Drugi z serii treningów (na wydolność) był masakryczny (jak się spodziewałam). Leciutko się zniechęciłam, ale cisnę dalej 😆 wg programu w tym tygodniu jeszcze raz powtórka tych ćwiczeń, trening adaptacyjny z poprzedniego tyg. i marsz trwający 50 min (technicznie już wykonany, ale pewnie powtórzę nie raz). Chyba w końcu się czepiłam i "jakoś to pójdzie" 😂
Pogoda taka moja, więc chodzę z przyjemnością, ale to jak po takim wyjściu śmierdzą mi włosy "zimą" to historia... Taaak, wmawiajmy sobie, że to dla zdrowia 😅
Mam bardzo duży apetyt, ale nie foluguje sobie bez pamięci. To taka miła odmiana po jedzeniu z rozsądku, że spełniam swoje zachcianki (wierzę, że z umiarem 😄). Dopiero teraz to wyłapałam. Fakt, że z jedzeniem przez ostatnie miesiące było coś nie teges. Jadłam, owszem, ale bez jakiejś takiej radości i smaku. Czasem szłam w ulubione przegryzki, żeby poczuć "to coś", ale bez fajerwerków. Ostatnie chyba trzy tygodnie są takie inne od poprzednich... Czy to możliwe, że leki już działają? I w tak zauważalny sposób? Wychodzę z letargu, mam więcej siły i chęci. Zaczęłam ćwiczyć!!! To najbardziej daje do myślenia 🤣
Życzę Wam takich mikro przełomów jaki właśnie przechodzę. Kiedy to wszystko znowu zaczyna mieć sens ☺️💖