Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mama, mężatka, poszukująca swojego przepisu na życie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 51636
Komentarzy: 897
Założony: 2 grudnia 2016
Ostatni wpis: 31 grudnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
SzczesliwaByc

kobieta, 37 lat, Wer

158 cm, 75.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 marca 2017 , Komentarze (9)

Moja waga stoi jak zaklęta, motywacja odeszła w kąt. Nie ma już tego poweru, witalności i cudownego humoru, który towarzyszył mi w styczniu - na początku odchudzania. Nie zrobiłam nawet podsumowania lutowego odchudzania, bo i nie ma co podsumowywać. Całe 0,8 kg w dół - szaleństwo.

Pokochałam ćwiczenia w styczniu, a teraz - ja - leń kanapowy - tęsknię za siłownią i nie wiem czy będę mogła kiedykolwiek na nią wrócić. Wczoraj miałam rezonans kręgosłupa, który został mi zalecony po tym, jak zaczęło mnie mrowić w okolicach części piersiowej kręgosłupa i straciłam odruchy w części brzucha. I co? Jeszcze dokładnie nie wiem, bo dopiero jutro wizyta u neurologa, ale w opisie jest kilka zastrzeżeń do mojego kręgosłupa.
Po 1. jestem krzywa - ale to wiedziałam od dawna.
Po 2. jest coś nie tak z jednym krążkiem międzykręgowym - kilka obco brzmiących słów, które sprawdziłam w internecie i głównie przetłumaczyłam to sobie na sprawy zwyrodnieniowe.
Po 3. - coś co mnie najbardziej przeraża, bo to jakieś uwypuklenie, które uciska worek oponowy i styka się z rdzeniem kręgowym... I tu pojawiają się myśli - a co, jeśli jedyny sposób, żeby to naprawić to operacja? Operacja przy samym rdzeniu kręgowym? Ja jestem pesymistką niestety i gdzieś w głowie mi kotłuje bardzo zła wizja :( Jutro się może czegoś dowiem... 

W styczniu widziałam już siebie - za kilka miesięcy - szczuplejszą, z jędrniejszym ciałem po ćwiczeniach, szczęśliwszą i czującą się sexy. Teraz ten obraz mi się zamazał. Boję się, że będę smutna, gruba i do tego chora :(

25 lutego 2017 , Komentarze (4)

Jak w tytule... może nie tyle trudny, co stresujący. W środę idę z synkiem do kardiologa i na echo serca. Mam nadzieję, że szmery nad serduszkiem nie okażą się niczym poważnym, że są przejściowe a Misiak jest zdrowy. Za tydzień o tej porze będę też już po rezonansie kręgosłupa, tyle, że nie wiem czy już będę coś wiedziała, bo nie mam pojęcia ile się czeka na wyniki... W każdym razie do mrowienia i bólu części piersiowej kręgosłupa dzisiaj doszło nowe odczucie - kłucia jakby szpilką :( Coraz bardziej się martwię... Niestety powyższe sprawy są takimi, w których nie mam na nic wpływu. Mogę jedynie modlić się o dobre wyniki...

Ale jest coś na co wpływ mam.. To coś to chociażby moja dieta, odchudzanie, które w ostatnim czasie wcale nie wyglądało odchudzająco... Dzisiaj również zawaliłam. I obiad był niedietetyczny - bo nawet nie miałam czasu, żeby coś upichcić.. I jeszcze na słodkie sobie pozwoliłam... I znów dwie kawy wypiłam - i to słodkie... chociaż byłam już przy jednej dziennie, bez słodzenia...
Ale wracam. Brakuje mi niespełna 3 kg do wyjścia z nadwagi... Więc zbieram się do kupy i walczę dalej... Chciałabym bardzo dojść do świąt do 60 kg. Czyli mam czas do połowy kwietnia i 5,5 kg do zrzutu.
Właśnie przeglądam jadłospis na nowy tydzień, wymieniam tak, żeby wszystko mi pasowało a później zamawiam zakupy na cały tydzień. I kończę z podjadaniem, zmienianiem posiłków w trakcie przygotowania. Wiem, że muszę się trzymać dokładnie, nie ma nakładania porcji na oko, muszę mieć wszystko wyliczone i wtedy trudniej mi się złamać. Bo zauważyłam, że jak robię coś na oko, to później mam myśli typu: ooo, zjadłam mniej pomidora, to sobie zjem za to orzechy :P A przecież to się wcale nie kalkuluje ;-) 

Tak więc dzisiaj - z bardziej pozytywnym podejściem ( i niestety bardziej bolącym kręgosłupem) obiecuję poprawę ;-) Ściskam 

24 lutego 2017 , Komentarze (8)

Zgodnie z wczorajszym postanowieniem - czas na "spowiedź"

Wczoraj nie trzymałam się do końca diety. Zjadłam pączka, dojadłam migdałami (chociaż nie takie garście jak ostatnio), wypiłam dodatkową kawę... 
Dzisiaj.. dzisiaj moja motywacja i walka to jakaś fala... Rano wstałam z przeświadczeniem, że czas się pozbierać do kupy, w końcu kilogramy same nie spadną.
Później ciągle coś za mną chodziło, więc zrobiłam sobie porządną kawę cappucino, powyjadałam suszone owoce z musli...
Po tym stwierdziłam, że nie może tak być... Obiad zjadłam zgodnie z dietą, myślałam, że już będzie dobrze...
A później mnie zmęczenie wzięło, synek marudzi od wczoraj, chyba kolejne zęby idą i jestem wykończona. Dodatkowo i u mnie nie wiadomo co ze zdrowiem i u synka jakiś szmer nad serduszkiem wykryli (niby mówią, żeby się nie martwić, bo wiele dzieci tak ma, ale jeszcze czekamy na kardiologa)... I szlag trafił dietę... Męża idącego do sklepu poprosiłam o coś słodkiego. Kolacja też była niedietetyczna. Czuję, że znów idzie w tym kierunku, gdzie wszystko rzucę i oleję. 

Łapie mnie jakiś dół. W zeszłym roku o tej porze jeszcze byłam w szpitalu po porodzie. Synek urodził się z zapaleniem płuc, był w inkubatorze 1,5 doby. Później było bieganie po lekarzach, żeby sprawdzić czy wszystko ok. Na szczęście się prawidłowo rozwija, wiec odetchnęliśmy z ulgą. A teraz - rok później, znów nam się zaczynają wycieczki. Bo to szmer w serduszku, bo odchyły jakieś w morfologii - niby niewielkie, nie ma się co denerwować, ale jednak skierowanie do specjalisty wypisane, żeby skontrolować. Każdego dnia modlę się, żeby z moim maludasem było wszystko w porządku, bo kocham go ponad życie. I tu zakończę chyba dzisiejszy wpis, bo widzę, że jeszcze chwila i się za bardzo uzewnętrznię i napiszę tu o rzeczach, o których nigdy nikomu nie mówiłam.
Mam nadzieję, że jutro obudzę się w lepszym nastroju, bo widzę, że dzisiaj mnie bierze na jakieś poważne, egzystencjalne przemyślenia.

23 lutego 2017 , Komentarze (22)

Chyba muszę wrócić do codziennego pisania pamiętnika, bo widzę, że stopniowo i powoli schodzę na złą drogę. Codzienne notatki, "spowiadanie" się Wam powodowało, że bardziej starałam się trzymać w ryzach. Może powrót do takiego nawyku spowoduje, że się całkiem nie stoczę.

Ostatnio pisałam ponad 2 tygodnie temu i od tego czasu wagowo za bardzo nie ruszyło. Przed weekendem ważyłam 65,4 kg, później weekend - roczek mojego synka - i popłynęłam. Chociaż szczerze - bardziej dzień po imprezie, wyjadając "resztki" niż w dniu samej imprezy. W poniedziałek zobaczyłam 66,3 kg, więc niespełna kilogram przybrałam w weekend, ale dzisiaj już wróciłam do 65,5 kg. 
Coraz mniejsze szanse widzę na wagę 54 kg w czerwcu... Ba, nie wiem czy uda mi się z tak powolnym schodzeniem dojść do 57 do tego czasu.

Niestety - mój motywator, coś co dawało mi niezłego powera - musiałam na razie odstawić. O co chodzi? O siłownię. Dostałam zakaz ćwiczenia na ciężarach i ogólnie mam nie obciążać kręgosłupa. Od dłuższego czasu czuję mrowienie w części kręgosłupa. W końcu wybrałam się do neurologa i podczas badania wyszło, że... Nie mam odruchów w części brzucha (strach)Mam czucie, czuję dotyk, ale nie ma takiego charakterystycznego łaskotania czy "skakania" brzucha przy delikatnym dotyku. Dostałam skierowanie na rezonans magnetyczny, na który muszę poczekać jeszcze trochę ponad tydzień i zakaz od lekarki czytania internetu. Do tego drugiego niestety się nie dostosowałam i żałuję, bo już wyczytałam bardzo negatywne informację na ten temat. Teraz już nie zaglądam, po prostu czekam... W każdym razie bez siłowni czuję się gorzej, mam wrażenie, że nie uda mi się schudnąć, a skoro tak jest to... zaczęłam podjadać. Wieczorami :( Plus, że nie tykam słodkiego czy słonych przekąsek, ale nie ukrywajmy, że kilka garści rodzynek czy orzechów na wieczór też bezkaloryczne nie jest :(

Dajcie proszę kopa, bo nie dość, że strach o zdrowie, to jeszcze odpuszczam dietę... Początek roku pod tym względem był dużo lepszy, do dzisiaj pamiętam jak się cudownie czułam. Teraz to uczucie, to tylko wspomnienie... 

6 lutego 2017 , Komentarze (23)

Po ostatnim dwutygodniowym zastoju zważyłam się w czwartek - i w końcu waga ruszyła - spadło pół kilo. Dzisiaj kolejny pomiar - do zdrowej rywalizacji punktowej - a waga wciąż na poziomie czwartkowym. Faktycznie nie warto się ważyć częściej niż 1 w tygodniu. Zakładam, że gdybym po poprzednim tygodniu zważyła się dopiero dzisiaj i zobaczyła na wadzę pół kilo mniej, to cieszyłabym się, że w końcu waga ruszyła. A tak? Znów jakiś niedosyt czuję - no bo przecież od czwartku mogła chociaż trochę spaść - o 0,1 czy 0,2... 

No i tak zaczęłam się zastanawiać, czy da się zaplanować odchudzanie. Ale dochodzę do wniosku, że chyba nie...
Mimo wszystko gdzieś w głowie mi siedzi planowanie... Tylko po co? Po co, skoro nie mam na to tak na prawdę wpływu. Podczas ostatniego 2-tygodniowego zastoju pilnowałam diety, ćwiczyłam co drugi dzień, dużo piłam.. A waga i tak stała. 
Planowałam wcześniej schudnąć do połowy czerwca do 54 kg. Teraz już modyfikuję swoje wyobrażenia na temat czerwcowej sylwetki i marzę, żeby miesięcznie gubić po 2 kilo - wtedy dojdę do 57 kg i chyba nie powinno być źle.. Tyle ważyłam na własnym ślubie i nie było ze mną najgorzej. A przecież teraz też ćwiczę, to i inne ciało powinnam mieć po odchudzaniu - taką przynajmniej mam nadzieję... 
Tylko czy plany o 2 kg w miesiącu da się zrealizować? Niby nie dużo, ale...

Ciągle kombinuję też przy kaloryczności. Nie wiem czym ostatni zastój byl spowodowany. Zmieniłam w tym czasie kilka rzeczy i nie wiem, która tak na prawdę wpłynęła na moją wagę, że ta nie chciała się ruszyć ani o 0,1:
- albo zwiększenie kaloryczności z 1400 na 1500 - a to już nie jest dobre, bo przecież kaloryczność 1500 to nie jest dużo... W każdym razie zniechęcona zastojem - głupio, bo głupio - zmniejszyłam kaloryczność znów do 1400... Spadło to 0,5 kg, ale żeby naprawić błąd wróciłam do 1500. No i zobaczymy, czy znów będzie zastój po tygodniu... 
- albo picie dużej ilości wody. W 2 tygodniach zastoju piłam po 2 l płynów dziennie. Wcześniej - zazwyczaj około 0,5 l. Ja na prawdę mało piję. I już się zaczęłam zastanawiać, czy to nie przez wodę tak spuchłam?
- albo to był po prostu zwyczajny zastój - taki jak zdarzają się w diecie.. Taki, na którego nie mamy wpływu i przez to -niestety - nie jesteśmy w stanie zapanować sobie spadków i odchudzania. 

Nie wiem czy to kwestia pogody czy czegoś innego, ale czuję i widzę po sobie, że nie tryskam już energią jak na początku stycznia. Zauważam też, że zaczyna się pojawiać niebezpieczeństwo w postaci złych myśli - a może sobie coś zjem.. w końcu waga nie spada, to chociaż sobie humor poprawię. Bo po co mam się odchudzać, skoro moje wyrzeczenia nic nie dają... 
Odganiam te myśli, a jeśli już faktycznie nie mogę wytrzymać bez podjedzenia, to biorę małą garść rodzinek czy orzecha - w końcu przy kaloryczności 1400 mi chyba nic złego nie zrobią? 
A później myślę sobie - a co jeśli nie chudnę przez tą garść orzechów? Może to jednak za wiele? 

W każdym razie - pomimo jakiejś nostalgii i braku poweru - nie poddaję się. Mam nadzieję też, że zwalczę zachcianki na podjadanie.
Dzisiaj znów będzie siłownia. W sobotę też była - chociaż wtedy zmieniłam towarzystwo siostry na męża ;-) 
I walczę - mimo braku chęci. Bo przecież płakanie i użalanie się nad sobą mi nie pomoże. A szkoda, bo byłoby łatwiej...

2 lutego 2017 , Komentarze (34)

Witam się wieczorową porą :)

Ostatnio było mnie mniej, bo motywacja siadła, waga się zatrzymała, centymetry też. Ale chyba zaczyna się lepiej dziać, bo dzisiaj zobaczyłam spadek 0,5 kg :) 
Dzisiaj będzie nudno ;-)
Trochę statystyk, podsumowań.
Może jedynie na końcu - zestawienie wagi i pomiarów z 02.01 i 02.02 trochę Was zainteresuje ;-)

Dietę zaczęłam dokładnie miesiąc temu: 02.01.2017.
Muszę przyznać - nieco ze wstydem (bo wcześniej tak nie było) i jednocześnie z dumą (bo w końcu się zmieniło), że styczeń był najefektywniejszym pod kątem ćwiczeń miesiącem w całym moim życiu. 
Tak - nigdy nie ćwiczyłam, poddawałam się po 1-2 dniach...
W tym miesiącu to się zmieniło i zaczęłam walczyć. 
Dzisiejszego wyjścia na siłownię liczyć nie zamierzam - włączę go do podsumowania lutego. 
Oficjalnie w styczniu (od 08.01) odwiedziłam: 
- 1 raz basen
- 1 raz aerobic - zumba
- 8 razy siłownię 

Wiem, że wiele z Was ćwiczy częściej, ale ja mogę to uznać za swój osobisty sukces. Jako mama nie mam nieograniczonego czasu, żeby każdego popołudnia/wieczora biec na siłownię czy w inne miejsce. A niestety do dywanówek na chwilę obecną nie jestem w stanie się przekonać. 

Dietowo - super :) Przez cały miesiąc nie zjadłam nic słodkiego (poza rodzynkami, suszonymi owocami czy gorzką czekoladą -ale tylko wtedy kiedy miałam je w diecie) poza tym, że przez czas jakiś słodziłam kawę odrobiną miodu. Teraz już przestałam i... gorzka kawa zaczyna mi smakować. 
Tylko raz pozwoliłam sobie na cheat meala - zamieniłam dietetyczny podwieczorek i kolację na pizzę... 

W 3 i 4 tygodniu diety zaliczyłam zastój... 
Ale ogólne podsumowanie miesiąca jest całkiem zadowalające ;-)

                          02.01.2017                         02.02.2017               Różnica         

Waga startowa 70,1                              66,4                 -3,7

Biceps:           35                                  34                    -1
Piersi:            103                                97                    -6
Talia:             81                                 77                     -4
Brzuch:         100                                96                     -4
Biodra:         106                               103                     -3
Udo:             66                                  64                     -2
Łydka:         38,5                                38                      -0,5

W sumie: zrzuconych 3,7 kg i 20,5 cm (aczkolwiek mam wrażenie, że biust źle pomierzyłam, więc biorę poprawkę na to, że jest mniej)

Plany na luty
- dalej trzymać się diety
- dalej ćwiczyć dużo, dużo :) 
- 1 cheat day - i tu niestety nie przeskoczę - roczek synka, to wyjątkowa okazja. Aczkolwiek postaram się do menu przemycić coś lekkiego i właśnie to pałaszować ze smakiem ;-)
- dużo straconych kg i cm ;-) A tak na poważnie - fajnie byłoby gdyby zeszło poniżej 64 :)

Buziaki :) 
I ogromnie dziękuję tym, którzy służyli dobrym słowem, kiedy zaczynałam wątpić :) 

29 stycznia 2017 , Komentarze (5)

Żałuję, że nie sprawdziłam tego przy mojej pierwszej wizycie na siłowni, ale nie miałam pojęcia, że mnie tak wciągnie. Pozostaje mi teraz co 3-4 tygodnie kontrolować wyniki i sprawdzać czy moje ciało się zmienia...

O czym mowa?

O analizie mojego ciała, którą wykonałam dzisiaj po raz pierwszy w życiu na siłowni.
Powiedziała mi trochę o moim ciele.
Kilka rzeczy, o których już wiedziałam, czyli że mam nadwagę, że mam sporo tłuszczu (jakbym nie widziała tego w lustrze).
Ale powiedziała mi też, że mój wiek metaboliczny to 40 lat !! (strach) 
Przecież ja dopiero skończę 30 w tym roku... 

Co by nie było, wyniki muszę jeszcze przejrzeć, przeanalizować.
No i oczywiście poprawić.
W tym tygodniu odwiedziłam siłownię 4 razy.
W tym miesiącu spaliłam ćwicząc chyba więcej kalorii niż w całym swoim życiu.
Liczę, że pod koniec lutego, kiedy poddam się kolejnej analizie, zobaczę jakieś efekty - pozytywne oczywiście.
Bo na wadzę efektów nadal brak :/ 

PS. Mam zachowaną idealną symetrię jeśli chodzi o mięśnie w rękach i nogach. No dosłownie co do grama masa mięśni w jednej ręce jest jak w drugiej i w nogach to samo. Chociaż to mnie cieszy ;-)

No i walczę kochani, walczę. I dziękuję za wsparcie i rady pod ostatnim postem. Nawet nie wiecie ile mi dały :)Dzięki, dzięki, dzięki :D

27 stycznia 2017 , Komentarze (47)

Dzisiaj dzień pomiarowy do diety.
Całkiem zapomniałam, ale poszłam na wagę, bo tydzień wcześniej nie podawałam wymiarów
.
2 tygodnie temu 67 kg, wczoraj 66,8 a dzisiaj? Dzisiaj 67,1 :( Skąd? 
Jeszcze nie całkiem podłamana biorę centymetr do ręki i sprawdzam.
A tam albo zastój albo... wzrost :( O 0,5 cm, o 1 cm :( Skąd to się bierze?


Na Diecie mam ustaloną kaloryczność 1500, ale zgodnie z Waszymi radami jadam ciut więcej, żeby dobić do 1600...
Ćwiczę. W zeszłym tygodniu 2 razy na siłowni, w tym siłownia zaliczona w poniedziałek i środę, wczoraj godzinny marsz i w planach dzisiaj siłownia i może basen w niedzielę.

Na prawdę się staram, ale nie dość, że waga stoi od dwóch tygodni to jeszcze zaczyna rosnąć.
Liczyłam, na prawdę liczyłam, że chociaż w pomiarach centymetrowych będzie różnica - i jest, ale nie w tą stronę.

W pierwszym tygodniu na 1300 spadłam 2 kg (wiem, pewnie sama woda), w drugim 1,1 na kaloryczności 1400. A na 1500 - 1600 stoję i rosnę ;(

Motywacja mi spada, bo nigdy się tak nie starałam. 
Zaczynam modyfikować swoje cele.
Najpierw w planach ważyć 54 w czerwcu, później chociaż 57.
Ale jak tak dalej pójdzie to będę się modlić, żeby zostać przy 67 :(


Tryskałam mocą, tryskałam energią ale przestałam. Zaczynam załamywać ręce i pochylać głowę.
I nie wiem co mam zrobić.
Przecież zmniejszanie kaloryczności to chyba nie jest dobre wyjście?

Jeszcze walczę, ale nie wiem jak długo jeszcze to potrwa zanim się poddam... 

26 stycznia 2017 , Komentarze (1)

Miałam robić codzienne wpisy, ale ostatnio zaniedbałam.
Wpisy - nie dietę i nie ćwiczenia ;)

Diety się ładnie trzymam, do słodyczy mnie nie ciągnie i... znalazłam sposób na picie wody :) Przelewam wodę do 0,5 litrowej butelki i trzymam przy sobie.
Dzięki temu mam wrażenie, że mam niewiele do wypicia, więc co to dla mnie ;) 
A jak tylko się kończy, to dolewam kolejną porcję.
I w końcu wypijam 1,5 - 2 litry dziennie :)
Nie ukrywam,że Zdrowa Rywalizacja Punktowa mnie do tego zachęciła, bo szkoda mi było tracić codziennie bez sensu 2 pkt ;)
Nauczyła mnie też codziennego balsamowania ciała :)

W dalszym ciągu ćwiczę na siłowni :) W tym tygodniu odwiedziłam ją już 2 razy, jutro idę po raz trzeci i zastanawiam się jeszcze nad basenem w weekend, bo wtedy siostra wyjeżdża a samej nie wiem czy uda mi się wybrać na siłownię.
W sensie nie wiem czy jestem gotowa na "samodzielne wyjście" ;)

Jako, że w ostatnim tygodniu waga została w miejscu, to wróciłam do codziennego ważenia się :|
I w tym tygodniu spadło zaledwie 0,2 kg i znów dalej stoi. Ciekawa jestem co zobaczę w poniedziałek na wadze.

Odnotowałam też w tym tygodniu 2 sukcesy z VitaMotywacji, którą mam dołączoną do diety.
Założyłam sobie kilka celów i po spełnieniu ich sama siebie nagradzam :D
I tak jedną z nagród był zakup ciucha, więc kupiłam kolejny sportowy stanik i bluzkę na siłownię ;) Sportsmanka pełną gębą ze mnie :p
Druga nagroda to domowe SPA - ale z tym poczekam do weekendu, żeby mieć więcej spokoju. Małż zajmie się dzieciem, a ja do łazieneczki :D

Za kilka dni minie miesiąc mojego odchudzania.
Mam w planach wpis podsumowujący dotychczasowe efekty, porównanie wagi i pomiarów z 02.01 i aktualnych. Zobaczymy co mnie czeka.

Trzymajcie się :) 
I pamiętajcie, że rok 2017 jest nasz ;)

22 stycznia 2017 , Komentarze (3)

Weekend u rodziców zakończony.
Czy pomyślnie - okaże się jutro, podczas cotygodniowego ważenia. 

Ogólnie było ok. Diety się trzymałam w piątek, pół soboty i całą niedzielę. 
Pół soboty - bo zgodnie z zapowiedzią - na kolację zjadłam pizzę.
Z sosem czosnkowym - ale zgodnie z radą pod ostatnim wpisem - na bazie samego jogurtu naturalnego.
Co do pizzy to też słowa dotrzymałam.
Połowicznie.
Planowałam zjedzenie dwóch kawałków - i zjadłam dwa kawałki.
Szkoda tylko, że siostra ukroiła mi taaaakie wielkie...
Na początku rozsądek wziął górę i drugi kawałek przekroiłam na pół - z zamiarem zjedzenia jednej połówki.
A pozostałą połówkę zostawiłam - i tu popełniłam błąd - na swoim talerzu.
Jako, że sobie siedzieliśmy, rozmawialiśmy, to pizza sobie leżała na stole.
No i na tym moim nieszczęsnym moim talerzu.
I wtedy rozsądek się wyłączył. Włączyła się pokusa.
No bo w końcu dietę trzymałam pięknie 3 tygodnie, bo leży ta połóweczka (a w zasadzie połówa, bo kawał był na prawdę spory) pizzy (a tylko pizzą się nie dzielę, bo tak uwielbiam) na moim talerzu...  
No i skusiła. I zjadłam. Końcówkę to już nie zjadłam tylko wepchnęłam w siebie.
I żołądek się wypełnił, a w zasadzie przepełnił, a ja tylko żałowałam, że zjadłam.

Jutro zobaczę do czego doprowadziła pizza...
I sądzę, że do niczego dobrego, bo kilka dni temu pisałam, że na wadze zastój kilkudniowy + pizza + nadchodząca @... Nie będzie chyba minusa w tym tygodniu... Ale okaże się jutro.
Oby - jeśli jutro przyjdzie - @ w tym tygodniu była dla mnie łaskawa, bo w planach mam porządne "siłowanie", żeby tą pizzę i moje wyrzuty sumienia z nią związane skutecznie spalić ;-)