Od czasu świat, nie potrafię się ogarnąć. Niby dieta trwa, ale bez przekonania. Nie ćwiczę, nie pedałuje na rowerku, nie pije wody, nie prowadzę tabelki. Masakra. Waga się waha miedzy 64-65, więc jem tyle, żeby nie tyć. Dobre i to. Poprzedni weekend był ciepły, więc prawie cały czas pracowaliśmy na działce- ruchu po kokardy. Kroki udaje mi się utrzymywać na przyzwoitym poziomie, bo jednak codziennie na zakupy piechotą.
Mam ostatnio fazę na banany. Zwykle przygotowuje sobie wieczorem śniadanie, czyli niezmienną owsiankę z bananem i te banany tak pachną… nie potrafię się oprzeć i zawsze dwa-trzy zjem. Post przerywany w związku z tym jakiś taki niemrawy, bo okno żywieniowe mi się wydłuża do 10 godzin. To chyba ciąg za słodkim, którego nie jem, a czuje że nadciąga niechybnie comiesięczny dzień cukrowy. Tęsknie patrzę na ciasta w sklepach i ostatkiem silnej woli powstrzymuje się, żeby nie kupić. Wypadałoby wytrzymać do maja, ale nie wiem czy dam radę. Lecę na rezerwie.
I jeszcze ta zniechęcająca pogoda. Kto to słyszał, żeby była zima w kwietniu. Miałam poprzesadzać domowe kwiatki, ale mi się nie chce. Musze przepikować pomidory i paprykę, ale chęci też jakoś brak. Niechże już zaświeci choć słońce, to ożyję.