Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Aga to Aga, urocza istotka, po studiach, z jakimiś tam sukcesami.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5575
Komentarzy: 183
Założony: 2 stycznia 2013
Ostatni wpis: 7 grudnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Whiff

kobieta, 34 lat, Somewhere

177 cm, 113.10 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Dwuczęściowy strój kąpielowy!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 stycznia 2015 , Komentarze (25)

Nikt mi nie powie, ze to woda! Wypijam po 3 litry dziennie, liczac kawy i herbaty, a w tym 2 litry czystej ;)

Niezly efekt! 5,1 kg w 10 dni to prawie tyle, ile obiecuja tworcy tej diety. Czyli co - 10 kilogramow w tym miesiacu? :) 

Bede do tego dazyc!!

To lepsze niz Dukan na ktorym chudlam podobnie w zeszlym roku, tylko tu nie mam prawie ograniczen, co widac po moim menu, a i czuje sie lepiej, bo nerki mi nie szaleja :)

Juz sie nie moge doczekac sobotniego wazenia!

Niech moc bedzie z Wami! :*

13 stycznia 2015 , Komentarze (1)

Dzisiaj pożarłam:

baranina 300 kcal

ziemniak 90 kcal

marchewki 80 kcal

jogurt 200 kcal

kefir 200 kcal

wafle ryżowe 80 kcal

jabłko 150 kcal

Tost 300 kcal

Szynka kanapkowa 60 kcal

Ser 150 kcal

Nerkowce 110 kcal

3 lukrecjowe cukierki 10 kcal

Szklanka mleka 150 kcal

3 szklanki pepsi max 0 kcal, ale i tak grzech!

RAZEM: 1880 KCAL

EDIT:

Wpadła proszona kolacyjka. Dwie pity (300 kcal), z wędliną (130 kcal), warzywami (50 kcal), kukurydza gotowana (100 kcal), ketchup (50 kcal) i winogrona (50 kcal). Razem 680 kcal.

RAZEM: 2560 kcal

Ciekawe, jak zaprezentuje się to na wadze jutro, mam chociaż pociechę, że skończyłam jeść przed 20, a jedzonko było całkiem zdrowe.

Dietowo wracam do normy, chociaż Szefostwo lekko zaniepokojone, że jem tak mało, więc podsuwają mi pod pysk większe porcje lub dokładki. A dokładki biorę tylko z surówek! :) Postanowiłam też jeść trochę lukrecji, żeby poradzić sobie z zaczerwieniami na dłoniach i katarem oraz bólem gardła.

Ważenie jutro! I w sobotę! Chociaż najchętniej wskakiwałabym na wagę codziennie! :) Mam nadzieję zobaczyć jakąś szczęśliwą liczbę na wadze... ach! Pomyśleć, że w zeszłym roku o tej porze moje BMI było dokładnie o 10 punktów wyższe... Czuję, że ten rok to rok zmiany ostatecznej.. :)


Staram się podnieść ilość protein w żarciu. I chyba potrzebuję więcej wapnia i witaminy D3, bo bolą mnie kości, pewnie ze względu na to, że tu notorycznie nie ma słońca... smuteczek.

Stay thin! :*

12 stycznia 2015 , Komentarze (5)

Dziś:

pulpety (cały dzień na pulpetach :P) 900 kcal

sałatka 200 kcal

parówka 150 kcal

lukrecja 100 kcal

wafle ryżowe 160 kcal

kawka ze śmietanką 50 kcal

kawałek bana i jabłka 100 kcal

RAZEM: 1660 kcal

1,5 litra wody zaliczone przed 13, potem już promocja dla organizmu, nie liczę tu kawek i herbatek. Dieta ośmiogodzinna też utrzymana, obcięcie kalorii też. Niedziela uświadomiła mi o co walczę i że bardzo chcę o to walczyć. 

Zjadłam tą parówkę i stwierdziłam, że kiedyś byłam straszny głupek, gdy to jadłam, bo ten smak jest obrzydliwy!

Mała E. ma dwa lata, jak widzi hamburgery, hot dogi czy inne śmieciowe jedzenie - marudzi. Dzisiaj zjadła 2 wafle ryżowe - z jakim smakiem! Wróżę jej karierę w dietetyce lub fitnessie :)

Wieczorem machnę brzuszki, jakoś nie mogę się zdecydować, jakie ćwiczenia jutubowe robić. Tyle tego jest, a jakoś do tematu podejść nie mogę. No zwyczajnie, nie mogę. Mam zanik chrząstki w kolanach i cardio przepłacam okropnym bólem. Postanowiłam, że zrzucę jeszcze jakieś 10-15 kg i wtedy zacznę poważny trening. Teraz zostaję przy brzuszkach i łapkach. Nie chcę stracić swoich kolan, a przy tej wadze bieganie czy cardio to nie jest dobry pomysł, nawet skłony bolą. Próbowałam, bolało. Poczekam jeszcze ze trzy miesiące, dalej pracując nad brzuchem.

Stay thin! (przytul)

11 stycznia 2015 , Komentarze (14)

Dzisiaj 4800 kcal. 

Ostatni raz w nowym życiu zjadłam pizzę 3500 kcal

i lody z maszyny w czekoladzie 500 kcal

i ukochaną kawę z syropem 500 kcal.

Do tego rano pulpet 200 kcal,

sałatka 100 kcal.

Na jutro już naszykowane dietetyczne żarełko. Musiałam się pożegnać, to było celowe, miałam taki zapis w kalendarzu, że gdy zejdę poniżej 100 kg to pożegnam to, co było dla mnie złe. Nie pisałam Wam o tym, ale taki zabieg poleciła mi przyjaciółka-psycholożka. A to były właśnie 3 rzeczy, które zawsze mnie najbardziej kusiły. To był taki ostatni test - zrozumiałam, że kawa z sukrinem może być tak samo dobra, jak ta z syropem, pizza wcale nie jest lepsza od dietetycznej warzywnej zapiekanki, a sorbet lodowy lub granita bije na głowę lody w czekoladzie. Nałożyłam swoje najmniejsze ubrania, zeżarłam to jedzenie i pomyślałam, że jeśli tak zostanie w moim menu, nawet raz na jakiś czas, to nigdy nie będę dobrze wyglądać w tych ubraniach. To bardzo terapeutyczne, choć szalone.

Nie była to regularna terapia. Może ktoś z Was też wykonana ten myk. 

Pokazać sobie przyszłość i przeszłość w jednym czasie.

"Uświadomić sobie i zostawić to w tyle", tak brzmiała notatka w kalendarzu. 

Teraz mogę wejść na ścieżkę życia "poniżej 100 kg" :) A niedługo "poniżej 90 kg"... i oczywiście dojść do upragnionej wagi idealnej.

Na marcowych wakacjach będę lekka i będę seksownie wyglądać w narciarskim kombinezonie!

Następne ważenie pod koniec tygodnia :)

Trzymajcie się mocy diety i fitnessu, Kochani!

11 stycznia 2015 , Komentarze (28)

99,9 kg na wadze! AAAAAAAAAAAAAAAAAA!

Nie wiem, jakim cudem, ale jest!

Laski, wszystko jest możliwe!

11 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Dzisiaj w brzuszku:

pulpety (które jadłam na wszystkie dania :D) 600 kcal

groszek 100 kcal

jogurt 180 kcal

wafel ryżowy 40 kcal

łyżka śmietanki 30% 30 kcal

to, co dziś spróbowałam 100 kcal

RAZEM: 1050 kcal

Hektolitry płynów :PP

No i oczywiście wyskoczyła proszona w ostatniej chwili kolacja. Shit!

roladka z baraniny 250 kcal

ziemniak 100 kcal

warzywa gotowane 100 kcal

łyżka sosu serowego 200 kcal

3 czekoladki Lindt 240 kcal

napój 400 kcal

szklanka kakao 200 kcal

RAZEM: 2540 kcal

Tłumaczę się ze śmietany: miałam wielką ochotę na coś słodkiego. Wiecie, nie ciasto, nie cukierka (których i tak bym sobie odmówiła, przecież wiecie)... taką pyszną kawkę. I sobie zrobiłam kawkę z podsa z ekspresu, czyli wyszła pianeczka, do tego łyżka śmietany 30% i dwie łyżeczki Sukrinu, czyli kalorie tylko ze śmietanki, a mój potwór nakarmiony :) I uratowało mnie to przed pochłonięciem kawałka waniliowo-czekoladowego ciasta polanego czekoladą, które upiekłam. Brawo ja!

Z tej kolacji to nawet nie próbuję się tłumaczyć, a za czekoladki i słodki napój oraz kakao mam ochotę się nabić.  Ach, brak ćwiczeń za to.

Przyjmę tylko, że to sobota i że była to kolacja na koniec świąt.

Jak piekę ciasta, co robię często, muszę spróbować masy, rad nie rad. Trochę surowego albo np. polewy. Zawsze ciasta piekę "na smak", "na oko" i muszę spróbować, bo inaczej wyjdzie kupa. Albo sosy. No inaczej nie ugotujesz dobrego sosu, jeśli nie spróbujesz. Nawet tą ociupinkę na łyżeczkę. Nie da się tego zmienić, bo to moja praca, nie chcę wprowadzać zamętu jakimiś dietetycznymi cudami. Chyba na takie "spróbunki" zarezerwuję jakieś kalorie w mojej dziennej rozpisce. Dużo gotuję i dużo próbuję, a nie chcę się oszukiwać. Co o tym myślicie? To przesada? Ale: jak sobie utnę trochę kalorii na to to nic się nie stanie, może nawet lepiej.

Trzymajcie się!

10 stycznia 2015 , Komentarze (21)

Jak w tytule. Moja Mama znalazala moj terminarz, w ktorym mam spisana swoja Sciezke Chudosci. I oczywiscie nie omieszkala mnie poinformowac, ze dzien przed wyjazdem wazylam 99,1 kg. Pocieszyla mnie, prawda? To znaczy, ze przytylam tutaj do 107 kg (tyle najwiecej widzialam tu na wadze). A teraz wracam do normalnosci. Oczywiscie nie wytrzymalami sie dzis rano zwazylam... a tam? 101 kg! 

Jestem bardzo zadowolona, udalo mi sie zgubic 3,5 kg w ciagu 5 dni. I to nie kwestia wody, bo wczoraj wydoilam ponad 3 litry.

Jakas magiczna stronka wyliczyla mi, ze zeby schudnac do sierpnia do wagi 73 kg moge zjadac do 1610 kcal dziennie, nie wliczajac w to cwiczen (ktorych, nota bene, nie znosze! Ale spokojnie, nadal cwicze po troszku codziennie). Jak na razie sie udaje zjadac nawet mniej i to przy zawyzonych obliczeniach, wiec kto wie, moze bedzie mniej niz 80 kg?

Wymarzylam sobie stroj dwuczesciowy na wakacje w Polsce. Niech patrzo i zazdroszczo! Boje sie tylko o stan mojej skory na brzuchu, ktora nie wraca zbyt szybko do siebie... 

Trudno, bede dzaga w malutkich sukieneczkach :D

Buziaki Laski!

9 stycznia 2015 , Skomentuj

Bilansik planowany:

zupa 500 kcal

jabłko  120 kcal

250 gram skyru 200 kcal

1/2 kromki z masłem i serem 100 kcal

sok pomarańczowy 100 kcal

2 spore pulpety z wołowiny (jakieś 150 gram) 400 kcal

groszek zapuszkowany 100 kcal

RAZEM: 1520 kcal

Jak zrobię taki spis rano przed faktem dokonanym to bardziej się pilnuje, też tak macie?

Swoją drogą siedzę tu i piszę, ale w zimie serio nie ma co robić! W zeszłym roku studiowałam, ganiałam tu i ówdzie, pracowałam, jeździłam do rodziców. Teraz po mojej wyprowadzce na farmę tylko się obijam, trochę sprzątam, gotuję i tyle. To mam czas na pisanie, wybaczcie moje wywody <3

Nadal mam problem z liczeniem mięsa. Na przykład: kalorie w mielonym wołowym na różnych stronach wahają się od 150 kcal do 330 kcal. Uśredniłam, zrobiłam 250 kcal. Polecam mielona wołowinę; wystarczy dodać odrobinę wody, żeby ruszył z niej kolagen i nie trzeba dodawać jajek ani bułki, żeby pulpety były zwarte. Dobre przyprawy, do piekarnika... mmm... cudeńko :)

Ale nadal nie jem: sosu, mleka, chleba, makaronu, unikam chemii i nie piję słodkich gazowańców.

Mam problem z ćwiczeniami, skupiam się tylko na brzuchu i rękach. 140 półbrzuszków, 140 brzuszków na mięśnie skośne, 140 podnoszeń pośladków, po 50 razy unoszenia nóg na uda i po 50 uniesień rąk. Codziennie. Plus noszenie młodej, ganianie po domu podczas sprzątania (3 piętra...). Trochę to mało, ale po całym dniu nie mam sił. Wolę mniej zjeść, niż ćwiczyć :D To się wkrótce zmieni... 

PS nażarta zupą, opita wodą, z pełnym pęcherzem, stanęłam dziś na wagę... 103 kg! Już nie mogę się doczekać poniedziałku i prawdziwego ważenia, na sucho :)

Potrzebowałam motywacji. I ją otrzymałam.

Trzymam kciuki :)

9 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Wczoraj ugotowałam zupę. Bardzo trudno jest ugotować coś, co będzie dietetyczne, ale nie będzie na takie wyglądało, a przy okazji będzie miało sporo warzyw i witamin i, oczywiście!, mięsa! Podam Wam przepis, bo zupa wyszła genialna, megaprosta i przy okazji smaczna, zdrowa, dietetyczna. Na garnek 3 litry wyszło niecałe 1200 kcal, a możecie mi wierzyć, nawet przez cały dzień nie da się zjeść takiej ilości :) Ja po dwóch miseczkach byłam pełna!

Sądzę też, że zupa byłaby dobra bez słodkiego ziemniaka, jeśli go nie macie. Ale brukiew to warzywo genialne - mało kalorii, a smak wyjątkowy. Lekko słodki, ale pikantny. Polecam! Ale zamiast niej możecie wrzucić coś innego, ale warto ograniczyć ziemniaki, które sa dużo bardziej kaloryczne od brukwi :)


250 gram wołowiny pokrojonej w kostkę

łyżeczka masła

pół średniej cebuli

40 gram suszonej włoszczyzny

450 gram ziemniaków pokrojonych w kostkę

1/2 batata (jakieś 100 gram) pokrojonego w kostkę

brukiew pokrojona w kostkę (jedna brukiew to jakieś 250 gram)

3 kostki bulionowe wołowe (wiem, wiem, ale smak być musi!)

300 gram poszatkowanej białej kapusty

Wołowinę smażymy na maśle, wrzucamy cebulkę i suszoną włoszczyznę, dolewamy trochę wody i dusimy do miękkości. Z patelni wrzucamy podduszone mięso do garnka, zalewamy wodą, wrzucamy kosteczki. Wrzucamy brukiew, ziemniaki i batata, gotujemy. Gdy warzywa będą prawie miękkie, wrzucamy kapustę. Doprawiamy do smaku - u mnie trochę soli, kuminu, majeranku i pieprzu kajeńskiego. Gotujemy chwilę, żeby smaki się przegryzły. Pamiętajcie, że suszone zioła dodajemy w trakcie gotowania, a świeże na końcu :)

Smakuje, jak gulaszowa, podobnie treściwa. W moich dwóch miseczkach mieściło się jakieś 600 ml, czyli 1/5 kalorii z całego garnka, co daje 240 kcal! A nażarłam się jak szalona :)

Nikt nie zauważył, że zupa była dietetyczna!

Smacznego!


8 stycznia 2015 , Komentarze (5)

Ajajaj, odkryłam nowy trick! Mam problem ze skórą, atopowe zapalenie, przesuszenia te sprawy. Nie mogę używać wszystkich kosmetyków. W zasadzie to mogę używać niewielu... I to nie tych megawypasionych, superzapachowych, które kocha. Ogólnie to ja kocham mazidła, ale nie jest to miłość z wzajemnością...

Zatem: na jakimś blogu kuchennym/kucharskim wyczytałam, że kobietce rozlał się olej kokosowy. I wtarła to w łapki. U nas stoi pełny słoik tego, czasem dodaje to do ciasta i tyle. No ale: wzięłam dziś trochę tego smalcowatego cuda, wtarłam w ręce... ALE ULGA! Przez tą zimę non-stop mam problem z dłońmi. Nie taki, jak w Polce, ze względu na wodę, ale są nieprzyjemnie suche i czasami pękają. A po oleju kokosowym? Null, zero, ekkert. Cudne, kobiece dłonie.

Ale co do skóry... dopiero skumałam, że skóry na moim brzuchu nie traktowałam dobrze... Wygląda, jakbym... jej, nawet nie wiem, jak to określić. Zapuściłam się. Jak byłam młodsza to się maziałam codziennie, a przez te moje wybryki skórne i alergie przestałam używać czegokolwiek. Ale czas zacząć, bo mój brzuch to jakaś parodia skóry 24-latki (no dobra, 24 i pół, ale ciii!). Wróciłam więc do mojego ukochanego balsamu, na który nie mam uczuleń, a który szczęśliwie Mama zapakowała mi do torby, gdy wyjeżdżałam. Nawet zapomniałam, jak cudownie pachnie kakaowy balsam z Ziaji! Od razu humor mi się poprawił :) Chociaż pachniał tak bosko, że miałam ochotę ugryźć się i zjeść :) Ale to chyba wina faktu, że wróciłam do mojej mrocznej motywacji, czyli do czytania książek o Hannibalu Lecterze (smiech)

Siedzę teraz, piję wodę. Trochę ją zagazowałam w Soda Streamie, ale to nadal czysta woda, tylko z bąbelkami. Wiem, że nie są wskazane, ale czasem bardzo mam ochotę na bąbelki :) Ale wiecie, unikam robienia tego często, inaczej nie byłoby efektu "moje bąbelki"! (zobacz poniżej :D)

Miałam też dziś swoją mroczną przyjemność. Nie jadłam kaszy od kiedy tu przyjechałam, bo tubylcy ogólnie nie wiedzą, co z tym zrobić. A jak dostają na talerzu to zastanawiają się, co to jest. Śmieszniutko. Nagotowałam dziś tej kaszy, dorodny pęczak, którego jestem fanką namber łan. I chyba prawie wszystko sama zeżarłam. Ale to tylko jakieś 1000 kcal, w rozrachunku dziennym nie jest to jakiś grzech, ale powrót do polskich korzeni? Fajnie sobie przypomnieć swoje kaszowe dziedzictwo narodowe, a nie tylko to mięcho i mięcho. Cały dzień jadłam kaszę, wariactwo!

Co do żarłacza agowego to zeżarł on (lub dziś zeżre):

kasza 1000 kcal

masło 50 kcal

ketchup 50 kcal

mięso 100 kcal

jajko 80 kcal

mięso 200 kcal

sałatka 100 kcal

Razem: 1580 kcal

Z chęcią przeszłabym na dietę 1000 kcal, ale przy pracy z dziećmi nie chcę tego robić. Muszę być w pełni sprawna i silna, a niestety przy tej diecie mi brakuje energii. Działa, ale nie mam zamiaru ryzykować. I nikomu też tego nie polecam. Jeśli czujesz, że to dla Ciebie za mało - zwiększ ilość kalorii, głodzenie się na tej diecie nie ma sensu. Teraz mam pi razy drzwi 1500 kcal, ale ćwiczę, uzupełniam płyny, czuję się dobrze. Stosuję też tą dietę 8-godzinną, ale muszę się nad tym poważnie zastanowić, bo ranki są dość ciężkie. Trzeba dietę dostosować do siebie, nie ma co się oszukiwać. Zważę się w poniedziałek, jeśli efekty mnie zachwycą to na niej zostanę, ale jeśli na wadze będzie więcej niż się spodziewam - kolejna dieta obalona dla mojego organizmu. Bądźmy krytyczne wobec tych diet, nie ma co przyjmować ich za pewnik!

Trzymam kciuki, Dziewczyny :)