Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 listopada 2014 , Komentarze (29)

Kiedy sie to wszystko stało???? Gdzie się podziało 10 miesięcy? No nie wiem po prostu. Mam jednak wrażenie ,że każdy kolejny rok przelatuje mi szybciej niz ten poprzedni. No nic ,ale ten się jeszcze nie skończył więc włączamy Turbo Panie i Panowie! Mamy 8 tygodni do końca roku ,no 20 kg to się juz zrzucić może nie uda ale nie ma co - czasu jest naprawdę sporo. Więc wizualizjemy sylwestrowe kreacje i wciskajmy maksymalny ścisk dupeczki. Moim totalnym marzeniem jest 75 kg do końca roku. Wg paska to tylko 3 kg ,ale jutro niestety pewnie będę musiała wagę na pasku zmnienic na wyższą. Bo jak juz wspominałam ostatnie ważenie było na innej wadze podcza pobytu w Poznaniu - ależ się ucieszyłam z tego wyniku :)) ...ale raczej trzeba będzie o nim zapomnieć bo wszystko wskazuje na zwykłą różnicę między urządzeniami. Dobra doś gdybania. Wczoraj po 2 miesiącach obiecywania sobie samej ,że w końcu zrobię jakiś trening w domu - zrobiłm. To jest doprawdy nie pojęte jak malutko człowiek musi dla siebie zrobić żeby się tak fantastycznie czuć. No nie mówię oczywiście o tych momentach kiedy mięśnie palą i na przemian się człowiek zastanawia po co do cholery się tak męczy ,a po drugie jakim cudem taka słaba kondycja :). Ale dotrwałam do końca. Jednak speniałam przed indanity ,na początek wybrałam starą dobra Ewkę. Mięśnie czuje jak trzeba ,ale pewnie za jakiś tydzień może dwa trzeba będzie zmienić program - zobaczymy. Narazie jestem mega zmotywowana ,a hasło pt "8 tygodni do końca roku" jeszcze bardziej mnie nakręca. Tak naprawde skalpel to tylko 40 min ćwiczeń ,ale kurcze taka się czułam z siebie dumna ,że tego wieczoru nie spędziłam na oglądaniu filmów tylko rozłozyłam matę i postękałam przed telewizorem. Stara jak świat prawda ,dowiedziona naukowo - jeśli chcesz być szczęśliwy w życiu musisz się raz dziennie spocić ... przy czym nie liczy się pocenie z gorąca ,czy ze strachu :)))) No to wam życzę owocnego pocenia!

5 listopada 2014 , Komentarze (12)

Jeśli chodzi o dietę to naprawdę trzymałam się nieźle. Wpadki zaliczyłam tylko dwie ,ale nie w postaci niezdrowego jedzenia czy nie dietetycznego tylko przegiełam z ilością i niestety to było kolacje. Ja w zasadzie kolacji nie jem w ogóle ,bo objad po pracy jem dopiero międzt 17:00 a 18:00 ,więc to w zasadzie juz kolacja. Ale wiadomo jak to jest "w gościach". Jedzeie było pyszne i trochę się przejadłam ,ale cały tydzień było naprawdę grzecznie. Co mnie ucieszyło najbardziej to dyscyplina w podróży. Trudno w umie nazwać ten mój urlop urlopem ,bo się naprawdę "orobiłam". Przejechałam ponad 3000 km ,nie jako pasażer - jako kierowca. I w sumie nawet mi się dobrze jechało ,ale wracając w niedzielę do domu wielką radościa powitałam myśl ,że juz od poniedziałeku będzie zero samochou i rower na okrągło. Zatem w tej niekończącej sie podróży ,nie było żadnych chipsów ,marsów czy snikersów. Wpadły jakieś 3 hotdogi ,ale na 10 dni prawie nieustannej podróży to i tak nieźle. Wielką radość miałam po wejściu na wagę będąc w Polsce ,bo waga pokazała 78 kg czy uznała że schudłam prawie 2 kg. Niestety ważyłam się tez po przyjeździe do Holandu i niestety moja waga uważa ,że nic nie schudłam - zatem była to tylko różńica między urządzeniami :((( Ale też nic nie przytyłam ,co zważając na to że bezprzerwy siedziałam za kierownicą ,alebo "w gościach" ,jest moim zdaniem sporym osiągnięciem. Od poniedziałku jestem znowu w siodle ,no w zasadzie w siodełku :))) Oczywiście nieobyło się bez zakupów w Decathlonie ,dokupiłam ciepłe leginsy do biegania i odblaskową kamizelkę. I najważniejsza rzecz - zimowe rękawiczki rowerowe. I tu muszę wyrazić moje rozczarowanie ,owszem rekawiczki które kupiłam są extra ,ale Decathlon uważa że jesieną/zimą rękawiczki rowerowe są potrzebne tylko facetom. Czyli nie ma rekawiczek dla kobiet ,a te męskie nawet najmniejsze są ciągle trochę za duże. No ,ale je wzięłam i naprawdę był to strzał w dyche. Ciepłe ,nieprzemakalne i najważniejsze nie ślizgają się po kierownicy. Wczoraj mi wypadł niespodziewanie wieczór kręglowy. Kregielnia oddalona o 10 km od pracy ,a ja na rowerze. Tak mnie koledzy przeciągnęli po tej trasie ,że naprawdę mogę uznać tą przejaszczkę za pełnowymiarowy trening :))) Po kręglach oczywiście też mięśnie czuję - szczególnie pupy :). A tak jeszcze na koniec wam wspomnę ,że ostatni miesiąc nie miałam czasu totalnie żeby przygotowywać sobie jedzenie do pracy ,prawie codziennie. W związku z tym jadłam w kantynie ,a wiadomo tam się je co jest. I ogólnie z trwogą wchodziłam na wagę przez ten czas ,a tam wszystko ok - znaczy spadki. Oczywiście to ,że jadam w kantynie nie oznacza że coziennie wcinam hamburgera z frytkami ,ale potrawy są zupełnie różne. Czasem była sałatka - tatalnie fit ,dzis np. miałam zupę pomidorową ,a na "drugie" trzy polędwiczki z kurczaka niestety panierowane. Zmierzam do tego ,że wychodzi mi na to że jem jeden posiłek w ciagu dnia nie zawsze zgodny z dietą i chudnę. Narzuciłam sobie w tym jeden tylko reżim ,a minowicie ilość. Porcje dobieram tak ,że naprawdę wstaję od stołu z lekkim uczuciem niedosytu. Dzieki temu się nie przeżeram. Jest to proste jak bierzesz okreslona porcję i koniec ... nie wyszło mi to w tych tzw. "gościach" :)) kiedy niestety wszystkie pyszności na stole wręcz żądają by zwrócono na nie uwagę. Ale to było tylko dw razy - więc jest rozgrzeszenie. Z ruchem też nie było tak całkiem na zero. Niesiona sentymentem podczas pobytu w Garwo poszłam na basen - bajecznie jest iść nabasen w ciagu dnia ,pustki totalne. A w Poznaniu nie obyło się bez wizyty nad Wartą oraz nad Maltą. Co prawda w planach miałam bieganie ,ale niestety nie było siły zatem został tylko spacer - ale z przed domu nad Maltę i spowrotem miałam 10 km w sumie więc całkiem niezły spacerek. Tyle mi się w tym tygodniu dzieje ,że jeszcze nie zdążyłam pobiegać w dowych spodniach kamizelce ,ale w przyszłym tygodniu już napewno nie będzie wymówek!

22 października 2014 , Komentarze (15)

W niedzielę prawie godzinę rozmawiałam z koleżanką z dawnej grupy biegowej w Polsce. No jednak jak sie dwie biegaczki zgadają to masakra jest :))) A ,że ja miałam takie przygody ,a ona inne. A ,że ja miałam mały kryzys na 18 km ,a ona na 15km. A ,że ona biegła miesiąc temu ,a ja teraz i tak w kółko :))) Truchtacze ze mnie dumni ,że poprawiłam czas. No nie powiem ,że ja tez nie jestem z siebie zadowolona ,ale nadal pozostaje kwestia wagi. W sumie to w zeszłym tygodniu pałzowałam z bieganiem i i tak waga spadła. Ale jeździłam na rowerze do pracy - czego w tym tygodniu raczej robić nie będę. Po pierwsze pogoda w końcu pokazała pazury :wieje ,leje i w ogóle armagedon. Ale drugą sprawą są moje mięśnie ,które wymagają odpoczynku. Po poprzedniej połówce miałam obolałe pośladki ,więc się na tych mięśniach skupiałam teraz ,szczególnie przy rozciąganiu po treningu. Skutkiem czego zaniedbałam nieco uda ... i one sie teraz nieco mszczą :))) Dziś juz jest w sumie prawie ok ,ale w poniedziałek to trochę dziwnie chodziłam :))) Do tego miałam lekkie zakwasy w mięśniach brzucha i grzbietu - sygnał ,że je też trzeba trochę rozwinąć. I znowu mi się urlop przydażył ,tzn. przydaży w przyszłym tygoniu. Nie wiem jeszcze jak to zrobię ,ale bardzo mam postanowienie nie przytyć z powodu tego urlopu. Generalnie taka jestem nakręcona po tym niedzielnym biegu - trzeba to wykorzystać :)) No to się trzymajmy!!!

19 października 2014 , Komentarze (63)

No wiadomo ,że wygrałam sama ze sobą :)))) Zwycięstwo się odbyło na naprawdę niesłychanie wielu płaszczyznach ,ale ta najważniejsza ,najprostsza do policzenia to oczywiście czas. Nie mam danych oficjalnych od organizatora ,ale raczej dość dobrze się zmierzyłam. I tak wyszło mi 2:30:34 !!! Czyli o całe 4 minuty lepiej niż 31 marca na półmaratonie warszawskim. Wiem ,że to nie jest jakiś czas kenijski żeby o tym w gazetach pisać ,ale to jest mój najlepszy czas!!!! Taka oto byłam gwiazda przed startem.


Zasadniczo od samego startu już wiedziałam ,że jak nic sobie nie zrobię ,w sensie nie upadnę ,nie skręcę kostki ,nadgarstka czy co tam jeszcze można uszkodzić ,w każdym razie jak się nie uszkodzę to wiedziałam że swój czas na pewno poprawię. Biegło mi się naprawdę świetnie od samego początku. Na 10 km byłam o 5 min wcześniej niż na marcowym półmaratonie. Pogodę jak zwykle miałam jak na zamówienie. Ogólnie końcówka tygodnia była wręcz upalna ,więc się nieco martwiłam o zbyt wysoką temperaturę - nie potrzebnie jak zwykle :) Właśnie w niedzielę sie pogoda postanowiła całkiem zmienić ,ochłodziło się do 16 - 17 stopni. Ze dwa razy pokropił lekki deszcz - och jakież to było zbawienne. Ale nie obyło się bez kryzysów. Generalnie końcówka byłą dla mnie ciężka. Do 18 km jeszcze cały czas byłam pewna ,że złamię nawet te 2h30min. Ale ostatnie kilometry dały mi w kość. W dodatku nie tylko mnie ,w takim sensie że mnóstwo ludzi koło mnie zatrzymywało się ,przestawali biec - zaczęło mnie kusić żeby też przestać. A ja sobie założyłam tak jak za pierwszy razem ,że będę cały czas biec ,wolno ale biec. I udało się ,ale faktycznie ostatnie 2 km w kółko powtarzałam sobie że się nie zatrzymam bo nic mi to nie da itd. No nie do końca tak było. Finish był na stadionie olimpijskim i ostatnie 300 - 400 m już na głos do siebie mówiłam "gdzie jest k**** ta meta !!!" W końcu się pojawiła. Ryczałam na mecie jak zwykle ,choć tym razem tak naprawdę  to się o mało co nie rozpłakałam tuz przed wbiegnięciem na stadion jak zobaczyłam że jeszcze 500m :)) Cisnęłam na maxa te ostatnie 3 km ,a już naprawdę byłam na rezerwie sił więc myśl o choćby metrze do przebiegnięcia była po prostu do kitu. Ale dotarłam!!! I cholera cieszę się bardzo!! No wymiatam :)) 

Wbiegam na stadion minąwszy właśnie ten cholerny pylon z napisem 500m


I najprzyjemniejszy moment .... nareszcie mam medal!


16 października 2014 , Komentarze (17)

Tak technicznie to w sumie doszłam do wniosku ,że ja jednak zaczynam wszystko od poczatku. W sensie zapominam o tym ,że kiedykolwiek schudłam. Jest tu i teraz ,a przygoda zaczyna się od nowa. I paradoksalnie kiedy się w końcu z tym pogodziłam to zaczęło mi sie to podobać. Niestety taka jest prawda ,że znowu jestem grubasem który się zaczna odchudzać i chce to zrobić bo nie czuje się w swoim ciele jak należy. Jednak tylko ta część jest taka jak 1,5 roku temu. Jestem już zupełnie inną osobą ,pozatym szybciej zareagowałam na niepokojące zmiany dzięki czemu nie doprowadziłam do aż takiej wagi jak 2 lata temu. Szybciej nie znaczy wcale bezboleśnie. Jak się tak nad tym zastanowiłam to sam proces powrotu do zdrowej diety był taki sam. Pierwszy miesiąc kiedy odstawiałm rozgoszczone w moim jadłospisie nagrody pt. pizza ,chipsy był miesiącem bardzo nieprzyjemnym. I naprawdę się czułam jakbym przechodziła detox na oddziale dla uzależnionych. Wytrzymywałam kilka dni ,a potem niby to w nagrodę wtryniałam choćby zapiekankę. Pomalutku przeszłam w etap kiedy ze zdumieniem stwierdziłam ,że mnie tak naprawdę ta cholerna zapiekanka nie smakowała ,a skusiłam się na nią w nadzieji że ukoi mi nerwy. Co oczywiście przestało działać bo zaczęły się pojawiać wyrzuty sumienia. I o ile nie pozwoli się aby wyrzuty sumienia przeszły w użalanie się ,to moim zdaniem są takie wyrzuty potrzebne. Bo w którymś momencie przestałam mieć ochotę na nagrody w postaci jedzenia. Potem przyszedł czas na naprawienie jadłospisu. I tu znowu wydawało mi się ,że jak raz sie nauczyłam zdrowo gotować to już mi tak zostanie - niestety nie zostało. Jak się przyjżałam mojemu menu to się okazało ,że całkiem na dobre zagościły tłuste dania. I zasadniczo nie ma nic w tym złego dopóki to jest np. raz w tygodniu a nie codziennie. Dzięki diecie Vitalii znowu nauczyłam się układać chude i wyśmienite menu. To już nie dzieki Vitalii ,ale sama z siebie w końcu się nauczyłam przyrządzać owoce morza które uwielbiam ,ale w Polsce mieszkając w małym mieście nie bardzo miałam do nich dostępu. Tu przedewszystkim jesteśmy blisko morza. W łikend pierwszy raz w życiu przyżądziłam świerze mule! Połowę wyżarliśmy od razu z muszelek ,a resztę zrobiłam z masłem ,czosnkiem i białym winem - to jest aktualnie najpyszniejsza rzecz jaką jadłam :))) Na koniec umiejętność chyba najtrudniejsza ,ale już znowu to mam ,a mianowicie umiejętność odmówienia sobie dokładki ...albo kilku dokładek :))) Nawet jeśli jedzenie jest zdrowe ,jeśli się zje pełne wiadro to nic z tego odchudzania nie będzie. I bardzo się ciesze ,że już mam to wszystko za sobą i gnam prosto do celu ,ale .... Bo jakiż wnerw człowieka bierze ,że to tak ciężko wrócić do tych nawyków ,a tak strasznie łatwo sie ich prawie całkiem wyzbyć. Nie mam cienia wątpliwości ,że to cholerne jedzenie jest strasznym i przebrzydłym nałogiem. I tak cholernie łatwo sie wpada w jakieś idiotyczne ciagi.

No ,ale nic to póki co jestem na odwyku i idzie mi bardzo dobrze. Im więcej razy mam taka sytuację ,że jestem sobie w stanie odmówić smakersa ,tym większa mam motywacje żeby zrobic to kolejny raz - bo w końcu raz mi sie już udało.

 

14 października 2014 , Komentarze (24)


Start się zbliża ogromnymi krokami. Ja już mam w sumie chillout przed startowy jeśli chodzi o treingi. Jeśli chodzi o stresy i nerwy - jeszcze nie przyszły. Jest tylko stan gotowości ,alby zaplanować podróż. Wiem ,że na stację centralną mam tylko 35 min pociągiem ,ale jeszcze nie ogarniałam co i jak potem - się ogarnie. Póki co zapowiadana pogoda to aż 20 st.C i słońce - WOW :) Raczej nawet bym powiedziała ,że za ciepło. No ,ale za nic w świecie nie chcę deszczu. Nic dodać nic ująć generalnie ,waga przez ostatni tydzień leciutko poszła w dół (0,2 kg). Wiem ,że spadek to spadek ,ale nie notuje tego nawet. Może w sobotę się zwymiaruję kompleksowo. Choć ten tydzień nie będzie raczej w ogóle aktywny - poza dojazdami do pracy. Wczoraj niestety speniałam przed deszczem ,chociaz zakupiłam już waterproof suit - czyli w wolnym tłumaczeniu wodootporny garnitur ...w tłumaczenieu nie wolnym to chyba dobrą nazwą byłby poprostu sztormiak. Ale w poniedzaiłek to nigdy nie ma ze mnie nic z wojownika .Choćby nie wiam jak chilloutową miała niedzilę to zawsze w poniedziałkowy poranek jestem zaskoczona ,że to już koniec weekendu. Ale dziś to juz co innego ,rano tez padało ,owinełam się więc w wodoodporne spodnie ,kurteczka ,czapeczka i nawet rekawiczki i w drogę. Bardzo się już do tych codziennych przejażdżek przyzwyczaiłam ..i w poniedziałek to mi nawet trochę było wstyd że nie przyjechałam rowerem. Ale rano była ulewa - bo dziś to lajt ,zwykły deszczowy deszcz żaden armagedon. Zatem jeśli ktoś też będzie w niedzielę w Amsterdamie niech da życia znak. Pozostałych poproszę o mocne kciuki :)

10 października 2014 , Komentarze (15)

Kurcze tak mnie nakręciliście komentarzami pod ostatnim wpisem ,że wczoraj wykreciłam nie 10 a 15 km :))) Zatem juz w zasadzie uznaje ,że jestem przygotowana do półmaratonu za tydzień. Kurcze tak to zleciało ... zatem za tydzień 19 października Mileczna będzie biegać po Amsterdamie :) Powtórzenie czasu z Warszawy jest w moim zasięgu ,ale nie powiem że nie mam apetytu na nowy rekord - swój własny oczywiście. Nie przypalam się jednak ,najważniejszym zasdaniem jest dobiec do mety cało i zdrowo. co nie znaczy ,że potrafię odpuścić :))) Cholera to dośc niesamowite .Półtorej roku temu kiedy świętowałam pierwsze 30 minut ciągłego biegu nie marzyłam nawet żeby kiedykolwiek w życiu przebiec 10 km. A tym czasem w zasadzie juz podjęłam decyzje ,że chcę pobiec maraton w maju. Przypadkiem trafiłam na stronę Leiden Marathon - to rzut berem od miejsca w którym mieszkam. I stwierdziłam ,że wchodze w to. Oficjanle przygotowania zaczynam tydzień po półmaratonie w Amsterdamie ,po pierwsze dlatego że trzeba chwilkę po tym odpoczać ,po drugie dlatego że znowu musze jechać do Polski - więc rodzaj urlopu się szykuje. Ostateczna decyzję o udziale w maratonie podejmę w lutym - już powinnam byc w stanie po 4 miesiącach przygotowań ocenić czy dam radę. Tak sobie właśnie wczoraj biegłam i myślałam ... i doszłam do wniosku ,że nie ma co czekac z realizacja marzeń. Generalnie gdzieś tam juz sobie wczesniej marzyłam ,że w 2015 roku przebiegne maraton. Ale przez te dodatkowe kg przestałam nawet o tym myśleć. A wczoraj właśnie stwierdziła ,kurde czemu nie. Co mnie powstrzymuje ? Nic w zasadzie - tylko ja sama. Więc rozpisuję plan i jedziemy z koksem. Przez ostatnie 2 miesiące świadomośc zbliżającego się półmaratonu ogromnie mnie motywowała. I był to argument nie do przebicia na każdy nawet cień myśli pt. "może dziś nie bedę biegać". Zara za chwię przychodził w głowie trener z hasłem "za miesiąc półmaraton - heloł!!!" . Więc teraz będę liczyć dni do maratonu i dam radę bo jestem extra :))  

7 października 2014 , Komentarze (24)

Wydarzenia ostatnich dni pewnie nie tylko u mnie wywołały lawine refleksji. Wszystko to zbyt intymne i w zbyt dużej ilości żeby o tym pisać. Ale są pewne "publiczne" skutki tych przemyśleń. Trochę posmutałam przez łikend ,nawet się troche objadłam na tą okoliczność bardzo starym zwyczajem... ale wczoraj przebiegłam 12 km ,wiec myślę ,że częśc grzechu zmyłam. Tak czy tak mam jeden cel na te ostatnie miesiące roku: nie narzekać. Ogólnie nie jestem typem osoby narzekającej ,raczej bym powiedziała ,że wręcz jestem chorobliwym optymistą. Ale chyba przez te ostatnie przeprowadzki i dodatkowe kilogramy coraz częściej miewałam takie dni pt. "what's the point" ... że po co to wszystko. I kategorycznie z tym wczoraj skończyłam. I takie jest teraz plan. Bo prawda jest taka ,że nie mam solidnych powodów do tego żeby się smucić i narzekać. Mam nowa sytuacje w życiu i normalne ,że trochę mnie to stresuje ... może nawet to normalne ,że stres jest na tyle duży ,że nie wiem nawet kiedy podjadałam i przybrałam na wadze. Jak się tak zastanowiłam to kiedy 4 lata temu przeprowadzałam się z rodzinnego Tarnowa pod Warszawę było o 100 x gorzej. Skuteki zreszta były też o 100 x gorsze ,bo po niecałych 2 latach przytyłam 20 kg! Teraz wiem co sie ze mną dzieje i przeciwdzaiłam ,nie czekam na tragedię ,a przedewszystkim już mam na to lekarstwo - sport. Ale jestem też inną osobą ,bo przez to wszystko co ze soba przeszłam myślę że mam większy dystans do siebie i świata. Więc nie narzekam. Realizuję plan diety i plan treningowy .... i marzę sobie o chwili kiedy końcem grudnia stane na wadze a tam nie będzie już nadwagi głupiej ,a ja się będę czuła jakbym na chwilę zamknęła oczy i kilogramy zniknęły :)))) Więc przepraszam na moment idę realizować marzenie !!

6 października 2014 , Komentarze (19)

Tak naprawdę nie wiem co napisać. Zasadniczo nie znałam jej przecież ,mówię oczywiście o Ani Przybylskiej. Ale była tylko trzy lata starsza ode mnie ,młoda ,szczęśliwa ,zakochana ...  Tak ,dziś jest po prostu na smutno.

 

2 października 2014 , Komentarze (21)

Hop bęc i mamy nowy miesiąc! Pracowałam skwapliwie ,więc nie mogę sie doczekać ważenia w sobotę - już naprawdę powinien być spadek. Tak czy tak tydzień póki co jest wręcz wzorowy. W poniedziałek 11,2 km biegu - zaczęłam jak należy. I tak wrzesień zamknęłam 64km biegu i 146 km rowerowania ,co dąło mi rekordową ilośc kilometrów w miesiącu :210 km. Wczoraj miał być kolejny bieg z grupą biegową ,ale ...zwiali mi :( Tzn. przybiegłam na miejsce dokładnie o godzienie kiedy zaczynają trening ,szast prast i juz ruszali. Dołączyłam do jakiejś grupy ,ale nie znalazłam mojej koleżanki biegowej - nie wiedziałam co się wogóle dzieje :( i już na pierwszym kilometrze mi uciekli. Czyli dołączyłam nie do tej grupy co trzeba - za szybkiej. Mąż się zdziwił ,bo zamiast za 1,5h wróciłam po 30 minutach. Ale nie ma tego złego ...zrobiłam szalone 2,5 km ,pośmialiśmy się trochę jak to mi grupa biegowa uciekła i całkiem fajny był to wieczór. Dwa tygodnie temu zmieniłam trochę swoją diete ,a mianowicie jem nie 5 posiłków ale 4 w ciagu dnia. Po miesiącu jedzenia 5 posiłków dziennie stwierdziłam ,że dla mnie to za dużo. Ale dzięki temu ,że zaczęłam od 5 posiłków bezboleśnie zmniejszyłam wielkość porcji jakie niestety zaczęłam pochłaniać przez te przeprowadzki. Stało sie też coś ,co myślałam że jest niemożliwe ponownie do osiagnięcia ,a mianowicie przestałam mieć ochotę na śmieciowe jedzenie. Podczas tego całego zamieszania nieustanna ochota na pizze w zasadzie nie wynikała z "ochoty na pizze" ,ale po prostu z tego że nie miałam głowy do gotowania. Na samą myśl planowania zakupów już miałam drgawki. Teraz kiedy się w końcu skończył ten cyrk gotowanie znowu sprawia mi przyjemność. Miesiąc z dietą vitalii przypomniał mi jak łatwo można komponować pyszne ,ale zdrowe i niskokaloryczne posiłki. NA poczatku się czułam jakbym to robiła pierwszy raz ,cały dzień rozpisany na kartce ,ważenie wszystkich produktów. Jakoś po prostu wszystko zapomniałam. Ale już jestem ponownie przeszkolona ,wagę mam w oku ,a pyszny i zdrowy posiłek robie z tego co mam aktualnie w lodówde. Dziś do pracy mam makaron ze szpinakiem - już nie mogę się doczekać konsumpcji :))). Powrót do ścisłej diety nie był taki trudny ,ale nie znaczy to tez że zrobiłam to bez wysiłku. Najważniejsze ,że mam to za sobą - teraz tylko trzeba w tym wytrwać :)) Codzienne jeżdżenie rowerem plus bieganie trzy razy w tygodniu poprostu musi dać efekty ! Znowu jest rock'n'roll :)