Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 września 2014 , Komentarze (24)

Pogoda była bardzo łaskawa ,moja głowa złośliwa tez jakoś się nie włączała i dzięki temu wykręciłam w zeszłym tygodniu ponad 32 km biegając. To już wynik "taki jak dawniej". Generalnie w zeszłym tygodniu dało mi się w końcu nie dopuścić do rozważań czy mi się chce biegać czy nie ,było poprostu "dziś biegam i tyle". Żeby nie było ,że w kółko tylko to bieganie był oczywiście tez rower. W niedzielę sobie pojechałam nad morze i bęc zrobiłam 26 km. Wiem ,że to jeszcze nie szał ,ale tu tez muszę stopniowo zwiększać kilometrarz. Dziś w dzień biegania ,jutro może znowu pojedziemy pospacerować brzegiem morza bo pogoda naprawdę łaskawa. Waga bez zmian ,ale nie poszła w górę :))) W nowych butach biegowych już zrobiłam 20 km ,póki co jestem totalnie zachwycona. Jakby kogoś interesowało to Asics Gel-Puresuit. Popatrzyłam troche na fora i się zgadzam z tym co tam piszą: całkiem profesjonalny but w stosunkowo niskiej cenie (na necie można kupić za 199 zł). Ja się w końcu wybrałam do biegowego sklepu. Naprzymierzałam chyba z 5 par. Mówiąc szczerze ,nie byłam przekonana do tych jakoś szczególnie. Ale cieszę się ,że się odważyłam. Biega sie naprawdę nieziemsko. Dodatkowa nieziemskość napewno jest powodowana tym ,że naprawdę wracam do formy ... ale but nie jest bez znaczenia!

25 września 2014 , Komentarze (26)

Pomimo faktu ,że naprawdę marzyłam o tym żeby pracować za granicą to jednak mam jakieś takie dygoty teraz :))) Nie chodzi o tęsknoty za Polską ,zwłaszcza że wróciliśmy z tamtąd 4 dni temu i wszystko wskazuje na to że znowu pojedziemy na przedłużony łikend za miesiąc :) Dygoty wynikają ze zwykłej niecierpliwości. Bo już bym chciała wszystko wiedzieć ,mówić biegle po Holendersku ,jeździć super szybko na rowerze. Do tych życzeń dochodzi oczywiście nieustannie wymarzona waga ,brak mega dupy i brzuchola. I nieby dobrze wiem co oznacza słowo "cierpliwy" ,ale jakoś mi ten termin ostatnio nie działa. I na te wszystkie moje dygoty naprawdę jednym jedynym lekarstwem jest bieganie! I ja to przecież doskonale wiem od bardzo dawna ,ale to mnie po prostu nieustannie zachwyca. Wczoraj wracałam z pracy potwirnie zmęczona. Mimo ,że urodziny i fajnie to cały ten birthday cake ,który organizowałam mnie nieco zestresował. Niewielu ludzi tu znam ,po angielsku jeszcze nie nawijam z taka łatwościa jakbym chciała. I generalnie wracałam do domu ze spuszczoną nieco głową i już prawie zadecydowałam że biegania nie będzie ,raczej jakieś użalanie. Ale jak mąż mój złoty mnie przywitał w domu wielkim bukietem kwiatów to się wszystko odmieniło :))) Naciągnęłam majty do biegania ,zaklnęłam na widok swojego odbicia w lustrze i krzyknęłam zamykając drzwi że wracam za godzinę :))) Ciężko mi się biegło ,bo po poniedziałkowej dziesiatce trochę zmęczyłam mięśnie ,ale psychicznie to naprawdę było tak jakbym sobie w żyłę dała ...i w sumie tak było dałam w żyłę endorfin sporą porcję! I już po kilkunastu minutach znowu jestem królem świata ,wraca pewność siebie ,chill out i totalnie utracona CIERPLIWOŚĆ. Tak naprawdę jeżdżąc na rowerze też czuję coś takiego ,ale zdecydowanie to nie wymaga odemnie takiego wysiłku. Przy bieganiu muszę jednak coś przezwyciężyć - siebie :) Głupie szepty ,że właśnie dziś nie mam siły ,że jakieś ciężkie mam nogi ,że "czy ja do cholery nie moge poleżeć przed telewizorem". Ale jak już się uporam z takimi upiorkami to po skończonym biegu po prostu czuję się bajecznie! I dokładnie tak jest ,że żeby byc szczęśliwym trzeba po prostu raz dziennie się pożądnie spocić ,czego wam i sobie życzę. I tak się naprawdę stało ,że wczorajszym najpiękniejszym prezentem był bieg który sobie podarowałam!

P.S. Bardzo bardzo dziękuję za życzenia. Jakiś miałam wczoraj magiczny dzień ,bo naprawdę nie pamietam takich urodzin żebym aż tyle dostała życzeń cudowanych :)))

24 września 2014 , Komentarze (39)

Pstryk i kończę dziś 33 lata :))))) Zatem happy birth's day to Me i generalne sto lat! Tak się strasznie skupiłam na pieczeniu cisteczek na poczęstunek do pracy ,że w gruncie rzeczy zaponiałam że to moje urodziny. Tak właśnie do mnie to teraz dociera. I cieszę się ogromnie :) Choć niestety w swoje zeszłe urodziny wyglądałam nieco lepiej z waga i dietą. Ale fakt ten strasznie mnie motywuje do działania. W poniedziałek miałam pierwszy bieg w nowych bucikach - było EXTRA. Mam nadzieję ,że dziś będzie za to urodzinowy bieg w nowych bucikach. Nie rozpisuję się bo czasu mało ,ale z okazji moich urodzin życzę wam wszystkim wszystkiego najlepego!!!

16 września 2014 , Komentarze (12)

Póki co się czuję jak powyżej..... ale jestem już po fajnym spacerku ,mimo przeziębienia. Jeśli chodzi o wesele - to mam mega zakwasy od tańczenia. Dużo nie jadłam ,ale alkohol to inna sprawa. Póki co rozkoszuję się dniwem wolnym ,jednym z dwóch. Trochę do kitu mam te wakacje w tym roku. Ale mimo wszystko strasznie już tęsknię za Holandją i moim rowerem. Kupiłam nowe buty do biegania. Takie oto cudeńka. Mam nadzieję ,że się wykuruję z tego przeziębienia abym mogła od przyszłego tygodnia znowu zacząć treningi. Dziś i jutro mam w planach grzybobranie ,więc nie ma tak że bez ruchu. Ale kaszlę i kicham i do dupy taka robota. 

Mam nowy komp ,który nareszcie wstawia mi zdjęcia na Vitalię - wszystko w końcu wróci do normy :))))

9 września 2014 , Komentarze (16)

Kurde znowu mi Vitalia połknęła mi wpis! No wiem ,że CTRL+ C ,ale jakoś się zagapiłam zanim zdążyłam zrobić kopię w notatniku vitalia poszła do publikacji a ja w między czasie.... yy no skopiowałam cos innego :) Notabene wczoraj też mi zjadło ,ale stwierdziłam że ok bo był krótki i ,że dziś nadrobię. Ech. Nie nadrobię bo czasu już niewiele. Jutro jedziemy do Polski. Dieta juz podrukowana ,choć postanowiłam nie przysięgać na wszystkie świetości świata że będę trzymać diete. W nabliższą sobotę idziemy na wesele - więc takie deklaracje sensu nie mają :) Ale po za sobotą mocne postanowienie jest i rozpiski gotowe. Z dieta vitalii mija mi już drugi tydzień w zasadzie. Waga oficjalnie bez zmian ,nie oficjalnie jest 0,5 kg w dół (bo ważenie w sobotę nie pokazało spadku ,ale wlazłam jeszcze raz na wage w niedzielę i znowu spadek był). Mówiąc szczerze to troszkę potrzebowałam takiej choć fatamorgany małego sukcesu ,dlatego męczę ta wagę żeby wkońcu coś miłego mi powiedziała. No i powiedziała ,może tak bardziej szeptem ,ale humor od razu lepszy i zacięcie 150%.

Dodatkowo w zeszła sobotę z racji wesela byłam na zakupach - nie mam absolutnie ani jednej sukeinki. Cała moja imponująca kolekcja jaką zgodmadziąłm przez ostatnie lata była w rozmiarze 46/48 ,kolejny przedział to 40/38 do którego jeszcze nie zmalałam. Więc kupiłam sukienkę. Rozmiar 42 ,ale opróz tego kilka bluzeczek roz 40. Po ważeniu szłam na te zakupy wnerwiona na maxa ,a właściwie jechałam rowerem :) Pojechałam na zakupy rowerem - no dla mnie to nowość pełna i całkowicie mi się podobało. Oczywiście trochę się bałam o rower - tu może są miliony rowerów ,ale kradna też na potegę. Ale nic ,zaparkowałam hariela na parkingu rowerowym w samym centrum ,wyowijałam go łańcuchami ile się dało i wio na zakupy. Naszczęście nie ukradji mi cudeńka. Co prawda ię okazało ,że moje zakupowe łupy ledwo mi się na bagaznik mieszczą ,ale się mieszczą więc nie było strachu. Chętnie bym powrzucała zdjęcia ,ale się nadal nie ładują. Z Windowsa 7 na żadnym kompie nie mogę załadować , z 98 nie ma problemu - tylko juz nie mam takich komputerów. No nic ,ogólnie po prostu nie jest źle ...a będzie jeszcze lepiej.

 

3 września 2014 , Komentarze (25)

Nie pamiętam kto śpiewał piosenkę z refrenem "opowiem Ci o smaku chleba razowego z pastą avocado" :))) Ale się mi to śpiewa od rana bo takie właśnie miałam dziś śniadanie. Smakowało wybornie i nie bez znaczenia był fakt ,że autorem owej pasty był mój mąż :) Faktem jest ,że odkąd jesteśmy na diecie potwornie dużo czasu spędzamy w kuchni na przygotowaniu jedzenia. Ponieważ muszę tego robić dwa razy więcej to już wymówek nie ma - mąż musi pomagać bo bym całe popołudnia w kuchni spędzała. Ale jak się okazuje całkiem spokojnie sobie w tej kuchni radzi. Dziś w lunchboxie np. mam sałatkę z kurczakiem. Więc wczoraj zrobiłam porcję dla siebie i zaczełam przygotowywać drugą dla niego ,a on wchodzi do kuchni z tekstem że "zostaw to ,sam zrobie - przeciez tu wszystko mam napisane co i jak" :)) Wyszło mi na to ,że aby nauczyć męszczyznę gotować musiałam go wysłać na dietę :) No wiem ,że sypanie pochwałami i zachwytami po 2 dniach może się na mnie zemścić krwawo ,no ale miejmy nadzieje że się jednak nie zemści. Generalnie już coraz bardziej "u siebie" czujemy się na wynajętym mieszkaniu. I są pierwsze dobre skutki tego poczucia. Dziś rano zważyłam się nielegalnie ,bo ważenie w sobotę ,no ale nie mogłam sie powstrzymać. I jest zmiana ... na minus!!! Różnica minimalna - 0,5 kg ,ale to pierwsza dobra wiadomość ( w temacie zmiany wagi) od 3 miesięcy ,więc heloł!!! No skoki pod niebo i nie wiadomo co. Paska nie zmieniam ,bo ważenie było całkowicie nielegalne ... ale tak sie cieszę :))))

Pogoda tu u mnie naprawdę oszalała z radości jak mniemam. W łikend jeszcze było troszkę w kratkę ,ale od poniedziałku juz pełna bajka. I jestem oczywiście przekonana ,że jest to skutek zakupu rowerów. Dziś już trzeci dzień minie kiedy sobie do pracy jeżdżę rowerem - każdy kolejny poranek jest piękniejszy. Do pracy mam bardzo blisko ,raptem 15 minut się cieszę tym pedałowaniem ,ale okazuje się żę mnie to kompletnie wystarcza. Tzn. wystarcza do tego żeby mieć fantastyczny humor na cały dzień :) Nawet jak się nie wyśpię już od rana jest zaaplikowana mała porcyjka endorfin i to działa! Zobaczymy jak to będzie dzaiłac jak będzie zimno i będzie padać :))) Dośc mocnym argumentem jednak jest kwestia finansowa. I tu mamy znowu dwa w jednym ,oszczędzam na paliwie lub biletach a zyskuję formę :) I cału czas rock'n'roll

2 września 2014 , Komentarze (34)

Wybraliśmy się wczoraj z mężem ochoczo na wycieczkę rowerową ... i oczywiście ledwo odojechaliśmy od domu zaczeło padać. Dopóki była lekka mżawka to uparcie udowadniałam ,że wcale nie pada ..ale w końcu mżawka się rozwinęła i juz był regularny deszcz. Więc natychmiast wracaliśmy do domu. I zasadniczo już się szykowałam na kolejny bieg w pełnym deszczu. Odczekałam co prawda jakies 20 min nim wyszłam z domu ,ale kurtke ortalionową i tak wzięłam. I dokładnie tak się stało ,że w momencie kiedy zaczynałam bieg na niebie wyskoczyła piękna tęcza ,a deszcz znowu przeszedł w przyjemną mżawkę. Bajka i tyle. Ale to był nie koniec niespodzianek. Biegłam w okół małego jeziorka i nagle zaczeły biegać ze mną króliki - nie zające tylko normalne króliki :))) Kiedy pojawiły się pierwsze trzy to nawet się trochę przestraszyłam ,że no wiecie ...przywidzenia mam - może jednak za ciężki trening :)))) Ale czym byłam dalej ,tym królików było więcej. Naliczyłam ponad 20 szt. Wyglądały na "mieszkające" tam ,być może komuś uciekły i rozmożyły się na wolności. Trudno powiedzieć czy są w stanie przezimować. No ale w każdym razie biegałam z królikami i to jest fakt :)))

Jestem po pierwszym pełnym dniu na Vitaliowj diecie i jedno jest pewne - to była dobra decyzja. Długo się wahałam czy ma to sens w moim przypadku. Bo przecierz bawię sie w odchudzanie i zdrowe jedzenie już od roku ,więc czy napewno potrzebowałam dokładnej rozpiski co i jak? Odpowiedź jest już mi znana: TAK potrzebowałam. To czego zaczęło brakowac w moim jadłospisie to urozmaicenia. Kiedy zaczęłam sie odchudzać oczywiście skonstrułowałam sobie jadłospis ,nawet bawiłam sie w liczenie kcal - tak była to dla mnie zabawa, nawet fajna. I generalnie sama byłam wstanie odkrywać nowe połączania ,fajne lekkie potrawy. Ale mimo wszystko w którymś momencie zaczęłam się potwornie powtarzać. I nie potrafiłam tego przełamać. Skutek tych powtórek był taki ,że moje menu całkiem mi sie znudziło ,a wręcz na niektóre potrawy nie mogłam patrzeć. Dlatego kiedy mi się zrobił bałaga przepowadzkowy w życiu szybko bylam wstanie wziąść to za doskonłą wymókę i wcinać wszystko co do tej pory było zakazane i niestety smakowało mi to w przerażającym stopniu. Jak wiadomo ,decyzję o ponownej ostrzejszej walce mam już za sobą i było to mocne postanowienie ,ale bez planu Vitaliii juz wiem że guzik by mi się tym razem udało. Czasem poprostu wystarczy jakiś inny pomysł - inne niż do tej pory składniki posiłków itp. I generalnie po pierwszym dniu  takie mam odczucie. Co prawda po gruntownym przeanalizowaniu planu już zgłosiłam poprawki ,ale to nie ma znaczenia. Wczorajszy dzień zdecydowanie oceniam na bardzo bardzo dobry. Nie byłam głodna ,nie byłam przejedzona i w końcu najadłam się objadem "optymalnie" ,czyli tak że byłam w stanie za 2,5 h wykonać pełny trening. I miałam komfort ,że nie burczy mi w brzuchu ,ale też nie miałam uczucia cieżkości ,że już o rewolucjach żołądkowych nie wspomnę. Wiem ,że nie każdy lubi taki dokąładny plan ,bo może jest poczucie że "ktoś mi mówi co mam robić" ,ale to kolejna rzecz która byla mi potrzebna. Może przez to ,że mam "nowe życie" ,jest wiele spraw które muszę ogranąć. Jakoś nie starcza mi już miejsca na dysku mej pamięci żeby jeszcze generować genialne jadłospisy - a tu znowu ,ktoś robi to za mnie. Co prawda ,jak mąż zobaczył rachunek za dietę to się zapytał "ile ty tych diet kupiłaś??" ... no cóż :))) Jeśli to zadziała ,to jest warte każdych pieniędzy :) 

I inofmacja najwążna : siodełko mnie już prawie nie boli ...tzn. pupa :)))  

1 września 2014 , Komentarze (23)

Już zapomniałam jak cudownie sobie rano wskoczyć na rower. Faktem jest ,że pogoda była dla mnie rano aż nadto łaskawa - słonko ,ciepło ...bajecznie. Ostatnie tygodnie niestety były deszczowe ,a bywały tez dni naprawde mega zimnie. Ale naszczęście pogoda się dowiedziała ,że już kupiłam rower i zaczęła się zachowywać do rzeczy :) Wczoraj wykręciłam 20 km ...niestety nieprzystosowana pupa strasznie daje mi w kość. Siodełko mam mięciutki ,z amortyzatorem i wogóle cuda ,ale fakt jest faktem nie siedziałam z rok na rowerze i pupa ma przypomina mi o tym z wielką determinacją :) No zobaczymy ile będzie trwała ta jej pokuta - tydzień ,dwa? Tak czy tak ten tydzień mam bardzo aktywny - w piątek bieg na 10 km LADIESRUN :) Dziś zrobię jakieś rozbieganie ,w środę mam trening z Loopgoup - czyli moja nową grupa biegową. Jutro planuję męża wyciągnać na jakąś małą wyciecznę rowerową ,trochę przymusową bo urwała mi się lampa u roweru i muszę jechać to reklamować :( Jestem już na diecie vitaliowej. W łikend jednak nie wystrartowaliśmy ,miałam niewyjezone pokłady serów pleśniowych więc musiałam zmienic nieco jadłospis. Nie oznacza to bynajmniej ,że był jakiś festiwal obrzarstwa ,ale poprostu nie szłam zgodnie z wytycznymi vitalii. Nie to co dziś :) Choc faktem jest ,że wczoraj szy cały wieczór spędziliśmy na przygotowywaniu jedzenia na dzisiaj. Ale za to mam dwa objady juz naszykowane - w sensie na dziś i na jutro. W sobotę się ważyłam - niestety waga bez zmian. No nic -  na sukces przyjdzie nam jeszcze troszkę poczekać. Kusi mnie jednak fintesclub. Na początku stwierdziłam ,że przyoszczędze może trochę i poćwiczę w domu ,ale ni cholery się nie mogę za to zabrać. Bieganie bardzo proszę ,rower nie ma sprawy ale jak się miałam zabrać za domowe ćwiczenia to nagle np. stwierdzałam że trzeba pranie poskładać itp. :) No typowe wymówki i tyle. Ale wiem z własnego doświadczenia ,że opłacenie karnetu mnie bardzo motywuje. Argument pt. marnowanie pieniędzy kiedy z tego nie korzystam jest dla mnie wystarczający. Tak więc zaczynam nowy tydzień i będzie to tydzień świetny! Słonko za oknem - juz nie moge się doczekać kiedy popedałuję sobie do domu :)

29 sierpnia 2014 , Komentarze (29)

Upolowaliśmy dwa rowery! Bo co mi po jednym :))) Oto moje cudeńko: http://www.gazellebikes.com/collection-bikes/city-bicycles/sporty/2014/orange-pure

Oczywiście nie kupiliśmy nowych :) Dzizas ostatni raz z roweru to się chyba tak na komunii cieszyłam :) ,choć myślę że aż tak to nie. Dziś jedziemy je doebrać - bo seris musi dopełnić swoje serwisowe obowiązki. Juz zapowiedziałam w pracy ,że wcześniej wychodzę bo odebrać rower muszę! Pogoda póki co jest śliczna ,ale niestety wczoraj rano też była śliczna a potem aż do nocy lało. Ale nic to ... i tak nie mam bagaznika rowerowego do samochodu ,więc czy będzie lało czy wiało i tak musimy te rowery normalnie przyprowadziś. A od sklepu do domku mamy spory kawałeczek. W każdym razie łikend mam pod hasłem rowery i nic poza tym! O matko naprawde się nie mogę doczekać!

28 sierpnia 2014 , Komentarze (23)

No dobra jest małe ,ale .... oni mówią prawie wyłącznie po holendersku :))) Ale jak to gdzies przeczytałam na reklamie gabinetu dentystycznego w Amsterdamie "wszyscy uśmiechamy się w tym samym języku" ,więc biegamy też w tym samym języku. Generalnie w Polsce już momentami miałam dość biegania w grupie -choć to były tylko 2x w tyg. I bardzo mocno celebrowałam samotne dłuższe wybiegania. Ale po 2 miesięcznej przerwie nawet jakby ta grupa nawijała po nowomałretańsku to i tak by mi się wspólny trening podobał. Dodatkowo to zdecydowanie będą moje gratisowe extra sesje holenderskiego. Wiem już jak jest w lewo , uwaga drzewo i uwaga most :))))) Jednak w połączeniu z "migowym" wszystko staje się bardzo czytelne. Zatem tak ,jestem zachwycona. Na wczorajszym treningu było chyba z 50 osób. Oczywiście na "zbiórce" ,potem podzieliliśmy się na całkiem poczatkujących ,śrendiozaawansowanych do których należałam ja oraz poczatkujących. Niestety nawet przy tej mniejszej grupie ok 25 osób jak tylko wbiegliśmy w park wszyscy się pogubili :) Naszczęście nie uciekły mi dziwczyny ,które od czasu do czau rzucały cos po angielsku. Part akurat już znałam ze swoich własnych treningów - no ale grupa to grupa. Tak czy tak było eksta ,nastepna impreza za tydzień!

Wykupiłam zgodnie z postanowieniami Vitaliową dietę. Zaczynam w zasadzie od soboty ,jutro dostanę "detale". I taka się śmieszna rzezc stała. Otóż wypełniając formularze zaznaczyłam wagę poczatkową ,czyli ta obecną 79 kg i cel. I system zmienił mi pasek. Do tej pory miałam wagę startową 90kg ,a na psaku info że zrzuciłam juz te ponad 10 kg i chyba się tym "sukcesem" ciagle zasłaniałam. Teraz kiedy pasek mówi do mnie 0,0 kg za tobą ,a 14,0 kg przed tobą to jakoś do mnie nagle zaczeło docierać że naprawdę jest robota do zrobienia. Przeszły mi pretensje do siebie samej ,obwinianie "sytuacji" ,siebie ,kwadry księżyca. To już jest nie ważne ,mam przed sobą cel. Ten cel jest dla mnie bardzo ważny ,to co zaczęłam robię dla siebie i dlatego że cholernie siebie lubię. Mam oczywiście jeszcze dwadzieścia innych mniej lub barziej powaznych powodów ,ale nic się teraz już nie liczy - tylko CEL! I to jest mniej więcej to co czułam 1,5 roku temu zaczynajac po raz pierwszy.Nikomu o tym nie mówiłam i teraz tez nie mówię. Nie chodze i nie opowiadam ,że jestem na diecie ,że biegam itp. Po prostu robię swoje i mam cel ciagle przed oczami. Nie dokońca jest to wizualizacja mnie samej superszczupłej - nie pamietam jak wyglądałam w takiej wersji więc ... to nie ma sensu. Ale chcę sobie stanąć za 4 miesiące i powiedziec po prostu ,że "zrobiłam to" i tyle!

A dziś ruszam na polowanie rowerowe. Mam ogromną nadzieję ,że w łikend odbędziemy pierwszą rowerową wycieczkę - nie mogę się doczekać!