwinięte tulipsy i myślę, głupoto kobieca, jak łatwo Cię zadowolić. Ale czy to nie miło. Ogólnie ja jestem sztandarowym przedstawicielem nurtu małych rzeczy. NIE łączyć tego proszę z zawodzącą "artystką-pożal-się-Boże"
Siąść w ciepłym pokoiku i żeby była herbata
Kwiatek
Jak Kłapouch się pod nosem uśmiecha
Brak kanara, gdy masz nieskasowany bilet



Itepeitede. 

Na plus się dzieje w życiu mym, że więcej czytam i nie są to podręczniki
Na minus- że to nie są podręczniki.
Mam zamiar niepostrzeżenie się wślizgnąć w lodowy korytarz sesji i na szybkości zaliczyć ten wyczynowy curling z dobrym wynikiem. Trzymajcie za mnie kciuki, bo nie mam kasku.
Ale ja mam metafory. Jakbym w dzieciństwie robiła salto mortale i upadła na głowę po prostu.

Jebnijta mnie, bym dawała z siebie jeszcze więcej. Wiem, że 8-minutówki to MAŁO
(Tylko nie w krzyż, bo mam siniora od podłogi na której ćwiczę)
(I nie w szczepionkę)

Pamiętaj. Jeśli przepierdzieliłeś ten tydzień, jedząc Merci, JESTEŚ U PANI. 


[znów odkryłam coś co rozwala moje plastikowe kubki smakowe!
Green smoothie- zielony mus z kiwi + świeże liście szpinaku, zblendowane i wypite do dna! Tak pyszne, że aż resztki ze ścianki szklanki wydłubywałam paluchami!! ]

8 stycznia 2013 , Komentarze (28)


Zawsze uwielbiałam Leśmiana. Za słowotwórstwo. To wyższa forma języka. Więc będąc Leśmianem Mego Mieszkania- przesolowałam. Przeholowałam z solą. Dziś chcąc osolić niesforne jajo (miało być na miękko ale rozpękło się, oddało do wrzątku białko uformowane w fantazyjne, acz nieapetyczne wzory i zrujnowało mój poranek) zauważyłam ze smutkiem, że w solniczce grzechocze jeno kilka ziarenek ryżu. Uzupełniwszy solniczkę nowym zapasem białego daru wieliczek świata, uświadomiłam sobie ze zgrozą, że po raz pierwszy solniczka załadowywana była na początku października. 
Minęły trzy miesiące i minęła cała solniczka. Korzystałam z niej głównie ja i jedna z dwóch moich współlokatorek. Troszkę kapkę odrobinkę za wiele chyba. 
Chyba jednak trochę przystopuję.

Dwa- o filmiku. Film przedstawia moje wyczyny podczas pierwszego w życiu Skalpela. Jest on nakręcony z pogwałceniem praw autorskich. W którymś momencie (a dodam, że był to końcowy moment, więc potu pełen i stękania) leżąc na ziemi uniosłam głowę i zauważyłam, że przez leciutko uchylone drzwi mojego pokoju jest wsunięty telefon a za prześwitującymi drzwiami sylwetka współlokatorki numer dwa nagrywa moje żałosne poczynania.
NO SIĘ ZDENERWOWAŁAM.
Ona chichocząc uciekła, lecz nie omieszkałam zaglądnąć do jej pokoju i z wyjątkowo (uwierzcie, rzadko kiedy mi się zdarza) poważną miną powiedziałam, że jest wredną małpą.
Ale mi przeszło. Ale teraz niepotrzebnie znowu o tym napisałam i znowu się zdenerwowałam. Ale mi przejdzie.
Ogólnie koleżanka jest git.

Trzy- więc jak już możecie wnioskować- wczoraj był Skalpel.
I szczerze mówiąc, myślałam że będzie trudniej.
Ale dzisiaj kliknęłam lekkomyślnie Jillian
TO
DOPIERO
JEST
SPARTAAAAAAAAAAAA
nie zrobiłam wszystkich powtórzeń, mimo że nie czuję się jakimś cieniasem. To gówno działa, mówiąc brzydko, już to wiem.

I przepisik!
Sałatka która podnieciła moje kubki smakowe

szpinak świeży (z Biedry :D)
łosoś wędzony z Biedry (połowa opakowania)
papryka czerwona (ok 1/2)
jajko na twardo
1/3 awokado
1/2 pęczku szczypiorku
+sos z łyżki jogurtu naturalnego z ząbkiem czosnku i duuuużą ilością ostrej papryki

Wygląda giga nieestetycznie, liście się zlepiają, cięższe składniki opadają na dno
ale to tak bardzo nie ma znaczenia. Rozkurwienie kosmosu w rytm słodkiej muzyki polo.
Must have waszych żołądków


Żegnam warzywnie.


2 stycznia 2013 , Komentarze (13)


MEA MAXIMA KUŹWA CULPA!!

Pytacie mnie gdzie jestem? Prawdopodobnie siedzę w kąciku od dłuższego czasu i wsuwam najpyszniejszą na świecie cynamonową czekoladę z migdałami lub maminego keksa.

Troszkę banał, schemat i lipa, że tak z nadejściem nowego roku tu wracam, bo nie należę do osób, które sobie składają postanowienia, zaciskają kciuki lub publikują na fejsie jakieś sentencje, jaki to ten rok nie będzie. A tu proszę, 2 stycznia a ja znów na Vitalii.

W chwili obecnej magazynuję tkankę tłuszczową i przebywam w stanie błogosławionym, tj. ciąży spożywczej. Kłapouch mówi: Miałaś już taki ładny brzuszek!
Ja nie uważam, żebym kiedykolwiek miała ładny brzuszek, no ale.


Z ciekawych zdarzeń to tuż przed świętami wygrałam wydziałowe karaoke, jeeeee! 
Nagroda najlepsza na świecie- bon do Empiku na 200 zł. Prawie wszystko poszło na świąteczne prezenty, ale co tam, wiadomo, rodzinie nie będę żydzić.



jem i jem i jem i na co to po co kto mądry niech mi powie.

obiecuję, że następne notki będą mądrzejsze