Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Tak, jestem kobietą.....Popycham drzwi, chociaż jest wyraźnie napisane ciągnąć. Śmieję się jeszcze bardziej, kiedy próbuję wytłumaczyć dlaczego się śmieję. Wchodzę do pokoju po to, by zapomnieć co miałam tam zrobić. Ukrywam swój ból przed tymi, których kocham. Mówię "To długa historia" gdy nie chcę wyjaśniać tego, czego nie chcę. Płaczę częściej niż myślisz. Dbam o ludzi, którym na mnie nie zależy. Jestem silna, dlatego że muszę, a nie chcę. Słucham Cię , nawet jeśli Ty nie słuchasz mnie. Zawsze pomaga, gdy mnie przytulasz....Tak, jestem kobietą po prostu. pełna wad. pełna zalet.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5793
Komentarzy: 41
Założony: 23 lutego 2015
Ostatni wpis: 16 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
belikemm_1986

kobieta, 38 lat, Lost Vegas

172 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

29 listopada 2015 , Skomentuj

Tydzień minął. 

byc może nie wzorowo, ale miło,

być może nie spokojnie, ale radośnie.

Jedno jest pewne- minął za szybko.

W tygodniu przestawiłam się na poranne owsianki- proste i pospolite. Wieczorem zalewam wodą trzy łyżki płatkow owsianych , dodaję co mam pod ręką- suszone śliwki, jagody goi, słonecznik, orzechy itp, zabarwaim to rano mlekiem i tego typu śniadania są tak rewelacyjne, a jednocześnie zgubne, ze zdarza się, iż przez długi czas nie czuję głodu. Niby plus, ale założyłam sobie posiłek (II śniadanie) w formie owoca albo sałatki, czasami jakiejś "zielonej" kanapki w pracy bo obiad jem dopiero ok 16 w domu.... no i nie czując głodu, wpadając przy tym w wir pracy posiłek pomijam, przez co pochlaniam jak odkurzacz coś w trakcie grzania/ przygotowywania jedenia po powrocie do domu. No a z doświadczenia wiem, że w moim przypadku regularne posiłki + sport = najlepsze efekty. No cóż... płakać ani ubolewać nie będe, ale postaram się to zmienić. 

Wczoraj byly Andrzejki. Mam wspaniałe koleżanki. Mimo mojej agonii spowodowanej piątkowym jesienno- depresyjnym wieczorem, wyciągnęły mnie na domówkę. Były wróżby, były pyszne frytki z batatów z pieczoną piersią kuraka i 2 leszki free w moim wypadku. Ale nie o tym. 

Wróżby. Zarówno z wosku, jak i z wróżby atramentowej wyszli mi mężczyźni. Jak nic, bez wpatrywania się i ich szukania. Jednoznacznie chłopy. Jeden z walizkami, drugi z wielkim nosem. Ale chłopy. Ucieszyło mnie to, po czym mój eks mi ten entuzjazm ostudził esemesami w stylu: straciłaś szansę, odrzuciłaś miłość i już nigdy nic dobrego Cie nie spotka. I co? i jestem przeszczęśliwa. Bo w związku szczęsliwa nie byłam. I dobrze, jeśli coś "tak wspaniałego i dobrego" już mnie nie spotka. Chyba wierze, że gdzieś tam jest ktoś wartościowy, kto mnie doceni i doda iskry w życiu. W takie rzeczy trzeba wierzyć. Nawet tak dla zasady. Nawet mając nadprogramowe x kilogramów. Bo każdy zasługuje na szczeście i kogoś kto to to szczęście pozwoli odnaleźć. Fakt, mam 30 lat, ale są babki, które odnajdują spełnienie jeszcze później, więc dlaczego zamykać się na wszystko i zakładać najgorsze? nie oczekuję cudów, ale jednocześnie nie zamykam przed nimi drzwi :)

Powracając do rzeczywistości:

zrobiłam rewolucję w szafkach, szafach i komodach. Przekładałam, przymierzała, wyrzucałam, układałam i niejednokrotnie mało nie płakałam. Kur**!!! tyle mam fajnych łachów i w nie nie włażę!!! motywacja jak nic, bądź co bądź: TANIEJ BĘDZIE "SCHUŚĆ" NIŻ UZUPEŁNIĆ GARDEROBĘ.

i jeszcze jedno: taniej będzie "schuść" niż kieckę, która spędza mi sen z powiek zanieść do krawcowej... ale na to chyba już mi czasu zabraknie, chyba, że ktoś cudowny wymyślił sposób na stracenie 10 cm z brzuszyska w 2 dni. Mam się w nią wbić dokładnie we wtorek... nie ma szans, dupsko wcisnę ale jej za nic nie dopnę... chyba musze odwiedzić panią krawcową. Co za upokorzenie... co za żal i co za dobitne zderzenie z rzeczywistością... a dwa lata temu była luźna... ech....czyżby kolejna motywacja?

23 listopada 2015 , Komentarze (2)

Czas najwyższy skończyć gadać a zacząć działać. Wstaję, budzę się z letargu i zamierzam osiągnąć cel. Co więcej: zamierzam utrzymać efekty. Bo już z podobnej wagi (a właściwie z 98 kg) spadłam do 75. i co? i związek, i jedzenie i zmiana ruchu i basenu (miłość, która na nowo poznaję i o którą na nowo zaczynam dbać bo ponad rok czasu poszła w odstawkę na rzecz "romantycznych" leniwych wieczorów) i znowu waga 90+++. 

Oto naga prawda:

pomiary:waga: 94 kg
biust:110 cm
podbiuście:90 cm
pępek:105 cm
brzuch:120 cm
dupsko:115 cm
udo max: 88,5 cm
łyda:41 cm

Tragedia:(. i mimo swej rozbudzanej na nowo "kobiecości", którą na nowo dostrzegam, w właściwie ooogromu ciała i kobiecości skrytej w kilogramach nadprogramowego tłuszczu to chcę zmienić siebie, chcę mieć cialo zadbane, czuć się dobrze i pozbyć się mojej najgorszej zmory: brzucha. Brzuszyska. 

Koniec tego. koniec związku. koniec mojego dalszego obtłuszczania się i "nicnieróbstwa". Chcę czuć się dobrze sama ze sobą. Chcę kreatywnie i świadomie spędzać czas. Z innymi i z sobą. 

Nie liczę na nowe doznania w kwestii uczuć, jeszcze nie teraz. gdzieś powolutku zbieram się po rozstaniu, nie wymuszam na sobie nic, akceptuję to co mam i staram się cieszyć, choćby z tego, że w sumie i tak mam dużo (nie mówię tu o kilogramach): jestem niezależna, mam pracę, wspaniałych przyjaciół, może nie młodzieńczą ale młodość, jakieś perspektywy. I chciałabym to wykorzystać. 

Chciałabym poczuć, że żyję, że czerpię z życia, a nie egzystuję z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. 

Dlaczego Vitalia? bo ją lubię ten portal, bo pomimo tematyki strikte dietowo- odchudzaniowej jaki obejmuje, to właśnie tu chcę pisać swój dziennik, swoje przemyślenia nie tylko związane z walką o lepsze cielsko ale przede wszystkim ze mną, z moją codziennością zmaganiami, rozterkami, radościami i wszystkim tym co mnie spotka. Chciałam pisac normalny pamiętnik/ dziennik- papierowy, klasyczny, chowany do szuflady. Ale istniałoby ryzyko. Tu ryzyka nie ma. Jestem anonimowa. i to mnie cieszy.

21 września 2015 , Skomentuj

... chyba za dużo pamiętników bridget jones się naczytałam... za dużo seksu w wielkim mieście przejrzałam.... nie do końca radze sobie z rozstaniem. niby podjęłam dobrą decyzję ale się boję tej samotności, tego braku zaufania, tego że już nigdy nie uwierzę i nie zaufam....

jedyny plus jest taki że stresy rozładowuję na basenie i saunie....

dobre i to... ale 30 letnia singielka? ... nie potrafię się odnaleźć, udaję że się trzymam, uśmiecham się ale mam chwuile zwątpienia, że kiedykolwiek w "tych" sprawach się poukładam... że ktoś mnie poukłada? a miało być tak pięknie....

a w ogóle to co to jest ta miłość, z czym to się je i jak wierzyć w coś co jest takie nieogarnięte przez tą moją głowę? 

18 sierpnia 2015 , Komentarze (1)

Odliczam dni do urlopu :) aby do piątku i dwa tygodnie wyczekiwanego, ukochanego, upragnionego urlopu :)

pomijając fakt, że nie dane było mi wybrać wolnego w zeszłym roku (cóż, taki charakter pracy) potrzebuję tego jak ryba wody, muszę naładować baterie, nabrać dystansu do spraw dużych i małych, wkręcić się w ćwiczenia i rozbujać rewolucję w głowie.

Niby to tylko dwa tygodnie ale dla mnie to AŻ dwa tygodnie :) 

Buzują we mnie endorfinki, w związku z powyższym oraz ze względu na poranne spotkanie ze słynną panią Chodakowską. Zrobiłam skalpel zaraz po przebudzeniu. Rozbudziłam się, przemęczyłam (kondycja nadal nie ta) ale w końcu zacisnęłam zęby i zrobiłam trening do końca. On i tak nie jest długi, nieco oszukiwałam (ciężko jest cięgle w górze trzymać noge która waży tonę ;)) ale dotrwałam do końca. i mam mieszane uczucia- bo fajnie, robię więc w końcu bez oszukiwania i bez marudzenia będę te 40 minut się machać myśl zasady "trening czyni mistrza"... ale jednocześnie zwala mnie z nóg fakt, że ja- no nie taka stara, a mam z tymi ćwiczeniami taki problem. No wstyd. Tym bardziej że rok temu nie sprawiało mi to takiego problemu, ale niestety, teraz trzeba się pomęczyć żeby powrócić do formy.

16 sierpnia 2015 , Komentarze (1)

tyle było we mnie optymizmu, tyle chęci i zapału i to wszystko gdzieś wyparowało razem z tymi cholernymi upałami... 

i to rozstanie...zaczynają dopadać mnie wątpliwości, robi się ciężko, spinam dupę, wiem że muszę przetrwać, nastawiłam się na trudne momenty bo w końcu dwa lata to nie dwa tygodnie... i ta "cudowna" przemiana mojego K- a właściwie już nie mojego. Jest uroczy, jest taki jakiego go chciałam mieć i przykro mi że dopiero po tak radykalnym kroku schował egoizm do kieszeni... stara się chłop ale niestety... pamiętam te złe momenty, nie wrócę bo to będzie złudna poprawa jakości związku i przede wszystkim pewnie tylko tymczasowa.... musiałam wyrzucić to z siebie bo już nie daję rady udawać, że jest mi dobrze...

plus całej sytuacji taki, że nie chce mi się jeść, minus- nie mam kompletnie energii ani wewnętrznej ani zewnętrznej... dużo spaceruję i na spacerach wręcz przeklinam słońce (ech... lubię upały ale już nie daje rady)... orbitrek się kurzy a ja nie mam siły, nie mam weny... ENERGIO WRACAJ!!!! 

14 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

życie jednak płata nam figle...postanowiłam zmienić swoje życie, zaczęłam ćwiczyć i żreć zdrowo i w głowie miałam zmiany, zmiany, zmiany...

i nawet się nie spodziewałam, że zmiany będą dotyczyły nie tylko zdrowego trybu życia, ale ogólnie życia.

Rozstałam się z mężczyzną, który miał być tym jedynym i z którym, gdzieś tam kiedyś tak mi się wydawało, spędzę resztę życia. 

i bach! nie ma, coś we mnie pękło, pewne granice zostały przekroczone, wylałam za dużo łez... po czym postanowiłam odejść. 

czy tęsknie? żałuje? o dziwo nie. wiem, że dwóch lat nie skreślę, wspominam te dobre momenty ale było ich za mało żebym chciała wrócić, mam momenty zwątpienia ale uważam, że podjęłam dobrą decyzję. żadna kobieta nie chce być okłamywana, nawet jeśli zapewniana jest o miłości, chce być szanowana i mieć mężczyznę, który będzie wsparciem a nie powodem coraz niższej samooceny. 

Jest mi dobrze, buduję nową pewność siebie, która przez ostatni parę miesięcy gdzieś się ulotniła. Mam czas zadbać o siebie i ćwiczyć bez wyrzutów sumienia... i czuję ulgę. Dziwne bo zawsze byłam załamana, a teraz naprawdę czuję ulgę i częściej się uśmiecham :)

i wierzę, że będzie dobrze. być może i zostanę starą panną, ale za to jaką :):):) metamorfoza w trakcie- wewnątrz i na zewnątrz. machina ruszyła :)

6 sierpnia 2015 , Komentarze (1)

drugi tydzień trzymam się w miarę dietowo (a właściwie zdrowo), codziennie ćwiczę i nawet jeśli macham tym moim dupskiem tylko przez 20-30 minut to i tak jest to zawsze te 20-30 minut bliżej sukcesu :) dzisiaj miałam taki kryzys, nie wiem czy pół godziny mi się udało wytrzymać, ale jest taki upał że aż mi mroczki przed oczami stawały... a może to pot je zalewał ;) nie wiem, na pewno niekomfortowo... wiem, głupia wymówka, ale cóż. postanowiłam swoją przemianę uczynić przyjemną a nie karkołomną. i mam świadomość, że bez potu i łez nie będą to spektakularne efekty ale ja nie chce już teraz i na chwilę, ja chce zmienić to na stałe i czerpać z tego radość.

Sam fakt, że ćwiczę i mi źle jak się w ciągu dnia nie poruszam jest sukcesem. Z jedzeniem też jest dobrze, lubuję się w warzywach, zupkach-kremach i koktajlach. Zapewne to tez zasługa pogody ale jest mi lżej :)

na duchu i na ciele i nie wiem z czego bardziej się ciesze :)

3 sierpnia 2015 , Skomentuj

a powodem tego stanu są endorfiny wypocone podczas ćwiczeń i mimo ze kondycja nadal marna (co jest chyba logiczne bo po jednym czy tam kilku dniach nie ma co oczekiwać cudów) to jednak endorfiny są i nawret poranne zakwasy mnie ucieszyły- taaak, jednak tam pod tą warstwą sadła są ukryte mięśnie i mam nadzieje, że tak jak ja chcą ujrzeć światło dzienne :)

jedzeniowo też ok,  przede wszystkim nie czuję się ocięzała:

ś: fasolka szparagowa z serem feta i prażonym (na "suchym" teflonie) slonecznikiem, kawa+mleko

IIś: nektarynka, brzoskwinia i kawa z mlekiem- standard w pracy w związku z czym dzisiaj kupiłam cykorie z błonnikiem jako zamiennik

III śniadanie/ posiłek w pracy- jak zwał tak zwał: brzoskwinia, jogurt naturalny z musli

obiad: makaron zielono-herbaciany (biedronkowy tydzień "azjatycki") z pomidorami, fasolą, oliwkami i duszoną w tej brei piersią z kury

k: szklanka koktajlu z kefiru i owoców (wszelkie pozostalości tj. jabłko, banan, nektarynki)- pewnie przez trzy dni będę to męczyć, wiem, że owoce pod wieczór to nie jest zbyt dobry pomysł, ale cóż... zrobiłam to i spróbowałam w ramach kolacji...

mam świadomość, że nie uda mi się tu zaglądać codziennie, wiem też że charakter mojej pracy będzie znaczni mi utrudniał trzymanie stałych pór i pięciu w miarę zdrowych posiłków, ale uważam, że już samo wprowadzenie jakichkolwiek zmian i świadomość tego, jak bardzo są mi potrzebne jest początkiem czegoś lepszego.

2 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

Tak jak w tytule. Nie ma wymówek, nie ma gadania: a bo wyjście, a bo znajomi, a bo dół... nie ma. muszę zacząć panować nad sobą i wbić sobie w ten pustu łeb, że nikt za mnie nic nie zrobi. a że czasami dopada doł i nostalgia, no cóż zamiast zapić trzeba to zaćwiczyć.

Moja samoocenia i wewnętrzne poczucie wartości nie wzrośnie razem ze wzrostem wagi, to niestety- albo i stety, jest odwrotnie proporcjonalnie.

W zeszłym tygodniu mniej więcej "wbiłam" się w rytm pięcioposiłkowego planu dnia:

Śniadanie: 6:30-7:00 - zazwyczaj jajecznica, omlet, parówki lub dwie ciemne kanapki+ warzywa, przekonalam się do zieleniny- balkonowa rukola, przeróżne kiełki, salaty, szpinaki i inne zielsko absolutnie mnie wciągnęło :)

II Śniadanie: 9:30-10:00 w pracy- zwykle kanapka lub jogurt/kefir z musli, owoce

posiłek (nie obiad bo w pracy): 12:30-13:00 - jogurt lub sałatka albo jakieś zapychacze owocowo warzywne (przynajmniej takie jest założenie)

obiad: 15:30-16:00 +/- pół godziny (na chwile obecną wyeliminowałam sztuczności, gotowe potrawy, jeśli coś podsmażam to bez tłuszczu, staram się ograniczać węglowodany na rzecz warzyw, mięsiwa i ryb)

kolacja: 18:30-19:00 jakiś lekki krem, warzywka, salatka

Takie mam zamierzenie i w zeszłym tygodniu tię udało, wczoraj, przy sobocie i rozterkach życiowo uczuciowych mniej bo ani to regularne ani nadto zdrowe bo butla wina wpadła, ale właśnie tu należy przestać szuklać wymówek a zacząć odreagowywać w inny sposób.

Nie powiem, bo właczyłam nawet chodakowską, ale po 20 minutach wymięklam... moja kondycja woła o pomste. 20 minut z ewką- odpadam, 500 skakanek- i pass, 15 minut na orbim i sie ze mnie leje. ale nad tym też popracuję, w końcu nie od razu Rzym zbudowano :)

będzie dobrze. Nowa ja to nowe możliwości i uśmiech na twarzy, a przecież właśnie tego chcę.

i piję toast za nową mnie, nie, nie szampanem a koktajlem (szklanka wody, banan, łyżeczka miodu, garść szpinaku). Na zdrowie :) 

27 lipca 2015 , Komentarze (3)

Ja chyba jestem na etapie, w którym uświadomiłam sobie wręcz coś odwrotnego. nie uskrzydla... on mi te skrzydLa podcina. 

i naszła mnie refleksja, dlaczego z nim jestem?... mam 29 lat, mam nadwage i chcialabym chyba się ustatkować...

ale czy to ja tego chcę, czy chcą tego wszyscy wokól a ja staram się spełnić oczekiwania? rezygnuję z siebie w tym związku, bo niby ustępstwa.... facet mówi że jestem nudna i faktycznie- jestem, jestem obrzydliwie nudna, przytyłam 10 kg (moja waga to 90, gdzie poznając lubego waga wskazywala nawet 7 z przodu)..... a byłam spontaniczna, zwariowana, realizowałam się ale nie rezygnowałam z szaleństw dnia codziennego.... a teraz... teraz odczuwam pustkę i taka kłótnia jak dziś uświadamia mi, że nie warto, nie warto w imię szczęścia innych poświęcać samej siebie..

i to nie pierwsza kłótnia.. ostatnie dwa tygodnie to ciąg złośliwości, przytyków, odchodzenia i schodzenia się...

Jaki to ma sens?

po co to wszystko... czy tak wygląda miłość?

i czy dla miłości jestem w stanie tak wiele poświęcić...

nie wiem.....