kocham gotowanie, dobre jedzenie, lubie swoją pracę, mimo że dojeżdżam do niej godzine, przez co mam mniej czasu wieczorami dla rodziny, jestem zadowolona ze swojego życia, czuję się kochana, lubiana i przede wszystkim akceptowana, dzięki czemu akceptuję sama siebie :)
wczoraj się nie meldowałam, bo cały dzień pichciłam i sprzątalam, a potem miałam impreze. zjadlam nie aż tak dużo, ale raczej lekko. wychodze z założenia, że jak to jest moja impreza to ludzie zjedzą i tak to co im podam, więc gotowałam troche pod siebie ;) mało tłuszczu, mało soli, dużo ziół, mnóstwo warzyw i torcik serowo pomaranczowy odchudony prawie bez ciasta (jedynie cienki spod z ciasta francuskiego linessy), cwiczen nie bylo, bo i tak się umordowałam-oczywiście remont skończyliśmy o 14, tak jak przewidywałam!
aha...był alkohol- nalewka wiśniowa i grejfrutowa, 21%, nie wiem w jakiej ilości, ale nie zagryzałam :P
dzis bez spadku, ale jako podsumowanie tygodnia- spadek 1,4kg!
spalam jak zabita, wstałam 2 minuty przed budzikiem :) dziś na italiano nie idę, bo mam mase rzeczy do zrobienia: zakupy na imprezę, ogranianie domu, zrobienie tortu serowego z pomaranczami (wedlug lidla, tylko ja go nieco odchudze jeszcze), zrobienie galaretek z kurczakiem i warzywami, powieszenie firanek i zasłonek....no jest co robic i pewnie do ćwiczonek nie zajrze, ale i tak będe całe popołudnie i wieczór w biegu, więc to tak jakby fitness ;)
zjadlam tyci tyci kawałek tortu czekoladowego, naprawde byl tyci tyci, na kolację dwie małe piersi z grillowanego kurczaka-oczywiście bez skóry i duuużo tataru wołowego...bez chleba!
było smacznie i bardzo białkowo, więc może nie pójdzie za bardzo w dupe?
dziś minimalny spadeczek- 92,9 :) minimalny ale i tak cieszy :)
małymi kroczkami do przodu i w końcu dojdę do 89, a potem 85 i 80 i 75...pomalutku :)
dzis Dzień Babci, jade do mojej w odwiedziny, oczywiście się nie spodziewa, z resztą ona nie pamięta i tak że ma takie święto, więc jak zwykle będzie zaskoczona :)
pewnie skubnę cos smacznego na kolacje która mama przygotuje, więc do tego momentu trzymam się bardzo lekko i mało, żeby jutro nie zaliczyć podwyżki, ale na mały serniczek to się chyba dziś skuszę :)
dziś zaszalałam na obiad- w sensie twórczym, nie kalorycznym :) podudzie z indyka oczywiście bez skóry wg lidla, z marchewkami, sosem z cebulą, na bazie wina...pycha! oczywiście bez ziemniaków, klusek, frytek czy czegoś tam jeszcze :)
wieczorem steping, teraz prycznic i moge się zbierać pomału do łóżka
u nas wciąż remontowo, ale już finiszujemy pomału. Dziś - w końcu po wielu tygodniach - będę mogła się wykąpać we własnej łazience! kabina prysznicowa gotowa, zamontujemy drzwiczki i wieczór w łazience jest mój! peeling, czarne mydło, maseczka na buźkę, maseczka na włosy, kremy, maści paści :)
ale zanim to nastąpi jeszcze sporo pracy w mieszkanku- pozdyć się ile się da gipsu po szlifowaniu, białych kocich łapek na podłodze (ta menda przecież musiała wejść do gipsu i to roznieść wszędzie),, po drodze obiadek jakiś taki na szybku- zupa z mrożonek, czy warzywa na parze z sosem jogurtowym, coś co będzie zdrowe, lekkostrawne, niskokaloryczne i SZYBKIE :)
byłam już tak zmęczona, że nie dodałam wpisu wczoraj :(
po powrocie z pracy zjadłam pyszny kapuśniak, chwile odpoczęłam, przyszła siostrzenica lubego, to się powygłupiałyśmy (1,5 roczku ma), potem szorowałam kabinę prysznicową, który mój luby sam zrobił, wczoraj fugował, ktoś to musiał wyszorować, padło na mnie ;)
potem cwiczonka- problem z filmikami wciąż ten sam a nawet przynioslam sobie inny komp, żeby sprawdzić! poszłam spać koło 1...