Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kirley

kobieta, 37 lat, Warszawa

162 cm, 61.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 sierpnia 2013 , Komentarze (7)

Przeraziłam się. Około 20 lipca ważyłam standardowo 62-63 kilo. Był urlop, wakacje 

all inclusive. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby dzisiaj wejść na wagę (zazwyczaj odczekuję trochę po rozpuście, żeby się nie przestraszyć), a tam 67,2 kg! Możliwe żeby w tak krótkim czasie tyle przytyć?! Nigdy w życiu jeszcze tyle nie ważyłam i jestem szczerze przerażona! Szybko wybiegłam z łazienki i nie mogę do teraz o niczym innym myśleć! Jednak na wakacjach się tyje.... KONIEC Z TYM!

   Oczywiście mój nówka sztuka mąż jedząc trzy razy więcej nie przytył nic! Jest teraz strasznie chudy, a kiedyś taki misiek był. Taka ot sprawiedliwość.

    Przez to, że wczoraj tak źle się czułam dzisiaj zrobiłam dzień głodówki. Niech trochę zejdzie z tego organizmu. Przez moje dzisiejsze odkrycie postanowiłam ostro się wziąć za siebie. 

TAK NIE MOŻE BYĆ! Wracam do mojej sprawdzonej south beach na pierwszą fazę. Dojadam do końca tygodnia wszystko co mam, a w weekend na zakupy zdrowo-spożywcze. Dietę zaczynam standardowo od poniedziałku, a skończę jak zobaczę 55 kg na wadze. Przynajmniej taki mam pierwszy luźny cel.

    I już się nie poddam, bo ile razy można zaczynać? Jaką  cyfrę zobaczyć żeby się opamiętać? Dla mnie wystarczy. Ja zaczynam teraz i nie przestanę póki nie skończę.

 

 






5 sierpnia 2013 , Komentarze (1)

   14 dni urlopu minęło bardzo szybko... bardzo... Wybawiłam się za wszystkie czasy i jestem bardzo zadowolona! Polecam wszystkim Turcję, która bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła. Piękny kraj, pełny sprzeczności i fantastycznych ludzi. Nazwiedzałam się i naodpoczywałam po równo.
   Z wad lub nie wad: Turcy świetnie gotują...:) Nawpier.... się za wszystkie czasy Ale te zapachy, kolory, warzywa, a jakie mają pyszne i słodkie owoce! A lody! Mhm... No i te kebaby... Szkoda gadać. Niby nie żałuję, bo od tego są wakacje, ale teraz czuję się ciężka i jakbym piłkę od kosza połknęła... Dlatego koniec tego dobrego. Dziś, jako pierwszy dzień w pracy, wstałam o 6.30, wszystko przebiegało normalnie, ale o tej porze byłam dalej pełna energii, a dziś... Już nie mogę, już bym się położyła i odpoczęła. Więc zła dieta definitywnie źle wpływa na moje samopoczucie. Wolę endorfinki!
   Oczywiście moja kochana mamusia przed naszym powrotem zrobiła mi zakupy do domu i nagotowała! Jest to urocze, ale przez to 100% diety musi poczekać tak do środy-czwartku. Niby nagotowała zdrowo, bo rybka z kurkami (ale i litr śmietany i ryba smażona na głębokim oleju) i kurczaczek pieczony (ale oczywiście chyba w tym z pół kostki masła). Zjeść trzeba zmarnować się nie może, ale już z umiarem, a pod koniec tygodnia ruszam pełną parą.
   Tak na początek trochę motywacji:









18 lipca 2013 , Komentarze (3)

Hej!
    Dzisiaj pierwszy raz trochę na smutno. Mam doła spowodowanego przeróżnymi sprawami, ale jedną podzielę się tu. Vitalia uzmysławia pewne rzeczy i nie wiem czy do końca dobrze. Przez zbliżający się urlop pierwszy raz w życiu zastanowiłam się, jak ja się pokażę w kostiumie? Zawsze zdawałam sobie sprawę, że moja figura pozostawia wiele do życzenia, jednak pierwszy raz dosięgło mnie uczucie wstydu. Zawsze pomimo tych kilogramów byłam pewna siebie, zadowolona, uśmiechnięta, ogólnie szczęśliwa. Jestem na tym portalu jakiś czas, przejrzałam setki pamiętników i naczytałam się miliony narzekań dziewczyn, że są za grube i w ogóle nie będą z domu wychodziły żeby nikt ich nie zobaczył. Udzieliło się to i mi.
    Myślałam, że jestem na tyle świadomą siebie osobą, że nic nie podminuje mojej samooceny. Bo niby teraz mam nie wylegiwać się na plaży bez poczucia wstydu? Przecież nie to się liczy w wakacjach. W dupie miałam czy ktoś mnie uważa za grubą. Liczyła się zabawa i wypoczynek.
    Jednak mimo wszystko, coś się zmieniło, trochę się wstydzę. Przez vitalię (podkreślam vitalię, nie kilogramy; bo jak nie jesteśmy piękne w środku, to na zewnątrz też nigdy nie będziemy, nawet mając idealne wymiary) wstydzę się samej siebie. Nie sądziłam jednak że kiedykolwiek jakiś portal będzie miał taki wpływ na mnie. A tu proszę, kompleksy.

Kirley

17 lipca 2013 , Komentarze (1)

Witam wszystkich!

    Zaczynamy od wyznawania grzechów. Weekend nie najlepszy. Trochę się objadłam, jedyny plus, że tym razem nie jakimś świństwem typu fast food, a domowym jedzeniem. Dalej też nie poćwiczyłam i to mnie boli bardziej. Wszystko można spalić, a tak to dupa.
    Pytanie co robiłam gdy mnie tu nie było? Nie bardzo jest o czym pisać. Było na prawdę dużo pracy, a to nuda. Mogę więc napisać coś o weselu. Od początku do końca przygotowałam je sama. Całą dekorację sali zrobiłam własnoręcznie (to mój taki frik), nawet serwetniki z płaską kokardką (180 szt. i tak wszystkiego 180, więc trochę roboty było). Tańczyliśmy do nie typowego kawałka ("Paznokcie" Małpa), więc na nauce też trochę czasu spędziliśmy. Na  prawdę bardzo mi się podobało jak wszystko wyszło, do dziś odbieram telefony z podziękowaniami za świetną zabawę, a znajomi twierdzą, że ciężko będzie nas przebić. Także chyba na prawdę się udało, a nie są to tylko wrażenia Panny Młodej. Jak dostanę zdjęcia od fotografa, to jakieś wstawię.
    A po ślubie, wiecie... Nastrój robi swoje i z mężem było dużo dwuosobowego, sypialnianego sportu... Jednak dzieci z tego nie będzie.
    2 tygodnie później wesele znajomych, poprawiny i znowu weekend wyjęty z życia.
    Wyjazd do Wietnamu z przyczyn od nas niezależnych musimy przełożyć na przyszły rok (jakiś marzec, kwiecień), więc trzeba było wymyślić jakąś inną podróż poślubną. Wczoraj byliśmy w biurze podróży i trafiło na Turcję. Jedziemy 24.07 na 11 dni all inclusive. Już nie mogę się doczekać! A o dietę się nie martwię, bo jeśli nie wiecie, to zdradzę Wam tajemnicę. Na wakacjach się nie tyje!

Kirley

13 lipca 2013 , Komentarze (2)

Hej!
   Tydzień prawie minął, ale że to pierwszy tydzień po powrocie, to oczywiście idealnie nie było. Dietę trzymała tak w 99% bez większego wysiłku, więc jestem zadowolona. Gorzej, że wpadły ze dwa red bulle, ale były koniecznością. Inaczej bym usnęła na stojąco.
   Niestety ćwiczeń nie było żadnych. Nie dlatego, że mi się nie chciało, bo nie mogę się doczekać żeby w końcu zacząć regularnie siebie męczyć. Jeszcze jest teraz idealna pogoda do biegania. Nie było na to czasu. Nie wiem też jak go wygospodarować, ale jakoś muszę to zrobić. Da się pracować po 10 godz. 6 dni w tygodniu, szykować dla siebie 5 posiłków, jakoś ogarnąć dom i męża i znaleźć tę godzinę, najlepiej dwie na ćwiczenia? Pomysły? W tym wszystkim jeszcze piję bardzo mało wody. Po prostu o niej zapominam. O 18 przychodzi dopiero myśl, że FUCK! Przecież miałam pić wodę!
   Do tego jeszcze dzisiaj w nocy odwiedziła mnie ciotka, więc ważenie i mierzenie dopiero jak sobie pójdzie. Ale widzę efekty tego tygodnia. Brzuch nie jest już taki napompowany. 

Kirley

8 lipca 2013 , Komentarze (3)

Hej!
   Długo mnie tu nie było. Znaczy aktywnie pod względem wpisów, bo Wasze pamiętniki śledzę cały czas. Nieobecność była spowodowana ciężkim okresem w pracy, ale na prawdę CIĘŻKIM. Z domu wychodziłam o 9 rano, wracałam o 1-2 w nocy. Więc same rozumiecie, nie było czasu ani na vitalię, ani na jakąkolwiek dietę. Żywienie było przypadkowe i bardzo nie zdrowe. Kebab wychodzi mi uszami.
   Przez ten czas również wyszłam za mąż. Ogólnie było cudnie. Wiem, brzmi trywialnie, każda Panna Młoda tak mówi o swoim ślubie, ale ogólnie bez ckliwych szczegółów, zabawa na własnym weselu - POLECAM! Warte wszystkich przygotowań. Chociaż sama impreza mogłaby trwać z tydzień, wtedy może by nie było wrażenia, że za krótko.
    Pomimo tak długiego nie zdrowego jedzenia, to chyba przez stres związany z pracą, ślubem i to całe zabieganie spowodowało, że raczej nie przytyłam (a chyba wręcz odwrotnie). Jednak jest to tylko wrażeniowe (głównie po ciuchach), z wagą się nie widziałam bardzo dawno, bo szczerze, trochę się boję, że pokaże co innego. A wiadomo, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
    Jednak laba musi się skończyć. Od dzisiaj zaczęłam ładnie dietę, ćwiczenia zacznę najpóźniej jutro, a może i dzisiaj się uda. Ważenie i mierzenie za tydzień, żeby się na starcie nie zniechęcić, a trochę przez te 7 dni zawsze z brzucha zejdzie.
   Kolejne podejście, ale tym razem będzie inaczej. Następna przerwa będzie dopiero wtedy gdy skończę! Podczas tej przerwy tyle sukcesów naoglądałam się tutaj u dziewczyn, że przecież sama nie mogę być gorsza! Wy pokazujecie mi, że nie ma niemożliwego i warto walczyć o siebie! Kocham Was za to!
   Inspiracji, motywacji, determinacji mi nie brakuje! Nie będzie już, że nie mam czasu. Jeśli nie teraz, to kiedy go znajdę? Ponad trzy miesiące poświęcałam się wszystkiemu, tylko nie sobie. I dlaczego? Sama nie wiem. Tyle czasu musiało minąć żebym sobie przypomniała, że ja dla siebie też jestem ważna i jeśli sama dla siebie nie poświęcę trochę uwagi i czasu, to kto to za mnie to zrobi? Za bardzo siebie lubię!
   Jak zwykle wyszło dłużej niż chciałam. Vitalia sprawia, że staję się wylewna.

Pozdrawiam Was wszystkie, bo jesteście wspaniałe!

Kirley

3 kwietnia 2013 , Komentarze (9)

 

Więc kwiecień widzę tak. Dieta trzymana bez odstępstw, zero sweet and fast. Mniej też węglowodanów (uwielbiam zapychać się bułą!), dużo wody i w weekendy też będę się trzymać diety. Jeden posiłek tygodniowo może być nie dietowy, co nie znaczy, że mogę na ten posiłek zjeść nagle trzy porcje. Zero alkoholu, zero fajek, przez co mam nadzieję, że będzie zero cellulitu.

Będę dużo ćwiczyć, a nawet bardzo dużo! Zmuszę się tez do Ewy Chodakowskiej, nie przepadam za nią, po prostu mnie irytuje i uważam, że jest brzydka, ale skoro tyle dziewczyn ma takie efekty, to jak ja je zobaczę, to sądzę że również ją polubię. Będę biegać dwa/trzy razy w tygodniu, Ewka trzy razy, i raz w tygodniu na basen. Dodatkowo A6W i inne ćwiczenia, zastanawiam się nad pompkami i callaneticsem. Po każdych ćwiczeniach 10 minut rozciągania.

Chcę chudnąc około 1-1,2 kg w tydzień. Jak się nie uda, trudno, ale za to jak wyjdzie... Kwiecień będzie dla mnie miesiącem zmiany. Chcę mieć jędrny tyłek, a nie będę go miała, jeśli go nie ruszę. Chcę dbać o siebie, czuć się kobieco i pięknie, nawet bez makijażu. Chcę budzić się rano i być zadowoloną i dumną z siebie. Chcę żeby odbicie w lustrze mnie cieszyło, chcę być piękna w środku i na zewnątrz, nierozłącznie.

Chcę biegać po plaży i nie martwić się, że coś tam mi się trzęsie. Chcę być inspiracją sama dla siebie. Chcę móc ubrać się seksownie i iść z podniesioną głową, a nie tylko patrzeć na inne dziewczyny i ich obcisłe, piękne sukienki i tylko myśleć, że sama kiedyś chciałabym taką założyć. Kwiecień mi to przyniesie, nic mnie nie zatrzyma.

Będę się męczyć, pocić, będę mieć dość, będę głodna i będę chciałam zjeść hamburgera, a będę musiała zadowolić się sałatką. Bo ta sałatka to odpowiedni wybór. Ona da mi piękno i zdrowie. To jest mój wybór tu i teraz, podejmuję to wyzwanie i nic mnie nie zatrzyma. Skoro tak dużo chcę i tak dużo potrzebuję do szczęścia to muszę za to brać się TU i TERAZ, bo nikt za nas tego nie zrobi. Nie jutro, nie za tydzień. To czas tylko na wymyślanie kolejnych wymówek. Teraz, tylko ja jestem sobie przeszkodą. To nie jest równa walka, mój organizm ma w dupie grę fair play, będzie się bronił, ale ja go zmuszę. I będę z siebie dumna.

Kirley

3 kwietnia 2013 , Komentarze (1)

   Wow! Parę dni mnie tu nie było, a tu tyle wpisów. Po świętach chyba jakiś wysyp rachunków sumienia! Sama mogę się dopisać, nawpychałam się do bólu brzucha, ale wydaję mi się, że raczej nic się nie odłożyło. Dokładnie tego nie wiem, bo się nie ważyłam, zapomniałam, jest to moje subiektywne odczucie po założeniu jeansów. Ale ja tak mam, że jak jeden, do dwóch dni najem się jak dziki bąk, to jelita zaczynają ostrą pracę i jakoś te kilka chwil zapomnienia spalają. W końcu nie tyje się w przeciągu jednego dnia, czy dwóch? No bo ile można przytyć? Dlatego też za szybko się nie chudnie.

   Lecę Was poczytać. Nie długo będzie dłuższy wpis i chyba umieszczę te zdjęcia, tylko muszę je skąś wygrzebać.

Kirley

30 marca 2013 , Komentarze (3)

   Na początku chcę Wam wszystkie vitalijki życzyć wesołych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych! Niech upłyną Wam w cudownych nastrojach i żebyście nie wyrywały sobie włosów z głów z powodu diety.

   A teraz bardziej przyziemne sprawy. Jak mówiłam, zaczęłam się ważyć codziennie i mam kolejny powód żeby uważać siebie za nie do końca normalną osobę. Bo chyba nie można uważać za normę że w czasie jednego tygodnia waga mi się waha między 64,9, a 60,9. I to nie, że sobie powoli spada, tylko jednego dnia tak, albo tak.

   Z dietą oczywiście nie było idealnie, ale zauważyłam, że pomimo wpadek, każdy tydzień jest lepszy od poprzedniego. Więc mimo wszystko uważam to za sukces. Za to na prawdę bardzo jestem zadowolona z ilości ćwiczeń jakie wykonuję. Mój upór sam mnie zadziwia. Szczególnie, że jak czytam u Was jak jesteście zadowolone i szczęśliwe po treningu, to dochodzę do wniosku, że chyba jestem pozbawiona endorfin. Nie doznaję jakoś tego szczególnego uczucia szczęścia po wysiłku, chyba że to ma być zadowolenie z tego, że to już koniec, to odczuwam.

   Zbieram się powoli do szaleńczego jak na moją osobę pomysłu, czyli wstawienia zdjęć do pamiętnika z moją sylwetką. Wstydzę się bardzo i jak zakładałam pamiętnik, nie zamierzałam robić tego typu rzeczy, ale jeśli ma mnie to dodatkowo zmobilizować, to czemu nie? Sama lubię patrzeć na przemiany innych, więc nie można być samolubną i trzeba odwdzięczyć się tym samym.

   Nie wiem jak Wy, ale ja jutro na jeden dzień zapominam o diecie bez wyrzutów sumienia. Nadrobię to dodatkowym treningiem w przyszłym tygodniu. Także i sobie i Wam: SMACZNEGO!

 

27 marca 2013 , Komentarze (5)

    Moje nadzieje się spełniły i rzeczywiście już na następny dzień waga spadła o 1,5 kg, więc rzeczywiście organizm przetrzymywał na ciężkie czasy, które się skończyły. W tej chwili pokazuje 62,4, nie najgorzej jak na ilości które spożyłam w zeszłym tygodniu.

   Wzięłam się ostro za siebie, dietę trzymam, dużo ćwiczę. Do ślubu mam 80 dni, czyli 11,5 tygodnia. Wiem, że głupio dawać sobie reżim czasowy, bo odchudzanie to proces długoterminowy i nawet jeśli nie osiągnie się celu w zamierzonym czasie, to trzeba walczyć dalej. Jednak głupia kobieca głowa mówi, że fajnie by było w ten dzień wyglądać rewelacyjnie i nie mówię o tym, że rodzina ma patrzeć i zazdrościć. Chcę dla siebie do tego czasu osiągnąć to co sobie założyłam. Że niby mogłam zmobilizować się wcześniej, teraz np. się stabilizować. Ale tego nie zrobiłam, więc zrobię to TERAZ! Chcę nie tylko wyglądać pięknie w sukience, ale i nago podczas nocy poślubnej. Chcę być fit! Fakt, że teraz jest mało czasu. Wzięłam sobie dużo na głowę, sama organizacja ślubu, nowe przedsięwzięcia zawodowe, stare też trzeba ciągnąć żeby z czegoś żyć (ślub też kosztuje). Normalnie bym pomyślała, że nie idzie jeszcze w tym dieta (mówcie co chcecie, ale zajmuje to czas. Przygotowywanie posiłków, planowanie by były zróżnicowane, zakupy co parę dni, żeby produkty były świeże) i przynajmniej godz. dziennie na ćwiczenia, najlepiej 1,5 to za dużo. Do tego od poniedziałku nie palę i chodzę trochę jak na szpilkach. Ale skoro wcześniej mogłam nie dosypiać, bo ważniejsze było spotkanie towarzyskie, albo trzeba było do końca obejrzeć film, to w takim razie jeśli pójdę spać 0,5-1 h później przez ćwiczenia, to nie jest to wymówka żeby ich nie zrobić.

   Tak więc do 15 czerwca zero objadania się, zero słodyczy, zero fast foodów (i tych domowej roboty). Dużo, bardzo dużo ćwiczeń przy każdej okazji.

   JESZCZE WAS ZASKOCZĘ!

Kirley