Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Cześć! Jestem perską księżniczką. Do odchudzania skłonił mnie fakt, że zarwał się pode mną mój latający dywan. Nie no, tak na serio to kłopoty zdrowotne :) Aha no i pewnie wygląd kluski. Ale głównie zdrowie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 14825
Komentarzy: 121
Założony: 25 kwietnia 2014
Ostatni wpis: 6 marca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Shahrazad

kobieta, 39 lat, Oslo

157 cm, 68.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 lipca 2017 , Komentarze (2)

Ile razy się z czegoś zaśmieję albo nawet w głowie skrytykuję, od razu mam to samo. Pamiętam jak się kiedyś pośmiałam z opowieści o gościu co się wypieprzył na prostej drodze i parę godzin później sama mało się nie zabiłam o własny obcas na torowisku.

Wczoraj czytałam pamiętniki i skrytykowałam jedną dziewczynę za ciągłe powroty na dietę i wracanie z coraz większym jojo bo tu imieninki, tam serniczek, tu jedna czekoladka i ładowanie pizzy, czekolady i maca do limitu 1000 kalorii. Oczywiście jest to prosta autostrada do zarżnięcia się i wspominam ku przestrodze wszystkich. Jednocześnie podsumowywałam sobie w głowie blisko miesiąc odchudzania że w sumie prawie bez kompulsów (to zresztą nigdy nie było dla mnie jakimś wielkim problemem) a ostatni 9 dni wcześniej (zjadłam pół pizzy i wypiłam 2 drinki), bez różnych dziwnych słodyczy, większość to rzeczy domowe (a nienawidzę ani gotować ani nawet robić kanapek czy sałatek, nie cierpię się z tym pieprzyć), nie opuściłam żadnego treningu w planie, że codziennie spacer minimum 30 minut... 

No i po 9 czystych dniach, dzisiaj popłynęłam :D Po konkretnym śniadaniu i drugim śniadaniu, mąż zamawiał burgera i potrzebował dwóch żeby przywieźli mu zamówienie, więc się zgodziłam na jakiegoś wege z serem halloumi (oba zresztą były bardzo słabe, a restauracja ponoć 5 gwiazdek na pyszne.pl). Wcześniej wypiłam yerba mate z butelki (w sumie skład nie jest taki zły, ale to gazowany napój kofeinowy bądź co bądź). I dalej jestem głodna. Nawet nie wiem, co jeszcze mogę zjeść w takiej sytuacji. Wrrr...

edit - o, zjadłam jeszcze 2 plasterki szynki, wypiłam 1-dniowy sok jabłkowy i zjadłam loda z Milki omgg... (chociaż szczerze to nie jadłam żadnego loda od prawie 2 miesięcy a w sumie jest lato...). I dopiero teraz czuję się dobrze. OK to walczymy dalej (slonce)

No to wklejam co zjadłam wczoraj.

30 lipca 2017 , Komentarze (2)

Wczoraj było mi tak smutno że od w zasadzie 2 tygodni waga dąży do 64,6 i nawet jak gdy przez 2 dni nie jadłam kolacji (bo w ogóle nie byłam głodna) i waga spadła na oficjalnym pomiarze do 64,3, to od razu wróciła "na miejsce" w ciągu 3 dni. 

I mimo że widzę zmiany w swoim ciele, są już bardzo widoczne gołym okiem, zwłaszcza na brzuchu o poranku (zanim się napompuje żarciem), nogi są o wiele bardziej zbite, pośladki znacznie twardsze. Ćwiczę głównie modelowanie, chociaż jestem spocona jak po szybkim cardio. No ale czuję się ciężko.

Wczoraj byłam na zakupach i... nie zjadłam obiadu. Wyleciał mi z planu po prostu. Jak wróciłam do domu, było późno i już nie było sensu gotować, zjadłam trochę większy podwieczorek i kolację. Widziałam jakie pyszne lody ludzie jedli mmm ale nie skusiłam się. Wypiłam tylko americano z mlekiem bez cukru. Nie skusiłam się też na Łomżę u nas w lodówce chociaż mąż kupił dwie na wypadek gdybym jednak uległa. Owszem, nawet teraz po śniadaniu jestem trochę głodna ale trzymam to pod kontrolą. Wkrótce będzie II śniadanie, nie rzucę się na żarcie.

W każdym razie - dziś waga pokazała mi 63,8 :) Wiem że to odbije trochę w górę jak normalnie zjem, ale i tak to nagły spadek, organizm przełamał się żeby pociągnąć w dół, i ostatni raz ważyłam tyle 7 kwietnia! :)

29 lipca 2017 , Komentarze (5)

Zrobiłam wreszcie porządek w łazience - w szafce i na widocznej półce (impreza)

Rozstałam się z niektórymi rzeczami na zawsze (nawet nie myślałam, że wywaliłam aż tyle, ale foliówka była dość ciężka hahah).

Jeśli chodzi o pielęgnację twarzy, mam sporo rozpoczętych produktów, bo przez nadpobudliwość układu nerwowego moja skóra na twarzy jest megawrażliwa i czerwieniąca się. Niektóre kosmetyki do cery naczynkowej nawet powiększają ten efekt... Chociaż mam wrażenie, że jest jakaś poprawa w porównaniu z zeszłym rokiem, więc popróbuję różnych kosmetyków które mam (bo niektóre były bardzo drogie...) i jeśli coś mi się ewidentnie nie sprawdzi, to wywalam bez znieczulenia (chyba że da się użyć na szyi / dekolcie, bo tam się nie robię w kolorze pomidora (kreci))

A tu wklejam moje kosmetyki do ciała, bardzo lubię mieć dużo (swiety) Większość z nich się kończy i już sobie kupiłam nowe, nie mogę się doczekać kiedy pozamieniam półki.

Kiedyś dawno temu bardzo lubiłam produkty Lirene, faktycznie z ich starymi produktami pozbyłam się celulitu i długo go nie miałam! Kiedy powrócił wraz z dużą wagą i złymi nawykami, kupiłam inne produkty Lirene ale działały o wiele słabiej i bardziej doraźnie. Wygrzebałam gdzieś moje stare tubki z resztkami i nawet te kilka dni stosowania kremów na granicy terminów przydatności to było niebo a ziemia... No ale taki jest współczesny konsumpcjonizm: telewizor ma posłużyć 5 lat i trzeba kupić nowy bo stary się psuje, telefon nie pociągnie dłużej niż 2 lata żeby stale kupować nowe, no a kremy działają tylko przez parę godzin, żeby wciąż je stosować. Za to bardzo lubię ten peeling Lirene, bardziej niż ten z Eveline. Bardzo lubiłam ten zielony "fitness" z Eveline, którego zostało mi jeszcze tylko na parę dni (fajnie "zbija" ciało i lubię jego zapach), ten żółty "antycellulit ultradźwięki" (też bardzo lubię zapach, faktycznie redukuje cellulit, a do tego był bez parabenów! ale już go nie produkują) oraz lubię ten balsam trawa cytrynowa - dziewczyny mówią że ma bardzo dobry skład, też nie ma parabenów. Jeszcze mam z pół tubki i jestem bardzo zadowolona. Stosuję go na ręce i ramiona. Lubię też to masło kakaowe z Perfecty, dostałam w prezencie (chociaż z moimi długimi paznokciami niefajnie się aplikuje - dlatego jeszcze nie zużyłam całości haha)

Podczas dzisiejszych zakupów zaczęłam myśleć jednak nad składami. Chyba jak zużyję te ze zdjęcia i swoje dzisiejsze zakupy, to kolejnym razem zainwestuję w kosmetyki organiczne... przynajmniej jeśli chodzi o serum do biustu. No chyba że trafi się jakiś drogeryjny bez świństw jak te dwa z których korzystam, wtedy bardzo chętnie. (Sama nie umiem tego rozpoznawać, trzeba mi napisać jak krowie na rowie "bez parabenów" :D) 

28 lipca 2017 , Skomentuj

Dzień dobry, a oto mój plan na dzisiaj. Miałam robić rybę, ale przyszedł do nas komputer z masą podzespołów i mąż składa i para z jakiegokolwiek gotowania nie byłaby dobra dla delikatnej elektroniki. Oczywiście cieszę się że nie muszę gotować, ledwie pomyłam gary (część ręcznie a część w zmywarce) i umyłam blat oraz powyrzucałam śmieci. Jesteśmy we dwójkę a się syfi szybko jak u pięcioosobowej rodziny :? Jakiś krzywy mi ten motyl wyszedł, chyba go wywalę

27 lipca 2017 , Komentarze (3)

Przez ostatnie 2 dni jadłam jakoś dziwnie, przede wszystkim nie byłam głodna... nawet nie chciało mi się liczyć tego w Fitatu bo na pewno byłam poniżej (i to pewnie dość mocno). Tyle dobrego, że faktycznie dzięki temu zakończyłam trzeci tydzień spadkiem. Jestem teraz w sportowych getrach i w zwykłej koszulce i mąż zauważył że dobrze wyglądam (puchar)

Dzisiaj miałam dobry dzień dietkowo, więc wklejam tabelkę tego co zjadłam. Dalej czytam pamiętniki innych dziewczyn, daje mi to motywację.

Zauważyłam że mam lepszą formę. Robiłam dzisiaj ten trening pilates i pamiętam, że jak go robiłam pierwszy raz ze 2 tygodnie temu, to myślałam, że mi ręce odpadną przy części z pompkami. A teraz zrobiłam jak na moje wiecznie słabe ręce naprawdę satysfakcjonujące pompki a rozgrzewkę zaliczyłam wręcz z ciężarkami żeby lepiej rozciągnąć plecy.

27 lipca 2017 , Komentarze (3)

waga: 64,3 kg

- 0,4 kg od ostatniego ważenia

- 1,7 kg od początku

wymiary

biust: 99 cm (- 1 cm / -1 cm)

talia: 77,5 cm (-1 cm / - 2 cm)

brzuszek: 88,5 cm (- 0,5 cm / - 3,5 cm)

biodra: 106 cm (+0,5 cm / -1 cm)

udo: 64,5 cm (0 cm)

łydka: 39,5 cm (0 cm)

OMG jak strasznie chce mi się spać, ta pogoda wrrr

25 lipca 2017 , Skomentuj

Zajrzałam ostatnio do różnych pamiętników, żeby się inspirować. Widziałam tam dziewczyny z moim wzrostem lub niewiele wyższym (mam 157 cm i mam na myśli dziewczyny 155-162 cm) z wagą o wiele wyższą od mojej. Było to dość przerażające, biorąc pod uwagę, że ja już umierałam przy 66 kilo z gramami. Wiem, że moja waga dla tych dziewczyn jest wymarzona, bo one muszą jeszcze zrzucić jakieś 15-20 kilo żeby w ogóle być tu, gdzie ja jestem teraz. Serdecznie je dopinguję i trzymam kciuki, bo domyślam się, ile mają problemów teraz. To nie jest nawet kwestia wyglądu - u mnie np. siadają stawy w stopach i non stop napieprza kręgosłup. Domyślam się, że wyżej jest tarczyca, insulina, rozwalone krążenie itp. Ja mam swoją nerwicę i problemy z witaminą D i magnezem, więc pewnie dociągnięcie do 70 kilo i wyżej też byłoby kwestią nie "czy" tylko "czy już w tym roku", i to na całkiem zdrowych rzeczach, grzesząc rzadko. Mam więc podwójną motywację, żeby zagryźć zęby i się pilnować, żeby do tego nigdy nie dopuścić (ewentualnie na krótko po ciąży, bo zdrowa ciąża i mały dzieciaczek jednak są najważniejsze). Mam też takie przećwiczone progi zdrowia. 

Powyżej 66 kg - czuję się jakbym mogła się położyć i umrzeć (być może jeśli czyjś organizm się od dawna przyzwyczaił do posiadania 90 kg to ta waga jest jak piórko - dla mnie nie jest, dla mnie to jest max i wyżej niż 67 kg nigdy nie weszłam)

65-66 kg - wciąż stan "przedzawałowy": ociężałe chodzenie, zmęczenie, bóle stóp... nie mam pojęcia jak rok temu przy tym wytrzymałam odwiedziny u kuzynki na Sardynii (tam mnie tak skutecznie nakarmili (pizza) (drink)) i zrobiłam 3 tygodnie przeprowadzki targając torby tramwajem z jednego końca Wrocławia na drugi hahahah. Źle się czułam przez cały czas - na plaży, na spacerach, targając torby bleee. Ale wklejam fotę z Sardynii - tam było tak pięknie! W tym roku nie jadę nigdzie na wakacje, właśnie po to żeby bardziej nie przytyć.

63,6-65 kg - tu jestem już w stanie funkcjonować, chociaż też nie jest specjalnie przyjemnie. Dalej bolą mnie stopy i mam problemy przy ćwiczeniach wymagających większej zwinności i dalekich spacerach, ale lepiej chodzę, mogę ćwiczyć prawie wszystko. Zauważyłam, że 63,6 to taka waga, na której organizm lubi się "zatrzymać". Ale na razie o tym nie myślę, tylko walczę, żeby nie wracać powyżej 65 ;)

62,6-63,5 kg - to pierwszy próg, w którym widzę pozytywną zmianę w wyglądzie bez ciuchów (bo w ciuchach to wiadomo, na tych moich ciężarach to wszystko jeszcze można zakryć). No i jestem zwinniejsza. Z tego co pamiętam, 62,6 też jest takim "kamieniem milowym" na którym mam zastoje i do którego waga chętnie wraca zarówno z góry jak i z dołu. Tyle ważyłam wiosną ubiegłego roku, zanim pojechałam do rodziny męża do Serbii (gdzie przez miesiąc też mnie skutecznie nakarmili (szaszlyk)(ser)) i do tylu udało mi się zrzucić od końca września do tuż przed Bożym Narodzeniem. Potem niestety tylko tyłam.

61,5-62,5 kg - moja granica nadwagi to 61,5 kg i raczej pamiętam ten przedział negatywnie, wkraczając w niego, a nie do niego schodząc :))) gdyż problemy ze stopami i ociężałość zaczęły się pojawiać momentalnie. Schudnąć z tej granicy (konkretnie do 61 kg) udało mi się tylko dwa razy. Ostatnio - półtora miesiąca przed ślubem we wrześniu 2015r. Za pierwszym razem zrzucałam wagę na początku 2014r. właśnie z powodu "niewyjaśnionych" kłopotów ze zdrowiem - ówczesny narzeczony zasugerował, że może schudnięcie by mi pomogło, no i pamiętam że faktycznie pomogło i to mocno :) Z ok. 63,6-64 kg zeszłam sama do 61 kg a potem zarejestrowałam się na Vitalii i z dietą Vitalii schudłam do 56,9. To była (wrzesień 2014r.) moja najniższa waga od dawna. No a potem pojechałam do Serbii i też mnie nakarmili, potem o rzut beretem były Święta bla bla bla bla... wymówki.

59,5-61,5 kg - to jest akceptowalny przedział, zwłaszcza podczas schodzenia z wagą :). Boję się, że to może być etap "spoczywania na laurach".

58-59,5 kg - odżywam. Czuję się i wyglądam nieporównywalnie lepiej. Też mam to przećwiczone trochę raz w 2014 i trochę wcześniej - 2011, 2012

Poniżej 58 kg - tu się już czuję jak normalny człowiek i wyglądam też bez zarzutu. To jest taka zauważalna dla mnie granica i myślę, że jest to realny cel. Wszystko ewentualnie poniżej to już tylko kwestia zaspokajania próżności i wizualnej przyjemności, a nie konieczność. Sięgając już daleko w przyszłość, nie wierzę za bardzo że mogłabym serio dojść do 50,5-51, ale 52-53 to jest waga, którą przeważnie miałam na pierwszych studiach bardzo dużo spacerując, i byłam wtedy z siebie bardzo zadowolona. (Niższą miałam tylko przez kilka miesięcy kiedy chodziłam dodatkowo na fitness). W szkole miałam ok. 53-56 kilo - nie byłam chudym dzieckiem, ale nigdy nie byłam też gruba. Tak naprawdę moje problemy z wagą i metabolizmem zaczęły się kiedy przez dwa lata (2010-2011) cierpiałam na depresję - przekroczyłam 58 kilo i to było potem praktycznie nieusuwalne, a na początku 2012 pojechałam na kurs filmowy do Warszawy i też mieszkając po jakichś hotelowych warunkach bez własnej kuchni, przytyłam do ok. 62 kg. Potem latem biegając i zdrowo się odżywiając trochę schudłam (do 56,5 kg) ale jak się wprowadziłam do mieszkania z narzeczonym to on ciągle żarł i chciał, żebym ja żarła z nim, no i waga wróciła :) No i w sumie taka to jest historia ;)

A to ja, gdzieś pomiędzy 51-53 kilo, 7-8 lat temu hahaha

W akademiku, bodajże 2009r. :) te nogi to chyba doczepione, bo nie wierzę że moje </3

A to dzisiejsza rzeczywistość

24 lipca 2017 , Komentarze (4)

Już w domku z rozpiską na dzisiaj :) Po spacerze i przed obiadem.

23 lipca 2017 , Skomentuj

Widzę że dziewczyny wklejają tabele, to ja wklejam też swoją

22 lipca 2017 , Skomentuj

Miałam ostatnio dosyć ciekawe dni za sprawą tego, że pojawił się okres. W czwartek poza malutkim pierwszym i drugim śniadaniem, do końca dnia jadłam tylko sushi, bo na nic innego mój organizm nie miał ochoty - a już zwłaszcza na chleb i na mięso (aha, później chyba zjadłam jeszcze jabłko). Przy okazji taka przestroga: zupa miso, choć jest pyszna, to w standardowym swoim wymiarze ma ok. 500 kalorii! Nawet nie zjadłam całej. Sushi również jest bardzo kaloryczne. Obliczając pi razy drzwi (na podstawie danych z Biedronki) że standardowy zestaw 16 kawałków = 400 g = 600 kalorii, połowę zjadłam na obiad a połowę na kolację, a resztę zjadł mój mąż. 1600 kalorii na dzień zaliczone, makra też wyszły fajnie, o dziwo nawet lepiej zbilansowane niż kiedy jem normalne posiłki.

O, a tutaj byłam w najbliższej od domu kawiarni. Podoba mi się jak wyszło mi to zdjęcie telefonem, dlatego wklejam (cwaniak)

W piątek za to dostałam okres i od początku nie byłam za bardzo głodna / nie mogłam jeść, w efekcie przed wieczorem bujałam się na ok. 900 kaloriach i wtedy wyszło słońce i poszliśmy z mężem na spacer. Mieszkamy we Wrocławiu nad Odrą więc sobie szliśmy wzdłuż Odry na Plac Grunwaldzki i było super. I wylądowaliśmy na pizzy i przy drinkach. Przyznam, że miałam tylko pół minuty wyrzutów sumienia. Pizzy nie jadłam od miesiąca, alkohol piję bardzo rzadko (wypiłam łącznie 100 ml wódki, 100 ml soku ananasowego i 100 ml soku żurawinowego - jeśli dobrze pamiętam skład drinków, i zjadłam prawie pół pizzy z sosem czosnkowym - ale za to takiej naprawdę pysznej). Była wreszcie ładna pogoda, a bardzo rzadko wychodzimy i ja bardzo rzadko pozwalam sobie na coś takiego. Wystarczająco trudno mi się nawet utrzymuje wagę (nie mówiąc o chudnięciu) nawet i bez takich przyjemności (spi) To nie był ani kompuls, ani cheat day, ani problem z odmawianiem mężowi. Po prostu raz chciałam się normalnie pobawić. Dzisiaj wyrzuty sumienia też miałam może przez pół minuty (bo wiem, że będę to znowu zbijać pewnie 5 dni jak dobrze pójdzie) ale nie czuję, że coś zawaliłam, po prostu dalej robię swoje.

No i dzisiaj jestem w odwiedzinach u rodziców, którzy na szczęście rozumieją, że się odchudzam i dali mi bardzo lekkie śniadanie (2 plasterki szynki, trochę serka i sporo warzyw) a na II śniadanie miskę owoców, z czego maliny i borówki od nas z ogródka. Obiad będzie już cięższy, bo rosół i pieczona karkówka z kaszą (przy okazji - karkówka wcale nie jest taka kaloryczna, zwłaszcza pieczona!). I już się go nie mogę doczekać, bo wreszcie jestem głodna. Przez weekend nie liczę kalorii, bo nie mam dostępu do wagi kuchennej i do wglądu we wszystkie produkty. Ale jestem pewna zmieszczenia się w limicie. Pewnie nawet zjem trochę mniej, to mi się wyrówna z tą pizzą i drinkami. Cieszę się, że dzisiaj w planie treningowym mam tylko stretching, bo mam zakwasy na ramionach po poprzednim treningu, a do tego początek okresu, więc ciężko by mi się robiło cokolwiek. Tak więc w planach na dzisiaj tylko ten stretching i tradycyjnie spacer ok. 30 minut (chyba że pójdziemy z psem na jeszcze dłuższy). A podgląd wagi będę miała na swojej domowej wadze w poniedziałek.