Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Nadwaga towarzyszy mi od podstawówki, a od okolic 15 r.ż. pozostaję z nią w stanie walki przeplatanej rezygnacją. Moja waga zazwyczaj waha się w przedziale 70-75kg (w najgorszym momencie 86kg). Kiedyś moim największym marzeniem było zobaczyć siebie 20kg lżejszą, obecnie nie wierzę, że to cokolwiek zmieniłoby na lepsze.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 14012
Komentarzy: 117
Założony: 15 maja 2013
Ostatni wpis: 16 października 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bona-sforza

kobieta, 33 lat, Warszawa

165 cm, 70.40 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 lipca 2021 , Komentarze (2)

Mam mieszane uczucia po tym co zobaczyłam na wadze. To znaczy się, spodziewałam się takiej wagi, bo w swoich starych zapiskach z obwodami miałam też podopisywaną masę ciała, więc łatwo było po samych aktualnych wymiarach dojść do przybliżonej wagi. 

Wyrok za miesiące żywieniowej swawoli wybrzmiał:

75,6 kg żywej masy


Czyli o wiele za dużo jak na mój nikczemny wzrost

Jeśli chodzi o zmiany w pomiarach obwodów, to też nie było zaskoczeń. Można powiedzieć, że w ciągu tych dwóch tygodni nastąpiła poprawa, ale właściwie na granicy błędu pomiaru. Średni spadek w poszczególnych obwodach na poziomie 0,5cm. 

OBWODY 27.07:[cm]Zmiana [cm]:
Szyja:33- 0
Ramię:33,5- 0,5
Klatka:97- 2
Talia:79- 1
Brzuch:99- 0
Biodra:109- 1
Udo:65- 1
Łydka:40,5+ 0,5



Nie zamierzam się z tego powodu jednak samobiczować, bo ten ostatni czas traktowałam raczej jako fazę adaptacji. Przestawienie się z pochłaniania ok. 3000kcal dziennie na 2000kcal jest nieco dramatycznym doświadczeniem, a co najmniej pełnym dyskomforu! Na pewno jestem zadowolona ze swojej konsekwencji w nietykaniu słodyczy (no, z jednym potknięciem). Pierwszy tydzień był fatalny pod względem parcia na słodkie, ale to już na szczęście minęło, myśli o słodyczach nie są już tak częste i obsesyjne. Chociaż nie będę kłamać, gdzieś tam sobie ciągle w tle istnieją. 

Cel jaki stawiam sobie na kolejne dwa tygodnie to zmniejszenie podaży kalorii o 500kcal/dzień. Będę starać się też włączać stopniowo więcej warzyw i błonnika, bo jestem bardzo wrażliwa na uczucie ssania, a przy moim obecnym sposobie żywienia ograniczenie podaży o założoną wartość oznaczałoby możliwość zjedzenia dwóch paczek gotowych pierogów i nic ponad to. Warzywami jednak można się trochę zapchać. Tak ogólnie to nie mam nic przeciwko warzywom, ale jak sobie pomyślę, że trzeba to wszystko myć, obierać, kroić, stać nad garami, a na koniec jeszcze pozmywać to mi się słabo robi. No, ale nie ma wyjścia, muszę się z tym oswoić.

25 lipca 2021 , Komentarze (1)

Nie mam zielonego pojęcia ile ważę. Ostatnie kilka lat unikałam ważenia jak ognia, nawet gdy chudłam. Ubzdurałam sobie, że sprawdzanie wagi źle wpływa na mój stan psychiczny, więc fakt chudnięcia był mi sygnalizowany jedynie pojawiającymi się (lub nie) luzami w garderobie. Nie mam zdania czy to była taktyka dobra, czy zła. Może na tamten moment dobra, ale obecnie potrzebuję wiedzieć ile ważę i widzieć jak ta wartość się zmienia. Mam z resztą jakąś dziwną ochotę na cyferki, więc oprócz masy ciała zamierzam też monitorować moje obwody. Właściwie, jeśli chodzi o obwody to mam już pierwsze dane z 13.07. Planuję mierzyć się co dwa tygodnie i ważyć co tydzień. Pierwsze ważonko dla porządku odbędę przy okazji kolejnych pomiarów, a więc 27.07. 

OBWODY 13.07.2021 [cm]
Szyja:33
Ramię:34
Klatka:99
Talia:80
Brzuch:99
Biodra:110
Udo:66
Łydka:40

25 lipca 2021 , Komentarze (1)

No więc jestem gruba. Tak mocniej niż zazwyczaj. To znaczy w granicach, nie mocniej niż najmocniej dotychczas, ale w odbiciach prezentuję się naprawdę źle. Chcę się odchudzać. Niby nawet już się odchudzam, bo od jakichś dwóch tygodni (z jednym odstępstwem) nie jem słodyczy, ale słabo u mnie z deficytami. Zdecydowanie ciężko o sytość, gdy 90% mojej diety to dwuskładnikowe kanapki (masło, polędwica) i dania gotowe (zwykle ok. 800kcal na porcje). Jest też spory problem z aktywnością fizyczną. Rok temu zafundowałam sobie przeprowadzkę do stolicy, gdzie wynajmuję stancję. Niestety, już pomijając, że okolica wciąż jest mi raczej obca, to otacza mnie zewsząd beton, miejski zgiełk i ludzie. Najbliższy park zlokalizowany jest 4km stąd. Czuję się jak w potrzasku i pod tym względem nienawidzę tego miasta. Przeprowadziłam się tu żeby znaleźć jakąś inną robotę niż handel i call center, ale dopiero miesiąc temu zwolniłam się z dotychczasowej typowo kołchozowej pracy w pewnej znanej sieci i szukam tego po co przyjechałam. Idzie mi opornie, ale w sumie to blog o odchudzaniu, a nie byciu sierotą, więc nie chce brnąć w ten temat. Oczywiście, wiem, że stabilizacja sytuacji życiowej ma spory wpływ na odchudzanie, nie zamierzam tego faktu ignorować i na pewno będę ten obszar poruszać, ale niech nie dominuje on tych wpisów.

Odchudzam się po raz n-ty. Wiem już mniej więcej co zazwyczaj pomaga mi w tym procesie i co muszę robić żeby odnieść względny sukces. Problem niestety w tym, że moje sukcesy nie są zbyt trwałe. Gdy napotykam różne życiowe trudności, pozwalam sobie jeść. Próbuję w ten sposób zagłuszać emocje, odurzać się, wynagradzać. To jest schemat, który tkwi we mnie głęboko i z pewnością ma już wymiar biochemiczny. W ostatnich latach stało się dla mnie jasne, że mój ośrodek nagrody został w toku dotychczasowego życia doszczętnie zdemolowany. Objawy tego stanu dotyczą nie tylko sfery odchudzania, ale też nauki, pracy czy związków. Obniżony nastrój, lęki, brak motywacji, 3/4 życia spędzone na łóżku z komputerem. Tym razem zrzucając zbędne kilogramy postanowiłam posiłkować się nie tylko zdrową dietą i aktywnością fizyczną, ale także farmakologią. Nie chodzi tu o naszpikowane amfetaminopodobnymi substancjami specyfiki. Kilka dni temu wyłudziłam od lekarza receptę na tianeptynę (serdecznie pozdrawiam system e-recept:>). Liczę, że da mi chociaż subtelnego kopa żeby w końcu wziąć się za robotę i nie odpuszczać. Nawet bardziej za robotę niż odchudzanie. Do tego zamówiłam też dwa suplementy:

FASORACETAM + CHOLINA

RELATONIC™ MAX (miłorząb, ashwagandha, brahmi, gotu kola, lion's mane, shilajit)

Za stara jestem żeby liczyć na cud, ale też nie uważam żeby postawiony sobie cel takiego cudu wymagał. Lepiej trzymajcie kciuki żeby mi nie wywaliło dopaminy w kosmos, bo mam jakieś dziwne wrażenie, że to ten neuroprzekaźnik najbardziej w tym miksie mi się podwyższy, a nie chcę zostać schizofreniczką.

17 grudnia 2018 , Skomentuj

Zaraz się porzygam. Nie poszłam na terapię. Chyba już więcej nie pójdę z resztą. Rozjebałam sobie życie i jedyne na co zasługuję to potępienie. Kurwa, taka cwana się sobie wydawałam. Taka cwana, że dam sobie radę z dwoma chłopakami. Od pierwszego wezmę poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, perspektywy na przyszłość, drugi da mi rozrywkę, seks i estetyczne widoki. Leżę. W kuchni piętrzą się brudne garnki w zlewie. Lodówka świeci pustką na wzór tej w mojej duszy. Po całym mieszkaniu walają się puste butelki po wodzie przemieszane z brudnymi ciuchami. Muszę posprzątać. Muszę zyskać ład. Nie chcę tracić mojego chłopaka, ale przecież już go straciłam tym co zrobiłam. Nie chcę być samotna, ale też nie chcę wiązać się z K. Co mam robić? 

13 grudnia 2018 , Skomentuj

Boże, jak mi smutno. Zrobiłam to z nim i czuję, że popełniłam błąd, ogromny błąd. Powtórka z rozrywki, policzmy do 14 dni i po tej znajomości nie będzie śladu. Już dziś po pożegnaniu wymieniliśmy się ledwo dwoma zdaniami na mesendżerze. Na odchodne też przytulił mnie jakby z obowiązku. Koszmar, po prostu koszmar. Nawet nie było przyjemnie. Było obco, w zawstydzeniu, byle skończyć. Za pierwszym razem nie użyliśmy gumki. Po fakcie dopiero zorientowałam się, że 2-3 dni temu skończyły mi się dni płodne. Jeśli w moim cyklu zaszło jakieś drobne przesunięcie, a jego preejakulat okaże się być naszpikowany zwycięskim nasieniem będzie po prostu po mnie. To nie jest kandydat na chłopaka, a co dopiero na męża.

Za daleko to zaszło. Miotam się od chęci pomocy mu do pilnej potrzeby ucieczki z tej niebezpiecznej znajomości. K. jest alkoholikiem, nie pije od 9 dni. Nie ma pracy, nie ma wykształcenia. Pochodzi z rozbitej rodziny. Dzieciństwo spędzał u boku niezrównoważonej matki. Na swoim koncie ma bodaj wszystko, prócz pieniędzy - wyroki, zażywanie narkotyków, pociąg do wyuzdanego seksu i dwa tatuaże zrobione po pijaku. Bilans jest druzgocący.

To chyba przez ten marazm tak zgłupiałam. Nie pamiętam żeby ktokolwiek wcześniej tak mocno mnie komplementował i rozbawiał, ale podejrzewam, że to po prostu kwestia jego stylu bycia a nie tego, że rzeczywiście zrobiłam na nim wrażenie. On raczej nie robi na mnie wrażenia. Jest szalenie przystojny, całkiem zabawny i jego zapał do działania też mi w pewien sposób imponuje, ale poziom jego przemyśleń i stopień dojrzałości plasują się mocno poniżej średniej osób w jego wieku.

Trzeba to skończyć, ale jak to zrobić żeby obeszło się bez ofiar? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli tak, to czyja ofiara będzie bardziej sprawiedliwa?

16 grudnia 2016 , Skomentuj

No cóż, nowa nadzieja przyniosła jedynie nowe rozczarowanie. Ale nic to, trzeba się po prostu wziąć w garść i systematycznie odmawiać pokusom, a nie liczyć na cud. Jeśli do nowego roku schudnę do 67kg, to będę zadowolona. Niech to będzie mój cel na tą końcówkę roku 2016.

10 grudnia 2016 , Skomentuj

Na horyzoncie pojawiła się nowa nadzieja w temacie mojego odchudzania. Trzymajcie kciuki żebym wytrwała. 60 dni to w końcu nie tak dużo. 

Pan Grey napisał, że postara się mieć dobry humor po świętach. Fajnie, naprawdę bardzo fajnie zważywszy, że ostatni raz widzieliśmy się przed 3 tygodniami przez jakieś 3-4 godziny :)

29 listopada 2016 , Skomentuj

Nie sądziłam, że to skończy się tak szybko. Jasne, w poprzednim wpisie narzekałam, że gadanie nie idzie nam zbyt dobrze, ale w głębi duszy liczyłam, że to tylko tymczasowy problem w komunikacji spowodowany natłokiem obowiązków pana Greya. Niestety, gdy powiedziałam mu o moich wątpliwościach, zostałam zbyta zapewnieniem, że wszystko jest w porządku i że nic się z jego strony nie zmieniło. Spójrzmy jednak na statystyki: listopad dobiega właśnie końca, w 29 dniu miesiąca liczba odbytych wspólnych spotkań wynosi ledwie 2 spotkania. Warto dodać, że przez ten czas wcale nie czekałam biernie na jego wyjście z inicjatywą, wielokrotnie sugerowałam, że można by jakoś wspólnie spędzić popołudnie/wieczór, zaznaczałam, że kiepsko sobie radzę z samotnymi weekendami a nawet wprost proponowałam wyjście. Wszelkie te zabiegi niestety nie przyniosły oczekiwanego efektu, a właściwie jakiegokolwiek efektu. Pan Grey twierdzi, że nie czuje się najlepiej i nie jest w nastroju do rozmów jak też wychodzenia gdziekolwiek. Na pytania o to czy można mu jakoś pomóc odpowiada, że to musi minąć samo. Serio? Kurwa, nie wierzę w to co się dzieje. Mam wrażenie, że albo jest ostro popierdolony w rejestrach posiadania syndromu Aspergera, albo robi ze mnie idiotkę. Możecie sobie wyobrazić jak wielką amplitudę nastroju zaliczyłam na przestrzeni tych 2 miesięcy, począwczy od połowy października, kiedy latałam 10 metrów nad ziemią i wydawało mi się, że w końcu będę miała bliską osobę, dzięki której znów zacznę żyć, a połową listopada, kiedy uświadomiłam sobie, że Grey odczuwa to wszystko chyba trochę inaczej i to bynajmniej nie obowiązki sprawiają, że nie możemy się spotkać. Totalnie nie wiem co o tym myśleć, jak się zachowywać w obliczu takiego rozwoju wydarzeń. Pan Grey mocno mnie zraził, ale tli się we mnie nadzieja, że może inaczej bym to wszystko odbierała, gdybym znała jego perspektywę i podejście do tego. Ciężko jednak o zrozumienie drugiej osoby, gdy nie ma się szansy z nią obcować.

Co oczywiste, amplituda nastroju odbiła się także na mojej wadze. Podejrzewam, że przekroczyłam 70kg, ale wolę pozostać przy domysłach i nie weryfikować tego stawaniem na wadze.

1 listopada 2016 , Skomentuj

Książę z bajki, mój pan Grey, inteligentny, niesamowicie przystojny, wykształcony, z pasją i ja - zgrywająca inteligentną, przygruba, pryszczata, studiująca śmieszny kierunek, trawiąca swój wolny czas na internetowy syf z przerwami na gapienie się w ścianę. To nie może się udać -  myślę sobie - on spotyka się ze mną, bo jeszcze nie wie, jeszcze nie zdołał mnie poznać - ale z drugiej strony czy wybaczę sobie jeśli nawet nie spróbuję? To chyba dobrze, że znalazł się ktoś, kto może mnie zmotywować do wzięcia się w garść, wykorzystania potencjału. Boję się odrzucenia, boję się odkrycia, boję się każdego kroku, który mógłby zdradzić moje prawdziwe "ja". W końcu boję się tego, że mimo stania się lepszą wersją siebie zostanę dyskretnie odsunięta i wykluczona z jego życia. Dyskretnie, bo to przedstawiciel świata dobrych manier. Wczoraj zaprosił mnie do siebie, to był inny świat. Poczułam się jakbym uczestniczyła w jakimś mezaliansie. Już na etapie takiej głupiej czynności jak picie wina zdradziłam swoje plebejskie korzenie trzymając kieliszek za czaszę, a nie jak należy, czyli za nóżkę. Właściwie to mam wrażenie, że on już odsuwa się ode mnie. To dopiero 3 tydzień naszej znajomości, a już gadamy ze sobą z częstotliwością i zaangażowaniem pary z kilkuletnim stażem, to jest rzadko i od niechcenia. Dużo w tym mojego udziału, jestem naprawdę ciężkim rozmówcą, co swoją drogą frustruje mnie niesamowicie, ale wciąż nie potrafię się w tym względzie zreformować. Może właśnie wynika to z tego, że boję się powiedzenia czegoś niewłaściwego, zdradzenia się. Wszystko analizuję po kilka razy i jak już jestem gotowa wystosować odpowiedź to zazwyczaj już nie pasuje ona do rozmowy. To głupie co napiszę, bo jestem pewna, że to nieprawda, ale mimo wszystko gdzieś podświadomie czuję, że on powoli przestaje mnie szanować. Oddałam się mu za szybko, za łatwo, a nawet trochę na siłę. On właściwie jedynie ulegał temu co sugerowałam. Otaczał ramionami, gdy kładłam głowę na jego piersi, chwytał za pośladki, gdy okrakiem siadałam na nim i zdejmował koszulkę, gdy mówiłam, że musi mu być gorąco.

23 października 2016 , Skomentuj

Taka się widać urodziłam, polska pani Robinson. Nie da się jednak ukryć, że jestem kurewsko szczęśliwa. Tak po prostu, bez żadnego "ale". To jest takie przyjemne, mój Boże, nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego do tej pory zgadzałam się na te wszystkie cierpienia i poniżenia, kiedy mogłam być TAK szczęśliwa. Może po prostu tak miało być, po 7 latach chudych przyszły w końcu dni tłuste. Jestem wdzięczna, jestem szczęśliwa ! !! Aż nie poznaję siebie !