Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Początkująca torciara, kochająca taniec i gotowanie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 17095
Komentarzy: 130
Założony: 1 lutego 2014
Ostatni wpis: 23 kwietnia 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Perverse

kobieta, 26 lat, Eindhoven

163 cm, 100.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 stycznia 2024 , Skomentuj

Kolejny dzień za mną, ciężki, ale udało się go przeżyć.

Wstałam rano jakaś zmięta, bez życia, zmęczona. Później był lekarz Młodej i w aucie się czułam jakby mi się w oczach wszystko przewijało w taki mega męczący sposób. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale wzbudziło to mój niepokój i już zaczynałam się nakręcać, ale wizyta w szpitalu trochę ostudziła mi głowę i udało mi się odwrócić uwagę od tych dziwnych epizodów.

Nie mam dziś weny aby cokolwiek pisać. Nawet gadać mi się z nikim dziś jakoś szczególnie nie chce. Marzy mi się dobre jedzonko i wanna. To drugie jest do zrobienia, ale to pierwsze musi poczekać. Zastanawiam się z czego wynika to słabe samopoczucie, czy to możliwe że to przez zbyt niską kaloryczność? Czy po prostu nad głową muszę popracować? 

Ważenie już za dwa dni. Jestem mega ciekawa jak wyjdzie, ale jednocześnie się boję. Nie chcę się rozczarować ale czuje, że nie będę tak wspaniale spadać jak rok temu w marcu. Mam straszne obawy że jojo zaczęło mnie dopadać, bo ostatnie tygodnie waga rosła, mimo że przez długi czas stała w miejscu.

Podsumowanie dnia:

35min przejechane na rowerze, obciążenie 3, ponad 10km. 

2 dzień ćwiczeń na szyje z rana

Dieta wzorowo.

30 stycznia 2024 , Skomentuj

Z ważeniem czekam na czwartek. Unikam wagi mimo że kusi. Już po 3 dniach jestem w stanie odczuć że jestem na diecie, procesy w brzuchu zachodzą znacznie szybciej niż przy takim "byle jakim" jedzeniu. Staram się bardzo pilnować wody, system "szklanka do posiłku" chyba działa całkiem nieźle. Zaczęłam sięgać też po szklankę wody ot tak gdy siedzę i nic szczególnego nie robię.  Póki co udaje się przynajmniej 1.5l wypijać, czyli takie moje osobiste minimum. 

Plecy bolą. Jak cholera. Szyja jakby trochę lepiej ale nadal boli a ja nadal bardzo uważam. Nie wiem czy to kwestia tego że wreszcie zaczęłam się ruszać czy tak po prostu. Zastanawiam się czy tak będzie już zawsze czy to minie.. Trochę mnie to przeraża. Nie ukrywam, że chciałam wrócić niedługo do pracy, a jeżeli moje plecy będą boleć tak samo jak w ciąży bądź tak samo jak teraz przy minimalnym wysiłku (nie uważam żeby te 3 dni na rowerze to było jakoś mega dużo bądź żeby to był jakiś straszny wysiłek) to będzie to okupione codziennym bólem i męką. Nie wiem jak będę funkcjonować w ten sposób zwłaszcza, że już nie jesteśmy tylko we 2 a życie toczy się dalej mimo bólu. 

Od przyszłego tygodnia wchodzę na większą ilość kalorii. Zaznaczyłam że mam kilka godzin tygodniowo ćwiczeń  i to już zmieniło mi kalorie z 1700 na 1900. Być może to dobry pomysł bo w niedzielę czułam się trochę słabo. 

Jak się okazało, ładowarki do laptopa szukać nie muszę żeby zamieścić wpis, ale telefony też padają.. stąd wpis dziś rano a nie wczoraj wieczorem.

Podsumowanie dnia:

Dieta trzymana ściśle do wieczora, na kolację zjadłam większą ilość tuńczyka i podskubalam trochę pomidorów które Młoda zostawiła. 

Na rowerku przejechane 30min, 9km, na obciążeniu na poziomie 3. 

Godzinny spacer. 

Mimo że nie było równo godziny  na rowerku to dzień 3 uważam za zaliczony bo to ból nie pozwolił mi na więcej, a nie lenistwo. Do tego był spacer więc uważam że całkiem się wyrównało.

28 stycznia 2024 , Skomentuj

Dziś wyjątkowo nadaje z telefonu, ale bardzo prawdopodobne że to będzie sposób z którego najczęściej będę korzystać, bo nie muszę szukać ładowarki, klawiatura się nie zacina, a telefon wiadomo, zawsze pod ręką. Lubiłam formę pisania z laptopa, miałam takie uczucie wyniosłości sytuacji i wyjątkowego klimatu, ale ciężko by było codziennie ten czas na korzystanie z laptopa znaleźć (który swoją drogą też powoli odmawia współpracy)

Dziś jestem z siebie bardzo zadowolona. Plan zrealizowany w 100%. Jedyny minus i być może coś co mnie odetnie na następnych kilka dni od roweru to to, że odezwał się mój stary przyjaciel - ból kręgosłupa i odcinka szyjnego. W trakcie jazdy poczułam że mrowi mi twarz z lewej strony, no a potem złapał mnie giga skurcz w prawym ramieniu/okolicy szyi. Jest ciężko. Nie mogę tego w żaden sposób rozluźnić. Mam nadzieję że nie będzie konieczności wizyty u fizjo i że samo puści. 

Nie jest to dla mnie żadna nowość, jakiś czas temu chodziłam do fizjo i ortopedy i właśnie wtedy się okazało że mam dyskopatię. Miałam długa przerwę od tego, właściwie to odkąd schudłam, ale teraz znowu się odezwało.

Z takich niezwiązanych z dietą rzeczy prawie cały dzień spędziliśmy na zewnątrz. Wreszcie kończymy domek na ogrodzie który będzie służył jako "graciarnia". Aktualnie na ogrodzie jest dramatyczny syf, mam nadzieję że to już zwiastun jego rychłego końca. 

Podsumowanie dnia: 

100% dieta 

60 min roweru, obciążenie na poziomie 3. Ponad 20km w tempie 20-23 km/h 

Wczoraj także udało się przejechać godzinę.

Dzień drugi zaliczony!

27 stycznia 2024 , Komentarze (2)

Dziś dzień #1

Wracamy do diety. Tym razem z rowerkiem stacjonarnym na pokładzie. Waga dziś rano wskazała równo 95kg. 

Za mną ciężki tydzień. Zmarnowany, bo powinnam od tego poniedziałku już być na diecie, ale musiałam wykluczyć dużo rzeczy z diety przed badaniem, a jak na złość zrobiłam zakupy i ułożyłam sobie jadłospis tak ze więcej było  w  nim rzeczy których nie mogłam jeść niż mogłam. Praktycznie na samych kanapkach z serem kozim, ale wytrwałam. Wczoraj miałam robioną kolonoskopię. Czuje się dobrze. Badanie też wyszło dobrze. Waga wczoraj przed samym badaniem wynosiła 93,8. Po badaniu i głodówce uznałam że "należy mi się" i zjadłam naszego ulubionego kapsalona. I w sumie na tym jednym kapsalonie żyłam cały dzień. 

Dziś już wzorowo trzymałam się diety, poza pokaźnym kawałkiem szynki która kusiła i której już długo nie zjem, bo to ostatnia swojska szynka z Polski.

Teraz przyszła pora na wypróbowanie nowego sprzętu. 

Zabieram się za pedałowanie. 

Cel to codzienny minimum godzinny trening, minimum 2 litry wody i brak cheatów albo niewielkie, takie które nagle mi nie podbiją kaloryczności w znaczący sposób. Do tego na pierwszych zmianach męża dorzucam 6km spacery. Zamierzam wrócić do codziennego pisania żeby móc sumiennie się rozliczać. Tak najlepiej zobaczę co przynosi efekty a czego unikać. Mam nadzieję że to także pomoże mi trzymać się postanowień. 

Zaczynamy!

20 stycznia 2024 , Skomentuj

Waga na dziś: 94,9

Dawno mnie tu nie było. 

Jak możecie się domyślać, dieta padła na wakacjach w Polsce a po przeprowadzce już do niej nie wróciłam przez natłok obowiązków, spraw, wydarzeń. Ale wracam, od poniedziałku. Postanowiłam że teraz jest dobry czas, bo jojo mnie nie dopadło i zawsze lepiej zacząć teraz niż jak przytyje jeszcze więcej niż do tej pory. 

Za nami okropna końcówka roku i równie tragiczny początek. Choroby, choroby i jeszcze raz choroby.


Dużo się w tym czasie wydarzyło, ale nie będę do tego wszystkiego wracać. W sumie to nawet dokładnie nie pamiętam jakie kwestie poruszałam w ostatnim wpisie, ale pewnie próbowałam wrócić do diety (nie udało się jak widać) - w każdym razie teraz jestem zmotywowana.

W 2024 weszłam z taką myślą, że jest to mój rok na zadbanie o swoje zdrowie. Tak więc zaczęłam od wizyty u lekarza, badania krwi wyszły okej, kał też w porządku. Jednak mam pewne niepokojące objawy i będę miała wykonywaną kolonoskopie.

Zaopatrzyłam się też w organizer na tabletki i suple. Wyszedł mi niedobór witaminy D, reszta w normie ale raczej na tym niższym poziomie. Także zakupiłam chyba wszystko co możliwe (cynk, kwas foliowy, magnez, żelazo, wit d, wit c, wapń, melatoninę, omega3  i parę innych)  i zamierzam dbać o siebie. W planach też rezonans głowy, żeby sprawdzić czy jest coś co powoduje te ciągłe zawroty i bóle głowy, ale to dopiero na wakacjach, bo nie wiem czy doktor tutaj da mi skierowanie. Póki co ból brzucha. No zobaczymy.

O zdrowie psychiczne też zadbać muszę, bo na początku roku przysięgam, myślałam że zwariuje. Ataki paniki potrafiłam mieć kilka razy w ciągu dnia, do tego koszmarne myśli. Na szczęście wmówiłam sobie że to wszystko wina "za małej ilości wody" i jakoś to przetrwałam. Na dzień dzisiejszy jest lepiej. 


Walczymy z remontami. Holandia nie ukryła się przed mrozami, więc mocno czujemy czym są nieszczelne drzwi i jednoszybowe okna.  Mimo wszystko, tragedii nie ma. Dajemy radę, a na wakacjach jak się uda wszystko wymienimy. 


Tak więc tak, dziś wpis #0 

Raz się udało, więc teraz też się uda. Trochę schudłam, moja nienawiść do samej siebie odeszła na chwilę w kąt, no i akceptacja znów mnie zatrzymała. Jednak tylko na kilka miesięcy, nie na dobre. Wracam z podwójną siłą  i motywacją. 

2023 zamknęłam z wynikiem -15kg, ale po drodze zbłądziłam. Sernikobrownie weszło za mocno, przyznaję.

Cel na 2024: -10/-15  kg!


Stay tuned!

21 października 2023 , Skomentuj

Waga na dzień dzisiejszy 93,4

Minęła kupa czasu od mojego ostatniego postu! Jak się zapewne domyślacie, przeprowadziliśmy się. Nie obyło się bez przygód rzecz jasna, ale w skrócie mogę wam powiedzieć, że poprzednia właścicielka nie wyprowadziła się na czas. Żeby tego było mało, wyszło kilka innych smaczków po drodze które utrudniły nam życie, ale żyjemy, radzimy sobie i jesteśmy szczęśliwi. 

No przynajmniej ja jestem, bo rozpiera mnie energia i chęć działania, jednak mam wrażenie że mąż jej nie podziela. Rozumiem że pracuje, ale jakoś tak mam wrażenie że ciężej mu się zabrać do tych wszystkich rzeczy które trzeba zrobić. 

Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak że nasza sypialnia jest skończona (czeka nas wymiana paneli, drzwi i okien w całym domu więc tego nie biorę pod uwagę) tak samo jak pokój Małej. Salon tak jak sypialnie wyszpachlowany, wymalowany, wisi nawet telewizor i zasłony, ale kanapy i stołu nadal brak. Kuchnię dopełniła nowa lodówka, jednak cała reszta jest taka jak była. Pokój na dole ma już panele, które jak sie okazały są tragiczne (winylowe potrzebują idealnie równej wylewki i cieńszego podkładu - jednak u nas nie dość że jest mega spierdzielona wylewka to jeszcze mąż kupił podkład który ma 1cm. Chęci miał dobre, ale się nie znamy, no i niestety to wyszło w postaci wyłamanych zamków) Ogólnie to gdyby nie mój tatko to pewnie byśmy przepadli, bo w dwa tygodnie dosłownie wypruwał sobie wnętrzności żeby tylko zrobić jak najwięcej. Płakać mi się chciało bo naprawdę kupę zdrowia u nas zostawił, ale nie dało się go opanować i zmusić do jakiegokolwiek odpoczynku. Nie mam absolutnie czasu żeby wam o wszystkim opowiadać, ale zapewne część z was wie jak to jest żyć w remoncie. 

Przez te dwa miesiące praktycznie nie trzymaliśmy się diety przez okoliczności. Na szczęście waga stała grzecznie w miejscu.  Myślę że gdybym trzymała dietę i piła wodę w tym czasie to na luzie bym schudła kolejne 10kg, bo miałam tyle ruchu co chyba jeszcze nigdy w życiu. Domyślam się że to też jest powodem dla którego nie spotkał mnie gigantyczny efekt jojo albo dodatkowe kg. W sensie, 2kg około byłam na plusie tak czy siak, ale nie więcej. Do diety aktualnie wróciliśmy, z różnym efektem, ale wróciliśmy. Woda nadal nie idzie, na gotowanie nie zawsze jest czas ale sie naprawdę staram. 

Mam nadzieję, że jakoś uda mi się to wszystko pogodzić i dalej spadać w dół. Ostatni tydzień pokazał -0,9 więc chyba znów jestem na dobrej drodze.


Ten dzień miał swoje lepsze i gorsze strony, gorsza zwiazana jest z kłótnią o uwaga - majonez. Czuję że mąż bardzo pragnie tej mojej zmiany, chyba do tego stopnia że powoli próbuje mnie ograniczać. 

Ani to dobrze nie brzmi ani mi się nie podoba, zobaczymy co dalej. Póki co próbuję przełknąć gorycz związaną z tym incydentem.

Z plusów - udało mi się posprzątać prawie cały dom, oczywiście nie uwzględniając pokoju który nadal nie jest skończony, przez co leżą w nim wszystkie graty. 

Szukam pracy. Jednak póki co bezskutecznie, bo jak już wiele razy wspominałam, jest Młoda, a mąż ma tragiczne godziny pracy.

Zapisaliśmy Młodą od stycznia na 3 połówki dni do takiego jakby hm, żłobka. Jest na liście oczekujących, zobaczymy co dalej.

Poza tym, chyba nie wracamy na święta. Ten cały remont i przeprowadzka dojechały nas finansowo. To będzie cud jeśli uda nam się uzbierać na okna do przyszłych wakacji. 

Mam nadzieję że wy też jakoś się trzymacie babeczki.

Ja wróciłam do punktu sprzed kilku miesięcy gdzie było -15kg, teraz zaczynam ponownie odliczanie do 89.

Ściskam!

30 sierpnia 2023 , Skomentuj

Dawno mnie tu nie było, ale waga kręci się gdzieś między 93 a 95. Nie wiem dokładnie, bo nie sprawdzałam. Jutro teoretycznie dzień pomiarów ale nie wiem czy ich dokonam, gdyż waga jest już spakowana.

Z racji braku czasu związanego z przeprowadzką (tak, wszystko poszło dobrze i za 6 dni odbieramy klucze!) i z tym, że jak najmniej rzeczy chcemy zabrać ze sobą z żywności, nie jesteśmy aktualnie na diecie. Po prostu staramy się jeść to, co jest, bo lodówka zostaje a nowa będzie czynna dopiero po 3 dniach. Mrożonki tyle niestety nie wytrzymają. Gotować też nie mam czasu bo wolę pakować kartony i oczywiście jest jeszcze Młoda, którą trzeba się zajmować. No ogólnie armagedon. Bardzo przyjemny, jak mam być szczera.

Staram się nie obżerać i nie jeść rzeczy zakazanych, ale nie powiem, głównym posiłkiem są tosty. Niestety nie jestem w stanie odmówić sobie do nich majonezu, choć już nie w takich krytycznych ilościach jak kiedyś. 

Woda oczywiście leży i kwiczy. Efektu jojo póki co nie widać ale odliczam dni do powrotu do normalności czyt. diety.

W poniedziałek ostatnie oglądanie przed kupnem. Serce mi szybciej bije na myśl o tym że nareszcie znów tam wejdę. Jednak nie byłabym sobą gdybym się nie stresowała zmianami które nas czekają. Doszukuje się też innych problemów i zmartwień, byle by tylko nie być zbyt szczęśliwą, ot, cała ja. Życie jednak nauczyło mnie że jeśli jest dobrze, to zaraz musi być źle, no i tego się chyba boję najbardziej. Bo nie wiem, co znowu może nas dowalić - i czy tym razem się po tym podniosę.


Wybrałam kolor do salonu. Będzie pięknie. Mogę podpowiedzieć, że będzie to ta farba:

Ale nie na wszystkich ścianach. Oczami wyobraźni już widze te wszystkie dodatki, moje piękne kwiatuszki wszędzie i zamszową kanapę. Uggh!!! To naprawdę się dzieje!

Jeden z pierwszych poważnych zakupów dokonany. A mianowicie spełniam swoje kolejne marzenie - amerykańska lodówka.

Moje marzenia nie były tak wielkie jak mojego męża, chciałam najzwyklejszego samsunga, ale mąż miał inne plany. I tak oto skończyło się na LG z funkcją podglądu za pomocą pukania (?!) kostkarką, lodem kraftowym i wodą.  Nie żebym narzekała, lodówka jest antracytowa, tak jak chciałam, no i ma kostkarkę i wodziczkę  z przyłączą, tak jak chciałam. Dam znać jeśli się sprawdzi, a jeśli nie, to dam znać czego macie nie kupować żeby nie wywalić kasy w błoto.

Drugim poważnym i nawet chyba ważniejszym zakupem do nowego domu były bramki schodowe, żeby Mała mogła swobodnie prouszać się po domu bez mojego przerażenia że spadnie ze schodów i coś jej się stanie. Kupa kasy, bo musieliśmy kupić aż 4, ale na stronie niemieckiego a'la smyka udało nam się dorwać za 39e. Za sztukę, oczywiście.. To i tak dobra cena patrząc na inne, zwłaszcza, że potrzebujemy takich na szerokość metra.

Finansowo sraka, okna i drzwi wejściowe zostawiamy na przyszły rok. Teraz przyjeżdża mój Tatko i pomoże nam z najważniejszymi rzeczami w kwestii remontu. Powoli powoli będziemy urządzać nasz dom marzeń, a może nawet uda się ciut szybciej jeśli pójdę do pracy. A nie powiem, liczę na to ogromnie, choć tak samo ogromnie się boję. Jednak uważam że najwyższa pora wspomóc męża w tej walce o nasze żyćko.

Domyślam się że przez kolejne tygodnie będzie mnie równie mało, zwłaszcza że będziemy musieli odłączyć komputer. A ja nie lubię pisać z laptopa, zwłaszcza że pare literek mi tam nie działa.

Update zębowy - nadal nie mam czucia  w języku ale dziurwy już chyba zrośnięte. Jem normalnie.

Trzymajcie kciuki za to aby czas płynął jeszcze szybciej!

A ja uciekam dalej pakować graty i robić jakieś jedzenie żeby mąż miał co jeść jak wróci. 

Ściskam!

17 sierpnia 2023 , Komentarze (3)

Dziś waga pokazała 93,5

Na pasku nie jest to równe 15kg, ale wiem, że zaczynałam na spokojnie od 110kg bo w moim picku grubości i taki moment był. No, ale nawet jeśli, brakuje mi 0,1kg więc to tyle, co nic.

Ostatnio mało mam czasu. Mało czasu dla siebie dokładniej. Młoda chodzi teraz później spać (20, czasem nawet po) więc chwila dla siebie i idę do łóżka. Nie zasypiam oczywiście odrazu bo czekam na męża, ale ten czas produktywnym z całą pewnością nie jest.


Sprawy z domem stabilnie, do przodu.

Przetrwałam jakoś tydzień na zupkach, jogurtach i innych papuszkach.  Przez to vitaliowe gotowanie zapomniałam jakie dobre obiady potrafię gotować sama. 

W piątek tydzień temu zdjęłam szwy, doktor powiedział że wygląda to dobrze. Jeśli chodzi o uszkodzony nerw, czucie w języku powinno wrócić za kilka tygodni lub miesięcy.  Póki co, mija drugi tydzień a u mnie bez zmian, chociaż uczucie posiadania nieruchowej kluchy w gębie już minęło, jest lepiej, przestałam też się w język nieświadomie gryźć. 


Post szybki i chaotyczny ale z Młodą na kolanach.

Aktualnie jesteśmy na etapie pakowania i wyjadania zawartości szafek i lodówek, więc przerzuciliśmy się na 4 posiłki dziennie, z czego obiad gotuję taki jak uważam żeby w dniu przeprowadzki za dużo się nie zmarnowało, bo nie wiem jak to będzie z lodówką (tak, jestem jedną z tych osób które mają jakieś dodatkowe puszki fasoli, mięcho czy inne rzeczy)

Marzy mi się amerykańska, podwójna, wielka lodówka, ale nie wiem jak będzie z funduszami i miejscem. Codziennie jak oglądam zdjęcia naszego przyszłego domu dochodzę do różnych, nowych wnisoków. Wczoraj doszłam do takiego, że nie jestem pewna czy kupowanie lodówki teraz to dobry pomysł, czy nie lepiej poczekać do momentu gdy będziemy urządzać kuchnie.


Dni mijają dość szybko. We wtorek zostanie dokładnie dwa tygodnie do odbioru kluczy.

Jestem zmęczona. Ale szczęśliwa. Ostatnio słabo u mnie też z motywacją. Nie wiem z czego to wynika skoro przed nami takie wielkie wydarzenie, takie zmiany. Może to one jakoś podświadomie mnie męczą, w końcu ja nie znoszę zmian. Chociaż tym razem mam dobre przeczucia.


Cały czas mam też takie myśli że pojechałabym do Polski, do brata, do rodziny. Jak my mieliśmy urlop pogoda wcale nie była wspaniała, a teraz, jak na złość, jest super wakacyjnie. 


89 zbliża się wielkimi krokami. Oby tylko te kroki były faktycznie wielkie, bo ostatnio jakoś powoli wszystko idzie.

Kończę, bo syrena wyje na alarm. 


Stay tuned!

6 sierpnia 2023 , Komentarze (1)

W czwartek na ważeniu celu nie osiągnęłam, bo brakło mi 0,1kg - 95,0

Może zacznę od tego że dość ładnie trzymałam się diety. Z wodą gorzej, ale bez tragedii, starałam się. W piątek nadszedł dzień długo wyczekiwany, czyli wyrywanie 8mek. Wiedziałam że nie ma co robić zakupów na ten tydzień bo i tak bym nie mogła jeść - mam zalecenie na płynną i półpłynną diete przez tydzień. Piątek i sobota były tragiczne. Cały piątek przeżyłam na paru łykach wody i jednej kanapce z serkiem wiejskim i dżemem. Znieczulenie dość długo mnie trzymało, a potem gdy spróbowałam wieczorem wypić choć trochę zmiksowanego banana z napojem owsianym to po prostu zaczęło boleć więc sobie darowałam. W sobotę było dość podobnie, z tym że nie pamiętam żebym cokolwiek rano zjadła, dopiero później wieczorem zmiksowałam sobię sałatkę ziemniaczaną i jadłam ją jakby to było najlepsze co w życiu próbowałam, bo żołądek był tak pusty i obolały. Udało się też zjeść jogurt proteinowy z lidla i jakoś to poszło. Czuje że brakuje mi wody, mam suche usta i popękane usta.

Dziś do 15 jestem na napoju owsianym zblendowanym z bananem, kiwi i płatkami owsianymi. Byli u nas goście oglądać mieszkanie, więc dopiero teraz gotuje zupe pieczarkową z której zrobię zupę krem.

Być może jesteście ciekawe jak wyglądało samo wyrywanie zęba i w ogóle jak tam sprawy bólowe - a więc powiem wam, że samo podanie znieczulenia i wyrywanie zębów to czysta przyjemność. Po prostu leżysz i się dzieje. Nie czułam absolutnie nic, z tym że jak po podaniu znieczulenia zorientowałam się że nie czuję języka i w ogóle całej buzi to się przeraziłam. Nie czułam zbierającej się śliny, bałam że udusze się własnym językiem albo zakrztuszę. Potem przyszedł lekarz, był bardzo miły. Mówił gdy kończył z jednym zębem i przechodził do następnego, uprzedzał gdy miało się coś zadziać np. miało być głośno bo ząb strzelał czy coś. Po wszystkim dostałam kartkę z zaleceniami i datą ściągania szwów. Kolejny szok to był fakt że okrutnie wykrzywiło mi twarz, wyglądałam jakbym miała zdeformowaną twarz. Warga której absolutnie nie czułam zachodziła na górną, broda jakoś tak dziwnie się podwinęła, no ogólnie wyglądałam strasznie. Na szczęście gdy czekałam na rentgen moja twarz powoli wracała do normalnego wyglądu.

Znieczulenie puściło dopiero po 4 godzinach, gdy Młoda spała. Więc wzięłam tabletki i tak od tamtej pory pilnuję brania leków przeciwbólowych. Bolało tylko dwa razy, jak leki puszczały ale i tak nie jakoś mocno. Ogólnie całkiem dobrze to znosze. Opuchlizna nie jest ogromna ale jest, mam kwadratową twarz. Być może gdybym była szczuplejsza byłoby bardziej widać. 

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym czegoś nie odwaliła, więc po pierwsze źle usłyszałam czas po jakim powinnam wyciągnąć tampony no i wyciągnęłam 10 minut za szybko. Przez drogę nabrałam ogromnej ilości krwi w utach więc pierwsze co zrobiłam po powrocie do domu to splunęłam i opłukałam język. W międzyczasie jeszcze poszłam po pranie ale wniosłam je tylko na pierwsze piętro bo złapałam takiej zadyszki że myślałam że zemdleje. Jak już usiadłam otworzyłam kartkę z zaleceniami na której w pierwszym podpunkcie było:

1. Wyciągnąć gaziki po minimum 30 minutach.

Dalej było tylko lepiej.

2. Nie schylać się. Nie podejmować wysiłku fizycznego bo może spowodować to wtórne krwawienie.

3. Nie pić przez słomkę, nie pluć, nie płukać jamy ustnej.


I tak dalej i tak dalej. No generalnie już przed oczami stanęła mi wizja suchego zębodołu, krwotoku oczywiście dostałam, więc no. Super. Warto też podkreślić, że cały piątek byłam w takim stanie sama z Małą bo Mąż był w pracy i wrócił jak już spała.

Noce nie były złe. Nie brałam tabletek i spałam. Mąż wstawał do Młodej która i tak była łaskawa i nie budziła się wcześniej niż nad ranem.

W piątek ściąganie szwów. Będę żyć. 

Call me Ironwoman. 

A, no i z ciekawostek, nie odzyskałam czucia po lewej stronie języka. Być może to zruszony nerw, ale więcej dowiem się w piątek. Póki co mam w gębie dziwnego flaka. 

Odbiegając od tematu zębów, przyszła druga decyzja z banku. 

Mamy to. Kupujemy dom! Dokładnie za miesiąc będziemy już w trakcie grubej przeprowadzki, bo 5go podpisujemy akt i odbieramy klucze.

Jestem przeszczęśliwa. Wszystko póki co idzie dobrze.

Do tego byliśmy wczoraj z mężem w kinie i Mała pierwszy raz została sama z ciocią. 3 godziny nas nie było a ona była grzeczniutka i bardzo dzielna. To już drugi raz kiedy została z kimś innym niż my na parę godzin. Jestem totalnie dumna i mam nadzieje że to zwiastuje bezproblemowy pobyt w przedszkolu.

A Barbie to całkiem dobry film, z przekazem, choć mam wrażenie że robienie z niego absolutnego hitu to troszkę za dużo. 

Do kina oczywiście pojechaliśmy do miasta w którym będziemy mieszkać. Dało mi to nadzieję że wreszcie zaczniemy żyć, tak normalnie. A nie tylko egzystować za granicą. 

A dziś waga pokazała 93,9 ale nie ma się co cieszyć, to utrata wody i jedzenia. Boję się że jojo mnie dopatnie jak wreszcie zacznę jeść normalnie, chociaż może te jogurty i inne papki podbiją mi trochę kalorie i nie będzie tak źle.

Trzymajcie kciuki żebym odzyskała czucie i żeby z domem wszystko skończyło się bez niespodzianek.

Miłej niedzielki!

1 sierpnia 2023 , Komentarze (2)

Oficjalny update wagowy w czwartek, ale stanęłam sobie kontrolnie na wagę. Liczb nie podam, ale powiem tylko że nareszcie widać spadek i że zbliżam się do 94 i nie zamierzam się zatrzymywać.

Dieta raczej sumiennie i grzecznie, poza czwartkiem, bo w piątek miałam umówioną wizytę u dentysty który będzie wyrywał mi ósemki. Byłam pewna, że wyrwie je już na tej wizycie, ale okazało się że to tylko wstępna rozmowa a operacja (tak nazwał to lekarz) będzie w ten piątek. Zdecydowałam się na wyrwanie wszystkich na jednej wizycie, zostałam poinformowana o tym jak to będzie wyglądać, czego nie powinnam robić, jakie jest ryzyko i poszłam do domu z sercem na ramieniu i poczuciem ulgi, bo lekarz okazał się uwaga - POLAKIEM. Niesamowite, byłam nastawiona na walkę po angielsku a tu proszę, miłe zaskoczenie. Lekarz złoto, miły, cierpliwy, stwarzał dobrą atmosfere. Ufam, że łeb mi nie odpadnie po tym zabiegu. Wszyscy raczej stawiają na to że zwariowałam, bo dwie to już dużo, a 4 na jednej wizycie to już w ogóle nie jest możliwe ani bezpieczne - przynajmniej wg. mojej mamy. Ale z racji tego że ja nie lubię czekać, a jak ma boleć to uważam że lepiej raz a dobrze niż dwa razy, to call me crazy - robimy to. 

W każdym razie wracając do sedna, w czwartek zjadłam pizzę. Przepyszną, kurna, włoską pizze (no prawie, tej którą jadłam we Włoszech jako dziecko nic nie przebije) i nie żałuję. Mieszkamy tu już półtora roku a nigdy jej nie próbowaliśmy mimo że jest dosłownie pod naszym nosem. No to spróbowaliśmy.  W sumie za granicą już prawie 3 lata jesteśmy, a jedzenie zamawiane jedliśmy tyle razy, że na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć.

Zdecydowałam się zamieścić wpis, bo oczywiście się odjeba*o. 

Tak jak ostatnio wspominałam, nerwy tłuką mnie niemiłosiernie - stres sprawia że włosy z głowy lecą garściami a łeb pęka w szwach. Już od paru dni czułam że tracę nad tym kontrolę, no i wczoraj (teoretycznie pozytwyny dzień, bo o 13 dostaliśmy info że przyznano nam pierwszy kredyt) dostałam ataku nerwicowego. Myślałam, że zejdę z tego świata. Cały dzień bolała mnie okrutnie głowa, w pewnym momencie to już myślałam że z tego bólu stracę przytomność, a wieczorem gdy mała zasnęła zaczęłam czuć ucisk w klatce piersiowej,pojawiły się też duszności, kołatanie serca i zaburzenia wzroku. Natychmiast napisałam do męża, żeby sprawdzał co jakiś czas czy wszystko u nas okej bo ze mną jest raczej ch*jowo a martwię się żeby Młoda sama nie została jeśli coś by się wydarzyło złego. Położyłam się i tak leżałam bez ruchu próbując się uspokoić.
Po jakimś czasie na szczęście serducho się uspokoiło, oddech też, no i wyczerpana próbowałam zasnąć. 

Oczywiście akurat dziś moje dziecko uznało że pora nabyć nową umiejętność i obudziła się przed  4. Do 5:30 tuliłam, głaskałam, śpiewałam licząc że jeszcze zaśnie. Nic bardziej mylnego. Wreszcie obudziłam męża, byłam stanowczo zbyt wykończona poprzednim dniem żeby przeżyć ten dzień nie śpiąc od połowy nocy. Pospałam do 7:30 i wstałam. Nadal czułam się kiepskawo, miałam wrażenie że będzie powtórka z rozrywki ale na szczęście jest już 20:18 a prócz rannych epizodów i lekkiego bólu głowy dziś wszystko było w miarę okej. A Młoda zaczęła biegać.

Przed nami jeszcze (mam nadzieję) max tydzień czekania na odpowiedź z drugiego banku, więc może ten emocjonalny kołowrotek wreszcie się zamknie i odetchnę z ulgą. Chociaż wtedy przyjdzie czas na stresy związane z nowym domem, szkołą i powrotem do pracy.

Ratunku.

W tym tygodniu nie ma mojej lekarki, ale w przyszłym stanowczo się do niej zgłoszę i opowiem o całym epizodzie. Jak trzeba, to bedę jechać na lekach albo pójdę na terapię, ale serio, koniec tych nerwów bo mam małe dziecko a czuję że się wykończę.

Z kolejnych fajnych rzeczy - odnalazłam serialową nić porozumienia z mężem i oglądamy razem wiedźmina. Zawsze byłam nastawiona do książki źle, nie zdołałam przebrnąć przez styl w jakim jest pisana, ale serial sprawił że zmieniłam zdanie i spróbuję jeszcze raz.

Uciekam gnić w łóżku i popijać kolejną (przedostatnią) butelkę wody.

Życzcie mi zdrowia i powodzenia, bo jak widać i jednego i drugiego ostatnimi czasy mi brak.