Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 38521
Komentarzy: 994
Założony: 27 kwietnia 2012
Ostatni wpis: 4 października 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
szabadabada

kobieta, 32 lat, Kraków

166 cm, 73.00 kg więcej o mnie

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

24 sierpnia 2012 , Komentarze (18)


Oj dziewczęta, niby takie wszystkie na diecie a po lizaka kaaażda łapkę wyciąga!
Takiego! Figa z makiem! Otręby a nie jakieś tam lizaczki! :P
A propos lizaków- nerd time alert- wiedziałyście, że logo Chupa-Chups zaprojektował Salvador Dali?

Teraz zaś przygód kilka wróbla Ćwirka:
(ej i to dosłownie wróbla. Kiedyś powinnam napisać: przygód kilka sikorki Ćwirka, bo jadłam chyba więcej niż ważę, ale teraz to raczej wróbel. Ale taki wróbel konkret. Taki z tych bardziej spasionych i cwanych, co to gołębiom wykradają dlań przeznaczone okruszki. Także nie taki wróbelek anemik- Ooo sypiesz pan coś do karmniczka? Niee, dziękuję, nie jestem dziś głodny, może kolega... Tylko taki wróbelek OMNOMNOM CHLEBEK.)

1) Przeciążenie mózgu (gdyż popraweczki, nie Chałupy welcome to) daje się we znaki. Ostatnio przyłapałam się na tym, że układam i- o zgrozo- śpiewam pioseneczki o tym, co właśnie mam zamiar zjeść. Na melodię psalmu kościelnego.
Czy to się kwalifikuje na psychiatryk? Czy to jest już gracjanoroztockizm?
Boję się

2) Oglądam ostatnio tiwi. A w tiwi mąż, który nabija się z żony, że tyle sprzętu do ćwiczeń ma a nie użyła go ani razu. I wzrok mój wędruje w lewo w stronę dużej, pilatesowej piłki- kubek w kubek jak ta, którą grubym paluchem wytyka na ekranie mąż tej kobity, śmiejąc się. Więc odebrałam to bardzo personalnie, jak przytyk w nos i łącząc się z nieszczęsną żoną mówiąc do szklanego ekranu- nooo ty mały, testosteronowy chamie! Ja nie ćwiczę??? JA?? TO PA TERA!!!
I tak piłka powróciła do łask. Nie wiem jak dokładnie powinno się na niej ćwiczyć, więc przybiera to raczej formę radosnej improwizacji. A że przypomina nieco dziecięcą piłkę do skakania, taką z uszami jak wymiona dojnej krowy, to zabawa jest pyszna! Więc giboczę się na tej piłce, leżę na niej plackiem, jeżdżę plecami a to wszystko po to , by łysiejącemu frajerowi gdzieś z obrzeży Anglii pokazać!
Żartuję troszkę. A troszkę nie. Piłka jest naprawdę spoko. Dobrze ćwiczy się na niej brzucho. Jeśli ktoś jeszcze ma pomysły jak ją wykorzystać, to może mi podesłać, bo trochę takiego chojraka zgrywam ale taki ze mnie amator jakich mało :D

3) Wybrałam się do mej biblioteki wiejskiej. Z żalem, smutkiem i goryczą spostrzegłam, że nie ma już starej, poczciwej bibliotekarki, którą darzyłam sympatią od lat dziecięcych, gdy przymknęła oko na zaginioną (nomen omen) "Lassie, wróć!"
Zamiast niej siedzi w fotelu młoda blondi. Ohoho- myślę- wymiana pokoleniowa.
Więc ruszam ku owej blondi i mówię- poproszę Wojnę i pokój
Ta zaś podnosi na mnie sarni wzrok i pyta, z pełną naiwnością- A jaki to autor??
No renta opada, jak mawia mój Kłapouch. Dobra, serio, rozumiem, ktoś nie czytał, ktoś nie wie- ale na miłość boską. To jest chyba bibliotekarka? To jest chyba jej praca i jak by nie było, to jest klasyk literatury światowej, no. Przecież jej nie pytam jak się Hrabia Bołkoński ubrał na bal. No może nie wiedzieć nic, ale autora z dziełem połączyć to chyba nie jest jakieś wyzwanie dla bibliotekarza.
I w duchu wspomniałam na moją starą bibliotekarkę. Na jej poczciwą siwą głowę i dobry wzrok i położyłam jej w myślach łapkę na burym golfie w takim geście zrozumienia. To jak bro fist, tylko bardziej szlachetne.
A rzekłam jeno, grubym głosem- Tołstoj.

4) Tołstoj przypomniał mi inną historyjkę. Gdy mój tatuś był małym chłopcem, jak na małego chłopca przystało, pałał afektem do opowieści przygodowych.
Podczas szperania w biblioteczce rodziców natrafił na niesamowitą książkę. Która już w nazwie obiecywała prawdziwą przygodę.
Bo w nazwie było egzotyczne zwierzę. Lew. Lew Tołstoj.
Tatuś czytał, czytał, czytał... Kartka za kartką mijały a mały Olek zaczął się niecierpliwić i złościć, bo o lwie nic nie było!
Ani zdania, ani pół słówka o tym nieszczęsnym lwie.
Trudno się dziwić, gdyż kąsek na jaki się połakomił to była Anna Karenina :D

I miała to być opowiastka, jak na mnie przystała, bez ładu i składu, ale przyszła mi do głowy puenta. Otóż dziewczęta,
czytajcie dokładnie wszystko co na okładce napisane. Czytajcie etykietki.
Etykietki warto czytać, bo...

5) Biedra. Mam ochotę na jogurt. Tym razem nie naturalny, ale o smaku suszonych śliwek.
Pierwsza rzecz, jaka umknęła memu oku- O SMAKU suszonych śliwek.
Kto by na to zwracał uwagę. Jogurt FruVita przyciąga wzrok nęcącym napisem, że ma 0% tłuszczu, co akurat mnie nie zachęca,  bo wiem, że zwykle pakują na miejsce tłuszczu dużo cukru. Liczę się z tym cukrem, że będzie go więcej, ale po prostu mam ochotę na ten jogurt, bo jest smaczny i średnio mnie akurat obchodzi, czy ma o te 5 gram cukru mniej czy więcej.
( UHUHU ciekawe czy vitaliowe motyli rzucą na mnie anatemę za ten straaaszny postępek)  
Gdy piję już jogurt w zaciszu domowym z nudy czytam skład: (pomijam normalne składniki, typu odtłuszczone mleko) ale uwaga:
 HIT!!! ŚLIWKI SUSZONE 0,5 % okeeej
substancje słodzące: maltitol, ASPARTAM , acesulfam-k,
skrobia modyfikowana kukurydziana, aromaty
mało mało! jeszcze barwnik- karmel.

Już wiemy, że śliwki weń nie uświadczymy.
Już wiemy, że intensywny smak śliwki to tylko aromat.
Już wiemy, że piękny kolor, jak z suszonych śliwek, zapewnił nam karmel
Już wiemy, że jeśli będziemy mieli raka, to kto wie, może dzięki naszemu wspaniałemu składnikowi jakim jest aspartam.
Już wiemy, że 1,69 za 400 g jogurtu to nie jest super biznes.

Nie żeby mnie jakoś olśniło wyjątkowo i żebym żyła wcześniej jak to dziecko we mgle i nie wiedziała, co się ładuje do produktów.
Ale skoro już mamy etykietki i tak bardzo chcemy być fit, to na te etykietki warto czasem popatrzeć. Amen.

Także idę walnę sobie kubek kefiru Krasnystaw.
Chudnijcie mądrze, wróbelki



19 sierpnia 2012 , Komentarze (19)


Tak sobie myślę, że ja nie jestem na diecie. 
Może byłam. Może trochę schudłam. Ale to nigdy nie chodziło o to, tak naprawdę. Nigdy nie stawiałam sobie jakiś celów "muszę schudnąć" "muszę mieć zajebisty płaski brzuch", "muszę się wylaszczyć do lata" itp, itd. Wszystko wyszło w praniu. Kiedy znudziłam się jedzeniem tostów na studencką kolację i śniadanie a zupek chińskich na obiad.
Kiedy pomyślałam, że trochę wstyd, bom już duże dziewczę a nie umiem gotować.
Kiedy przypomniałam sobie, ile radości w gimnazjum i liceum dawał mi rower czy siatkówka.
 I nie było przecież ani jednej rzeczy, która byłaby jakąś przeszkodą, żeby to zmienić. Tak, niemal z dnia na dzień znalazłam się na Vitalii i trochę się zmotywowałam. Żeby się ogarnąć. O to chyba chodziło. Nie o dietę, nie o dążenie do jakiś typów sylwetek i innych bzdur. O wstanie z tapczanu chodziło i o wpuszczenie do pokoju świeżego powietrza.
Myślę teraz, że wpadałam momentami w taki typowy ton vitaliowych pamiętników i pisałam używając zabawnie infantylnych słów typu "dietka", ale to tak średnio miało miejsce. Myślę, że wiele kobiet tutaj powinno sobie uświadomić, że to, o co chodzi naprawdę, to nie ciało, to nie waga i nie tort zjedzony na ślubie koleżanki. 
To psychika. 

dobra, szczerze mówiąc, w głowie miałam kilka puent, potem zaczęłam pisać, wątki mi się zmieszały i w zasadzie nie wiem do końca o co mi chodzi :D
 zacznę więc od nowa:

Tak sobie myślę, że ja nie jestem na diecie. A na Vitalii jestem wciąż, bo Was polubiłam, bo bawi mnie to forum, bo czasem, przyznam, jako ten potwór ostatni, pocieszę się w momentach zwątpienia, że inni mają gorzej.
Albo jestem tu, bo wierzę w kobiety i w ich siłę i tak się cieszę, kiedy wychodzą z tych swoich żółwich skorup domów i obowiązków. Być może także dlatego.

Ale serio. Mam dni wżerania słodyczy, mam dni wżerania warzyw. Mam dni spacerów leniwych jedynie, mam dni ćwiczeń z lejącym po twarzy potem. Myślę, że to jest właśnie kobieca harmonia. To jest to, co każda powinna odnaleźć. 
W naszym kobiecym życiu powinien być i czas na wsuwanie czekolady i czas na szaleńczy bieg po lesie. Nie powinnyśmy sobie tego odbierać na siłę. To jest chyba najzdrowiej. To jest zdrowe jak Litwa, ojczyzna wieszcza.

A może po prostu bredzę i się nie znam. Ale wiecie co-
Nigdy nie było mi w moim ciele tak dobrze jak teraz. A przecież nie jestem super laską ze zdjęć motywacyjnych. Pewnie i dla kogoś jestem pasztetem, możliwe i to, obojętnie mi.
Czuje się tak dobrze.
Kobieco. Uda się czasem zatrzęsą, czasem złapię za bebech i ze zdziwieniem zobaczę, że tłuszcz mieści się w łapkach i jak ziemia wypełnia doniczki dłoni, ale to już nie o to chodzi. 
Dużą rolę chyba odgrywa mój związek. Mój Kłapouch, który dzisiaj wyszedł z mego domu i zostawił mi takie słodkie przeświadczenie w głowie- że jest dobrze.  To przeświadczenie, które błogo gdy się pojawia, bo nigdy nie jest z nami raz na zawsze.
Mieć faceta, który pomoże bez słów zrozumieć Wam, że Wasze ciało jest piękne, bo jest wasze- tego Wam życzę. 

 Nigdy nie czułam się tak dobrze jak teraz, napisałam. Prawda. Pomijam ten okres dziecięctwa i lat młodzieńczych-szczenięcych kiedy w ogóle się nad tym zastanawiałam. 

Myślę też, ale to już z zupełnie innej beczki,że kiedyś to był piękniejszy czas. 
Wszystkie dzieci popierdzielały w takich samych rozczłapanych kapciach, getrach z weluru i bluzach po starszym rodzeństwie. 
Dopiero w liceum chyba włączył się nagle dziewczętom strumień świadomości na temat swojego wyglądu czy ubioru. Do tejże pory byłam, jak większość, tak beztroska w tej kwestii.
Serio, boję się obecnych "dzieci". Już od pierwszych klas podstawówki. Wypacykowanych córeczek swoich mamusi, które tak szybko zmieniają się w biegające po centrach handlowych lampucery. Przeraża mnie ich muzyka puszczana z drogiego sprzętu trzymanego w jeszcze tak małej łapce.
Przerażają mnie ich odzywki, które sprawiają, że wszystko co żyje więdnie. Przeraża mnie też, że kiedyś będę chciała wychować dziecko tak, jak sama zostałam wychowana, a ze światem będzie już coś inaczej. 
I zastanawiam się czy moje dziecko będzie miało jeszcze szansę przeżyć prawdziwe dzieciństwo, z  łażeniem po drzewach i zabawą w kałużach z błota?


HAHAHA.

ej serio wtf,
chciałam wejść napisać, że wczoraj skakałam na skakance 400 razy i cośtam jeszcze, takie bzdurki. Zamiast tego znowu jakiś papirus pełen wyznań.
scumbag brain.

kto to przeczyta ma u mnie lizaka

4 sierpnia 2012 , Komentarze (13)


Zmykam stąd na okrągły tydzień. Jadę na żaglóweczki, podziwiać jezior mazurskich czar, słuchać krzyku kormoranów, jeść konserwę, przesiąkać dymem z ognisk i taplać się w jeziorkach po zmierzchu.
Zamierzam wrócić autostopem i nie zginąć także proszę trzymać za mnie wasze wychudzone kciuki :D

Na buzi mej wysyp słonecznych piegów. Jakże to miłe! A znowóż koleżanka ma, ujrzawszy na swojej twarzyczce, niczego sobie, tak nawiasem, jeden taki najmniejszy już wpadła w popłoch pod tytułem Boże-wyglądam-jak-wieśniara.
Doprawdy, nie rozumiem dziewcząt, które piegów nie znoszą, bo według mnie te słoneczne kropencje każdemu buziakowi dodają tylko uroku. 
Chyba, że ktoś usilnie stylizuje się na bitch face, no to faktycznie nie przypadnie mu to do gustu. Ach, no i chyba że ktoś nosi latem tapetę, kładzioną warstwą hojnie jak na obrazach ekspresjonistów. 

Najsoczystszy temat zostawiam na koniec. To temat głupich lasek. Temat z którym każda mądra (lub prawie) laska się w swym życiu spotkała. Na Vitalii, jak i w życiu, głupich lasek nie brakuje. Ostatnio obcowałam nawet z takim dziewczęciem w relacjach bliższych, to jest pod vitaljową nazwą "znajomych".
Już nie obcuję, bo ta laska ni stąd ni zowąd przestała być moją znajomą. To całkiem niegłupie posunięcie (biorąc pod uwagę żałosną i zupełnie niedietetyczną treść mych wpisów) jak na zachowanie głupiej laski.
Albo wiecie co, nie. Nie będę nic pisać. Rozmyśliłam się. Bo głupie laski mają to do siebie, że obłupiesz jednej głowę ciętym mieczykiem rzeczowej acz sympatycznej riposty, a na miejsce tej głowy (bardzo metaforycznie proszę to przyjąć) wyrastają jak tej mitologicznej hydrze trzy nowe głowy głupich lasek. Także po prostu trzeba sobie odpuścić. Wyluzować. Przyzwyczaić się, że laski są nadwrażliwe. Albo po prostu szajbnięte.




(chcę też powiedzieć, że dzisiaj jem ładnie: kalafiorek, brokułek, owsianeczka, jajeczka i takie tam- dobroci bez łakoci)


ahoj, dziewczęta! 

30 lipca 2012 , Komentarze (18)


Muszę zacząć pisywać regularnie, bo tyle mi małych anegdotek i obrazków ucieka, zanim je zapiszę. Ostatnio też maniakalnie wsuwam jakieś słodkości niestety, muszę tu się pojawiać częściej, coby utrzymać motywację.
Tyle osób mi powiedziało, że schudłam, że być może dlatego znowuż zaczęłam sobie folgować i nierzadko na ich oczach pochłaniam ogromne ilości jedzenia.
 Ostatnio na przykład to był tort.
 Zjadłszy swój przydział wsunęłam jeszcze palcyma pulchnymi bitą śmietankę, co jak niechciana biała chmurka położyła się sennie na talerzyku koleżanki, a potem jeszcze skubałam (bardzo niehigienicznie) palutami całą bryłę tortu, ładując go do gęby. Ot co, głupia gęba, ale jaka szczęśliwa!
Także apeluję do siebie o opanowanie, bo to nawet nie przystoi młodej panience tak się zachowywać.
Tort ten był z okazji urodzin kumpla. Do tortu pijałam szampana z Biedry. Gdy mój ukochany (el abstynento) ujrzał cenę tego wytwornego trunku to się załamał i złapał za głowę. I pyta mnie z przerażeniem, czy ja to zamierzam wypić. Ja tam się nie odzywam, bo wiadomo, że jak do koszyka z namaszczeniem wsuwam, znaczy, będę pić.
A on tak szuka chociaż po troszkę droższych półkach i mówi z takim tonem znawcy (co rozbawiło mnie zupełnie, bo on tak na alkoholach obeznany jak ja na sytuacji politycznej Afryki Południowej)- weź chociaż to Carlo Rossi, proszę Cię  
:DD
nie uległam! wlałam w siebie szampana czego skutkiem było wywrócenie się w domu kolegi na zdradzieckim progu. Na szczęście świadkiem mego żałosnego upokorzenia był jedynie kot właściciela, który prawdopodobnie nie zwrócił nawet na mnie uwagi, zwykłe, ziemskie, uchlane alkoholem stworzenie.

Z ukochanym też mieliśmy być na rowerach ale upały minionego weekendu skutecznie nas zniechęciły. Zamiast roweru było kino i Batman, który (zdradzę w wielkiej tajemnicy) powstał i miał się dobrze.
I lody były, ale moje łakomstwo zostało potępione przez niebiosa najwidoczniej, bo lody były niedobre! 


O kolejnym kuchennym sabotażu- czyli jak odchudzić rodzinny obiad:
Otrzymawszy polecenie od mamy aby do ziemniaków dodać łyżkę śmietany i łyżkę masła i je zmiąć pojawił mi się kolejny mały szatański plan. Ziemniaki zmięłam, sobie ułożyłam je tak bardzo saute, po czem bez wyrzutów sumienia doładowałam hojnie śmietany i maseńka i taką to podtuningowaną breję zaserwowałam reszcie rodziny. 
Nie jest to może wielka dietetyczna bitwa, ale taki maleńki atak na obóz wroga pod osłoną nocy, podczas którego wyrzyna się tylko kilka osób a jeśli los sprzyja, to może i coś w jasyr wpadnie. (Dobra. Za bardzo chyba lubię Ogniem i mieczem. Nie spotyka się to ze zrozumieniem moich rówieśników :D, więc dam pokój takim porównaniom :D )


Dlaczego gdy nie mam nic mądrego do powiedzenia to zawsze wychodzą mi najdłuższe notki? Zagwosteczka!


Dobra i obiecuję od dziś codziennie ćwiczyć. Nie wiem jeszcze jak sobie ułożę mój treningowy plan, ale spinam pupę, bo zaczyna obwisać ;d
Dziś rozpocznę od roweru. A do kieszeni włożę skakankę.


Buziaki :)

22 lipca 2012 , Komentarze (14)



Kaju kaju bo kajam się okrutnie. Na wstępie przepraszam wszystkie moje kochane dziewczyny, które zaniedbałam. Nie pojawiałam się tutaj, albo tylko na chwilę i przeglądałam co nowsze pamiętniczki. Postaram się nadrobić zaległości. Ten czas, kiedy byłam najaktywniejsza na Vitalii był najlepszym dla moich ćwiczeń, więc postaram się już Was nie opuszczać. No z wyjątkiem wakacyjnych wyjazdów, jeśli Bozia da.
Dzisiejsza notka będzie długa. Jak chociaż jedna z Was ją przeczyta to będę super dźwięczna, bo potrzeba mi powrotu na wasze łono. Bez skojarzeń ;)

Kaju kaju także, bo kajaki. Dziś po południu wybieram się z tatą a może i resztą rodziny na wiosłowanie

Nie zliczę już ile osób mówi mi, że schudłam. Ja się uśmiecham budyniowo z zadowoleniem niebiańskim, a potem z niemniejszym wsuwam jakieś pierniczki, pierdółeczki, piweczka. Dieta to od początku wakacji nazwa bez desygnatów, że tak zarzucę sformułowaniem z logiki. Za to ćwiczę. I wcale aż tyle nie schudłam, więc nie wiem o co im chodzi za bardzo.(waga jest taka, jak na paseczku)

Masterem ćwiczeń jest także moja mama. Uczy wf-u w gimnazjum, a i teraz podczas wakacji lata na jakiś aerobik. Wstaje codziennie rano o 6 i ćwiczy podłogowce :DD
W naszym rodzinnym mieście nie zauważyłam aż tak wielkiego boomu na kluby fitness jak to ma miejsce w Krakowie, ale sporo kobiet przychodzi na te zajęcia, na które mama uczęszcza. Namówiła mnie. Teraz chodzę i ja. Wprawdzie średnia wieku wynosi 40+ ale czuję się tam świetnie :D 

Towarzyszy mi też wiernie rower. Odkryłam ostatnio, że moja sirius plus sajz przyjaciółka z liceum zakupiła rower. Strasznie się ucieszyłam i obiecałam jej niejedną przejażdżkę :) A z moim Kłapouchem ostatnio zainaugurowaliśmy pierwszą weekendową wycieczkę rowerową w dniu naszej 2 rocznicy.
Oczywiście nie mogłoby to być moje życie, gdyby coś jeszcze nie wypadło w taki znamienny dzień, no przecież to by było zbyt normalnie gdybyśmy po prostu mogli spędzić rocznicę razem.
Pamiętacie, jak narzekałam, że mam pomagać przy remoncie? Ano i pomagałam, a co najśmieszniejsze- czuję się w takiej sytuacji jak ryba w wodzie :D Jakbym uczestniczyła w jakiś pełnowymiarowych Simsach- i to z kodami! Wybieram, wybieram, doradzam a za nic nie płacę :DD
Więc nasza rocznica upłynęła także pod znakiem nakrywania folią mebli by uchronić je przed okrutnym i złowieszczym działaniem pyłu i farby, a także pod znakiem wybierania płytek do łazienki. Kłapouch dla mnie pełen podziwu, że tak się zaangażowałam i że nie chce mi się rzygać jak oglądam po raz pięćsetny te same kafelki.
Z Kłapouszkiem byliśmy też na początku wakacji we dwoje nad wodą. Publicznie przepraszam wszystkich ludzi, którzy plażowali opodal ale się wynieśli, bo cóż- wstydu nie mamy. Aż byłam zdziwiona, że Kłapouch taki jakiś nadpobudliwy, bo zazwyczaj stroni od znacznych czułości w miejscach publicznych. Śmiałam się że powinniśmy postawić tabliczkę przed naszym kocykiem:
Serdecznie wszystkich przepraszamy, ale naprawdę nie widzieliśmy się miesiąc, a nawet jeśli, to tylko na chwilkę i wszędzie kręciła się jego mama

Harcowaliśmy troszkę i w akwenie wodnym i Kłapouszek mówi: To chyba trzeba będzie kupić duużą wannę.
If you know what I mean 
Wygląda na to, że na płytkach się nie skończy i przy wyborze urządzeń sanitarnych także będę musiała asystować :D

Ach i o sabotażu kuchennym słów kilka. Mama moja mama. Kto mamę ma i obiady jej jada, wie jakie to niebo i jak bardzo miłość z tego talerza. Moja mama namiętnie ogląda także programy typu "wiem co jem" i przy obiedzie gada przez cały czas o zbawiennych właściwościach tego i owego a o szkodliwości innego. Tato wywraca wtedy oczami, bo ogólnie całe to warzywne-pierdzielenie ma w dupie i kobieto daj mięsa. I skwarek.
Trzeba mamie przyznać, że nawyki powoli stara się zmieniać. Do dań tradycyjnych nie dodaje już śmietany 18% a 12 i to pół na pół z kefirem. Także coś świta.
Ale przyznam się bez bicia, że czasem serce mi się kraje jak widzę, co nad miską czyni.

I tak, mama robiła ciasto na racuchy. Prawdziwe racuchy z wiejskiego zsiadłego mleka. Nasypała mąki, że łojezu. Z każdą miarką ja się przerażam coraz bardziej, ale zaciskam ząbki i nic nie mówię. Narobiło się mnóstwo grud więc mama z poleceniem, bym je porozbijała oddaliła się chwilowo.
A ja cóż? Ano za łyżkę i wyławiam te grudy, mąkę tą zdradziecką i ciarabach do śmietnika. Resztę rozbiłam. Taka dumna z mojego małego sukcesu, że choć troszkę odchudziłam to jakże pyszne acz okrutne dla każdego dietetyka danie. 
Przyszła mama, pogmerała łyżką w cieście. Podstępu wprawdzie nie wykryła, ale ani się spostrzegłam, jak kolejna po brzegi wypełniona miarka wylądowała w misce coby konsystencja, (dla mnie już i tak prawie stała) jej odpowiadała. 

Xoxo, pierwszy sabotaż kuchenny zakończył się niepowodzeniem.
Ale obiecuję wam, że walka nie jest jeszcze zakończona.
Póki ostatni rycerz Vitalii jest na froncie. Będziemy walczyć.
Tak mi dopomóż miarka krawiecka i fałdki na brzuchu.



29 czerwca 2012 , Komentarze (16)



 to jest piosenka kojąca   
a takiej mi trzeba właśnie

Dowiedziałam się, że ostatecznie egzaminu nie zdałam. Czekają mnie pracowite wakacje. Z torby musiały wylecieć sukienki, żeby pomieścić 6 książek. Wszystkie do tego samego.
Smutno mi i źle. 
Statystyki są przerażające. 15% zdawalności , hurra Uniwersytecie Jagielloński, z roku na rok pobijasz swoje rekordy.
Łączę się w bulu i nadzieji jak pewna persona z wyższych sfer z tymi maturzystami, którzy psioczą na swoje wyniki. Nie mam jednak dla Was pocieszenia- każda sesja to taka matura razy dwa, w trzy razy krótszym czasie. 


Jestem w trakcie poszukiwań mieszkania. Wyprowadzam się od mojego brata, który ogólnie rzecz biorąc jest chamem i mieszka mi się z nim źle. Szukanie idzie jak po grudzie i zupełnie nie możemy się zgrać z koleżanką w sprawie oglądania tych mieszkań.
Wracam więc jutro do domu. Mam nadzieję, że chociaż tam będzie w porządku.

Ach no i Kłapouch mój. Wreszcie, gdzieś po miesiącu niewidzenia będziemy się mogli zobaczyć. Tylko co? Tylko u niego w domu jest remont, więc na ten czas przypada wielka przeprowadzka do mieszkania w bloku, z wynoszeniem chyba wszystkiego co tam pokumulowali w tej chacie przez wszystkie lata. Bo remont jest generalny.
Także mój chłopak zaprasza mnie do siebie w poniedziałek z zastrzeżeniem,
 że "mogę się przydać" 
do przeprowadzki w sensie.

Cóż, nie tak wyobrażałam sobie nasze pierwsze spotkanie po takim czasie. W rozmowie telefonicznej wyraźnie markotnieję zatem, a on pyta o co chodzi. No bo o co. Tłumaczę mu więc, ( raczej nie jestem z tych które strzelają fochy a biedny facet zachodzi w głowę co się stało). I mówię, że skoro taki pracowity ma poniedziałek, to ja może nie będę przyjeżdżać. A on sie pyta czemu chcę tak odkładać to nasze spotkanie skoro tak długo się nie widzieliśmy? 
No błędne koło.

Więc moje drogie od poniedziałku jadę do Lubego i będę sobie z jego mamą nosić "sprzęty i donice" jak pisał poeta. Wyśmienicie! 

I żeby nie było, że mi jakaś korona z głowy spadnie, bo przecież nie o to chodzi. Ja z radością pomogę. Ale no. No właśnie. Wszystko nie tak.


Troszkę sypią się też plany wakacyjne w związku z tą poprawką. Duża rzecz i pewnie będe musiała sobie odpuścić te moje wszystkie festiwale, żeby potem nie mieć do siebie wyrzutów sumienia. Zobaczy się


I tak, po raz kolejny, portal dietetyczny staje się moim pamiętniczkiem. O zgrozo, publicznym. W podstawówce miałam chociaż trochę wstydu i chowałam zeszyciki pod łóżko, a tak- internetowy ekshibicjonizm to było coś, co zawsze mnie śmieszyło. Teraz sama jestem tym śmiesznym stworzeniem. Ach, bywa


I tak jak to już kobietki mają w zwyczaju, w okresie smutku, burzy i naporu, podczas Weltschmerzu okrutnego zamieniają się w małe Bridżit Dżołnsy i wsuwają co mają pod ręką. Wsuwałam i ja. Całe szczęście, że nie robię już takich śmieciowych zakupów ale i tak pochłonęłam 3/4 paczki jakiejś mieszanki orzechów, rodzynek, owoców kandyzowanych i kulek z białej czekolady.
nie powiem, osłodziło mi troszkę życie. Na uno momento.


niech posępność nie będzie waszym udziałem
cześć i ciałem.

hehe. suchar pożegnalny 

25 czerwca 2012 , Komentarze (17)


Dziś ostatni egzamin z głowy!


Uściskać wreszcie wszystkich przyjaciół
Upić się rusaczem na naszym miejskim molo
Wypływać się, wyżeglować
Nasłoneczniać się w czułych objęciach mego Kłapoucha

I nic a nic nie gniewać się na mamę
Dopieścić wreszcie mojego kota seniora
Upichcić coś rodzinie nie raz i nie dwa
I czuć, czuć każdą tkanką że to jest naprawdę lato i że teraz. I że nigdy nie będziemy tacy młodzi jak w tej chwili! 
Lato w sukienkach i na letnich festiwalach
I w barach
I ze spaniem na łące
I z rowerowymi wyprawami po horyzont
I z zapachem maciejki i garściami malin u babci w ogrodzie

Nie wiem gdzie mi minął ten rok, ale prawie go nie poczułam. Niedobrze, niedobrze być takim nieuważnym na życie, no! Karcę się i obiecuję poprawę. Niech mnie słoneczko trzyma za słowo.

Po tym wynurzeniu pseudosreudo wracam do nieco bardziej praktycznej części notki.
Macie, moje drogie, przyobiecane przepisy:
nie byłabym sobą, gdybym czegoś tam nie zmodyfikowała, więc zapisy moje w nawiasikach :)

ZAPIEKANKA BAKŁAŻANOWA

1 duży bakłażan (mój był średni )
1 duża cebula (moja była mała i czerwona :D)
2 pomidory (1 dodałam, acz duży)
3 ząbki czosnku 
6 oliwek zielonych /opcjonalnie/ (a ja myślę że z czarnymi będzie smaczniej)
1 papryczka chilli (nie było!)
100 g sera pleśniowego /camembert, brie, blue/ (użyłam camembert, ale tylko 60g)
1/4 szklanki oliwy (za dużo! użyjcie wg uznania)
sól, pieprz
żółty ser do posypania (a ja użyłam pół kulki mozzarelli light i też było rozkoszne) 
Wykonanie:

Bakłażan umyć, przekroić wzdłuż, wydrążyć środek miąższu.
Miąższ pokroić w kostkę, posolić i odstawić na 30 minut. (nic nie soliłam, nic nie odstawiałam- nie było czasu!)
Na oliwie  przysmażyć pokrojoną drobno cebulę, zmiażdżony czosnek, papryczkę 
 i bakłażan odsączony z wody. (podsmażyłam w kolejności cebulę- bakłażan, dopiero potem dodałam czosnek)
Do przysmażonej mieszaniny dodać pokrojone kawałki pomidorów, oliwek i kawałki sera.
Farsz przełożyć do połówek bakłażana, skropić oliwą  posypać serem.
Piec w temp. 190 st. C, przez 15-20 minut.
Po upieczeniu posypać drobno pokrojoną zieloną pietruszką, podawać na zimno z pieczywem. (posypałam bazylią i podawałam na gorąco :D)
Smacznego  (smacznego :D)

Co można zrobić jeszcze- można zużyć całego bakłażana w ten sposób i zrobić pyszny sosik np. do makaronu- nie trzeba wg mnie ładować tego farszu do brokuła, bo on sam w sobie jest taaaaki dobry. Acz podawany w bakłażanku jest efektowniejszy pewnie :)


KOPERKOWE PENNE Z ŁOSOSIEM-  porcja na 2-3 osoby
 

sos
150 g wędzonego łososia  
2 pęczki koperku
1/2 opakowania 250g mascarpone
pół dużej cytryny
pieprz

Na patelni podsmażamy łososia, tak by uzyskał jasny kolor. Dodajemy serek mascarpone i mieszamy aż do rozpuszczenia. Dodajemy posiekany koperek Wciskamy sok z połowy cytryny i dodajemy pieprz do smaku- może być dużo. Sól nie potrzebna, łosoś oddaje swój słony smak do całego sosiku :)
gorącym sosem polewamy makaron penne pełnoziarnisty, ugotowany al dente (ilość w zależności od upodobania i gąb do wykarmienia ;) )

ciekawosteczka- jeśli zostanie sos a makaronu ni ma, można wsadzić do lodówki a rano mamy przepyszną pastę łososiową na kanapki :)) smakuje dobrze z chrupkim lub ciemnym pieczywem


FRITTATA
przepis możecie znaleźć u Agaty a jego inną wersję o tutaj  
A najlepiej modyfikować go i wrzucać warzywa na jakie tylko macie ochotę! :)
można też zapiekać w zwykłym naczyniu żaroodpornym a nie wykładanej papierem formie do tarty :)


dawno (nie wiem czy  wogóle) zapisywałam tutaj moją jakąkolwiek aktywność. Może czas zacząć. 
20 min ćwiczeń na brzuch
8 min legs
biegałam 20 min bez przerwy (zazwyczaj biegam dłużej acz z zatrzymywaniem)
i przeskakałam 250 skoków na skakance
i porozciągałam stare kości i ścięgna ok 10 min

ot, wysiłek.


chudnijcie szczęśliwie, pomidorki wy moje koktajlowe 





23 czerwca 2012 , Komentarze (24)


Wciąż serce mi staje za każdym razem gdy odświeżam usosa i czekam aż pojawi się ocena. Nie mam zbytnich nadziei więc i humor nie najciekawszy.
Postanowiłam więc sobie to zrekompensować zakupami!
I tak jak obwieścił wam  tytuł osiągnęłam ten właśnie szczyt pamiętniczkowego ekshibicjonizmu i dzielę się moimi dzisiejszymi zakupami i tym cożem ostatnio napichciła.

Powiem wam też na uszko, że wstąpiwszy do LERŁA MERŁA :D stanęłam sobie na wagę i pokazała mi ona panią 5 na przedzie! Biorąc pod uwagę, że ostatni miesiąc nie upłynął raczej pod znakiem diety ani jakiś zbytnich ćwiczeń, wielka radość w domu Gucia! 
radość owa mimo wszytko panuje niepodzielnie w mej główce i serduszku. 

 w związku z tem odkryciem, w radosnym szale postanawiam coś ładnego z przeceny kupić. Rozważałam o taką sukieneczkę:

nie ściągnęłam do niej portek, nie krzyczcie, bo mi się nie chciało.

ot, lenistwo. Tak właśnie zastanawiam się ile jest dziewic z lenistwa.
Bo im się portek nie chciało zsuwać :D:D

A potem natrafiłam na sklepy z bielizną. No i przepadłam. Po krótkiej mms-owej relacji do pana chłopaka zakupiłam o takie oto, moje śliczne bieliźniane dzieci:  
no teraz to ja już muszę wyćwiczyć tego brzucha, nie ma bata!
te kropeczki noo  rozczulam się jak patrzę na własne gatki, to trochę żałosne


I tym optymistycznym próżnym akcentem kończę część odzieżową a przechodzę do kulinarnej.



zapiekanka bakłażanowa


Boże jakie to było rozkoszne. Chętnym śle przepis.
Myślę jednak, że równie przepysznie smakowałaby nie podawana w bakłażanie, tylko jako zapiekanka makaronowa, albo taki warzywny sosik. Możnaby dodać mięsa i zrobić bardziej wytrawne danie, albo i z ryżem zjeść. 
Przepis nakazywał jeść na zimno- Pffff chyba tylko człowiek pozbawiony węchu mógłby się powstrzymać przed spałaszowaniem od razu z piekarnika! 
Zjadłam na gorąco.



to jest moje popisowe dzieło- penne z łososiem w sosie koperkowym


jakość zjedzona, podobnie jak cała porcja tegoż makaronu. to jest najlepsze. A do tego super szybkie. Gesslery niech schowają swe tłuste tyłki w restałrantach.


kanapeczki 

miały być patriotyczne biało czerwone ale zbrakło mi czegoś
no i ostatecznie wyszło, żem chyba patriotką włoską jakąś?


a tu solidna sesyjna porcja owsianki. 
jest jabłuszko, orzechy lasowe i włoskie i nerkowca i migdały i rodzynki i żurawina i czego tam jeszcze nie ma!
(tak na prawdę to już wszystko)



to jest niezbyt fotogeniczne ale bardzo proste i sycące danie, frittata,
którą zapożyczyłam z bloga niejakiej Agaty i przepis również mogę szerzyć

przypomina omlet ale jest zapiekana w piekarniku a obok jajek głównym składnikiem jest
ser biały. Do tego dodaje się dużo dowolnych warzyw- u mnie to była 
cukinia, oliwki, papryka i cebula. 


czasem, choć rzadko, przyznaję bez bicia wpadnie mi do żołądka jakaś sałatka.
ta jest z brokułem i surimi. smakuje dziwnie.
dekoracyjny centralny motyw z cząstki brokuła
dla fanów gier karcianych bądź aut marki Renault :D





czy jadłyście kiedyś sałatkę z KASZY? kaszy gryczanej?
przyznaję, że nie należy do moich ulubionych ale jej smak i połączenie
z pomidorkami, brokułami łososiem i lekko cytrynowym sosem  był super ciekawy.
I super smaczny. I super zdrowy!

21 czerwca 2012 , Komentarze (21)



Egzamin z prawa cywilnego to zło. 
czekam na wyniki. nie chcę pisać tego jeszcze raz we wrześniu  nie wytrzymię!

Nie mogę poczuć zewu wakacji. A bardzo bym chciała. Bryzę na twarzy bym chciała poczuć taką, jak wieje od mazurskiego jeziora.
Mazury
Żaglóweczki 
Noce z gitarką 
Jak dobrze pójdzie to i w tym roku się wybiorę. Z rodzicami. Chciałam jechać ze znajomymi z uczelni, ale mimo, iż mam już dawno zrobiony patent mama się nie chce zgodzić. Oj Ty nadopiekuńcza kobieto! Puchu marny! Ale jakże pysznie gotujący  Czekam tylko, aż będę w tym wieku, w jakim moi rodzice się szwędali jako studenciaki po jeziorach. Będę ich szantażować, ot co! Zapomniał wół jak cielęciem był, jak to odparowała moja koleżanka starszym paniom, które zwracały jej uwagę, że jest za głośna 


A propos tejże koleżanki. Wczoraj międzysesyjna impreza. Było mało ludzi, za to frekwencja alkoholu przekroczyła najśmielsze oczekiwania. 
Ale przysięgam, że nawet nie było tak głośno, jak na nasze warunki, a tu co- wyszłam z kolegą do nocnego- po alkohol- a tu co? pod klatką policja. Grzecznie wyminęliśmy i poszliśmy dalej. 
W międzyczasie policja zapukała do mieszkania no i nie mogliśmy tam wrócić. 
Więc piliśmy sobie cytrynówkę na chodniku opodal.

tu pojawia się problem
kolega, który wypił uprzednio troszkę więcej niźli ja się coś zagalopował.
Dokładniej, zostałam pocałowana. Znienacka i w usta.
Jestem zła!!! Nawet go nie trzasnęłam w mordę jak powinnam, tylko zamilkłam bo byłam w szoku. Odeszłam na bok i piłam w milczeniu tę nieszczęsną cytrynówkę. Przyczynę całego zła, zaraz po prawie cywilnym. Mam mętlik w głowie.
Przyjaciółka od półtora roku powtarzała mi, że coś jest na rzeczy a ja nie wierzyłam. No zupełnie ślepa byłam i w sukurs szłam, że sobie coś ubzdurała.
Boże, dziewczyny, w życiu bym się nie zgodziła z nią, gdyby nie to.
Jezu słodki ja mam chłopaka mojego najlepszego. I do tego drugiego, cytrynówkowicza nic! Nic od niego nie chcę, niech ucieka sobie no! Czemu nie może tego zrozumieć? 
Jestem ciekawa jak mam to przedstawić mojemu chłopakowi  Będzie taki zły 

Tak to było. Chwilę potem dołączyła do nas grupa, która po mandaciku musiała wyjść z mieszkania. Poszliśmy nad Wisłę. W międzyczasie kolega od cytrynówki uciekł. Zerwał się i pobiegł do domu. Pijaniutki. 
I jak wyszliśmy koło północy, tak łaziliśmy po mieście do świtu. 
O czwartej nad ranem na Rynku w Krakowie zażyliśmy ożywczej kąpieli w fontannie.
Jacyś Anglicy dołączyli i cała fontanna zapełniła się ludźmi.
Potem wypraszali nas z lokali, bo chłopaki pozdejmowali koszule  i paradowali z mokrymi klatami. Grupka, która się ostała poszła na śniadanie do pijalni wódki i piwa. 
Ja odpadłam i wróciłam do domu
Ludzie do pracy idą, a ja powłóczę nogą sobie, po tym wieczorze, w porannym słońcu

Teraz kac. 
Dobrze, że wieczorem zrobiłam sobie owsiankę w słoiku. Powlokłam się i wszamałam. Pychota! Moja była z mango i dżemem truskawkowym
Dziwne połączenie. 
Jak cały ten dzień



Ta notka miała być o czymś innym. Ta Vitalia nie miała być dla mnie pamiętniczkiem.
Heh.




14 czerwca 2012 , Komentarze (48)



We wszystkich moich butach czuję się jak w dżdżownicach  Co to ma być?
 Tak, mam zamiłowanie do przeróżnych tenisówek, których wartość obuwnicza jest bliska zeru, ale kiedy one są takie ładne. Gdyby matka natura, która zsyła na mnie te nieustanne deszcze uszanowała fakt, że niektórzy mają te buty za 30 zł- byłabym wdzięczna.
I byłoby miło, gdyby te przemiłe acz nietrwałe tenisówki pożyły troszkę dłużej niż to wyrokuje babcia swoim fachowym okiem szwaczki. 
Jakbym chciała się nurzać w dżdżu każdego dnia to bym się wyprowadziła na Wyspy :|
(Nurzać w dżdżu czyż to nie idealne sformułowanko na dyktando? )

Podbrzusze. Zaklinam je od dwóch tygodni, macam czule i serdecznie zapraszam okres. Obiecuję, że tym razem nie będę na niego kląć!
Jeszcze jakbym prowadziła jakąś super dietę albo mega intensywne ćwiczenia to bym zrozumiała, ale tak?  KURNA DZIE MÓJ OKRES.
(heheh przypomniał mi się wątek na forum, w którym dziewczyna pytała gdzie jest jej orgazm :D:D uśmiałam się po wszystkie czasy :D)
Gdzieś czytam, że muszę podjeść trochę magnezu- już się robi, pół pudełka toffifee chyba jest w sam raz? Podjadłam i wcale nie czuję się winna  to straszne. Bym się pokajała przed wami ale nawet mi się nie chce. Tylko spać mi się chce.

No i ta przeklęta do stu tysięcy śledzi sesja. Zło wcielone. Zawartość zła w złu 99 % i śladowe ilości miłosierdzia.
W związku z tym, jak zauważyłam, niemal wszystkie posiłki są sfotografowane na notatkach, obok notatek, pod notatkami. Mhm. 

Raczę was nimi, bo nie po to układam pieczołowicie owocki, żeby to się miało zmarnować Smacznego zatem!
(editek: w trakcie wstawiania zdjęć zauważyłam że głównie śniadaniowe są one. Także moimi wymyślnymi wytrawnymi obiadkami pochwalę się kiedy indziej a tymczasem, 
gińcie w słodkościach! :D)


pani owsianka z kiwi i żurawiną. przycupnęło niewinne toffifee- ale to było dopiero preludium! owsianka też została zasypana, z górką wiórkami kokosowymi i innymi takimi. 


ej ludzie. W wiórkach jest 660 kcal w 100 g. Ja jem na sucho wsypując prosto do otchłani nie buzi, ale gęby pospolitej- i pochłonęłam w ciągu 2,3 dni 2/3 paczki 200 g.
hahah dobrze że sobie nie robię przy każdym posiłku bilansu kalorycznego bo by dziewczyny-1000kcal padły na zawał  


kasza manna z truskawkami. ale jak same widzicie, w tle- jak ten szpieg- czai się domowy babciny dżem truskawkowy. I on poszedł w użycie, solidny kleks z truskawkowego musu dumnie umieścił się na środku kaszki.
 Taka "Owocowa wyspa" Jogobelli dla ubogich 

oczywiście z boku wychyla się "nieważność testamentu".
nie pytajcie kiedy jest nieważny bo już chyba nie pamiętam 


tutaj mamy pokutną, skromną ale sycącą przekąskę z surowych warzyw.
no i pan kefir- z Krasnegostawu jest najlepszy! 





racuszki, na których cześć pieśń pochwalną śpiewałam w poprzedniej notce, powróciły na mój stół. Biurko się znaczy. Tym razem z jogurtem naturalnym i dżemem, już wspomnianym. Boże. smaczne rzeczy powinny być nielegalne




powinnam chyba wydać jakąś książkę "serek wiejski na 100 sposobów" bo uwielbiam z nim kombinować. Zdjęcie jest paskudne, ach, telefonie 
ale uwierzcie, że smak jest cudowny

więc tutaj mamy serek wiejski z arbuzem i rabarbarem!





umiem robić też kanapki. a nawet ugotować jajo na miękko- co wcale nie jest taką łatwą sztuką :D
(ale jak się okazuje na zdjęciu nie umiem wyczyścić biurka :D)




i ostatnia przekąska, czego to w niej nie było- cammembert, truskawki, szynka, ogórek, rzodkiewka i siemię lniane- posypane (o masz, zaczynam rymować pod koniec.)





I co. I jak zwykle. Myślę sobie- wejdę napiszę krótką notkę, żeby dać znak, że żyję.
taaa, wyszło jak zwykle 



chudnijcie zdrowo,  kosodrzewiny :*