Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mama, mężatka, poszukująca swojego przepisu na życie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 51647
Komentarzy: 897
Założony: 2 grudnia 2016
Ostatni wpis: 31 grudnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
SzczesliwaByc

kobieta, 37 lat, Wer

158 cm, 75.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 października 2017 , Komentarze (6)

Mam ostatnio sporo problemów zdrowotnych... Myślałam, że część z nich spowodowana jest nadwagą, ale wczoraj odkryłam, że i one i sama nadwaga po części również jest spowodowana czymś innym. Czym? 

Brakiem wody w moim organizmie.

Od dawna wiedziałam i słyszałam, że picie wody jest ważne. Woda wspomaga procesy zachodzące w organizmie, w tym również trawienne. Ale nic sobie z tego nie robiłam. Piłam tylko wtedy kiedy czułam pragnienie.. A że nie czuję go prawie w ogóle, to prawie w ogóle nie piłam. Potrafię przeżyć dzień na... dwóch kawach (brawo - przecież ona też wypłukuje potrzebne organizmowi mikroelementy) i np szklance mleka. Podczas dnia zdarzało mi się oczywiście wypić "łyk" wody, ale pewnie nawet pół szklanki się tego nie nazbierało. 
Dopiero wczoraj połączyłam fakty i zaczęłam przeczesywać internet i co?

Okazuje się, że w przypadku niskiego nawodnienia organizmu (a taki mam, bo sprawdzałam), zapewnia on wodę najważniejszym organom, czyli m.in. sercu, mózgowi... a odbiera tym mniej ważnym. 
I tak np bolące stawy czy kręgosłup może być spowodowany zmniejszeniem się mazi w stawach - co może być skutkiem małej ilości wody.
Problemy na odcinku pokarmowym jak np. zgaga i inne dolegliwości, które mam - również mogą być spowodowane małą ilością wody.

Mniejsza wchłanialność witamin i minerałów, stąd też wypadające włosy i skurcze również mogą być skutkiem niskiego nawodnienia. A ja jeszcze dodatkowo te minerały wypłukuję piciem kawy.

No i przy odchudzaniu woda też jest ważna.

Od dzisiaj chodzę z 1,5 litrową butelką i muszę ją wypić w ciągu dnia. Choćbym miała pić przed samym snem i noc spędzić później na wc... 
I postanowienie nr dwa: na kawę pozwolę sobie dopiero jak wypiję przynajmniej pół butelki. 

PS. A jedzeniowo całkiem nieźle, trzymam się kaloryczności. Chociaż muszę poszukać nowych przepisów, bo zupełnie nie mam pomysłów na dania. Chyba spojrzę do smacznie dopasowanej ze stycznia ;-)

5 października 2017 , Komentarze (7)

Dzień 1 i 2. zawaliłam. Np we wtorek szłam na pobranie krwi. Na 10. Musiałam być na czczo, wstałam przed 7. Głodna byłam. Więc po pobraniu krwi poszłam do najbliższej galerii i ... zamówiłam żarcie z Mc. Mogłabym się tłumaczyć, że czekało mnie jeszcze 30 minut drogi do domu. Że głodna byłam, że wliczę w bilans (tzn to akurat próbowałam, ale po drodze jeszcze kilka niespodzianek wpadło i dupa...). 

Mogłabym się tłumaczyć... Ale to nie ma sensu, bo prawda jest taka, że zrobiłam to z premedytacją. W poniedziałek już planowałam, że pójdę na tego Mc po badaniach. Niby rozum coś podpowiadał, że obok są inne bary. Że mogę kanapkę kupić czy coś lżejszego. Albo w ogóle wziąć kanapkę z domu... Ale rozum przegrał. 

Dzień 3 - wczorajszy. Liczyłam sobie wszystko w kcal. Mam nowy telefon, więc w końcu mogę używać Fitatu. Wprawdzie wpadło za dużo tłuszczów, kaloryczność przekroczyła 1700 kcal - dokładnie było ich 1755 ale... na wadze dzisiaj zobaczyłam lekki spadek :) A to dodało malutkich skrzydełek :)
I tak sobie tylko pluję w brodę, że styczniowe odchudzanie zaczęłam z kalorycznością 1300... Po 2 tygodniach pięknych spadków, ogromne motywacji nagle klops.. 1,5 miesiąca zastoju i poddanie się.
Teraz - mimo, że sobie obiecałam ważyć się co 2 tygodnie - na razie będę kontrolować wagę co 2 dni. Muszę sprawdzić czy faktycznie kaloryczność na poziomie 1700 powoduje, że chudnę. Jak tak - to super :) 

Walczę. Najlepszą motywacją są spadki, więc liczę, że będą. 

A teraz idę coś zjeść, bo coś mi w brzuchu zaczyna jeździć. No i dziecię się zaraz obudzi. 

2 października 2017 , Komentarze (17)

Jak minął wrzesień? Miesiąc, w którym miałam po raz kolejny zacząć walkę? No cóż... nie poszło dobrze.

+3,2 kg
+ 13 cm

Nadszedł ten dzień, kiedy już nie tylko estetyka, ale też zdrowie mi się zepsuło przez wagę. Nie chcę być 30-letnią inwalidką, więc naprawdę czas coś z tym zrobić.

Natknęłam się wczoraj na swoje zdjęcia sprzed ponad roku. Byłam wtedy 2-3 miesiące po porodzie i wyglądałam.. o niebo lepiej niż teraz - wszak byłam lżejsza o jakieś 10 kg. To też nie był ideał wagi, ale to nie było to co teraz. Brakuje mi 1,7 kg do otyłości. Nie wierzę... 

Diety rozpoczynałam zawsze nagłym zejściem z kalorii... Np 1300 kcal dziennie. Przez pierwsze 2-3 tygodnie waga cudnie leciała a później następował 1,5 miesięczny zastój a ja nie miałam co zrobić, poddawałam się. Teraz zacznę inaczej. Od większej kaloryczności. Przez najbliższe 3-4 dni będę jadła 1700 kcal. Po tych dniach zważę się i jeśli waga poleci to dalej będę to stosować, a przy zastoju obetnę kcal o 100. Jeśli waga nie ruszy to zmniejszę kaloryczność do 1600.

Nie liczę na Wasze dobre słowa, życzenia powodzenia. Te, które mnie czytają pewnie już we mnie nie wierzą - w końcu ile można zaczynać od nowa. Ja wierzę. Jutro zrobię sobie zdjęcia. Za miesiąc porównam. 

Cel na październik: naprawić to, co zepsułam we wrześniu. Czyli -3 kg i - 13 cm.

15 września 2017 , Komentarze (4)

1. rano wstaję pewna werwy i pozytywnego myślenia. Zjadam zdrowe śniadanie i wypijam niesłodzoną kawę. Kolejny posiłek jem 3 godziny później - lekki i pożywny. Dalej obiad - pełnoziarnisty makaron, odrobina mięsa i lekki sos. Lekki podwieczorek i smaczną zdrową kolację. W międzyczasie nic nie podjadam a dodatkowo poza spacerem z dzieckiem wybieram się na siłownię. Zasypiam z poczuciem spełnionego obowiązku, z jeszcze większą motywacją do odchudzania i poczuciem przyjemnej lekkości.

2. rano wstaję pełna werwy i pozytywnego myślenia bądź też lekko zmęczona ale nieprzeczuwająca nadchodzącej katastrofy. Nie mam pomysłu na śniadanie/nie mam czasu na śniadanie i zjadam słodkie płatki z mlekiem lub zapiekankę z tłustym serem. Na 2 śniadanie ciągnie mnie do słodyczy ale wybieram lekką przekąskę. Po godzinie niestety chcica na słodkie wygrywa i sięgam po batonik. Na obiad jem gotowca, smażę frytki lub jem coś jeszcze gorszego. Nie mam siły na ćwiczenia, a na podwieczorek zajadam lody. Na kolację staram się coś lekkiego podjeść, ale po ciężkim dniu, kiedy dziecko już śpi a ja siadam do serialu - sięgam po coś słodkiego, bo mi się należy na pocieszenie...Zasypiam ociężała, z poczuciem winy i myślą, że nigdy nie schudnę.

Jakie jest prawdopodobieństwo wystąpienia powyższych opcji?
1. - 1%
2. - pozostałe 99%

Rezultat:

Moja najwyższa waga - w ciąży 75 kg, bez ciąży 72 kg.
Moja aktualna waga - bez ciąży 71,6 kg

Jak siebie widzę:
tłuste obwisłe ramiona, zatłuszczone plecy z fałdą, wypchnięty wiszący brzuch, wielkie cycki, wielki i zacellulitowany tyłek i pełne cellulitu, ocierające się o siebie grube nogi.
Jak wyglądam w rzeczywistości:
Tak samo.

Dziękuję, dobranoc...

30 sierpnia 2017 , Komentarze (1)

Nie będę liczyć, który to już start. Ale liczę, że tym razem będzie udany, bo w przeciwieństwie do wcześniejszych - nie goni mnie czas. Na razie, bo za rok kolejne wesele, ale nic nie odliczam. Chociaż nie ukrywam, że na kolejnym weselu widzę siebie w dwóch opcjach. Albo trzech:
1. Szczupła i szczęśliwa - w sukience, która mi się podoba a nie tylko pasuje na wieloryba.
2. W ciąży i szczęśliwa - a wtedy przeżyję sukienkę, która tylko mi pasuje ;-)
3. Po ciąży i szczęśliwa - ale to zapewne najmniej prawdopodobna wersja + wtedy mnie na weselu raczej nie będzie ;-) 

Wracając do tematu. W poprzednich startach i postanowieniach gubiło mnie to, że odchudzałam się do wesela. Miałam terminy. I dopóki szło wszystko zgodnie z planem to było super. Schody zaczęły się przy przestojach. Bo wtedy słyszałam tykanie zegarka, który mówił mi: hej, nie mamy czasu na postoje. No i wtedy pojawiały się głupie myśli o dietach cud. Teraz tak nie będzie. Założyłam grupę (wspominałam w poprzednim poście). I choć początkowe ważenie było, to wiem, że w tym tygodniu poległam. 
Oficjalnym startem ogłaszam 1.09. Będzie mi się łatwiej liczyło. Miło byłoby gdybym chudła 2 kg miesięcznie. Wtedy do końca roku schudłabym 8 kg i pożegnała się z nadwagą.
Zauważyłam, że muszę ustalić sobie datę początkową, bo inaczej nie potrafię wziąć się w garść. 

Co tydzień będę wprowadzać nową zmianę - biorąc pod uwagę również zbliżający się urlop, wiem, że na nim sobie zapewne pofolguję. Ale nie chcę czekać do czasu - po urlopie. 

W pierwszym tygodniu chcę ograniczyć słodycze. Teraz jem codziennie, więc na początek zmniejszę do 3 razy w tygodniu, czyli średnio co drugi dzień. Dodatkowo ponownie, stopniowo przestanę słodzić kawę (a w zasadzie najpierw zrezygnuję ze sztucznie słodzonych kaw typu: cappucino z proszku).

W drugim tygodniu, czyli od 8.09 zacznę wypijać minimum 1 l wody dziennie. Na początek. Później to zwiększymy.

A po 15.09 wprowadzę regularne ćwiczenia - siłownia, zumba, basen. Na początek min. 2-3 razy w tygodniu.

Oczywiście wprowadzając kolejne założenia w kolejnych tygodniach, nie rezygnuję z poprzednich założeń tylko dalej je kontynuuję. 

A wszystko po to, żeby za rok mieć figurę bardziej zbliżoną do tej:

Niż do tej:

23 sierpnia 2017 , Komentarze (13)

Pisałam już na forum, ale założyłam grupę. Nazywa się "Byle do celu..."

Grupa dla chcących schudnąć 15-20 kg, bez limitów czasowych, ważenie co 2 tygodnie, mierzenie co 4. 

Zapraszam - jakby któraś z czytających mnie osób chciała dołączyć to dajcie znać w komentarzu :) 

22 sierpnia 2017 , Komentarze (18)

Jestem już po tegorocznych weselach. Od stycznia odchudzałam się z myślą o nich, żeby dobrze wyglądać i móc kupić sukienkę, która mi się podoba a nie, która ukryje choć trochę moje fałdy. Niestety nie udało się i na wesele siostry poszłam z wagą styczniową - 70 kg. Przy moim wzroście (158) to nie jest dobry wynik.
Ale na tym właśnie weselu, kiedy wywijałam na parkiecie z kolejnym kuzynem czy mężem kuzynki, moje nogi mnie niosły w rytm muzyki a usta śpiewały kolejny przebój coś sobie uświadomiłam...

Ludzie nie zwracają na mnie uwagi. W sensie na mnie jako grubasa. Nie widziałam ani jednego krzywego spojrzenia, nie słyszałam żadnego negatywnego komentarza na temat mojej figury. Może i takie były, ale dla mnie pozostały niewidoczne. Ja siebie nie widziałam i... cudownie się bawiłam. Każdy zwracał głównie uwagę na młodych, ale przecież i to nie zawsze. Każdy po prostu się świetnie bawił. I dopiero wtedy sobie zdałam sprawę, że coś jest ze mną nie tak, że jestem głupia (?) bo patrzę na sobie tylko pod kątem figury. Od miesiąca przed weselem ciągle łapałam doła, jak to źle będę wyglądać. Nie chciałam iść na to wesele. Ale wśród ludzi zapominałam o swojej tuszy, ciągle żartowałam, byłam szczęśliwa i radosna. 

Gdzieś w tej pogoni za ładną sylwetką zapomniałam, że przecież nie tylko figura się na mnie składa. Jest też moja osobowość, poczucie humoru, uśmiech i wiele, wiele innych składowych. A ja patrząc tylko na mój wygląd często zapominam o pozostałych cechach, jestem przez to przybita, zła i smutna. 

Teraz już nie mam terminów. Zacznę się ponownie odchudzać, bo mimo super zabawy, trochę rzednie mi mina jak widzę zdjęcia z imprezy. Ale przede wszystkim postaram się nie zapominać o tym, że potrafię być spoko babką, która umie rozbawić towarzystwo, rzucać żartami jak z rękawa. Przypomniałam sobie o tym na ostatniej uroczystości, kiedy na moje żarty rozmówcy wybuchali śmiechem. Chcę być taką duszą towarzystwa. Chcę, żeby nawet będąc grubą, ludzie nie zwracali na to uwagę. Żeby nie mówili: jak ona się zapuściła. Chcę, żeby mówili: super z niej babka, można z nią i pogadać i pożartować. 

Muszę zmienić perspektywę patrzenia na siebie. I pokochać siebie jako człowieka. I kobietę. A później dodatkowo się udoskonalać, żeby być w pełni szczęśliwą. 

31 lipca 2017 , Komentarze (25)

Nie raz spotkałam się z sytuacją, że będąc w sklepie i przymierzając rzeczy wydawałam się smuklejsza - zdaję sobie sprawę, że niektóre sklepy dla wyższej sprzedaży montują specjalne wyszczuplające lustra, żeby klient poczuł się bardziej atrakcyjny w danym ciuchu. Ale jak to jest z lustrami w naszych domach?

Wiem, że wyglądam źle. Spasłam się i taka jest prawda. Widzę to w lustrze oczywiście, ale w momencie kiedy oglądam swoje zdjęcia to zaczynam się zastanawiać co z tym lustrem jest nie tak. Bo mimo, że widzę jak wyglądam, to na zdjęciach wychodzę dużo, dużo grubiej niż wskazywałoby na to moje lustrzane odbicie. I teraz komu mam wierzyć? Zdjęciom czy lustrzanemu odbiciu?

Swoją drogą - wczoraj byłam na basenie, coby się dziecko ochłodziło w ten skwar niemiłosierny. No i siostra pstryknęła fotki - ohyda. Tzn ja jestem ohydna. Naprawdę. 
Najpierw spotkałam dawną znajomą, której po ciąży zostało kilka nadprogramowych kg, a kiedyś była mega szczuplutka. I trochę "się pocieszyłam", że nie tylko ja tak mam. Ale później jak spojrzałam na zdjęcia, to sobie uświadomiłam, że chyba mam trochę za dobre mniemanie o sobie, bo przy tej znajomej wyglądam jak monstrum, wieloryb. Koszmar.

No i jeszcze jeden szok. W sobotę spędzaliśmy wieczór z siostrą i za chwilę szwagrem. Jak dziecię zasnęło to sięgnęliśmy po piwka - ja zwykle nie piję, ale tym razem pozwoliłam sobie na małe 2%, żeby jednak pełną trzeźwość zachować. Z ciekawości weszłam na wirtualny alkomat, gdzie w przybliżeniu można zobaczyć ile ma się promili i za ile godzin można wsiąść za kierownicę. Podaje się tam dane dot. wagi, płci i ilości wypitego alkoholu. Gdzie szok? Zorientowałam się, że ważę jedyne 6 kg mniej niż.. mój mąż (szloch) Oczywiście on o tym nie wie, ale mnie załamało. Jest wyższy ode mnie o 16 cm. No i to facet. 
I pomyśleć, że 7 lat temu kiedy się poznaliśmy ważyłam 21 kg mniej niż teraz. Porażka

28 lipca 2017 , Komentarze (12)

Uzależniona od jedzenia...
Wieczna grubaska...
Chodząca porażka...

To tylko kilka stwierdzeń, które chodziły mi po głowie jako tytuł dzisiejszego postu. Każde z nich idealnie opisuje mnie.
Kilka tygodni temu byłam pozytywnie nastawiona, bo 1 faza diety South Beach dała fajne efekty w postaci spadku i kilogramów i centymetrów. Niestety na drugiej fazie zaczął się zastój a później wzrosty wagi zamiast spadków. Zakładam, że sama zawaliłam - zwyczajnie za mało jadłam podczas 1 fazy, co było w dużej mierze spowodowane chorym dzieckiem i moim odwróceniem uwagi od jedzenia. Koniec końców - znów się poddałam. Mało tego - zaczęłam się kompulsywnie objadać i dopiero dzisiaj sobie to uświadomiłam. Zawsze słysząc o kompulsach myślałam - to mnie nie dotyczy. Ale biorąc pod uwagę, że jest południe a ja spokojnie przekroczyłam już limit kalorii na cały dzień i mimo tego, że aż źle się czuję z przejedzenia a nadal myślę obsesyjnie, żeby coś zjeść to tak - stwierdzam, że mam poważny problem. 

Za 3 tygodnie wesele, a ja jem na potęgę. Jutro jadę szukać sukienki i wiem, że znów się załamię.
Przestałam odliczać, bo stwierdzam, że to nie ma sensu.
Ale zaraz zaczynam myśleć, że za rok kolejne wesele. To 12 miesięcy i nawet jakbym chudła 1 kg miesięcznie to i tak różnica będzie duża.
A później myślę sobie, że zawalałam cały czas od kiedy urodził się syn. Schudłam wtedy jakieś 12 kg, byłam lżejsza o 9 kg niż teraz i obiecywałam sobie, że nie zawalę tego. Nie dopuszczę, żeby te kilogramy wróciły, skoro dostałam taką szansę. Ba - zrobię wszystko, żeby jeszcze dodatkowe stracić.
Jak to się skończyło - dobrze wiecie.
Jeszcze chwila i skończę jako otyła, zakompleksiona i zrzędliwa baba. 
Nie potrafię się zmobilizować. 
Straciłam nadzieję.

10 lipca 2017 , Komentarze (4)

Cześć. Dzisiaj witam Was jako już 30-letnia kobieta. Wczoraj mi licznik podbił wiek do góry, niestety pierwsza cyfra przeszła z 2 na 3. Czasami mam myśli, że po co się odchudzam, skoro już taka stara jestem, że teraz już za późno na jakiekolwiek zmiany itp a później biję się w głowę i mówię do siebie - zgłupiałaś? 30 lat to nie koniec świata. 

Jestem też po 2 tygodniach 1 fazy diety South Beach. Dzisiaj zaczynam fazę 2, na której spadki wagi będą mniejsze. Po 1 tygodniu bardzo dużo spadłam, bo 3,5 kg. Nie ukrywam, że po takim spadku liczyłam, że w 2. tygodniu będzie równie spektakularny, a okazało się, że "tylko" 0,6 mi spadło. Winię częściowo okres za to. Ale też się nie przejmuję, bo mimo mniejszego spadku wagi spadło mi więcej cm w obwodach. 
Małe zestawienie:

26.06.201710.07.2017Różnica
Waga70,7 kg66,6 kg-4,1 kg
Biust103100-3 cm
Talia84,581,5-3 cm
Brzuch (plus boczki)10096-4 cm
Biodra105103-2 cm
Uda6663-3 cm
Łydki39,538,5-1 cm
% tłuszczu36,633,4-3,2 %
% mięśni46,148,8+2,7 %
SUMA CM498482-16 cm

Przez 2 tygodnie zrzuciłam 4,1 kg i 16 cm w obwodach. Chyba jest się czym cieszyć ;-) Zobaczymy jak waga pójdzie w drugiej fazie. Oby ładnie spadała. Do wesela 40 dni. Pewnie do 60 kg już nie zejdę, ale i tak będę się odchudzać, bo zaczęliśmy planować wakacje na wrzesień - i wtedy już mam nadzieję, że granica 60 kg zostanie przekroczona. Cel na wesele - pozbyć się nadwagi, a do tego brakuje mi jeszcze jakiś 4 kg. Oby się udało.