Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Co mnie skłoniło do odchudzania? Hmmm Lustro !!!!

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 15270
Komentarzy: 224
Założony: 17 maja 2012
Ostatni wpis: 3 lutego 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Bragadino

kobieta, 47 lat, Warszawa

158 cm, 66.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 stycznia 2013 , Komentarze (2)

Zajęta jestem ogromnie i czasu na wpisy brak.  Wasze wpisy czytam często z dniowym opóźnieniem więc wybaczcie te wpisy "po czasie" ale chcę abyście wiedziały, że jestem z Wami ino trochę później:)
Byle do marca. No w tym roku do 23.II kiedy to zamierzam udać się na stok i wyłączyć telefon. No właśnie - trochę mój wyjazd stanął pod znakiem zapytania ale jeszcze go nie przekreślam. Okaże się. Co roku czekam tego tygodnia po ciężkim zapier... jak zbawienia. Pakuję się, nocna jazda do Austrii czy Włoch i przez 6 dni nic tylko narty, góry, narty, góry... Żadnych podatków, żadnych rozliczeń...Tak odpoczywam najlepiej. I nie ma znaczenia, że zakwasy, że cała noc w samochodzie, że nowej kiecki nie kupię przez następne miesiące. No i o odchudzaniu nie ma mowy, bo po 8 godzinach na nartach jestem w stanie zjeść tyle co drwal albo nawet dwóch albo nawet drwala:). Liczę na to, że wysiłek zrównoważy to niezdrowe dwudaniowe jedzenie do syta. W wakacje się udało to i tu też powinno pójść...
Lekko się podziębiłam więc ćwiczenia tylko w domu. Zresztą w tygodniu wracam z pracy tylko po to aby zjeść obiad i dalej do roboty siadam to kiedy mam biegać po lesie? O północy? Jeszcze mnie dziki zjedzą...
Odchudzania niby koniec ale prawda jest taka, że już od dłuższego czasu waga tańczyła w koło tego 54 więc można uznać, że już od conajmniej miesiąca udaje mi się wagę utrzymać. :) Jak długo? Zobaczymy...


12 stycznia 2013 , Komentarze (5)

No i klamka zapadła - jedziemy grupą na narty pod koniec lutego do Kitzbuehl.  Miłe, że są ciągle ludzie, którzy nie chcą nawet zaliczki, bo wierzą, że przyjedziemy.  Dieta w porządku, zmieniłam jedynie jeden posiłek.  Cwiczenia robię, choć w domu drepatanie to nie to samo co po lesie. Obiecałam sobie, że jak temperatura będzie powyżej 5 stopni to będę biegać po leise a jak nie to po "salonach"  i dusza mówiła trzymaj się postanowień ale dusza swoje a ja swoje... Poszłam pobiegać i na lodzie w parku takiego pięknego orła wywinęłam, że prąd mi od ogonka do czubka mózgu przeszedł...

Od razu przypomina mi się jak się z mężem poznałam.  Pojechałam z kumplem w Taterki zimą, bo miałam do załatwienia jedną sprawę z poprzedniej jesieni na dość charakterysycznej  skale, ale nie napiszę gdzie, bo pewnie przedawnienie mnie objęło za latanie poza szlakiem ale jednak ciąglę tam jeżdżę wiec może lepiej nie mówić... W każdym razie wracamy do schoniska w "pięciu"   i kumpel do strumiena z nogą się  pakuje.... Że już miał skorupę śnieżna wokół nogi, to jak ją wyciągnął z wody to zanim doszliśmy do " pięciu"  to piękną skorupę lodwą miał wokół buta ... No nie wypada po drewnianej podłodze  po schronisku biegać w rakach więc postanawiamy coś temu zaradzić i te raki jakoś ze skorupy lodowej odkuć. Swoją drogą to wielkie zaufanie ślepej babie pozwolić swoją nogę  czekanem okładać.... No to kumpel się odchyla, a ja ze słowami "no to ja Ci pokażę" okładam jego stopę, aby odkuć lodową bambułę i odzyskać raki,  aż tu nagle czuję szarpnięcie do tyłu - gość co siedział w sali i gorący rosół podjadał, gdy przez okno spojrzał i zobaczył jak jeden alipinsta drugiego czekanem okłada...No to wyleciał, aby powstrzymać tę bijatykę ... Szarpnął za czekan cobym już wiecej nikogo nie uderzyła. Moja mina podobno była bezcenna jak mnie coś na pupie posadziło...(CZekan miałam za rękę zaczepiony i jak pociągnął to z całym impetem do tyłu poleciałam).  On(mój obecny mąż) krzyczy czy nie pomóc (rzecz jasna do kumpa) a ja stojąc tyłem nie zdajęsobie sprawy jak on na to patrzy odpowiadam, "że dam radę tego skurwla napierdolić...." Przepraszam za łacinę ale tak byłam zmordowana, że nic innego z moich ust nie płunęło...Jak już się wszystko wyjaśniło i wspólnie do kolacji zasiedliśmy przeprosinom nie było końca...  I tak powstała nasza komórka społeczna...:)



7 stycznia 2013 , Komentarze (5)

Spotkania w pracy, spotkania w sprawie nart, spotkania... trzymam się i nie podjadam (no dobra z wyjątkiem koktajlu miętowego:( pysznego zresztą:) Mam nadzieję na spadek wagi ale tak na prawdę mam nadzieję na coś więcej... Przyda mi się trochę dobrych myśli...Dziś obiad o 18.30  - późno, ale nie daję rady wyjść z pracy wcześniej. I tak mąż wziął na siebie zakupy więc godzina wcześniej w domku.  Przepisy oblecą choć chyba dwa na trzydzieści to przepisy nowe.  Nowy rok - stare problemy... 

5 stycznia 2013 , Komentarze (3)

Pierwsze poważne niepowodzenie - 0.6 w górę :( Spodziewałam się tego - wszak zarzuciłam dietę do czasu wyczyszczenia lodówki. W Święta jadłam zdecydowanie za dużo i przytyłam 0,1, po świętach przeliczałam to co jem na zalecaną przez dietetyk ilość kalorii. Jednak poza ilością kalorii nie pilnowałam bilansowania posiłków i jadłam rzeczy zakazane jak pierogi, bigos czy słodycze. Ale dzisiaj wreszcie poszedł  ostatni kawałek makowca. Koniec z rzeczami ze świąt:) Słodycze, które dostałam "od Mikołaja" przekazałam we władanie mężowi.  Ćwiczenia wykonuję grzecznie i chyba dlatego to tylko 0.7 w górę.  
W pracy zaczyna się wariactwo więc i pory posiłków trochę się rozregulowały i na to bedzie mi najtrudniej zaradzić a mam świadomość, że taka sytuacja potrwa jakieś trzy miesiące i będzie tylko gorzej.  
Zobaczymy - nie będę się na zapas martwić. Grunt to powrót do diety i 54kg. Bo powoli dojrzewam do myśli że 50kg nigdy nie osiągnę a teraz nie jestem już gruba...

27 grudnia 2012 , Komentarze (2)

O Matko, co to się działo....

W niedzielę powiedziałam sobie, że ten tydzień to nie tylko niestosowanie się do diety ale wręcz rozpusta i na razie tak jest:(. Vitalia nawet fajne przepisy na Święta przysłała ale Wigilia była u nas więc podanie trzech dietetycznych potraw i już, nie wchodziło w grę. Przygotowałam krem grzybowy z łazankami, kulebiak z rybą, ogórkiem i jajkiem, łososia z kremem chrzanowym z avocado, kluski z makiem, piernik i makowiec. Teściowie donieśli smażonego karpia, pierogi i sernik, mama sałatkę jarzynową, śledzia z cebulką i płaty łososia wędzonego, "szwagrowa" żona kapustę z grochem i sałatkę z tuńczykiem, brat owoce i napoje wszelakie (niealkoholowe wszak u nas Wigilia zawsze postna), kuzynka męża wielgachną tacę z owocami suszonymi i dwa ciasta "masowe", wujek męża a raczej jego żona  barszczyk czerwony i rybę po grecku. Ja dałam radę "tylko" daniom głównym tj. krem z grzybów - ilość taka sama jaką przygotowałam trzyletniemu bratankowi:), karpia najmniejszy kawałek jaki był z łyżką kapusty z grochem, jeden pieróg z małą ilością czerwonego barszczu do popicia i po dwóch godzinach niejedzenia tuż przed Pasterką kawałek sernika (moja teściowa robi najlepszy sernik jaki kiedykolwiek jadłam i temu się oprzeć nie potrafię i nawet nie chcę). Mimo porozdawania wychodzącym gościom potraw, których nie przynieśli wszystkiego zostało tyle, że do końca tygodnia się o menu nie martwię - trzeba po prostu wyczyścić lodówkę a biorąc pod uwagę, że jeszcze bigos od jednej i drugiej mamusi dostaliśmy i pieczonego indyka to zamrażarka pęka w szwach.
Ale Wigilia wszak raz w roku jest a że pochodzę z małolicznej rodziny takie święta na full szalenie mi się podobają. Było nas razem z dzieciakami 22 osoby i nawet mój prawie pięciometrowy stół był zastawiony po brzegi a dzieci siedziały osobno. Ale tak właśnie chcę obchodzić to rodzinne święto i już !!!
Pierwszy dzień Świąt  to obie sałatki na śniadanie, a potem obiad u mamy - zupa śliwkowa i tradycyjny schaboszczak z bigosem i ziemniakami i pomniejsze jakieś przystaweczki (plasterek łososia czy szynki) - tak czy siak ilości wypełniające mój skurczony żołądek bez reszty. Drugi dzień Świąt: Śniadanie u Teściów - sałatki, wędliny, pasztety, potem deser z kawą : no sernik rzecz jasna :) - potem ok 17 jeszcze kawałek wigilijnej rybki i odrobina wigilijnej sałatki z tuńczyka, pół kawałka tortu makowego i niestety trzy drinki whisky z colą - teoretycznie na trawienie a tak na prawdę dla dużej frajdy.
Nietrudno zgadnąć, że bałam się dzisiejszego ważenia mimo, że zakładałam, że jak przytyję kilogram to nie będę rozpaczać.
O dziwo przytyło mi się "tylko" 100 gram. może waga mi się zepsuła? Nie wiem...
Na koniec tegoroczna dekoracja tortu makowego:


Dla mało czułych na sztukę: To są trzej królowie przy stajence w której jest Dzieciątko pod gwiazdą betlejemską :)

10 grudnia 2012 , Komentarze (4)

No wariactwo opanowało moje parapety
To storczyki
Poza tym fiołki


a zupełnego szału dostała królowa nocy. Czy którejś z Was zakwitły trzy (słownie TRZY) kwiaty na raz?


Obłęd jaki czy co?
Nie to że mi się nie podoba ale jako że powoli zaczynamy żyć jak w dżungli postanowiłam połowę kwiatów na wiosnę oddać w dobre ręce ale jak tu oddać takie cudeńka?
świnie nie kwiatki...

6 grudnia 2012 , Komentarze (2)

Proszę.
Oto nasze cudeńko. Nie mogę znależć zdjęć jak wyglądał zaraz po kupnie (za 300 pln - dziury giganty po kornikach, zero koloru, zero lakieru czy bejcy - ogólnie obraz nędzy i rozpaczy).Tu z jedną wkładką (drobna imprezka była w week-end). Mam ich jeszcze 6. 
Przy większym wysunięciu z końca stołu wylatują dodatkowe nogi. Bez wkładek mieści się w wykuszu, który jest przewidziany na jadalnię

6 grudnia 2012 , Komentarze (2)

Właśnie zdałam sobie sprawę jak dawno nie miałam czasu naklikać kilku słów. Organizujemy coroczny wypad na narty i trochę mnie pochłaia - ustalanie terminu, rejonu, w który chcemy jechać, poszukiwania kwater.... Internet to na prawdę złodziej czasu :(  Znowu nie chudnę. Może dlatego, że wymieniłam milion posiłków, bo chciałam przed świętami wyczyścić lodówkę.  Może to @. Zobaczymy za tydzień. Trochę boję się świąt. Wigilia u nas, już powoli tradycyjnie. Z jedej strony trochę więcej roboty (choć wilgilia składkowa, więc nie wszystko na mojej głowie) ale też nie trzeba decydować do której rodziny (mojej czy męża) w tym roku jedziemy, bo rodziny spotykająsię u nas. No i można nasz genialny stół wykorzystać. Złożony zajmuje metr na metr dziesięć i mieści się w naszym niedużym wykuszu zaspokajając potrzebę naszej dwójki, ale rozłożony ma 4,5 metra. Ma 140 lat i mąż spędził trzy miesiące, żeby wyglądał "jak człowiek" ale jestem z niego dumna. Ale święta to obżarstwo - wszak trzeba zjeść co z tej Wigilii zostanie... I trzy kilo do przodu jak nic.

26 listopada 2012 , Komentarze (3)

Się trochę zaganiałam i czasu nie było na wpisy :( Przeczytałam już Wasze pamiętniki i od razu humorek się poprawił. Dziś, jako że miałam wolny dzień umyłam okna w dwóch pokojach i pozwoliłam sobie na zmianę zestawu firanko-zasłonowego.  No co? Każdy ma jakiegoś hopla - jeden z moich to dekoracje okien. Od wiosny bałam się zmieniać, bo budowa za oknem - mimo mycia okien i prania firanek co miesiąc (o matko!!!)  wszystko było tak zasyfione, że decydowałam się tylko na ciemne załony i mocno kremowe firanki, żeby mi się to wszystko doprało.    Ale zima idzie, więc może nie będą tak syfić. Zatem czerwone zasłonki z delikatnymi pasami w różnych kolorach i śnieżnobiałe firany -  lubię ten zestaw:)  Prosty a ładny. Zmieniłam pościel, wyszykowałam balkon na zimę, myjąc co się da i wycinając roślinki, co nie przezimują,  pojechałam na szmacie w całym mieszkaniu, pranie wykonałam i prasowanie, obiad na dwa dni - no wiecie - wolny dzień:)



Dietowo w porządku. Po pierwsze wreszcie pozbyłam się 55kg. Po drugie całkiem fajne menu Pani dietetyk przygotowała, mimo że tylko jedna zupa. Ale i schab i cielęcina i kurczak - no różnorodność jednym zdaniem. Będzie dobrze- mam nadzieję :)

19 listopada 2012 , Komentarze (4)

Dzisiaj się przekonałam, jak ważne jest przestrzeganie godzin posiłku. Zapomniałam zabrać drugiego śniadania do pracy. Pomyślałam sobie, że i tak w miarę wcześnie do domu idę, a zupkę sobie ugotowałam już wczoraj, tylko podgrzać  to już doczekam do obiadu - nie będę do sklepu lecieć.  Zjadłam obiad i... byłam głodna. Podrażniona doczekałam przekąski i... dalej byłam głodna. Kolacja? Tak. Głodna !!! Nie czułam głodu od tak dawna, że przestałam być na niego odporna. Zjadłam nadprogramowe jabłko i kiwi i teraz piję na potęgę coby tego głoda zalać. Jutro śniadanko już wezmę na pewno. 
Nadeszły luźniejsze dni w pracy - jakieś sześć. Dwa wezmę sobie wolne za nadgodziny, w resztę poporządkuję zaległe sprawy i wyjdę z fabryki jak biały człowiek. Jak tu nie kochać swojej pracy :) Więcej czasu w domu to też treningi, porządek, czas na książkę taką zwyczajną a nie zbiór przepisów:) Pora też pomyśleć o prezentach. Zawsze coś produkuję, gdyż uważam, że takie prezenty mają  większą wartość niż nabyte w sklepie tyle, że wymagają więcej czasu i zaangażowania więc pora się za to wziąć. Jakieś pomysły?