Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 sierpnia 2014 , Komentarze (27)

Od poniedziałku w zasadzie nic sobie zarzucić nie mogę. Jem bardzo dobrze. Choc niestety wczoraj i w poniedziałek moje ćwiczenia organiczyły się do rozpakowywania ciuchów - nareszcie zaczynamy widzieć koniec tego przeprowadzkowego koszmaru. Juz dosłownie kilka koszulek czeka a wieszaki - bo okazało sie ,że kupiliśmy za mało. I tak wczoraj dokończyłam rozpakowywanie 4 walizek ,torbiśki jakiejś itp. Zatem diete sobie zaliczam ...aktywnośc trzeba tak po prawdzie dopiero zacząć. I będzie na to właśńie czas dzsiaj :))) Wieczorem mam pierwszy trening z grupą biegową. I taka znowu ekscytacja z odrobinką strachu. Strach oczywiście raczej wyimaginowany ,dołączam do grupy medium biegającej "na start" po wakacjach 6 km. Ale oczywiście od soboty znowu jestem mentalnym grubasem ...czego niestety nie byłam sobie w stanie wybic z głowy przez te dwa dni. Znowu jakiś nieuzasadniony wsyd?? Wiadomka ,juz sobie z tym kiedyś poradziłam to poradze sobie i teraz. Tylko głupio mi - głównie przed samą sobą ...przeciez już byłyśmy w tym momencie do cholery. No ,ale tak jak piszecie - to się zdarza. Zreszta życie w ogóle nigdy nie jest rysowane równa kreską sukcesu ,raczej sinusoidą wzlotów i upadków. No to teraz trzęsę kuperkiem i szykuję się na wzlot :))) ,oczywiście nie wzlot kilogramów w górę :))) Dzisiaj sobie wzlecę biegowo ... a potem się zobaczy. Decyzja o wykupieniu diety już podjęta. I chyba nawet będzie to dziś ,czyli do łikendu powinnam mieć już plan gotowy. Nadal jestem mega zła na siebie ,ale wiem że dopóki sobie w pełni tego nie wybaczę i nie polubię się tak w pełni na nowo ciagle będę mieć jakieś pretensje do siebie. A z pretensji jest mazgajstwo ,obrzarstwo i unikanie treningów. Więc dość tego ,uśmiech na twarzy ,do przodu pierś i ... nieustannie rock'n'roll.

25 sierpnia 2014 , Komentarze (45)

No i jest syf na maxa. Kupiłam wagę - zważyłam się w sobotę. I jedyne co mogę powiedzieć to syf na maxa. Jak przystało na porządną kbietę użalałam się cały weekend. Bo jasna cholera naprawdę nie wiem jak to się mogło stać. Już nawet stwierdziłam ,ż powinnam się wymeldować z Vitalii bo co ja tu niby robię? Najwyraźniej oszukuję sama siebie i was ... fuck i tyle. No i takie mazgajstwo trwało jeden dzień :) Bo może i jestem znowu grubasem ,ale napewno już nie jestem mazgajem. Jestem tu gdzie jestem bo właśnie wzięłam i przestałam być mazgajem dość długi czas temu. Popłynęłam - to się zdaża. Choć faktem jest ,że jasna cholera niby tyre pracuję nad sobą i co? I pstro ... w 11 tygodni prztyłam 4,5 kg. No niby to się nie wydaje tak dużo. Ale dotarło do mnie w sobotę jak wiele wysiłku kosztowało mnie osiagnięcie tego co osiagnęłam ,i jak cholernie łatwo można całą tą pracę wypieprzyć w kosmos. Nie będę się usprawiedliwiać ,czas po prostu mocniej zacisnąć poślady. Motywacji wbrew pozorom mi nie brakuje. Wnerwa mam takiego ,że tej chwili mogę wyjść z biura i zacząć biegać. Mam mega postanowienie żeby do końća roku zjechać do 70 kg. Ach bo jeszcze się nie pochwaliłam ile mi się udało uzbierać - 79 kg :))) Zatem zakładma pozbycie się 9 kg w 4 misiące - moim zdaniem do zrobienia. Jedyne co w tym cały fuckupie jest piękne i wręcz bajeczne ,że tym razem przyłączył się do mnie mój mąż. Też się zważył w sobotę - i musiał ujrzeć coś strasznego bo nie chciał powiedzeć co :(. No tak czy tak ,coś jakby spełnienie kolejnego marzenia - wprawdzie nie ma mowy o wspólnym bieganiu ,ale póki co wspólne spacery mi w zupełności wystarczą. Strasznie chaotyczny ten wpis ,bo jestem zła na maxa ... ale w sumie od tego ,że byłam zła zaczęła się cała zabawa z odchudzaniem. Musi być jakiś totalnie silny biodziec bo inaczej gubi się drogę. Postanowiłam wykupić cały Vitaliowy zestaw ,czyli dietę i fitnesy on-line. Z racji całkiem nowego miesjca nie wiem gdzie tu mam fitnessclub itp. więc rozwiązanie on-line mi narazie bardzo odpowiada. Z dobrych wiadomości - znalazłam grupe biegową w mieście gdzie teraz mieszkam :))) I chyba w środę ruszę na pierwszy trening. Let's rock na maxa i tyle.  

21 sierpnia 2014 , Komentarze (37)

To chyba przez to ,że w końcu wróciłam do samotnych ,spokojnych wybiegań ... i wąłśnie przez to ostatnio jakoś tak analizuję. Głównie analizuję siebie ,a konkretnie od tych już niemal 3 tygodni zastanawiam się gęsto jak to się stało ,że tak bardzo straciłam formę. Generlnie uważam ,że treningi odpuszcza się bo coś się nie tak z głową dzieje - ale to mocno ogólne stwierdzenie. Ostatnie trzy misiące mojego życia to było naprawdę istne szaleństwo. I faktycznie taka maksymalna euforia połączona z lekkim jednak strachem przezd nieznanym bardzo dziwnie działa na człowieka :). Mówiąc dziwinie w moim przypadku trzeba chyba pomyśłeć "destrukcyjnie". Bo faktem jest ,że w lipcu nie mogłam biegać z powodu alergii ekstremalnie agresywnej tego roku. Nie jest jednak prawdą ,że się znajdowałam w takim stanie że nie mogłam robić nic. Czemu nie robiłam? Po tych 3 tygdoniach intensywych analiz doszłam do wniosku ,że w tym roku zaczęło mi sie przytrafiać coś na co chyba nie byłam gotowa. A mianowicie niekończące się pasmo sukcesów. Widzicie kiedy w 2013 roku w styczniu zaczynałam odchudzanie ,zmianę nawyków żywieniowych i przedewszystkim przygode ze sportem to na co starałam sie być najbardziej przygotopwana to porażki. Bo wiadomo ,ciężkie początki ,uwagi zazdrośników i głupoli ,upadki związane z zaniechaniem diety ,czy flustracja z powodu braku efektów swoich wysiłków na treningach. Ja na to byłam gotowa. Oczywiście jak zaczęły przychodzić suksecy nie umniejszałam ich ,ale nie zajmowałam sie tym nadmiernie. I oto nagle skończył mi się 2013 rok - ten niby rok porażkowy :) I już styczeń 2014 przyniósł pewne dziwne zmiany - pierwszy jakby sukces. Odnalazłam Truchtaczy ,zostałam prawdziwym biegaczem .... potem treningi z nimi w 17sto stopniowym mrozie. No już prawie ze mnie była IRONWOMAN :). Potem półmaraton na wiosnę. I w czerwcu złamałam magiczną 60 na 10km - no poprostu pasmo sukcesów. I chyba jakoś tego nie udźwignęłam. Nie mówiącu już o tym ,że na wiosnę - dokładnie dzień po przebiegnięciu półmaratonu - odebrałam telefon z propozycja wymarzonej pracy w Holandii. To już był poprostu sen ,który nie mógł być prawdą. Byłam IRONWOMAN ,dostałam pracę wymarzoną i w ogóle. I gdzieś tak właśnie od czerwca od tego biegu na 10 km jakoś tak mi  się przestało troszkę chcieć. No bo jak już jestem taka super to nie musze tak charować - oficjalnie tak nie myślałam. Ale patrząc z perspektywy czasu na to jak potem coraz łatwiej rezygnowłam z treningów na rzecz np. wyjścia ze znajomymi to chyba tak właśnie było. W czerwcu coś tam jeszce robłam ,a w lipcu to już w zasadzie tylko imprezowałam. I generalnie chyba nawet nie było by w tym nic złego ,tylko że ja się z braku ruchu i takiego "dbania o siebie" zaczęłam momentalnie przepoczwarzać w tą strasznie zapomnianą osobe jaką byłam dwa lata temu. Jedzącą w zasadzie ciagle ,trochę opryskliwą ,natychmiast też z tego nic nierobinia tracąca taką jakąś pewność siebie. Efekt był taki ,że kiedy w końcu przyjechałm do tej Holandii to zamiast się czuć jak mistrz świata mnie się chciało płakać - czort wie jeden z jakiego powodu. Że co ja tu robie? Sama nie wiem. A teraz ,po trzech tygdoniach biegowej terapii chyba znowu jestem sobą - tą sobą którą strasznie lubię. Pogodną ,wychodzącą bez gadania na treningi :) ,wstającą rano z energią ... i wielką ochotą na śniadanie :) Coś mi się pokiełbasiło na jakiś czas ,ale jak zwykle dzięki terapii endorfinowej już jestem znowu na fali - swojej własnej fali zadowolenia. I teraz to dopiero naprawdę mogę się przygotowywac do czegokolwiek ,bo znowu czerpię z biegania najwyższej jakości radość. Jeśli ktoś dotarł do tego momentu to ...gratuluje wytrwałości ...ot człowiek od czasu do czasu musi się wywnętrznić :)))

20 sierpnia 2014 , Komentarze (14)

Kurcze przeżywałam to tyle razy ,że już naprawdę niepomnę ,ale poprostu za każdym razem mnie to zadziwia. Zaczęłam dwa tygodnie temu po trzch tygdoniach przerwy ,wręcz bym powiedziała regularnej degradacji. I tak jak pisała Pati - pierwsze treningi to była ściana. I totalny wnerw ,niedowierzanie - że to ja tak biegnę? To ja ledwo wykręcam 30 minut??? Naszczęście chyba pierwszy raz potrafiłam racjonalnie do tego podejść - że nie biegnie się wprost z kanapy 10 km :) Pieknie się rozbiegałam i doszłam do takiego wniosku właśnie wczoraj. Póki co nie mam jakiś turbo planów treningowych. Plan na sierpierń jest taki żeby biegać 3 razy w tygdoniu ,ale tylko na tyle na ile mi pozwala aktualna forma. Więc wychodząc z domu nie zakładałam ,że na 100% zrobię określoną ilość km. Plan ,a w zasadzie prawie marzenie na wczoraj było takie żeby troszkę dalej zabiec niż na poprzednim treningu. I wykręciłam 8 km. Założenie było takie ,że tempo utrzymuje komfortow dla siebie - żeby nie było zadyszki ani nic. I tu tez zaskoczenie przez srednie tempo ciuteczkę poniżej 7min/km - tralala! Wracam do formy bejbe! I to naprawdę nie pierwsze takie moje odkrycie ,że regularny trening daje efekty ,ale znowu nie mogę nad faktem tym wyjść z podziwu. Tylko trzeba spokojnie - to się nie stanie w jeden dzień ,to się nie stanie w jeden tydzień. Ale przysięgam stanie się! 

18 sierpnia 2014 , Komentarze (11)

Taj jak przypuszczałam ,kichnełam dwa razy i tyle bylo z tego chorowania - co jak się domyślacie cieszy mnie niezmiernie. Z niedzielnego treningu wyszła kupa bo koleżanka zadzwoniła i całe popołudnie przetrajkotałyśmy na skype. ALe nic straconego -dzisiaj tez jest dzień. A w piatek zapisałam się na LadiesRun :))) Bieg na 10 km ,więc będzie świetna rozgrzewka przed półmaratonem. Na bicie swojego czasu się nie nastawiam ,ale bieg odbywa się w zabytkowym centrum miasta Leiden - jak dla mnie nie ma piękniejszego sposoby na zwiedzanie :)))  Drugi powód "niebicia" rekrodu to taki ,że moją trenerkę i osobistą pecemakerke zostawiłam w Polsce :) Sama nie potrafię jeszcze umiejętnie sterować swoim tempem - ale wiadomo wszystko się może zdażyć. Dodatkowym pomocnym "narzędziem" był zegarek z GPS - na który to gadżet choruję okropnie ,ale póki co jest poza moim zasięgeimj finansowym. Ale to drobny szczegół bez znaczenia. Zatem zaległy wczorajszy trening przeskakuje na dzisiaj. Pogodna niestety znowu deszczowa - zatem dziś już na pewno zabieram kurtkę. 
Udanego tygodnia treningowego! 

15 sierpnia 2014 , Komentarze (10)

No wiem ,że na zachwyty nad Endomondem to jest zdecydowanie troche za późno - bo heloł już każdy zna na wylot. No ale ja w zasadzie do tej pory używałam tylko endo on-line jako  wyłącznie dzienniczek aktywności. Jako aplikację śledząco/liczącą mam ściagnięty Run-Log ,który miał wyższe nieco oceny niż osławione Endomondo zatem wybrałam jak wybrałam. I tak sobie z tym Run-Logiem biegam/chodzę/jeżdże juz od poczatku roku prawie. Ale się okazuje ,że jaśnie pan Run-Log nie lubi holenderskich satelitów. Na pierwszym treningu w ogóle nie złapał "zasięgu" ,na trzy kolejne się przeprosił z satelitami ,ale wczoraj ni cholery nie widział ani jednej. Wystraszona już tym pierwszym strajkiem zaciągnęłam darmową wersje endomondo ,ale nie odpaliłam jej w efekcie. No i wczoraj wyjścia nie było. Wiadomka aplikacja jak aplikacja ,chociaż Run-Log do mnie nie mówił co każdy kilometr - co faktycznie jest pomocne bardzo. No i fajnie sobie dobiegłam do domu ,a tam czekała kolejna niespodzianka. Smartfon sam przesłał trening na moje konto endo - i tu się juz naprawdę sama z siebie zaczęłam śmiać i jeszcze mąż miał gratisowy ubaw. Bo przecież doskonale wiedziałam ,że tak to działa. Ale jak mi się dopiero pokazało to na koncie ,że jeszcze trasę z mapą odrazu załadował. I dotarło do mnie dlaczego moje Truchtaczki nawet te mające GPSowe zegarki wszystkie biegały także z endo. I jak to się można ucieszyć po same pachy w zasadzie zupełnie z niczego :). A mine to musiałam mieć jakby mi ktoś conajmniej pokazał jak działa międzygalaktyczny transporter materii :). W każdym razie musiałm nieco skrócić zamiarowany dystans na wczoraj ,bo mi się pierwszy raz przytrafiła prawdziwa ulewa - taka przez bardzo duże U. W zasadzie po pierwszym kilometrze byłam już zlana całkowicie. Trochę zaczełam martwić o smartfona ,bo miałam go w kieszonce spodenek ,a niestety nie jest to model wodoodporny :). Na początku jak to ja: "orany jaka ulewa ,ale fajnie :))" . Ale po kolejnych dwóch km zaczeło mi być zimno. Troche żałowałam ,że nie wzięłam ortalionowej kurtki bo ogólenie było super, chłodno więc jak dla mnie idealna pogoda na trening.I gdyby mi nprawde nie zaczał marznąć brzuch to spokojnie mogłabym drugie 30 minut biegać. A tak siedze teraz i kicham - wieczorem się będę misiała jakoś "zainsiurować" - może grzane piwko z soczkiem i cytryną :)))

Już prawie w 100% zaczynam wierzyć w to ,że dam rady się do październikowego półmaratonu przygotować. W niedzielę chciałabym się przymierzyć do 8 km. Ochłodziło się tu u nas generalnie. Chyba normalnie ludzie raczej powidzieli by ,że się pogoda całkowicie spier****** ,ale wiadomo ja normalna już od dawna nie jestem. Więc jak dla mnie nareszcie jest dobra pogoda do treningów :).

 

 

13 sierpnia 2014 , Komentarze (31)

No powiem jedno - ale szad!!! Wiatr już był nieco mniejszy wczoraj ,ale i tak pod wiatr byłam w stanie biec tylko 2 km. Trzeci km przespacerowalam. Jedno jest pewne ,raz w tygodniu robie trening nad morzem - chyba nie ma przyjemnjeszego sposobu na siłe biegową :) Odnalazłam polską klawiaturę nareszcie ,ale nie umiem ustawić jej pernamętnie. No nie ważne. Dopiero jak mi całkowicie zabrakło znaków interpunkcyjnych poczułam jak są niezwykle potrzebne. Po tej plaży wczoraj zrobiłam tylko 5,5 km, ale zmachałam się jakbym przebiegła 10 km. Następnym razem postanawiam też zrezygnować z butów. Na grzązkim piasku i tak nie wiele daje ich posiadanie. Ale postawiłam samochód kawałek od plaży - nie chciałam iść na nią boso. Następnym razem pójdę i koniec. Bo przez buty nie mogłam biec po wodzie ,a to już by było totalnie czadowe. Pod wiatr to w sumie nawet byłam w szoku ,że aż dwa km dałam radę :) Za to z wiatrem to się naprawdę leci. Nawet nie zauważyłam kiedy dobiegłam spowrotem - czad totalny. Miałam ochotę biec jeszcze dalej ,ale zrezygnowałm z rozsądku. W końcu to dopiero czwarty trening po długiej przerwie ,więc bez przeginek proszę. Jednak nastepnym razem to ...ho ho ho poprostu. Stał się też cud i po raptem tygodniu poszukiwań mamy już mieszkanie. W super miejscu ,bo mam 3 km do pracy. Nad morze będę miała 9,5 km - czyli rzut beretem :). Chorowałam na mieszkanie w miejscowości tuż nad samym morzem ,ale pojechaliśmy tam się rozejrzeć właśnie w taki bardzo sztormowy dzień. U nas (czyi te 10 km od wybrzeża) było wietrznie ,ale do zniesienia. A tam - stwierdziłam ,że jednak dziękuję :) Owszem spacer brzegiem takiego sztormowego morza był naprawdę extra ,ale już np. sen ,czy w ogóle da się spać jak wiatr tak wyje ciągle. A zapewne zimą to norma. Zatem zdecydowaliśmy już. Będę mieć super okolice do biegania ,i zamierzam właśnie wskakiwać na rower i jeździć nad samo wybrzeże żeby pobiegać :))) Póki co następnym najważniejszym krokiem tutaj ,tuż po wynajęciu mieszkania będzie kupno rowerów :) Ale tym jakże ważnym zadaniem ,zajmiemy się dopiero w przyszłym tygodniu. Póki co dieta i treningi zgodnie z planem. W mieszkaniu będziemy mieć bardzo przestronny salon - już się szykuję na ostry start z dywanówkami. Planuje zacząc od Chodakowsiej ,bo poprostu mam pod ręką. Ale nieustannie myślę o Insanity ,bo też mam po ręką. No ,ale muszę się "rozgrzać" trochę i myślę ,że Chodakowska na powiedzmy miesiąc powinna mi to zapewnić. Ściskam mocno i dawajmy radę - bo warto!

11 sierpnia 2014 , Komentarze (20)

Jak sie okazuje nie tylko forma jest dla mnie teraz przeszkoda ,ale cigle takze temperatura. Wczoraj bylo dosc chlodno ,dodatkowo biegalam wieczorem. Wykrecilam nareszcie jakis wynik - 6km ,tempo bez szalu 7:20 min/km. Ale tym sie bardzo nie martwie  moim celem na Pólmaraton jest tempo 7,10 min/km i mysle ,ze dam rady do tego sie przygotowac. Takie tempo pozwoli mi poprawic czas z marca o 5 minut. Bieg bedzie w pazdzierniku wiec mam nadzieje ,ze bedzie juz chlodno. A z innej beczki to niemal codziennie jestem nad morzem. Poki co jestem tym zachwycona po same pachy :))) Wczoraj pierwszy raz widzialam w pelni sztormowa pogode. Jak szlismy pod wiatr to ledwo bylo to mozliwe. Niesiony wiatrem piasek ladowal nam po lydkach. I ogolnie bylo nawet troche strasznie ,morze ma bardzo mroczny kolor jak sie zlosci. A ja oczywiscie szlam brzegiem ,taplajac sie w wodzie która jest tego roku zaskakujaco ciepla. I generlnie caly czas banan na twarzy i totalne zadowolenie. Oczywiscie zalowalam ,ze nie biegam ale maz ostatnio sie zaczal przekonywac do spacerow - wiec nie moge go zniechecac. Ale jak juz sie wkoncu przeprowadzimy do swojego (wynajetego) mieszkanka to planuje sobie rowerem podjezdzac na plaze i biegac brzegiem moza. Az ciarki przechodza kiedy sobie uswiadomie jak mi sie wlasnie spelniaja moje mazenia ,tak doslownie on-line :))) Znalezlismy super mieszkanie ,jutro ogladamy i mam nadzieje ze je wynajmiemy. Caly czas kokodzambo. Tylko nie wiem ile waze bo wagi nie posiadam :) Ale po ciuchach juz czuje ,ze zmalalam troszke.  

7 sierpnia 2014 , Komentarze (26)

Wielkie wam dzieki za slowa otuchy. Ale jak sobie uswiadomilam ,ze do startu mam 74 dni oblecial mnie strach i jednoczesnie zlosc na sama siebie! Faktem jest ,ze alergia sie tak rozszalala w lipcu ze lekarz podejrzewal juz astme - fuck. Ale wiadomo - wymowki mozna miec rozne. Choc prawda jest ,ze psychicznie w zwiazku z przeprowadzka to ja bylam zdolna absolutnie to niczego :) No wiec fakty a takie ,ze przez tez miesiac przytylam jakies 3 kg - ile dokladnie nie wiem ,bo waga zaginela przy przenosinach. No ale czuje po ubraniach ,ze brzuchol urols. Nie jest to jednak wielkie zmartwienie w porownaniu z tym ,ze za 74 dni mam przebiec 21 km a po wtorkowych niecalych 4 km mam zakwasy!!!! No nic ,jeszcze nie dopuszczam do siebie mysli ,ze moglabym ten polmaraton odpuscic. Dzis zamiaruje zrobic 5 km. Ochlodzilo sie wiec nie powinno byc wiekszego z tym problemu. Kasy nie mam na chodzenie na basen wiec w dni odpoczynkowe zostaja mi poki co tylko spacery. Moze jakies dywanowe wygibasy ,ale mamy tak malutki pokój w tym hostelu ze trudno mi bedzie nawet mate rozlozyc. Nie marudze - po prostu sie troche boje. Ze cholera przez te durne wymowki moze sie okazac .... nawet o tym nie mysle! Za to dierta na emigracji idzie mi swietnie. Z powodu niewielkiego budzetu nawet nie mysle zeby cos "nielegalnego" moglo wyladowac w moim koszyku. Posilki unormowane ,co 3 godziny o stalych porach. No ,ale tak pieknie jest dopiero od ostatniej niedzieli :))))) No nic ... kokodzambo i do przodu!

6 sierpnia 2014 , Komentarze (25)

I juz mam trzeci dzien nowej pracy. Szast prast i mienie pierwszy tydzien. Troche sie stresowalam pierwszym "wejsciem" do laboratorium ,bo wiadomo troche inny system ,wszystko w bezsensownym jezyku :) ,a po za tym ambicja kaze sie denerwowac ze nie wiem od razu wszystkiego. Ale okazalo sie ,ze wszystko nie potrzebnie. Oczywiscie nie wiem wszystkiego od razu. Tu jest kilka pieter i kilka budynkow do opanowania - poprzednie labo w jakim pracowalam miescilo sie w jednym budynku o jednym pietrze :))) Poki co jest extra. Po 3 dniach juz jako tako orientujemy sie nawet w topografii miasta - oczywiscie najblizszej nam okolicy. Najwazniejsze jest jednak to ,ze nareszcie wczoraj mialam czas i checi zeby pobiegac :) Znalazlam piekny park tuz kolo hostelu - w zasadzie maz znalazl ,bo nareszcie zaczal spacerowac. Zatem nowe zycie pelna para. Ja dieta ,maz dieta, ja aktywnosci i maz aktywnosci - bajka :))). Jedyne co mnie martwi po wczorajszym biegu to naprawde slaba forma - a pólmaraton juz za 74 dni!!! Juz w zasadzie odpuscilam marzenia o poprawieniu czasu. I jedno jest pewne - bez wzgledu na wszystko nie moge sobie juz pozwolic na odpuszczanie treningów. Sciskam mocno i ... do roboty!!!