W tym tygodniu królowały cukierki mleczne i pod koniec dołączyły orzeszki ziemne. Masakra. Waga na stałym poziomie wobec powyższego. Sabotaż na całego.
Nie mam pomysłu jak sobie przetłumaczyć... Niby jest motywacja, niby nie chcę ważyć tak dużo, ale jest jak w wierszu.
"...ryby
Śpiewały tylko na niby,
Żaby na aby-aby,
A rak byle jak..."
Może jednak potrzebowałabym konkretny plan, konkretny jadłospis, a nie tak na czuja? Ale z drugiej strony czemu mam jeść to na co nie mam w danej chwili ochoty. Zmęczyły mnie rozpisane diety, dlatego nie chce już diety od dietetyczki. Zresztą mam już ich tyle, że jakby co,jest do czego wrócić.
Musiałabym chyba zrezygnować z jednego posiłku, żeby obciąć kalorie. I tak sobie pomyślałam, że skoro i tak jem pomarańcze po obiedzie, to może by je tak zamiast?
Na śniadanie byłyby dwie kromki keto chlebka z bezcukrowym dżemem, potem banan i w ramach obiadu 3-4 pomarańcze, a na kolacje jogurt z dodatkami.
Ciekawe czy, jak pomyślałam, tak zrobię :)