Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Kora1986

kobieta, 38 lat, Katowice

163 cm, 63.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 lutego 2018 , Komentarze (16)

Ponieważ na bieżąco robię swoje i nie bardzo widzę sens codziennego pisania co zjadłam, czy poćwiczyłam i czy miałam do tego siłę napiszę jeszcze o rzeczach, które polubiłam podczas mojej nieobecności na Vitalii.

Na pierwsze miejsce wysuwają się warzywa z hummusem. Po prostu oszalałam na ich punkcie! Bardzo często biorę je do pracy na drugie śniadanie. Numerem jeden jest u mnie rzodkiewka - dla mnie komponuje się wprost idealnie :D Powiem Wam, że nawet wolę takie zestawienie w ramach przekąski zamiast chipsów czy paluszków - i to mówię ja: “słona dusza”.

Na drugim miejscu znalazły się dania z kaszą marki SYS. Świetnie sprawdzają się u mnie na lunch. Dodaję do nich trochę białka (mięso, tuńczyk, feta, mozarella…. - co tam znajdę w lodówce), przygotowuję jakieś warzywa (rukola,roszponka, sałata, kapusta kiszona itp.) i idealny lunch gotowy. Ciepły, sycący, a jego przygotowanie naprawdę nie jest uciążliwe - nawet dla pracującej mamy, która jeszcze chce wygospodarować czas na ćwiczenia, jakąś lekturę i obowiązki domowe :)

Wczoraj dostałam też smutną wiadomość. Moja przyjaciółka (na stałe mieszka w Niemczech) robiła wczoraj betę po procedurze invitro i niestety….. ponad 10 lat starań…. nie wiem jak ją wesprzeć. Powiedziała, że odezwie się jak się ogarnie…. Widziałyśmy się po implantacji - byli tacy pełni nadziei, zadowoleni… jej Mąż mówił o niej w formie “oni”. Jest mi tak cholernie przykro. Mimo tego, że mam za sobą 2 poronienia to nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić co oni przeżywają…

Dzisiaj po południu idę do urologa po receptę na antybiotyki poprzedzające leczenie autoszczepionką, a wieczorem trening na brzuch. Dzisiaj zrobię jakieś 2 treningi z kanału gymbreak.

26 lutego 2018 , Komentarze (18)

Niestety lub stety Michalina jest zawirusowana :( - stąd to powiększenie migdałków, węzłów chłonnych, czerwone gardło. Lekarz zalecił jej raczej “ziołowe” specyfiki, siedzenie w domu, odpoczywanie, dużą ilość picia. Dzisiaj siedzi z babcią. W środę miała mieć pierwszą wycieczkę z przedszkola do teatru, ale nie sądzę, że ją puszczę…. dzisiaj te migdałki dalej nie wyglądają zbyt ciekawie. Dobrze, że nie gorączkuje i w miarę bez marudzenia znosi tą chorobę. Cieszę się, że nie dopadło jej grypa - z wysoką gorączką i innymi dolegliwościami - teraz jest przecież szczyt zachorowań. U mnie w pracy co rusz ktoś choruje. Ja na szczęście się trzymam (może to zasługa szczepienia?)!


W piątek dostałam po tyłku od centrum sportowca. Wypadał mój dzień ćwiczeń na nogi i pośladki, więc zrobiłam rozgrzewkę, 2x poniższy trening i rozciąganie.


Oj w sobotę pośladki dawały o sobie znać w sposób dość znaczący… myślałam, że w niedzielę nie będę w stanie nic poćwiczyć, ale dało radę :)

Zresztą nie mogłam odpuścić w niedzielę, bo wpadł tort urodzinowy mojego taty. Nie żałuję - był przepyszny! :D


Ostatnio mamy z Mężem fazę na kiełki. Kupowaliśmy, potem zaczęłam sama je hodować w słoikach, a przez weekend kupiliśmy kiełkownicę. Nie mogę się doczekać aż przyjdzie :) Ktoś z Was ma? Używa?


Wracam do pracy, a potem zajrzę jak Wam minął weekend. Udanego tygodnia! :D

23 lutego 2018 , Komentarze (16)

Dzisiaj zacznę od tematów “pozadietowych”. Czy czytacie swoim dzieciom książki?? Moja Michalina to wulkan energii, nie potrafi zbyt długo usiedzieć na miejscu, ale jak przenosimy się do świata książek to nagle staje się innym dzieckiem. Słucha, zadaje dodatkowe pytania…. potrafimy czasem ponad pół godziny siedzieć, czytać i tylko książki zmieniać. Byłam na konsultacji  z jej wychowawczynią w przedszkolu i Pani powiedziała, że ona ma niesamowity zasób słów, którego nie powstydziłby się niejeden 5-latek (ona ma 3). Pani powiedziała, że widać tu ogromną pracę jaką w to wkładamy, bo od razu widać że to nie jest dziecko, którym opiekuje się telewizor. Wierszyki, bajeczki to najlepszy sposób na rozwijanie mowy u takich maluchów. Ale jestem dumna mama teraz :) Mam nadzieję, że to czytanie jej zostanie i kiedyś sama będzie tak chętnie sięgać po książki.


Ma teraz taką ulubioną książeczkę z serii “poczytaj mi mamo” - pamiętacie?? Tak tak - to książka, którą mi czytano jak byłam dzieckiem, a teraz przynieśliśmy ją do nas po odgrzebaniu jej w moim starym pokoju u rodziców. Książka jest o chłopcu, który ma małego braciszka… i co? Od jakiegoś tygodnia Miśka mówi, że chce mieć małą siostrzyczkę, pyta jak ona się urodzi, gdzie będzie mieszkać, że będzie się modlić do Aniołka o siostrzyczkę.…. “Ciężko” mi czasem tego słuchać, ale mam nadzieję że najbliższe miesiące przelecą bardzo szybko i będziemy mogli spełnić to jej marzenie.


A Wy co ostatnio czytacie? Ja teraz czytam “Blackout” Mrca Elsberga. Generalnie książka jest o tym, że w całej Europie brakuje prądu. Działa na wyobraźnię - nie wiem czy trzeba bardziej wymyślnego “ataku” terrorystycznego.


Wagowo jest dzisiaj 60,9, więc kolejne 0,5 kg za mną. Szału nie ma, ale cieszy mnie każdy spadek :) Dzisiaj niespodziewanie siedzę w domu. Michalina wstała rano i ma migdałki wielkości śliwek. Mówi, że boli ją szyja. Na 11 idziemy do lekarza. Mam nadzieję, że to nie angina....

22 lutego 2018 , Komentarze (17)

Tak jak pisałam w “powrotnym” wpisie ani się obejrzałam, a tu waga ponad 65 kg. W ten dzień miałam doła na głębokość Morza Martwego… Powiedziałam dosyć! Muszę szybko coś ze sobą zrobić.


I tu muszę się do czegoś przyznać, choć będziecie mi ciosać kołki na głowie. Oczywiście proszę nie brać ze mnie przykładu!


Co kiedyś pomogło jak nie potrafiłam się ogarnąć?? 1000 kcal. Od razu założyłam, że będę na 1000 kcal tydzień, a potem co tydzień będę zwiększać kalorykę o 100 kcal. Wytrzymałam 4 dni i za Chiny Ludowe nie wiem jak kiedyś wytrzymałam na niej miesiąc czasu. Byłam cały czas głodna, słaba….. o ćwiczeniach w ogóle nie było mowy (choć od razu założyłam, że nie będę ćwiczyć). Zgodnie z planem dokładałam po 100 kcal na tydzień. Przy 1300 dołożyłam ćwiczenia na brzuch i nogi - takie 10 minutówki. Jeden dzień brzuch, jeden nogi, czasem gdzieś wplatałam coś na ręce. Chciałam, żeby moje mięśnie nie zapomniały jak się pracuje. Obecnie jestem na 1500 i ćwiczę co drugi dzień po około 30 minut wg planu: Brzuch - Trening na całe ciało -Nogi - Trening na całe ciało - Brzuch - Trening na całe ciało itd. Dalej zwiększam kcal o 100 do góry. Myślę, że dojdę min do 1800 kcal i zobaczę.  Chcę wrócić do ćwiczeń ze sztanga i hantlami, ale to muszę najpierw podbić kalorie do odpowiedniego poziomu.


Wiem, wiem - nie było to za mądre, ale miałam poczucie, że doszłam do ściany i jak nie ruszę z grubej rury to w ogóle nie ruszę. Efekty tak mnie podbudowały psychicznie, że nagle urosły mi skrzydła (fizycznie i psychicznie) - choćby dlatego nie żałuję. Teraz wracam na “właściwą” drogę.


Chciałam być szczera z Wami i sama ze sobą, a teraz czekam na hejt w komentarzach.

21 lutego 2018 , Komentarze (21)

Dzisiaj dalsza część moje wpisu na temat trapiących mnie problemów z układem moczowym.


Wkurzona i zrezygnowana podejściem lekarza rodzinnego mimo iż przedstawiłam całą historię, poinformowałam o swoich planach, powiedziałam że ginekolog podejrzewa w tych zakażeniach przyczynę poronień załamałam ręce. Na antybiogramie wszystko pięknie, a w organizmie te antybiotyki kompletnie nie dają rady! Nie wiedziałam co dalej robić. I nagle mój Mąż mówi, że u niego w pracy będzie mógł wziąć pakiet prywatnej opieki medycznej dla całej rodziny w bardzo korzystnej cenie. Patrzę na zakres - urolog!! Bierzemy. Kiedy pakiet tylko zaczął obowiązywać od razu się umówiłam. Sprawdziłam opinie w internecie o tym lekarzu - dobre, pracuje w dobrej klinice, co mam do stracenia??


Na pierwszej wizycie od razu zapytał czy ktoś zlecił mi usg.. na co ja, że nie. Był zdziwiony, że po tylu latach nikt się zainteresował czy nie ma jakiejś mechanicznej przyczyny - od razu skierowanie na usg i posiew moczu. Powiedział, że nie możemy już ładować we mnie antybiotyków, bo mój organizm nie wytrzyma dużo więcej. Spróbujemy probiotykiem urologicznym, i preparatem żurawiny z d-mannozą (cukerem, który bakterie bardzo lubią, przyczepiają się do niego, a potem są wydalane wraz z moczem).  Oprócz tego 2,5l to minimalna ilość wody, którą powinnam wypijać. Im częściej “płuczę” układ tym lepiej.


Usg bez zarzutu, posiew moczu jak zwykle kiepski, kolejna wizyta. Lekarz patrzy na te moje wszystkie wyniki i mówi tak… mogę Panią położyć do szpitala, podamy antybiotyk z grubej rury dożylnie i to rozwiąże problem, ale tylko tymczasowo. Do kolejnego osłabienia odporności, bo te bakterie gdzieś tam we mnie siedzą - to są już moje bakterie. Gdyby nie moja chęć powiększenia rodziny to pewnie byśmy to tak zostawili póki nie ma objawów, ale sytuacja jest “rozwojowa”. Możemy zrobić jakieś płukania pęcherza, ale to koszt jakichś 3000zł…... Powiedział, że biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg, zastosowane leczenie to on widzi tylko jedną możliwość - autoszczepionkę. Pobierają ode mnie próbkę, izolują bakterię, ubijają ją i przez 3 miesiące przyjmuje doustnie kapsułkę z liofilizatem bakterii i uczymy mój układ odpornościowy jak sobie radzić. Cała kuracja poprzedzona jest antybiotykoterapią, żeby maksymalnie osłabić te bakterie. Po 3 miesiącach robimy posiew i mam nadzieję, że otwieramy szampana.


Jestem po wizycie w zakładzie, gdzie przygotowują takie preparaty. Zostałam zakwalifikowana i 19.03 powinnam otrzymać swoją szczepionkę. Koszt nie jest ogromny - jak przeliczę te wszystkie antybiotyki i suplementy, które do tej pory kupiłam to już i tak duuużo więcej wydałam. W internecie nie znalazłam zbyt dużo informacji i opinii, ale tłumy które zastałam na miejscu pozwalają mi mieć nadzieję, że do wakacji będę zdrowa.

Co będzie dalej?? Mam nadzieję, że dobrze będzie! Zaczynam w to wierzyć!

20 lutego 2018 , Komentarze (20)

Na fali waszych pozytywnych powitań po powrocie od razu zaczęłam tworzyć kolejny wpis :) Będzie dotyczył przede wszystkim mojej sytuacji zdrowotnej i tego z czym borykam się od kilku miesięcy, a właściwie od lat :( Dzisiaj pewnie będzie 1 część wpisu, żeby Was nie zniechęcić objętością mojego elaboratu.


W 2013 roku byłam zapaloną pływaczką. Uwielbiałam chodzić na basen! Kiedy pod koniec roku zdecydowaliśmy się, że chcemy powiększyć rodzinę postanowiłam zrobić kontrolne badania tak na wszelki wypadek. Okazało się, że mam bakterie w moczu i to bardzo niefajny szczep, charakterystyczny raczej dla szpitali, mimo braku jakichkolwiek objawów! Tak zakończyła się moja przygoda z basenami i zaczął koszmar. Infekcję udało się wyleczyć dopiero po 4 antybiotyku…


Zaszłam w ciążę i tu klops - co chwile bakterie w moczu, a leczenie w stanie błogosławionym jest raczej ograniczone. Przy porodzie zaraziła się również moja córka i przez to tydzień leżałyśmy w szpitalu, bo maluszek już na starcie musiał dostać antybiotyk…..


Przewertowałam internet wszerz i wzdłuż. Natknęłam się na informację o szczepieniu doustnym przeciw nawracającym zakażeniom. Udałam się prosto do lekarza przedstawiając moje wyniki z kilku ostatnich miesięcy, mówiąc w czym rzecz… lekarz stwierdził, że zrobimy posiew i jak coś wyjdzie to przemyślimy, bo jak ta bakteria we mnie siedzi to na pewno się wyhoduje. Jak na złość nic się nie wyhodowało…. więc temat “umarł”. Nie drążyłam tematu (mój błąd) bujając się okresowo z bezobjawowymi zakażeniami, które wykrywałam przypadkiem przy okazji “czegoś”.


W listopadzie jednocześnie z betą robiłam kontrolne badanie moczu - bardzo liczne bakterie - oczywiście jak to u mnie kompletnie bez żadnych objawów. Ze względu na “początki” ciąży w grę wchodził tylko urosept i żurawina, duże ilości płynów i czekanie. Niestety w nocy poprzedzającej poronienie zaczęła mnie boleć nerka.

Udałam się do lekarza, a kiedy kolejny wynik bety tylko potwierdził nieuniknione lekarz przepisał mi antybiotyk. Po skończonej kuracji i odczekaniu zrobiłam kolejny kontrolny posiew - niestety sytuacja bez zmian….. liczne bakterie objawów brak. No to bierzemy dwa skojarzone antybiotyki (które pomogły kiedy zaczęła się przygoda z tą bakterią czyli w 2013 roku). I kolejne pudło. No to idę do najlepszego w naszej przychodni internisty. Podaje kolejny antybiotyk i zleca badanie Męża pod kątem bakterii w moczu, ale też w nasieniu (skrępowanie mojego Męża związane z oddaniem próbki - bezcenne). Mąż “czysty”. Jestem już po 4 antybiotykach, moja flora fizjologiczna pewnie wyjałowiona do cna pomimo brania zwiększonej ilości probiotyków. Mój organizm po prostu jest wyniszczony. Wracam do internisty z kolejnym kiepskim wynikiem mojego moczu i słyszę, że ona już wyczerpała wszystkie możliwości i trzeba zaczekać co się podzieje - może organizm sam sobie poradzi?????


CDN.

19 lutego 2018 , Komentarze (26)

to chyba ten moment kiedy powinnam przestać podczytywać Wasze pamiętniki i formu po kryjomu i po prostu wrócić….


Od listopada trochę się wydarzyło - zarówno w mojej psychice jak i ciele.

Psychicznie jest różnie - raz lepiej raz gorzej. Ostatnio Michalina zaczęła mówić, że chce mieć siostrę, a ja wiem że to na razie nie możliwe. Być może to wszystko miało zwrócić uwagę na inny “czający” się we mnie problem (o tym niebawem).


Wagowo przekroczyłam w styczniu 65 kg. Nie ważyłam tyle chyba od 2010 roku - na swoim ślubie w maju 2010 ważyłam 64. To “zapaliło” mi lampkę i wzięłam się za siebie. W piątek waga pokazała 61.4kg. Nieźle - mam apetyt na więcej i chyba na tym się teraz skupię, bo plany rodzicielskie musimy odłożyć na najbliższych kilka miesięcy.


Ale wiecie co?? Mam kochającego Męża, słitaśną córkę i czas, żeby doprowadzić się do porządku.


O tym co działo się w ostatnim czasie i o planach już wkrótce… Postaram się nie użalać się nad sobą i nie zadręczać Was swoimi problemami.


Pozdrawiam Was bardzo gorąco - stęskniłam się za Wami!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

22 grudnia 2017 , Komentarze (6)

ps. postaram się do Was wrócić.

12 listopada 2017 , Komentarze (23)

To miał być zupełnie inny wpis.... w środę zaczęło się samoistne poronienie kolejnej ciąży............... Co jest ze mną nie tak??!!

6 listopada 2017 , Komentarze (14)

W związku z czyhającymi za rogiem przeziębieniami, grypą i innymi choróbskami sezon wzmacniania odporności uważam za otwarty. Od kilku dni wzmacniam się moją miksturą, na którą przepis dostała od teściowej. Ona stosuje od zeszłego roku i okazała się skuteczna. Spróbuję i ja :-) Dla chętnych przepis poniżej.

Składniki:

cytryna

korzeń imbiru

miód

Przygotowanie:

Cytrynę kroimy na plasterki, imbir ścieramy na tarce. W słoiku układamy warstwami: plaster cytryny, starty imbir, miód. Potem odstawiamy do lodówki, żeby trochę się "przegryzło". Potem wyciągamy jeden plaster (razem z tym co się do niego przykleiło" i zalewamy gorącą, ale nie wrzącą wodą. Codziennie pijemy ciepły napar i obserwujemy rosnącą odporność :)