Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niepoukładana, zawzięta, emocjonalna, wrażliwa, ambitna, zagubiona, uparta... pełna sprzeczności.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 64544
Komentarzy: 652
Założony: 9 grudnia 2015
Ostatni wpis: 29 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
createmyself

kobieta, 35 lat,

175 cm, 63.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 czerwca 2016 , Skomentuj

Jak zwykle czuję się jakbym zaczęła od falstartu ale jestem tu i nie poddam się mimo ciężkich początków. Z moich postanowień udaje mi się trzymać w 100% jedynie nie jedzenia chipsów... nie powiem ze dwa razy miałam ochotę iść i kupić paczkę ale jakoś udaje mi się to powstrzymać póki co :) Gorzej ze słodyczami, jestem totalnie uzależniona od cukru i ograniczanie na razie wychodzi mi średnio (plus jest taki, że zapasy się kończą i staram się ich nie uzupełniać). Z aktywnością też średnio ale udało mi się zmobilizować parę razy do ruchu więc i tak krok do przodu. Takim głównym problemem jest jednak fakt, że jem baardzo dużo i wydaje mi się, że jem na tle emocjonalnym... nagły nadmiar wolnego czasu, niepewność czy znajdę jakąś pracę w miarę szybko, wydatki związane z lekarzami, receptami itd. No ale podsumowując wciąż pamiętam jaki jest mój cel, wciąż są chęci żeby go osiągnąć i mimo, że na razie nie wygląda to wszystko tak jak powinno to zachodzą małe zmiany nawyków/zachowań, więc z dnia na dzień musi być już tylko lepiej i lepiej.

Nie pracuję dopiero ponad tydzień ale już widzę zmiany... zrobiłam się dużo spokojniejsza, dużo lepiej sypiam, jestem milsza dla otoczenia i bardziej otwarta, chcę zmian na lepsze-to tylko potwierdza, że dobrze zrobiłam rzucając w końcu tą robotę-nie powiem martwię się, że nie znajdę szybko nowej pracy ale wiem, że w tamtej nic dobrego by mnie nie czekało, wyniszczyłaby mnie jeszcze bardziej. Jedno jest pewne nigdy więcej nie będę trwała w czymś co mnie wyniszcza psychicznie!! Powoli wysyłam swoje cefałki, ogarniam też sprawy z tarczycą, ginem itd. Mam nadzieję, że druga połowa roku już będzie należeć do mnie!!

Korzystając w faktu, że póki co mam wolne i "nic nie muszę" wybieram się na miasto do bankomatu-muszę jutro skoczyć na badania TSH i FT4 przed kontrolą, a także wypadałoby wykupić część recept... dobrze, że przyjdzie jeszcze wypłata za maj :P Potem poogarniam trochę porządki w mieszkaniu i zabiorę się za obiad dla siebie i L. Na szczęście słonko ładnie świeci to też wszystko trochę bardziej mi się chce :)

31 maja 2016 , Skomentuj

I oto kolejny wpis o tym jak już teraz będzie cudownie, wzorowo i w ogóle naj. Wiem, że było tu już takich wpisów trochę i w każdym były pięknie zarysowane moje założenia, plany i niestety na tym się kończyło... Ale przecież nie ważne ile razy się upada tylko ile razy wstaje!! 

Trochę podsumowań i prywaty...

Rzuciłam w końcu pracę, za wiele mnie to wszystko kosztowało... myślałam, że z czasem będzie lepiej, że się przyzwyczaję ale nie... drący się szef, który wyładowywał swoje frustracje na pracownikach (ja jako sekretarka leciałam na pierwszy ogień), zostawanie nagminnie po godzinach (niepłatnych oczywiście), poczucie braku kontroli nad własnym czasem wolnym (nie mogłam się nawet umówić do lekarza po pracy bo przecież nigdy nie wiadomo było czy chwilę przed końcem nie będę musiała jeszcze podjechać tu i tam bo to wszystko ważne i ja "MUSZĘ"), zdarzało się, że miałam mnóstwo rzeczy do załatwienia (firmowych na mieście) a i tak zamiast działać musiałam jeszcze czekać w firmie na Bóg wie co... przez co zdarzało się, że pół dnia nie miałam kompletnie co robić a ostatecznie nie zdążałam z robotą :) Nie powiem, nie wszystko było takie złe, bo była grupa osób na prawdę w porządku, laska która mnie przyjmowała próbowała mnie namówić, żebym jeszcze została ale wiem, że każdy dzień żałowałabym tej decyzji... stąd I'm free. Czas teraz wszystko przemyśleć, ogarnąć i niestety poszukać nowej pracy, która pozwoli mi mieć swoje własne życie po pracy, która nie będzie mnie wysysać emocjonalnie i psychicznie... może będzie ciężko ale uda się! w końcu musi nie?

Jeżeli chodzi o samo odchudzanie to główną moją przeszkodą (prócz braku wytrwałości:/) jest niedoczynność tarczycy, mimo wprowadzenia leków TSH spada bardzo nieznacznie (po 2ch miesiącach spadło jedynie z 43,5 na 40,8 przy normie 0,4-4,0) ale zwiększyłam dawkę i czekam na efekty. Jestem osobą, którą motywują efekty, kiedy coś robię, staram się, wkładam w to dużo energii i nie widzę postępów szybko się zniechęcam, poddaję... dlatego też w pewnym momencie przestałam zwracać uwagę na to co i ile jem i zaczęły się słodycze, chipsy, późne kolacje, słodkie napoje, kawki z bitą śmietaną itd. itp. I pocieszanie się jedzeniem... bo kijowy dzień w pracy, bo kolejna kłótnia z L. bo ból pleców, bo paluszek bo główka... Dodam, że aby trochę odsapnąć po pracy zaplanowałam krótki wyjazd nad morze i perfidnie założyłam, że będą lody, gofry i inne bez ograniczeń... i były....ale na moje małe usprawiedliwienie było też dużo ruchu i czasu spędzonego na świeżym powietrzu :)

Z L. kryzysu ciąg dalszy... nie umiemy ani ze sobą być ani definitywnie się rozstać... chyba oboje mamy jakąś nadzieję, że jeszcze będzie lepiej, problem w tym, że z biegiem czasu nie jest... ale ZOBACZYMY...

No ale do rzeczy, jutro zaczyna się nowy miesiąc, czas się pozbierać psychicznie i fizycznie... lepiej późno niż wcale... oby tym razem już porządnie i na stałe!!

Założenia czerwcowe:

Start: 01.06.2016

-czerwiec bez chipsów (moje mega uzależnienie)

-ograniczenie słodyczy, pieczywa, makaronu, kawy do minimum

-rezygnacja ze słodkich napojów, napojów energetycznych

-ruch tak często jak się da (spacery, rolki, dywanówki)

-masaże, balsamy, odżywki

-pisanie pamiętnika dla samomotywacji co 2-3 dni max/ fotorelacje?

-waga, pomiary 01.06 i 30.06

-pozytywne myślenie ponad wszystko!!

Cuuu

/A.

26 marca 2016 , Komentarze (4)

Hej, 

jakoś nie umiem się zabrać do tego wpisu, zaczynam go już enty raz, miałam pisać częściej, nie zamykać się w sobie ale oczywiście wyszło jak wyszło... wiem, że moje wpisy ostatnio nie napawają optymizmem ale nigdy, przenigdy nie byłam w takim dołku... jest Wielka Sobota, przede mną 3 dni wolnego a ja się obudziłam z takim strasznym poczuciem lęku i ściśniętym żołądkiem... i to wszystko ma związek z pracą mimo, że wczoraj poogarniałam wszystko i szefu też wyjątkowo na mnie nie nawrzeszczał za byle co... Na prawdę wiem, że nie zostanę tam długo a mimo to nie potrafię wyluzować, potraktować tego czasu jako inwestycji w siebie (większy staż w CV, wypłata-wreszcie coś ponad najniższą) - mega mi nie pasuje podejście do pracownika (zostawanie po godzinach głównie! i nerwowość szefa), nerwowa atmosfera i to okropne napięcie temu towarzyszące... Tydzień temu był już moment krytyczny, ścięłam się z szefem (tak, tym którego się tak histerycznie boję) wróciłam do firmy nie załatwiąjąc ostatecznie tego co sobie zażyczył (chciał żebym czekała na koniec awarii w banku, która aż do zamknięcia mogła nie nastąpić-oczywiście było już po godzinach pracy)i jak tylko przyjechałam pod firmę to do mnie wybiegł-byłam święcie przekonana, że chce mnie opier... ale, że w między czasie jego asystentka mu powiedziała kilka słów do słuchu i o dziwo odezwał się do mnie po ludzku, nawet zażartował... a miałam w torbie wypowiedzenie... 

No i właśnie... zamiast pracować nad sobą, kierować myśli na coś pozytywnego ja siedzę z rana w sobotę i wypisuję o pracy... ale to takie ciężkie kiedy całe ciało przypomina mi o stresie, który mnie dobija...Kiedyś pewna psycholog powiedziała mi aby próbować nie koncentrować się na problemie i "wyznaczyć" sobie codziennie tylko pół h (np. zawsze o 19:30) na rozmyślanie o tym a o każdej innej porze po prostu zmuszać się do myślenia o czymś innym... może powinnam wypróbować tak z myśleniem o pracy?

O L. może też na razie sobie daruję wpis bo jest źle... i mimo czasu i kolejnych szans na razie nic się nie zmienia na lepsze... to dobry facet ale chyba nas wszystkich to wszystko przerosło...

VITALIOVO:

Czyli wreszcie na temat... leki na niedoczynność wdrożone więc czas wreszcie wziąć się za siebie i sprawdzić czy waga zacznie spadać... na razie jednak ciężko mi cokolwiek sprawdzić bo prawda jest taka, że do godziny 17-18 jestem na jednej kanapce a na wieczór zapycham się mega porcjami (zazwyczaj) niezdrowych zapychaczy... z głodu, braku siły i braku czasu na przygotowanie czegoś lepszego... jasne kwestia organizacji ale moja ostatnio bardzo kuleje na wielu płaszczyznach... Wcześniej jak byłam na diecie, zauważałam pierwsze efekty to mi dodawało strasznego powera, miałam poczucie, że nad czymś panuję, że coś zależy tylko ode mnie a do tego widok w lustrze zadowalał i teraz potrzebuje dokładnie tego samego... czemu tak strasznie trudno jest ZACZĄĆ??

Doskonale zdaję sobie sprawę, że ćwiczenia mogłyby pomóc mi w rozładowaniu napięcia, wpłynęłyby na ogólne samopoczucie i kondycję... ale jak przychodzę taka padnięta, obolała ze zmęczenia i stresu po pracy to jedyne czego chcę to zakopać się w łóżku przy jakimś serialu-bo przecież miałam kolejny, zły dzień i trzeba go sobie jakoś umilić... wiem, że mogę sobie tylko pomóc zarówno dietą jak i ćwiczeniami a mimo to nie umiem się zmobilizować do tego eksperymentu... ale kiedy jak nie teraz?

No dobra od czegoś jednak trzeba zacząć więc zacznę od małych rzeczy: mój plan na najbliższe 3 dni to:

-nie polecieć ze świątecznym jedzeniem

-przynajmniej raz poćwiczyć

-codziennie masaż anycelulitowy

-zadbać o dłonie (mam mega zniszczone-chyba jakieś uczulenie na płyn do naczyń?)

-jeszcze raz spróbować nastawiać się pozytywnie!!

15 marca 2016 , Komentarze (2)

Zakładając nowy pamiętnik miałam nadzieję, że wpisy będą pozytywne a ja będę mogła dokumentować swoją przemianę, publikować zdjęcia fajnych posiłków i porównania sylwetki...miało być pięknie, pozytywnie kolorowo, miałam być z siebie dumna, znaleźć radość i szczęście w małych codziennych sprawach...i wiecie co  i wierzę, że jeszcze tak będzie ale póki co kolejny raz muszę się po prostu wypłakać, wyżalić... nie bardzo mam z kim pogadać w realnym świecie, większość bliskich mnie nie rozumie albo nie umie mi pomóc, części nie chcę nawet mówić jakie u mnie g*wno... w ogóle chyba można powiedzieć, że odcięłam się od ludzi...

Jak to jest, że w moim życiu od długiego czasu nie dzieje się nic dobrego? Nie spotkało mnie nic miłego, pozytywnego, totalnie NIC? Za to na każdym kroku spotyka mnie coś przykrego... od totalnych pierdół do całkiem poważnych problemów? Widzę jak bardzo jestem znerwicowana, jak zaczynam zachowywać się nieracjonalnie albo jak reaguje przesadnie do sytuacji... Szef, który ledwo mnie toleruje bo nie czytam w jego myślach a ja reaguję na niego wręcz alergicznie,robię się blada i przerażona, stłuczka, rozpadający się związek, brak kasy, problemy ze snem, ze zdrowiem, kompulsy, zniechęcenie przeplatające się z totalnym poddaniem się.

Nie chcę się rozpisywać o pracy ale bardzo żałuję, że w ogóle podpisałam tą umowę, w sumie teraz kwestia czasu albo zwolnią mnie albo sama się zwolnię. Nie mogę funkcjonować w takiej atmosferze, jestem ambitna, zawsze się bardzo starałam i byłam mniej lub bardziej doceniana (nawet ex szefu podpisał mi dobre referencje), a tu czuję się jak kozioł ofiarny na każdym kroku.

Przeniosłam się też na kilka dni do rodziców bo z moim L. już w ogóle nie umiemy się porozumieć, on nie rozumie tego co się  ze mną dzieję, nie umie mnie wesprzeć a ja nie potrafię ostatnio spędzać z nim czasu,wolę zostać sama i zakopać się łóżku na cały weekend niż iść z nim do siostry, na strzelnicę, na spacer. Jestem nerwowa, ciągle na niego warczę a on zaczął się oddalać...z resztą ja też... już czasem nie próbuję nawet rozmawiać...

Mam wrażenie, że już nigdy nie będzie dobrze, że już tyle razy próbowałam się podnieść na wielu płaszczyznach i że za każdym razem kończy się wszystko porażką...

 

5 marca 2016 , Komentarze (1)

Witam, po chwili nieobecności.... niby kilka dni a działo się dużo...

Przede wszystkim-dziś może zacznę od typowo Vitaliowych spraw. Wczoraj byłam w końcu u endokrynologa, dostałam leki więc wymówki, że nie chudnę bo niedoczynność się skończyły. Wizytę ustaliłam sobie na wieczór bo nie wiedziałam w końcu jak mi się sprawy z pracą poukładają ale o tym później. Lekarz przyjął mnie i tak o godzinę później niż miał ale i do tego się przyzwyczaiłam, że nawet prywatnie trzeba czekać... Powiem szczerze miło mnie ta wizyta zaskoczyła...a to dlatego, że poświęcił mi na prawdę sporo czasu, przeprowadził dokładny wywiad, zmierzył, zważył, zrobił USG, ciśnienie, puls, sprawdził węzły chłonne, ustalił lek i wytłumaczył co i jak. Powiedział, że jest ok, że lepiej mieć niedoczynność niż nadczynność i że leczenie będzie dużo prostsze. Uspokoił i ogólnie nie żałuje kasy wydanej na tą wizytę. Sam przyznał, że na pierwszą wizytę poświęca zwykle około 40 min dla pacjenta. Także git. Pozostaje mi dziś wykupić receptę i od jutra zacząć działać (bo dziś już jestem po śniadaniu ). Tak jak wspomniałam wymówki się skończyły, teraz metabolizm powinien przyspieszyć i moje odchudzanie już będzie zależeć tylko ode mnie.

Wczoraj niestety popłynęłam z żarciem, ale dałam sobie dyspensę na ten ostatni dzień, po lekarzu pojechaliśmy na parapetówkę do znajomych mojego L. z pracy i było tyle pyszności, że po prostu postanowiłam nie oszczędzać się za bardzo:P No i faktycznie pozwoliłam sobie na sałatki, chipsy i ciasteczka. Upadłam? Trudno należało mi się po tym całym tygodniu. Wstaję i idę dalej!

Praca:

Jest weekend i nie chcę się za bardzo rozwodzić nad tym tematem, zostałam jeszcze "na chwilę". Tak na prawdę zostałam tylko dlatego, że niejako przekonała mnie do tego asystentka szefa, dobrze wiedziała, że nie pasuje mi za bardzo ani praca, ani płaca ani szef. Powiedziała, że jeśli nie mam teraz innej pracy, żebym dała sobie jeszcze trochę czasu i spróbowała. Generalnie szef zarzucił mi (tzn. jej bo przez nią ze mną rozmawiał wtf?), że jestem mało zaangażowana, ona wybroniła mnie, że średnio mi taka praca odpowiada i widocznie brakuje mi motywacji (a chodziło mu o to, że zrobiłam coś w złej kolejności-LOL-może by tak się zaczął KOMUNIKOWAĆ a nie odburkiwać coś pod nosem przeplatając przekleństwami to i ja mogłabym LEPIEJ wpasować się w JEGO oczekiwania?). Ustaliła z nim, że podpiszemy krótką umowę, żeby się jeszcze przekonać czy dam radę i lepsze warunki finansowe. Wspomniała też, że średnio widzi mi się robienie nadgodzin za free-ale tu niestety już zdążyłam się przekonać, że niewiele się zmieni... o ile za pierwszym razem ZAPYTAŁ choć czy dam radę jeszcze coś zrobić... to za drugim już zlecił komuś innemu, żeby mnie wysłał do banku o 15... a korki na mieście, kolejki w bankach to nikogo nie interesuje:/ Niby mam zapisywać kiedy zostaje po czasie ale NIE WIERZĘ, że się za to ze mną rozliczy... Ok na dziś koniec o tym bucu bez kultury, dam radę to dam, nie dam to mam 2tyg okres wypowiedzenia i tyle, przeżyję! Zawsze będę choć jeszcze jedną pensję do przodu... i kolejny miesiąc do CV...

Mam nadzieję, że w kolejnych wpisach tematy będą zdominowane przez przyjemniejsze rzeczy niż praca bo szkoda moich nerwów!! Trzymajcie kciuki!!

Cyyaa!

27 lutego 2016 , Komentarze (2)

Hej Kochani,

wpis z cyklu wylewam żale i idę dalej....

Po pierwsze PRACA... w pn kończy mi się umowa i jak dotąd nikt nie zagadał do mnie co dalej... fakt faktem akurat wszyscy "ważni" byli na feriach, więc na dobrą sprawę i ja nie miałam kogo poinformować, że dziękuję... ale jakoś denerwuję się tym poniedziałkiem, ewentualnymi rozmowami czy pretensjami, nie chcę z jednej strony, żeby ktoś mi zarzucił, że zostawiam ich na lodzie z dnia na dzień ale i na dobrą sprawę nikt mi przecież jeszcze NIC nie zaproponował... nie wiem czy czekać aż oni zaczną temat, czy sama powinnam zagaić... Prawda jest taka, że nawet jeśli mi zaproponują dalszą współpracę to na bank nie podniosą pensji a o tym była mowa na rozmowie kwalifikacyjnej-wtedy łatwiej byłoby mi się wymiksować bez zbędnego tłumaczenia co i czemu...a wiem, że takie pytania padną :/

Nie wiem czemu przejmuję się rzeczami, którymi w ogóle nie powinnam... kończy się umowa dziękuję, do widzenia...a ja się stresuję i nakręcam... Mam jakąś tendencję robienia z siebie sierotki Marysi i chcę to w końcu zmienić i robić tak, żeby mi w życiu było dobrze!! Czas zacząć odcinać to co mnie niszczy!

Po drugie martwi mnie fakt, że ciągle przeglądam ogłoszenia do pracy i znajduję na prawdę mało ofert, na które mogę aplikować... ale koniec na dziś o pracy... jest sobota!!

Z innej beczki NIEDOCZYNNOŚĆ- dalej nie wiem jak to ugryźć bo jak dotąd miałam nadczynność a teraz w przeciągu miesiąca wynik TSH skoczył z 2 z hakiem na ponad 43... przy normie do 4... widzę po wadze, że jest źle i po samopoczuciu, nie mam na nic siły, czuję się zmęczona, osłabiona i bez energii. Na szczęście na przyszły pt udało mi się załatwić wizytę u lekarza, więc może uda mu się jakoś powoli zacząć regulować moje nieszczęsne hormony.

Muszę się też przyznać, że trochę nawaliłam z dietą...przez brak efektów motywacja spadła... tzn. ogólnie nie byłoby tragedii ale przy takim TSH może to się odbić na mnie ze zdwojoną siłą... mam nadzieję, że do czasu zaczęcia przyjmowania leków nie narobię dużych szkód i potem uda mi się wszystko ładnie zrzucić z nawiązką :) W końcu chcę się czuć dobrze sama ze sobą a w tym rozmiarze nie jest ok!

Miałam zacząć robić fotki posiłków dla własnej (i może waszej) motywacji ale oczywiście zawsze przypominam sobie po fakcie. Postaram się poprawić :)

Co jeszcze...KOSMETYKOWO-PIELĘGNACYJNIE -mam ostatnio bardzo (bardziej niż zwykle) przesuszoną cerę- i dziś postanowiłam kupić sobie myjkę silikonową peelingującą do twarzy. Wypróbuję i dam znać czy się sprawdza. Zaopatrzyłam się też w krem do rąk z aloesem (nigdy nie używałam) bo chyba nabawiłam się jakiegoś uczulenia od płynu do mycia naczyń w pracy a mój L. kupił mi w mydlarni pięknie pachnący balsam z masłem shea o zapachu mango :) Ostatnio wpadłam w jakiś szał kosmetykowy, tylko z regularnością stosowania mam problem:P 

Dziś za bardzo bez składu i ładu ale taki też mój dzisiejszy stan.

Cyyyyaaa!

22 lutego 2016 , Komentarze (2)

Dzisiaj również krótko... cała motywacja odeszła po otrzymaniu wyników... w grudniu miałam jod na nadczynność, w styczniu wyniki były ok a teraz TSH jest jakieś kosmiczne... wiedziałam, że nie będzie najlepiej bo mimo tego, że od jakiegoś czasu się staram, ograniczam (i normalnie widać byłoby już efekty) nie schudłam nic, a waga skacze do góry... Zadzwoniłam do endokrynologa, żeby się prywatnie umówić ale mnie olał tłumacząc, że chyba nie ma już terminów... co się dzieje, że lekarze już nawet prywatnie nie chcą przyjmować?? Jedno jest pewne jestem przerażona... wiem mniej więcej z czym to się je ale na razie tylko w mglistej teorii a przyjdzie mi się z tym zmierzyć, będę musiała to oswoić i nauczyć się z tym żyć...  chciałabym kiedyś jeszcze cieszyć się figurą, może zajść w ciążę.. ehh ciągle pod górę.

O pracy też nawet nie będę wspominać, stresuję się w niej i cały dzień chodzę na baczność... stresuje mnie nawet fakt, że nie wiem jak oznajmić, że nie będę przedłużała umowy... :/

Muszę to wszystko przetrawić i wrócić z pozytywną energią, trzymajcie kciuki bo coraz rzadziej potrafię ją z siebie wykrzesać...

21 lutego 2016 , Komentarze (3)

Hej, dzisiaj będzie krótko... pomijam temat pracy mimo, że z nerwów pewnie nie będę mogła zasnąć ale już niedługo...

Dzień zaliczam względnie do udanych, z grzechów kawa z krówką (sztuk 1) i wstrętny (na szczęście mini hot-dog) reszta bez zarzutu. Wpadły warzywka i sok z selera naciowego z jabłkiem i marchewką domowej roboty :)

Aktywność jak zwykle kuleje ale zamierzam się zmusić do kilku przysiadów :P

Wybrałam się rano na zakupy spożywcze więc lodówka uzupełniona o jogurty, twarożki i zieleninę :) Zamierzam też w najbliższym czasie zrobić własne masło orzechowe żeby było coś co mnie poratuje w krytycznych momentach. 

Wczoraj zrobiłam TSH i nieszczęsne FT4 także okaże się czy powinnam już zacząć brać jakieś tabletki...

Mój L. się na mnie denerwuje, że wiecznie czarnowidzę i kraczę... może coś w tym jest? Chciałabym to w obie zmienić ale praktycznie codziennie dzieje się coś co mnie przytłacza, dołuje i czasem mi ciężko zmienić tok myślenia... ale może się da?

See yaaa

!

20 lutego 2016 , Skomentuj

Hej!

Antybiotyk skończony ale gardło dalej mi daje popalić... no ale nie ma co się dziwić, pogoda zwariowana i ciągłe latanie między nagrzanym autem a dworem robią swoje.

PRACA:

Niestety utwierdziłam się w decyzji, że nie będę przedłużać umowy. Wypłata spóźniona tydzień + nagminne nierespektowanie mojego czasu pracy... Wczoraj ok. 14:30 (pracuję do 16) szef wymyślił sobie, że pojadę jeszcze dwa razy do banku i do kantoru i gdyby nie pomoc i dobra wola koleżanki to pewnie przy tym natężeniu ruchu wróciłabym ok. 17 do biura a co dopiero do domu... Poza tym już po czasie pracy stwierdził, że nic dla mnie nie ma ale mam zapytać dziewczyny czy im nie pomóc... wszystko fajnie ale może zapytałby mnie czy JA MAM NA TO CZAS I OCHOTĘ? Nie mam za to ani płacone ani nie mogę sobie wybrać godzin więc sorry... w czwartek go nie było w firmie i dzień był na prawdę super, zero stresu i skończone o czasie... jednak o czymś to świadczy...

VITALIOWO:

Akcja urozmaicania posiłków póki co idzie zgodnie z planem. Ostatnio na moim stole zamiast ukochanego PSZENNEGO makaronu gościła kasza jęczmienna z sosem pieczarkowym, sałatka z krewetkami i mixem sałat, zupa krem z brokuła i danie azjatyckie z kurczakiem na makaronie ryżowym z tapioką. Dziś wpadły chude gołąbki. Staram się też nie podjadać za bardzo i ograniczać słodycze. Na śniadanie często wpada jakiś jogurt naturalny. Wprowadzam warzywka i owoce i mam nadzieję, że uda mi się w tym wytrwać jak najdłużej!!

Brakuje jednak zdecydowanie ruchu, ćwiczeń ale widocznie do tego muszę jeszcze dojrzeć :) tak jak i do regularnych masaży masażerem. Kiedyś go używałam i pamiętam, że efekty były dość zadawalające więc dlaczegoby do tego nie wrócić:)

INNE:

Niestety wczoraj wracając do domu pękły mi buty a dokładniej podeszwa... czyli kolejny w ogóle nieplanowany wydatek:/. Paragon na szczęście znalazłam i jak tylko będzie trochę czasu pójdę do Deichamana je zareklamować. Musiałam jak najszybciej kupić nowe buty -udało się ale jednak jestem z kasą do tyłu. Zahaczyłam jeszcze o Rossmana bo od dawna potrzebowałam kilku rzeczy i kasa przeznaczona na "własne wydatki" w tym miesiącu rozeszła się :( W przyszłym będzie jeszcze wypłata za luty ale co dalej? Obym jak najszybciej coś znalazła... Ale wracając do przyjemniejszych rzeczy kupiłam ostatnio-a właściwie mój L. mi zafundował dezodorant w kamieniu! Chwyciłam go bo zobaczyłam, że jest bez aluminium a w domu okazało się, że jest w kamieniu. Ogólnie jestem zadowolona, nie brudzi ubrań, nie pachnie, jest bakteriobójczy i ponoć bardzooo wolno się zużywa :) a jak już ma być zdrowo to niech i kosmetyki będą naturalne :)

Buziaki, do napisania :)

13 lutego 2016 , Komentarze (2)

Hello!

Dalej walczę na antybiotyku, czuję się lepiej ale kaszel dalej mnie męczy...zwłaszcza rankami i wieczorami....

U mnie trochę się działo... postanowiłam nie dawać sobą więcej w życiu pomiatać i postanowiłam nie przedłużać umowy jeśli nawet będzie taka możliwość...chciałam nawet złożyć wczoraj wymówienie, żeby męczyć się tam jeszcze tylko tydzień a nie dwa ale nie zdążyłam-bo znów byłam cały dzień poza biurem. Nie powiem najpierw byłam zadowolona, lekka praca, miła atmosfera ale niestety to były tylko pozory... Ja rozumiem, że szef wymaga szacunku, że sekretarka ma mu podać kawę-ale dostawanie opier... za zamknięte drzwi do jego gabinetu, i za to że PO godzinach pracy nie proponuje mu kawy to dla mnie za wiele... nawet jeśli mu się coś nie podoba to wszystko da się powiedzieć spokojnie ale jego darcia się po mnie jak po łysej kobyle znosić nie będę... Do tego zatrudniałam się na sekretarkę a jestem gońcem... całe dnie spędzam w aucie, w korkach, kolejkach, ewentualnie jestem szoferem albo kelnerką... zbieram opieprz, że jak jadę załatwiać sprawy na miasto to długo mnie nie ma albo za to, że w kuchni leżą przeterminowane czekolady wtf? O nie na to się nie pisałam... a wypłaty też nie ma na czas więc nie pozostaje mi nic innego jak wytrzymać do końca miesiąca i pożegnać się raz na zawsze.... 

Nie wiem co będę robić, boję się szukania ZNOWU, boję się, że moje CV wygląda nie ciekawie ale tak się ułożyło nie inaczej i muszę się z tym zmierzyć... Problem w tym, że chyba chciałabym zmienić troszkę profil zawodowy i nie bardzo wiem, w którą stronę się kierować...

No nie ważne, decyzja zapadła, trochę się jeszcze pomęczę, postresuję i zacznę od nowa z czystą kartą i nową energią. To mi ma być w życiu dobrze!!

Moje cele:

Po raz pierwszy od dawna czuję motywację do zmian, chcę trochę bardziej o siebie zadbać, zgubić trochę ciała i nabrać energii. Chcę poprawić relację z L. i chcę zacząć się cieszyć życiem, związkiem.

Do głównych celów zaliczyłabym wprowadzenie zdrowych nawyków, znalezienie pracy i nabranie życiowej energii. Chcę zacząć się sobie podobać i chcę zacząć być z siebie dumna. Koniec ze złą passą bo ciągnie się już za długo.

Na dobry początek muszę się pochwalić, że niemal nie jem słodyczy! Od kiedy jestem na antybiotyku zjadłam jedną krówkę i jakiś słodki jogurt. Nie kupuję słodyczy (ani chipsów!), nie rzucam się na to co jest i nawet szczególnie mnie do tego nie ciągnie. Głównym grzechem są straszne ilości makaronu ale zaopatrzyłam się już w różne kasze, ryże i makaron sojowy/gryczany więc będzie alternatywa dla moich ukochanych pszennych "kluch". Jak już wyzdrowieje postaram się dorzucić jakąś aktywność i obserwować efekty! Musi być dobrze :)