Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bashita

kobieta, 38 lat,

165 cm, 64.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 grudnia 2014 , Komentarze (1)

Jak już wspominałam w poprzednim wpisie wróciłam niedawno z urlopu w Polsce. Nieco obawiałam się stanąć na wagę po całotygodniowym obżarstwie i spodziewałam się ze dwóch kilogramów nadwyżki ale waga mnie mile rozczarowała...okazała się paskowa...taka jak przed wyjazdem...

 

Przez myśl przeleciały mi te wszystkie dania barowe, dzień w którym zjadłam dwa obiady, a także dzień kiedy z przejedzenia myślałam, że nie zasnę i musiałam się ratować nalewką mojego brata. Chyba do tej pory do mnie to nie dociera.

 

Po dłuższym zastanowieniu jednak dochodzę do wniosku że już nawet obżerać się nie jestem w stanie tak jak kiedyś. Przewertowałam jeszcze raz w myślach danie po daniu i zaskoczyło mnie to ile drobiazgów, nowych nawyków sobie wyrobiłam i nawet już nie zwracam na nie uwagi.

 

Przede wszystkim nie dojadanie do końca. Jako dziecko rodzice zmuszali mnie by nie zostawiać niczego na talerzu bo przecież "jedzenia się nie wyrzuca!" Od dłuższego czasu walczyłam z tym nawykiem bo zdałam sobie sprawę, że jeśli na talerz dostanę wiadro jedzenia to pomimo bólu i męczarni jaką byłoby zjedzenie tego nie będę w stanie przestać jeść dopóki talerz się nie opróżni.

 

Często z restauracji i barów wychodziłam z żołądkiem wypełnionym po brzegi gdyż porcje jakie nakładają wystarczyły by dla dwóch osób. Moim nowym nawykiem jest dzielenie talerza na pół. Szacuję ile mój żołądek jest w stanie przyjąć mając w pamięci wielkości posiłków które sama sobie przygotowuję na codzień. Na jedną połówkę talerza odkładam to co mogę zjeść a na drugą tzw „nadwyżkę” którą czasami oddaję mojemu chłopakowi lub zostawiam. Czasami dokładam sobie troszkę z „nadwyżki” jeśli mam na to ochotę ale staram się wsłuchiwać w swój żołądek by go nie przeciążyć.

 

Kolejną zmianą (proszę nie zlinczujcie mnie za to ale czasami po prostu nie mam wyboru) jest to, że nie mam już takich oporów przed wyrzuceniem jedzenia, co nie oznacza, że wyrzucam je na potęgę. Podam może przykład. Pewnego dnia mama mojego chlopaka poczęstowała mnie tortem...z grzeczności nie odmówiłam. Nie smakował mi, wolę proste, ucierane ciasta z owocami a w tym masa smakowała jak margaryna. Mój chłopak słodyczy w ogóle nie je i nie mogłam mu oddać więc jak tylko mama zniknęła z pola widzenia tort musiał wylądować w koszu. Kiedyś zjadłabym cały kawałek pomimo tego że mi nie smakował ale jak się nad tym zastanowić to dochodzę do wniosku że jedząc do końca robię sobie tylko krzywdę. Co więc jest gorszym miejscem dla tego torta: kosz na śmieci czy mój żołądek, w którym sprawi mi tylko ból i nie przyniesie żadnych korzyści mojemu organizmowi?

 

Pragnę zaznaczyć że na codzień bardzo unikam wyrzucania jedzenia, przygotowuję sobie tylko tyle ile jestem w stanie zjeść ale nie da się uniknąć sytuacji w której ktoś oferuje nam więcej niż jesteśmy w stanie przetrawić i właśnie z takimi sytuacjami najbardziej chciałabym sobie umieć poradzić. Myślę, że przed świętami wiele z nas nad tym się zastanawia.

 

To by było na tyle moich przemyśleń na dziś. Na koniec wrzucam fotkę mojej ostatniej ulubionej kolacji.

<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Tost posmarowany avocado zmielonym s pietruszką, salatka z tuńczykiem, suszonymi pomidorami i płatkami migdałowymi, grillowany ser halloumi

(pa):*

16 grudnia 2014 , Komentarze (1)

Moje Drogie Vitalijki. Po dłuższej niż zwykle przerwie wracam do Was. Przerwa była spowodowana urlopem w Polsce. Troszkę poszaleliśmy z jedzeniem ale nie było najgorzej (poza dniem kiedy zjedliśmy dwa obiady ]:>). Wyjazd był bardzo udany i nawet zdarzyło mi się raz odwiedzić siłownię z moją bratową...a oto dowód:

A poniżej świadectwo naszego obżarstwa:



Udało nam się też odwiedzić nasze ukochane Bieszczady. Pogoda niestety nas nie rozpieszczała i przez mgłę niewiele udało się zobaczyć ale i tak wróciliśmy zadowoleni:


Tutaj widok jaki zastaliśmy na zaporze solińskiej


...ale były i takie widoczki


Urlop zakończony i trzeba wrócić do normalnego jedzenia...przyznam, że z radością wróciłam do zdrowego stylu. Dobrze od czasu do czasu poszaleć ale jednak najlepiej się czuję jedząc zdrowo.

Poniżej troszkę starych zdjęć moich zdrowych posiłków.

Kaczka nadziewana jabłkami a do tego pieczone ziemniaczki. Smaczne...ale...mało mięsa miała ta kaczucha...chyba wolę indyka


Muffinki warzywne - szału nie ma ale też było smaczne

Tutaj muffinka podana z sałatą i sosem czosnkowym z jogurtu naturalnego.


I to chyba było tyle na dzisiaj. Postaram się w najbliższym czasie porobić więcej zdjęć...może coś nowego mi wpadnie do ręki...

Ściskam was mocno i spokojnego wieczorku życzę ;)




22 listopada 2014 , Komentarze (6)

Waga leci pomału ale za to każdy kilogram jest dla mnie jak święto. To znak dla mnie, że jestem na dobrej drodze :)


Koleżanki z pracy nie wierzą i doszły do wniosku, że to tylko przez to, że piję dużo wody...cudowna woda odchudzająca...hit sezonu :) Teraz wszystkie kursują co chwila do dystrybutora z wodą. Nie dociera do nich, że wystarczy zdrowo się odżywiać. Nie używam cukru już od dawna, nie jem smażonego, słodycze zastępuję owocami a czasami pozwalam sobie na gorzką czekoladę...i to chyba tyle :) Moja szefowa patrzy na mnie jak na wariatkę jak jej mówię, że jem miód, bakalie, pestki...przecież to ma dużo kalorii! Ona je jajka z mikrofali, wafle ryżowe a na pieczywo nawet nie spojrzy i szlag ją trafia bo efekty marne. Zresztą...z czego ma się odchudzać? Sama skóra i kości i tyłek płacząc-obwisły :) Taka moda jest już passé. 

Bardzo mi się podoba to, że niektóre domy mody i projektanci pomału zwracają uwagę na kobiety, które mają trochę większe rozmiary niż 34. Bo czy one nie mają prawa interesować się modą? Nie lubią ciuchów? Czy nie są piękne?

Dla tych, którzy uważają to za promowanie otyłości pragnę przypomnieć panią, która do dziś uważana jest za ikonę piękna:

Chyba nie trzeba nic więcej dodawać ;)


Dietowo dziś ok, nadal eksperymentuję, poniżej kilka dań, które okazały się strzałem w dziesiątkę.

Zapiekanka: cukinia, indyk mielony, pomidor, szpinak, mozzarella light.

Ziemniaczki zapiekane w piecu

...a po przygotowaniu wyglądało to tak:

Wczoraj, jak to w piątek, przyszła ochota na fast food. Przygotowałam tortillę z otrębów według przepisu jednej z vitalijek, do tego indyk który został mi z poprzedniego dnia, sałata, ogórek, pomidorki, sos czosnkowy (jogurt naturalny, czosnek, zioła), keczup.

Już nigdy nie tknę zwykłego kebaba! Ten smakował niebiańsko. Po ostatnim kebabie z knajpy cierpiałam całą noc, nie mogłam go strawić, dopiero o 6 nad ranem zasnęłam, mówiąc krótko wykończył mnie. Po tym żadnych problemów z bólem brzucha i smakował lepiej.


To tyle na dzisiaj. Miłego wieczoru i do następnego razu :)

18 listopada 2014 , Komentarze (1)

No i wróciłam...wyjazd do Francji zakończony chyba pomyślnie :) Zwiedzić nie było szans bo lało i czasu mało ale coś tam udało się zobaczyć:

Jakie biedne to miasto...tylko niektóre domy mają basen :D

Nad chmurami pogoda dopisała :)

Tyle zwiedzania, w końcu jesteśmy na portalu odchudzającym ]:>

Kolacja była nieciekawa...kelner nieuprzejmy poganiał i dlatego zjadłam byle co...za to na drugi dzień obsługa była już miła i udało mi się spróbować czegoś ciekawego:

Kaczka z frytkami (chyba pieczonymi) z puree marchewkowym i sałatką...było pycha!

...a na deser ciasto migdałowe z jabłkiem...trochę za słodkie jak dla mnie...

Wydawałoby się, że takie wyjazdy to sama przyjemność...nic bardziej mylnego...dla mnie to ogromny stres bo niestety musiałam zrobić prezentację przed grupą obcych ludzi...i tak więc po obiedzie na podwieczorek czekał mnie...burak...nie wiem czy poszło mi dobrze bo staram się o tym nie myśleć, wróciłam wykończona i mam nadzieję, że nieprędko czeka mnie kolejny taki wyjazd.

Wagi nawet nie sprawdzam...oprócz tych dwóch dni rozpusty staram się raczej trzymać zdrową dietę (przyznam, że nie zawsze mi to wychodzi ale dochodzę do wniosku, że nigdzie mi się nie spieszy...grunt by to co stracone już nie wróciło)

Dziś na śniadanie zaserwowałam tosta z jajkiem:

A na obiad moje ostatnie odkrycie...zapiekankę z warzywami a la pizza (z szynką i serem mozzarella), po rozkrojeniu wyglądało to tak:

Na drugie śniadanie kolejny eksperyment. W poprzednim wpisie wspominałam o dżemie własnej roboty (jabłko, truskawki, banan podduszone w garnuszku), na małą porcję takiego dżemu nałożyłam serek wiejski, borówki i pestki - pycha!

A na koniec...fajny trik na zioła...widziałam to w jednym programie kulinarnym. Nie potrafię utrzymać ziół w doniczce, nigdy nie pamiętam, żeby je podlać - dowiedziałam się, że dobrym sposobem jest zamknięcie ich szczelnie w słoiku (bez żadnej wody) i schowanie do lodówki...tak mogą wytrzymać do dwóch tygodni. Poniżej rozmaryn, planuję to przetestować na bazylii:

I to by było na tyle dzisiaj...zmykam do spania bo mi się oczy kleją :)

Pozdrawiam was serdecznie i życzę miłej nocki :)

13 listopada 2014 , Komentarze (2)

Dziś leniuchuję na całego, dzień piżamowy, nie wychodzę z domu, nie sprzątam, ugotowałam tylko obiad dla mojego chłopaka.


Rano kombinowałam trochę, żeby odmienić trochę to moje śniadanie. Próbowałam zrobić placki bananowe z domowej roboty dżemem bez cukru. Placki niestety wylądowały w koszu ale następnym razem będzie lepiej. Co do dżemu to mam plan dodać go jutro do serka wiejskiego. Taki trochę "niby dżem" - podsmażyłam w garnuszku jabłko pokrojone w kostkę, dodałam truskawki mrożone a jak już trochę się to podusiło dodałam banana żeby to wszystko zagęścić. Nawet mi to dobre wyszło, takie śniadanie na słodko.


Na obiad natomiast odgrzałam warzywa z wczoraj i podałam z sałatą, pomidorami i mozzarellą:

Na kolację natomiast miałam tosta z jajkiem, tuńczyka, pomidora i ogórki:

Jutro przetestuję nowe danie. Fajny program kulinarny wyszukałam na kuchnia+ "gotuj i chudnij". Prowadząca podaje sposoby na zdrowsze wersje naszych niezdrowych posiłków. Póki co widziałam tylko jeden i chcę wypróbować sos pomidorowy zapiekany z mozzarellą a do tego pieczony chleb. Przetestowałam już pieczarki na toście na śniadanie i muszę przyznać, że było smacznie i sycąco chociaż wcale nie zjadłam dużo - moja porcja była o połowę mniejsza od tej w programie, ale po prostu więcej nie dałam rady :)


Polecam również pastę z avocado, chyba jeszcze o niej nie wspominałam...zmiksowałam avocado z ziołami prowansalskimi i sokiem z cytryny i mam idealne smarowidło na kanapki zamiast margaryny:


A teraz trochę moich rozmyślań...ostrzegam bo może nie każdemu przypadną do gustu :) ale to tylko i wyłącznie moje zdanie i nie zamierzam nikogo do niego namawiać. Mianowicie chodzi o dyskusję, która zawrzała po publikacji artykułu pewnego pana na temat piękna kobiecych krągłości i tego jak brzydkie są sylwetki fit. 


No cóż, każdy ma inne upodobania. Mnie osobiście nie podobają się przesadnie wysportowane sylwetki kobiet i mężczyzn. Mam koleżankę, która startuje  zawodach fitness, ma figurę jak facet, jest sztucznie opalona, prawie jak te moje grzanki, a dodatkowo zauważyłam, że powiększyła sobie piersi. Te naoliwione, napompowane i spalone kobiety (i mężczyźni też) w żaden sposób nie budzą i nie będą nigdy budziły we mnie podziwu. Z drugiej jednak strony widzę, że dla mojej koleżanki to ogromna pasja, coś co kocha i co daje jej kopa w życiu, jest szczęśliwa, zawsze uśmiechnięta i ogromnie lubi to co robi...no i co w tym złego? Nie podoba Ci się? Nie patrz. Nie komentuj bo i tak tego nigdy nie zrozumiesz. Koniec kropka. To się tyczy zarówno miłośników krągłości jak i tych co wolą szczuplejsze sylwetki.


Osobiście nie zamierzam się katować i mieć wyrzutów sumienia bo zjadłam jednego chipsa, bo mam sadełko czy taki a nie inny tyłek. 

Rozbawiła mnie ostatnio koleżanka z pracy, za każdym razem gdy mamy jakiś poczęstunek, ona prawie zawsze próbuje wzbudzać w nas jakieś dziwne chore poczucie winy...biorę sobie taką kiełbaskę w cieście do ust a ona na całe biuro drze morde "no caaarbs!" ("żadnych węglowodanów") albo tekst "one minute on your lips, forever on your hips"....nosz kur...! Ty chuda tempa dzido! Ogromnie mnie drażni jak dziewczyna chuda jak patyk mówi "jestem za gruba" a obok stoi koleżanka która pewnie waży 2 razy tyle co ona i co ona ma powiedzieć? Na szczęście jest na tyle dojrzała, że się z tego śmieje. Innym razem zapytała mnie co jadam, dałam jej przepis na jogurt własnej roboty - jogurt naturalny, owoce, pestki, miód...no właśnie...miód..."ależ przecież to sam cukier!!!" A żeby ci te twoje dietetyczne wafle w du...e poszły! :D Proszę się nie obruszać, w gruncie rzeczy bardzo ją lubię, tylko bawi mnie czasem jej dziwaczna postawa.


Marzymy by wyglądać jak tzw "piękni, sławni i bogaci" i kończy się to tylko i wyłącznie frustracją gdy nam się to nie udaje, a przecież można wyglądać pięknie będąc sobą. Tak na prawdę to ci "piękni, sławni i bogaci" wcale tak pięknie nie wyglądają, tak samo jak my śmierdzą gdy się pocą a bez retuszu i makijażu pies z kulawą nogą by się za nimi nie obejrzał.


Nie dajmy się zwariować i nie wpadajmy w ten dziki barani pęd. Rozmyślania typu "OMG od wczoraj przytyłam 30dkg! Co robię źle?" na prawdę są bez sensu. Mam wrażenie, że niektóre osoby patrzą na siebie tylko przez pryzmat tej durnej liczby:

- Cześć, mam na imię Pani 67kg

- A ja jestem Pan 86kg, miło mi cię poznać, słyszałaś o tej aferze z Panią 55kg i Panem 74kg?


Nie mam na imię 71kg, jestem Basia, mam kochanego mężczyznę u boku, słodkiego kotka i niebieskie oczy, gotowanie to moja pasja...jedna z wielu...a waga nie określa tego kim jestem!



11 listopada 2014 , Komentarze (11)

Dziś szybciutko bo ciężki dzień w pracy i padam ze zmęczenia, nie mam nawet sił na trening...jutro nadrobię :)

Wczoraj naszą kicię odwiedził Mikołaj i przyniósł jej zabawkę:

Wprawdzie po ciemku pomylił ulicę i musiałam biec do sąsiada, żeby odebrać przesyłkę ale potem tyle było frajdy że chyba mu to wybaczę tym razem :)

Do pracy jedzonko już gotowe i stygnie w kuchni:


drugie śniadanie: sałatka jarzynowa na jogurcie naturalnym zamiast majonezu, na obiad: warzywa na patelnię z indykiem i pieczonymi ziemniaczkami + oliwa z mozzarella z pomidorkami i bazylią (sałata czeka już w lodówce w pracy).

A tak wyglądały warzywa przed przyrządzeniem:

Na kolację natomiast była kromka z pastą z avocado i wędliną a do tego serek ziarnisty z rzodkiewką i szczypiorkiem...no i duuużo warzyw:

Wróciła moja miłość do pietruszki...miałam kiedyś taki okres, kiedy pietruszkę jadłam jak sałatę do kanapek...uwielbiam. Zamroziłam trochę na później:

Chleb kupuję raz na dwa tygodnie...porcjuję po dwie kanapki i mrożę...porcja na jutro już się rozmraża:

Natomiast to co zostało mi z obiadu schowałam do pojemnika i w kolejne dni będę jedynie przekładać po trochę do mniejszego, który służy mi do pracy. Tak dla porównania poniżej orientacyjnie postarałam się pokazać wielkość mojego obiadu, do tego trzeba dodać sałatę no i mozzarellę z pomidorkami:

Po prawej moja porcja do pracy, po lewej - reszta na następne dni. Jeszcze się dymi :D

Muszę przyznać, że sprawia mi to niezłą frajdę - gotowanie, planowanie, kombinowanie. Relaksuje a przy tym skutkuje spadkiem wagi, lepszym samopoczuciem i kondycją skóry, włosów, paznokci. Takie moje nowe hobby :)

Zmykam szybko pod prysznic i do spania...jutro ostatni dzień bo w czwartek i piątek mam wolne...a w niedzielę wyjazd do Tuluzy...niestety tylko w sprawach służbowych ale może uda mi się coś zobaczyć.

Życzę wam miłej nocki i do następnego razu (noc) papa

5 listopada 2014 , Komentarze (5)

Trening zaliczony i obiad na jutro do pracy spakowany...

Pogoda ostatnio dopisuje ale niestety trzeba siedzieć w pracy :( Może chociaż na weekend będzie dla nas łaskawa.

Na jutro zaplanowałam na obiad kaszę pęczak z odrobiną pomidorów z puszki i przyprawami, do tego wołowina w sosie teriyaki (trochę mi się przypaliła ale da się zjeść) do tego sałatka z pomidorkami i mozzarellą:

...a tak to wygląda przed podaniem:

Jako przekąskę przygotowałam sałatkę z jabłkiem, pomarańczą, granatem, pestkami i odrobiną bakalii:

a oto moja półeczka ze smakołykami, podobno pestki z dyni dobrze działają na włosy i paznokcie - faktycznie zauważyłam poprawę

A co do treningu to poniżej moje zabawki:

U nas dziś głośno w całym mieście. Fajerwerki nie ustają od kilku godzin. Dzień Guya Fawkesa - angielskie święto ludowe obchodzone hucznie 5 listopada, w rocznicę wykrycia spisku prochowego Guya Fawkesa, będącego próbą wysadzenia w powietrze Izby Lordów (1605) - Wikipedia

A na koniec pozytywna historia z wczoraj. Zacznę od tego, że dawno dawno temu aby sobie dorobić pracowałam we Francji jako opiekunka do dziecka. Chłopiec miał wtedy 4-5 lat. Wczoraj napisał do mnie z profilu fb swojej babci i zaprosił abym go jeszcze odwiedziła. Bardzo mnie to zaskoczyło bo nie sądziłam, że będzie mnie pamiętał. Tak czy inaczej trzeba będzie chyba na wakacje zebrać doopsko i pojechać :) Mam bardzo miłe wspomnienia z pobytu tam, mimo, że nie lubię Francuzów. Rodzina, u której pracowałam była rodziną farmerów od pokoleń - bardzo życzliwi i prości ludzie, czułam jakby to była i moja rodzina.

A tak wygląda miasteczko...

...i okolice...

I tym optymistycznym akcentem kończę mój dzisiejszy wpis, mam nadzieję, że nie przekroczyłam limitu zdjęć ;)

Dobranoc wam wszystkim!

3 listopada 2014 , Komentarze (2)

Już ponad pół roku walczę o lepszą wersję siebie. Nie jest łatwo, są gorsze chwile ale dają mi tylko kopa do dalszej walki. Pół roku to i tak ogromny sukces. Najdłużej w życiu wytrzymałam może dwa tygodnie. Co wtedy robiłam źle? Wszystkie te śmieszne dietki, które stosowałam dawały szybki ale krótkotrwały efekt i nie sposób było wytrzymać na nich dłużej niż tydzień lub dwa. Już do tego nie wrócę, tak jak i nie wrócę do złego odżywiania. 

Pamiętniki Vitalii pomagają mi wrócić na dobre tory. Dlatego postanowiłam zadbać też o mój pamiętnik, przyznam, że trochę go zaniedbałam. Sama lubię przeglądać takie z wieloma zdjęciami (nie tylko potraw) więc i sama postaram się częściej dzielić obrazkami z mojego życia. 

Coś więcej o mnie...

Na dobry początek przedstawiam wam Stefcię. Siedzi teraz i gapi się na mnie :) o tak:

Zaadoptowałam ją 3 miesiące temu i oszalałam na jej punkcie, może dlatego, że to mój pierwszy zwierzak :)

Od 2-óch lat mieszkam w Anglii i pomału (choć nie bez bólu) zaczynam się z tym oswajać). Pracuję w firmie logistycznej. Moimi klientami są duże firmy produkujące samoloty  dbam o to by ich przesyłki docierały na czas. Uwielbiam tą pracę bo daje mi duże możliwości rozwoju a oprócz tego ludzie, z którymi pracuję są fantastyczni. A oto widok z biura pewnego pięknego wieczoru...nie mogłam się oprzeć, uwielbiam zachody słońca:

Moja druga połówka pracuje na nocną zmianę więc w tygodniu widujemy się bardzo mało więc mam czas na ćwiczenia chociaż przyznam, że ostatnio rzadko z tego korzystam :) Dziś się jednak zmotywowałam i poskakałam troszkę. Oby ten zapał nie opadł szybko to wrócę na dobre tory.

Od niedawna moją pasją jest też gotowanie...tzn...zawsze lubiłam gotować ale raczej tradycyjne potrawy typu pierogi, kotlety czy bigos, teraz, można powiedzieć, uczę się wszystkiego od nowa :) A poniżej kilka wynalazków, może komuś przypadną do gustu:

1. Na śniadanie tost z ciemnego pieczywa z jajkiem, przyprawami i keczupem, do tego ogórek, pomidor i twaróg

2. Na obiad - od czasu do czasu pozwalam sobie na małe szaleństwo: krokiet z mięsem, grillowany ser "haloumi" z lidla i  sałatka. Zazwyczaj zamiast krokieta mam jakieś pieczone mięsko lub rybę ale od czasu do czasu można poszaleć :)

3. Moje ostatnie zdobycze - oliwa z rozmarynem i z oregano - pyszne!

4. Polecam gorąco również: https://app.vitalia.pl/ 

chociaż może już znacie :D

To tyle na dziś  :) Obiecuję, postaram się częściej dzielić z wami moimi odkryciami :) Nie jestem ekspertką, wiele rzeczy pewnie robię źle ale grunt że 8 kilo już poszło (uff)

Ściskam was mocno i do następnego wpisu ;)

24 października 2014 , Komentarze (3)

Po dłuuuugiej przerwie w końcu spięłam tyłek i zabrałam się za kolejny wpis. Przez cały ten czas tylko podglądałam was, szukałam inspiracji, motywacji bo dopadł mnie kryzys a tak strasznie nie chciałam się poddać. Uznałam, że kryzys to coś zupełnie normalnego i zamiast siedzieć i czekać aż mnie pochłonie skupiłam się na jego pokonaniu. I tak po 3-ech tygodniach rozpusty i przerwy od siłowni wracam na dobre tory. Dzisiejszy pomiar dał mi niezłego kopa gdyż udało mi się zanotować dawno wyczekiwany spadek. Ostatni raz ważyłam tyle 3 lata temu...potem poznałam mojego ukochanego, który lubi gotować tłusto i dużo i który często powtarza ‘’Lubię jak ty jesz...’’ a ja zawsze na to ‘’lubisz jak tyje?’’ J No i tak tyłam i tyłam przez te 3 lata. Ale koniec z tym, tyle się we mnie zmieniło przez ostatnie pół roku, nie tylko waga.

Zauważyłam że w pracy jestem pewniejsza siebie, zawsze mi tego brakowało. Całe życie miałam bardzo niską samoocenę i mocno wierzyłam że jestem do niczego. Będąc nastolatką chłopaków którzy okazywali mi zainteresowanie osądzałam o to że tylko chcą ze mnie zakpić...no bo kto chciałby takiego potwora? A najśmieszniejsze jest to że ja nigdy w życiu nie byłam otyła! Nigdy! Zawsze miałam lekką nadwagę ale nie otyłość! Patrzę na moje stare zdjęcia z czasów gdy mialam 14, 15, 16 lat i tak sobie myśle że calkiem niezla laska ze mnie była...ale jak przypomnie sobie jak ja siebie wtedy postrzegałam...katastrofa...ile przez to mi życia uciekło...tylko dlatego że 60 kilo uważałam za otyłość graniczącą z kalectwem...głupia. Ale tego błędu już nie powtórzę, ważę 71 kilo i jest to 71 kilo stuprocentowej kobiety...niezależnej...kochanej...kochającej...po prostu szczęśliwej. Nie boję się już stanąć nago przed lustrem i powiedzieć sobie ‘’Jesteś piękna’’, waga mnie już nie definiuje, to tylko liczba. Zaczęłam eksperymentować z ubiorem i zakładać rzeczy, na które wcześniej nie zwrócilabym uwagi, nawet spódniczki mini! I czuję się w nich dobrze...a pamiętajcie że wagę mam daleką od ideału...no ale co to jest ideał? Jakaś szalona liczba która nijak się ma do tego co może się nam faktycznie podobać J Oglądałam ostatnio na tvn program M.Sablewskiej i dochodzę do wniosku że nie ma brzydkich ludzi! Żadna z was nie jest brzydka, wystaczy poczuć się pięknie w środku by rozkwitnąć na zewnątrz, czasami pomaga drobna rzecz jak zmiana fryzury, makijaż czy nowy ciuch...to tak niewiele ale jeśli to doda nam siły i pewniści siebie to co w tym złego? Czasami trzeba siebie troszkę dopieścić J A wszystkie na to zasługujemy. I tym optymistycznym akcentem kończę mój wpis i życzę wam miłego weekendu J do następnego!<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

28 sierpnia 2014 , Komentarze (1)

Wczorajsze spotkanie przebiegło spokojnie, nie było tak strasznie jak myślałam. Bardzo pomogło mi wsparcie mojego ukochanego, który po zaledwie 3-ech godzinach snu zawiózł mnie na miejsce (2 godziny jazdy samochodem) a po powrocie i późnym obiedzie poszedł od razu do pracy na nocke. Tak strasznie było mi go żal i najchętniej związałabym go i nigdzie nie puściła. Muszę koniecznie nauczyć się jeździć i to w najbliższym czasie, po wypłacie kupuję lekcje.

Ćwiczenia w tym tygodniu leżą, nie mam do tego głowy. Całe szczęście z odżywianiem nie jest źle, chyba mi to weszło w krew. Waga też nieźle, póki co stoi w miejscu ale to dobry znak, biorąc pod uwagę, że w weekend trochę zaszalalam no i to że od tygodnia nie wykonałam żadnego treningu. Postaram się dziś za to zabrać, w najbliższym czasie raczej nie czekają mnie żadne wyjazdy służbowe więc mogę spokojnie, bez stresów wrócić do swojej rutyny. Przez ostatni tydzień zaniedbałam też troszkę picie wody ale podczas zwykłych dni w pracy to nadrabiam. Właśnie zdałam sobie sprawę że od 1go czerwca (tj prawie 3 miesiące) prawie codziennie wypijam 2.5 litra wody (w weekendy trochę się opuszczam ale nie zawsze), dla mnie to ogromny sukces, NIGDY w życiu tyle nie piłam. Efekt – lepiej się czuję, nawet jeśli waga nie spada szybko to ciuchy stają się coraz większe. Mam więcej energii, już prawie zapomniałam o senności, która męczyła mnie codziennie w pracy, wygląd skóry też się poprawił, od niedawna piję też wodę po przebudzeniu – szklanka wody z sokiem z cytryny – chyba trochę dzięki temu udało mi się przelamać miesięczny zastój bo to już zaczynało być frustrujące, co tydzień ta sama waga pomimo ćwiczeń i zdrowego odżywiania. Woda z cytryną ruszyła całą tą machinę, jeszcze tylko przypilnuję się z poranną siłownią i na pewno będzie dobrze. Coraz bardziej utwierdzam się w fakcie, że żadne diety nie są potrzebne, tylko i wyłącznie zdrowy rozsądek, trochę uporu i zainteresowania. Zdrowy styl życia stał się teraz moim hobby, czymś, o czym lubię czytać, co odkrywam codziennie po kawałeczku, zaczęło się od głupiej owsianki z owocami, potem natknęłam się na avokado, sałatkę z kurczakiem na obiad a niedawno z kolei odkryłam jarmuż...niektóre nowości okazały się klapą (jak stewia – nie wiem czemu ale kawa ze stewią mi nie smakuje, ma jakiś sztuczny smak) a inne postanowiłam wprowadzić do jadłospisu już na zawsze. Tak samo poszło z ćwiczeniami, mini trampolina to był strzał w dziesiątkę dla osoby początkującej, teraz dodaję stepper, bieżnię, wiosłowanie, trochę ćwiczeń siłowych zaraz po rozgrzewce a przed kardio. Przestałam się biczować za porażki a skupiłam się na tym co mogę zrobić lepiej. Pośpiech odkładam na bok, nie potrzebuję krótkotrwałych super efektow – chcę się zmienić raz na zawsze!