Gdy w połowie stycznia zobaczyłam, że otwierają rekrutację na staże studenckie, powiedziałam sobie zupełnie spontanicznie i ze śmiechem: A, złożę podanie. Kliknęłam WYŚLIJ, a potem... zapomniałam o tym!
Gdy na początku lutego zadzwoniła do mnie miła pani i powiedziała, że zaprasza na rozmowę rekrutacyjną, to początkowo nie wiedziałam o co chodzi, ale oczywiście zgodziłam się z myślą: A, pójdę, czemu nie. Chociaż wciąż twierdziłam, że szanse są nikłe.
Gdy na rozmowie rekrutacyjnej usłyszałam: Przekonała mnie pani! - wciąż myślałam, że to tylko tekst, który mówi się każdemu nieprzyjętemu stażyście.
Gdy zadzwoniono do mnie chwilę potem z informacją, że zostałam przyjęta - nadal nie mogłam w to uwierzyć, że wybrano akurat mnie z całej masy 3000 chętnych.
Właściwie nie dociera to do mnie do dziś, mimo że jestem już po spotkaniu inauguracyjnym i zaczynam jutro. Mam pełno obaw, bo pomimo, że 23 lata już na karku to nigdy nie pracowałam "zwyczajnie" - do tej pory była to tylko praca zdalna, gdzie miałam zupełnie elastyczne godziny i mogłam sobie siedzieć w piżamie na łóżku.
Ale chyba nie będzie tak źle... Pani, która będzie moją opiekunką powiedziała, że mogę robić przerwy kiedy chcę, a ona sama je co 3 godziny, więc nie ma problemu. Ostrzegła mnie też, że to będzie póki co praca głównie fizyczna - noszenie kartonów z dokumentacją, przekładanie, przesuwanie... Typowe przynieś, wynieś, pozamiataj, ale może chociaż bicka wyrobię!
Trzymajcie kciuki, żebym się nie zraziła po pierwszym dniu, bo potem cała reszta będzie drogą przez piekło!