Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

25 letnia żywiołowa wariatka upakowana w obce, ciężkie i niezdarne ciało. Czasami tak właśnie się czuje. Jestem sobą, czuję moc i energię i lekkość, a w lustrze naprzeciwko mnie jakaś gruba, smutna nie-ja. Jestem po ciężkiej kontuzji. Do pewnych rzeczy które kochałam juz nie wrócę. Ale robię co mogę by odzyskać radość życia i sprawność fiżyczną na miejsce ociężałości która we mnie zagościła.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24544
Komentarzy: 1164
Założony: 29 kwietnia 2018
Ostatni wpis: 11 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Sziq_

kobieta, 32 lat, Warszawa

160 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Do wakacji -11kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 maja 2018 , Komentarze (22)

Dzień dobry wieczór. W zasadzie to zbieram się spać, budzik nastawiony na 7 (uf, jak dobrze, że nie na 6)

Program biegowy wytrwale realizuję 

Jutro wskakuję na 7 minut :)
Po mega kryzysie przy przeskoczeniu na 4 minuty myślałam, że dalej ten program idzie za szybko. Jednak przy 6 biegało mi się bardzo dobrze. Pierwsze dwie serie naprawdę w ładnym tempie, dalsze coraz wolniejsze, ale i tak progres nawet ja dostrzegam. (a bywam strasznie samokrytyczna) Nie boję się ani 7min, ani 8 ani dalszych, bo wiem, że dam radę. Odbuduję kondycję jaką kiedyś miałam. 

No właśnie. Bo to jest tak- chce schudnąć. Ale tu nie chodzi tylko o fakt, że jestem za duża, za ciężka, czy jak to jeszcze można określić. Jestem niesprawna. 
Po prostu kilogramy odbierają skrzydła i "super-moce". Szybsze zmęczenie, mniejsze możliwości, większa niezdarność. A to nie ja. Zawsze byłam sprawna i gotowa na każde wyzwanie (jak to, ja nie wejdę na to drzewo? :P) A teraz nagle nawet na głupim drążku się nie podciągnę. 

Schudnąć i wyglądać lepiej- oczywiście. 
Ale wracanie do sprawności i kondycji jest u mnie równie ważne
I oczywiście zdrowie, bo wiadomo, że otarcie się o otyłość najlepiej na organizm nie wpływa. 

Przebierając się w strój do biegania od razu czuje się z 10kg lżejsza. Bieganie mnie odpręża, nastawia optymistyczniej do świata, relaksuje, dodaje sił i odstresowuje. I każdy progres daję ogromną satysfakcję. 
Jak rzucę dietę, to powiem, że mam słabą silną wolę i się zawiodłam na sobie
Jak rzucę bieganie (z własnej woli, bo u mnie niestety jeszcze co innego może przeszkodzić) to stwierdzę, że jestem kompletnie głupia i beznadziejna 

Ale oczywiście niczego nie mam zamiaru rzucać. Jestem na dobrej drodze i tak ma być 

Ps. Nawet nie chcecie widzieć, jaki numer mi zrobiła szklana. Chcecie? 

17 maja 2018 , Komentarze (32)

Chciałam schować szklaną. Stanęłam na niej ostatni raz, a ona mnie przeprosiła. -0,6
Ale na razie i tak mam zamiar z niej rzadziej korzystać

Ogólnie odkąd tu jestem (2,5 tygodnia) Spadło 0,9kg i 14cm. 

Wczoraj pobiegałam, jestem już na etapie 6min na 1 min przerwy. Progres który daje ten program jest naprawdę fajny. 6min biegu nie przerasta mnie, mam nawet całkiem niezłe tempo. 

Zabieram się zaraz za obiad do pracy. Chyba pierwszy jestem zawsze jedzeniowo gotowa, ile godzin bym nie pracowała. Zazwyczaj ratowałam się gotowcami ze sklepu, a teraz niby czasu mało, ale motywacja jest. 

13 maja 2018 , Komentarze (19)

Resetuje się trochę. 
Wczoraj poszłam na koncert. Wpadło kilka szotów i drink, ale z jedzenia nic. Generalnie poskakałam na koncercie, zrelaksowałam się. Dzisiaj postanowiłam odpuścić sobie uczelnie. Czuje się mega wypoczęta i na spokojnie ogarniam wszystkie zaległości typu praca itd. 

Może da mi to siłę na przyszły tydzień, bo łatwy nie będzie. 

Wieczorem bieganie. 

Waga -0,3 ale w sumie to jutro powinnam się ważyć. Już mnie trochę denerwują te powolne spadki, nie wiem co ona sobie myśli. Może to te szoty w dużej ilości, jednak sporo cukru. Jutro się pomierzę. 
Ale nie mam zamiaru tracić motywacji, w żadnym wypadku

11 maja 2018 , Komentarze (27)

O dziwo nie lenistwo.

I nie jedzenie takie czy inne. 

Brak czasu. Wiem, że to częsta i ulubiona wręcz dla niektórych wymówka. Ale naprawdę. Łączę pracę, studia i praktyki. I czasami naprawdę nie mam ochoty po pracy (zwłaszcza, że wychodzę z niej o 20) iść jeszcze biegać, czy gotować obiad na następny dzień. Zwłaszcza, jak mam w perspektywie siedzenie jeszcze nad czymś na uczelnię, a następnego dnia zerwanie się na 7 do pracy/ na praktyki. Czasami mam po prostu dosyć wszystkiego. 

Dobrze, że tak lubię biegać. Jestem fanką fejsowego "biegam bo mnie ludzkość wqrwia" 
Czasami naprawdę dobrze, po ciężkim dniu w pracy i wkurzających ludziach z którymi się stykam, wyjść i pobiegać. Odpręża. Daje nowe siły. 

Ostatnio wróciła moja koleżanka od biegania. Zrobiłam z nią jeszcze raz dzień z 3 minutami. Biegało mi się super. 
Ale później przeskoczyłyśmy na 4minuty i trzeba było wydłużać przerwy. Naprawdę nas to styrało. Ale nie tak jak dzisiejszy trening w którym zrobiłyśmy ten sam dzień. już pilnując przerw. Pod koniec to już było powłóczenie nogami a nie bieganie. Ale dobrze, czuć, że się nie poddało i coś takiego zrobiło. Nie wiem tylko jak my w niedzielę poradzimy sobie z 5 minutami (już tak cwaniakować jak na początku moich biegowych wpisów na pewno nie będę) 

Jeszcze z pozytywów i motywatorów. Spotkałam się dzisiaj z ludźmi z dawnej pracy, z którymi się nie widziałam jakoś od marca i mimo, że nikomu się odchudzaniem ani bieganiem nie chwaliłam, to usłyszałam, że schudłam i super wyglądam. I nawet, że wyglądam na wyższą.  Miło :) Niby tylko 5kg, a jednak ktoś zauważył, mimo że ja sama nie widzę. 

Uciekam, bo mam jeszcze dużo do ogarnięcia na jutro
A jutro cały dzień na uczelni
Pojutrze też
W poniedziałek 11h w pracy

Ale planuje jutro jakąś aktywność i wieczorem koncert
Pojutrze bieganie
A w pon to chyba padnę i w końcu pośpię więcej niż 5h. 

8 maja 2018 , Komentarze (32)

Już od dawna kreuje mi się w głowie pomysł tatuażu.  Zawsze chciałam coś na przedramieniu albo mały tatuaż w okolicach nadgarstka ale ze względów zawodowyxh jednak nie bardzo mogę sobie na to pozwolić.  Powoli wyklul się alternatywny plan. I jest postanowienie- jak osiagne cel wagowy funduje sobie tatuaż.  Dodatkowa motywacja żeby trzymać wagę, żeby ładnie wyglądał :P I zanim schudae akurat będę miała dość czasu żeby się przekonać czy w kwestii wzoru nadal jestem przy tym konkretnym pomyśle.

Ogólnie nie jestem za robieniem planów na "jak schudne" i słynnym odkładaniem życia i przyjemności na ten magiczny okres "po schudnieciu" Ale tutaj jednak z przyczyn technicznych tak będzie rozsądniej. Planuje tez zapisać się na jesień na basen (mam więc motywację żeby doprowadzić się do stanu używalności jak najszybciej, bo na razie bardzo niekomfortowo czułabym się w stroju. No i ostatnio jakoś tak pomyślałam o siatkówce. Kiedys uwielbiałam,  może nie byłam w tym jakaś wybitnie dobra, ale czerpałam dużo radości i ciągle wszystkich namawialam na mecze (kiedyś miałam siatkę w ogrodzie) I może właśnie zamiast siłowni to po skończonym sezonie biegowym zdecyduje się na jakąś sekcje dla początkujących dla dorosłych?  Będę szukać :) I juz się na to cieszę. 

Co do nagród.  Tak sobie pomyślałam że od dawna planuje jakiś krótki wyjazd a ciągle nie ma czasu itd. Postanowiłam ze jak osiagne 6 z przodu to wyrwę się na wyjazd w końcu gdzieś.  Na mazury albo nad morze. Nawet na weekend (nie mam na razie urlopu) Taka nagroda i jednoczesnie motywacja ze mam znalezc czas i juz. Waga wskakuje na 6 z przodu- w tym dniu ustalam termin i ogarniam bilety. 

To teraz pasuje coś wymyślić na 5 z przodu...to dopiero będzie fajne osiągnięcie :) Tak mi teraz do tego daleko, a kiedyś majac 59 uważałam się za wieloryba. Tak myślę że chyba się szarpne na jakąś wypasioną opcje u kosmetyczki, żeby poczuć się jeszcze lepiej. Tak to raczej przenoszę wszystkie zabiegi do domu, trochę finanse nie pozwalają.  Ale z takiej okazji zrobię sobie wyjątek :) 

No i co mi teraz pozostaje? Na razie idę cwiczyc bo 6 na wadze czeka...

A później pójdę do pracy bo ktos musi na te wszystkie plany zarobić. 

Miłego dnia :)

7 maja 2018 , Komentarze (27)

Hej :) 

Zameldowalam się tu u Was równo tydzień temu. Czas na małe podsumowanie, co się udało przez ten czas zdziałać.  

Waga nie zaszalala bo tylko 0.3kg mniej. Ale postanowiłam się cieszyć każdym spadkiem. Tym bardziej ze było i jedzenie w restauracji i alkohol w majówkę.  Nie nazwałbym mojej diety idealna ;)

Za to cm wygladają całkiem ładnie.  Razem -6,5cm. W tym po -2 z talii i brzucha. Z tego jestem zadowolona. 

Ogólnie schudłam juz  5.1kg. Nie wiem ile cm zgubiłam bo dopiero od zeszłego tygodnia mierzę. Ale na pewno trochę poszło 

Wczoraj pobiegalam. Wróciła z majowki moja koleżanka od biegania wiec zrobiłysmy jeszcze raz ten program którym bieglam ostatnio- 3min na 1min marszu w 7 seriach. Dużo mniej mnie to zmęczylo niż za pierwszym razem. Cudownie jest czuć, że się robi postępy.  

6 maja 2018 , Komentarze (30)

Dzień dobry. 
Temat wydaje się trochę odrębny, ale wbrew pozorom jednak powiązany z odchudzaniem. 

Dla mnie moda w chwili przybrania na wadze się w pewnym sensie skończyła. Przestawiłam się na tryb- jestem gruba i tak w niczym nie będę wyglądała dobrze, no to po co się starać. A to nie jest tak, że nie lubiłam kupować ubrań. Lubiłam. Ale w pewnym momencie zaczęłam chodzić na zakupy/ kupować przez internet rzeczy na dawną mnie. I im przepaść rosła (ja bardziej oddalałam się od rozmiaru XS) tym więcej robiło się takich rzeczy. Bo ciągle miałam w głowie "O jakie fajne spodnie, idealne. To kupię mniejsze, bo przecież w obecnym rozmiarze to chwilę pochodzę, schudnę i będą za duże, szkoda kasy" I mając rozmiar L nadal myślałam na zasadzie "przecież zaraz schudnę, nie będę kupować ubrań w tym rozmiarze, to stan przejściowy" I tym sposobem miałam tyle ubrań, że akurat starczało, żeby mieć czyste, ale na jakąś zabawę modą czy na chodzenie w czymś w czym czuje się dobrze i kobieco nie było miejsca. Zrobił mi się taki podział
fajna rzecz- "o to kupię sobie w małym rozmiarze" 
coś taniego- "dobra niech będzie, w czymś muszę chodzić" 
Więc czułam się grubo, nieatrakcyjnie, chciałam szybko od tego uciec, ale jakoś nie wychodziło. Do dzisiaj nie wyszło. No i wiecie co? Częściowo właśnie dlatego. Żeby zmienić coś w swoim życiu trzeba siebie polubić, tu i teraz, a nie za x kg czy z innym charakterem itd. A to nie jest takie proste. Ale o tym innym razem, bo i tak pewnie będzie przydługi ten wpis ;)

W każdym razie długo dojrzewałam do stwierdzenia- "tak, jestem gruba, jakiś czas będę gruba, bo praca nad tym wymaga czasu i muszę żyć tą chwilą a nie jakimiś wyobrażeniami przyszłości. Więc teraz idę do sklepu, kupuję ubrania w odpowiednim rozmiarze i ogarniam moją szafę"  I zaczęłam kupować to co mi się podobało i na mnie pasowało. Na początku całkiem bez głowy. Podoba mi się- biorę. Dopiero niedawno wykiełkowała mi myśl o szafie kapsułowej. I to był strzał w dziesiątkę. 

No i właśnie

SZAFA KAPSUŁOWA Z MOJEJ PERSPEKTYWY 

1) Wyciągam z szafy wszystkie ubrania. (a przepraszam jeszcze punkt wcześniejszy- wyłączam sentymenty- dopiero teraz wyciągam z szafy wszystkie ubrania) Segreguje je na trzy kupki. Rzeczy które noszę bardzo często i lubię. Rzeczy które niby lubię, ale w sumie noszę sporadycznie i rzeczy z przysłowiowego dna szafy, zapomniane i raczej nigdy nie noszone. 
2) Przyglądam się sobie Pierwsza kupka to rzeczy w których z jakiegoś powodu czuje się dobrze. Pasują do mnie krojem, kolorem, stylem, wyglądam w nich dobrze. I to taka baza szafy kapsułowej. Powinnam trzymać się rzeczy o takich cechach. Drugą kupkę przeglądam pod kątem co mi w danej rzeczy nie pasuje, że wkładam ją niechętnie. U mnie na przykład okazało się, że niechętnie sięgam po bluzki o krótszym kroju, odcinane pod biustem, ze zbyt krótkim rękawkiem i w niektórych kolorach. No i jeszcze było kilka rzeczy których nie nosiłam zbyt często, bo nie miałam z czym. U mnie problemem było to, że miałam za dużo bluzek z napisami, wzorkami itd, a mało rzeczy basicowych, które swoją drogą długo uważałam za niewarte uwagi i nudne. Szafa kapsułowa odwróciła moje zdanie w tej sprawie o 180 stopni. Doceniłam zabawę dodatkami i możliwość zestawiania z wieloma rzeczami, jakie daje taki basicowy ciuch. Jeśli chodzi o trzecią kupkę to tutaj trzeba się wyzbyć wszelkich sentymentów. Skoro nigdy danej rzeczy nie założyłaś, to nie założysz. Do sprzedania albo oddania. Bez dyskusji.
Z każdej kupki jeszcze wyłowiłam rzeczy które aż same o to prosiły- zbyt zniszczone, zmechacone, pozszywane, o straconym już dawno fasonie itd. Do wywalenie. Nie ma, że będę nosić po domu. Po pierwsze ciuch "po domu" też jakoś wyglądać musi. Po drugie ile można ich mieć? U mnie okazało się, że całą masę. No i znowu ostra selekcja- zostały rzeczy w najlepszym stanie. 4 koszulki, 2 pary spodni, jedne spodenki, bluza. Koniec. 
Z mojego przyglądania się sobie wyłoniła się paleta barw podstawowych w których czuje się dobrze i na których buduję moją szafę. 

U mnie to niebieski we wszystkich wydaniach, ciemne zielenie (absolutnie nie kolory jaskrawe), szary, czarny, biały i jak ja się śmieję "zabity róż" 

Tutaj moje koszulki 

I jak widać wkradają się kolory poza podstawową paletą- np mocno różowa koszulka, którą uznałam za fajną na lato. Ale chodzi o to, żeby mieć bazę rzeczy, które z zamkniętymi oczami ze sobą zestawisz. Ja lubię spódnice z różnymi wzorkami, spodnie moro, letnie spodnie z motywem kwiatowym. Ale tu zawsze był problem, przy mojej niechęci do basicowych koszulek, z czym je w ogóle nosić. I najczęściej rano wybór padał na zwykłe jeansy i koszulkę. I mając więcej rzeczy niż teraz, nosiłam mniej kombinacji, bo szafa dawała mi małe możliwości. W dodatku ciągle robił mi się w niej bałagan (a ja jestem szafową pedantką- muszę mieć poukładane- więc ciągle robiłam "generalnie porządki") bo szukając rano jakiegoś zestawu, musiałam kombinować, przewalać wszystko. 

Jakie cechy mają rzeczy w mojej szafie kapsułowej
1) Punkt oczywisty- pasują do mnie, czuję się w nich dobrze, wyglądam dobrze. 
2) Mogę każdy dół w ciemno, nie patrząc nawet do szafy, zestawić z co najmniej kilkoma elementami góry (i odwrotnie- każdą górę, z dołami) 
3) Mogę w każdej chwili dobrać zestaw na odpowiednią okazję. Nie ma paniki "nie mam się w co ubrać" Mogę w kilka chwil być gotowa na wyjście do pracy, wyjście ze znajomymi, imprezę bardziej czy mniej elegancką, rozmowę o pracę itd. 

Jak zaplanować zakupy i kupować.
1) Dojście do porozumienia z kolorami. Ach jak mi się podobają żółte, jesienne kolory. Zawsze jak widzę rzecz w takim kolorze to od razu bym mierzyła. Ale muszę postawić sobie sprawę jasno- w żadnym z tych odcieni nie czuję się/nie wyglądam dobrze. I faktycznie nie wkładam ich zbyt chętnie. Pozbyłam się z szafy żółtego sweterka, złotej bluzki w której byłam po prostu trupio blada (i tak mam bladą cerę), fioletu który niestety "robi ze mnie starą babę", karmelowych brązów w których też wypadam blado, czerwieni (mogę sobie pozwolić tylko na ceglastą czerwień albo na czerwone doły- mam czerwone spódnice- są daleko od twarzy i mogę je śmiało nosić) Odpadają wszelkie beże. Biały tylko śnieżno-biały lub idący w kierunku szarości. I nauczyłam się tego trzymać na zakupach. Jeśli coś do mnie nie pasuje kolorystycznie, to nawet najpiękniejszy krój mnie nie przekona.
2) Samo planowanie zakupów- warto się zastanowić, czy nosimy do pracy te same rzeczy co na co dzień, czy mamy np dość rygorystyczny dres code i musimy chodzić elegancko, a tak naprawdę lubimy sportowy luz. W zależności od tego tworzy się albo ogólną kapsułę, albo dwie- do pracy i "na co dzień" Ja na szczęście tego problemu nie mam. Dalej wypisujemy sobie różne okazje i patrzymy czego w naszej (przetrzepanej już selekcją) szafie brakuje. Np jeśli musielibyśmy ubrać elegancką czarną spódnicę, to czy mamy do niej bluzkę i żakiet. Albo czy jest coś na specjalne okazje. U mnie to cekinowa spódnica, do której pasuje co prawda tylko czarna bluzka, ale rzecz na specjalne okazje rządzi się swoimi prawami. Trzeba brać pod uwagę różne sezony- żeby mieć różne opcje na lato jak i na zimę. 
3) Przemyśleć, ile rzeczy nam potrzeba. Wg zasad szafy kapsułowej to chyba 37 ubrań (łącznie z butami i nakryciami wierzchnimi), u mnie to trochę więcej. Rozpisałam sobie takie moje must have (np skórzana kurtka którą absolutnie uwielbiam i jest bardzo uniwersalna, albo spodnie moro które już tak uniwersalne nie są, ale czuje się w nich bardzo dobrze) dodałam rzeczy praktyczne (np odpowiednia ilość bluzek na lato) i konieczne (np basicowe bluzki w moich bazowych kolorach) I wcale nie wyszło mi, że muszę mieć 150 ubrań. Wyszło mi tego mniej niż miałam wcześniej, a po wprowadzeniu wszystkich zmian, czuje się, jakbym miała szafę wypchaną po brzegi, gotową na każdą ewentualność. Jakby mnie ktoś o północy obudził i stał nade mną z piłą mechaniczną i kazał się ubrać, jestem w stanie w kilka sekund ubrać się w rzeczy pasujące do siebie, w których wyglądam i czuje się dobrze i modnie. 
4. Na zakupach trzymamy się zasady- dana rzecz musi pasować do mnie i do mojej szafy. Nawet jeśli kupujemy coś od czapy (moja mocno różowa bluzka) to od razu trzeba pomyśleć, czy będzie to z czym połączyć. Musi pasować do naszej figury (u mnie koszulki muszą być dłuższe itd- już o tym pisałam). I powiem Wam z doświadczenia- albo zakładasz i jest efekt wow (pasuje, jest super, biorę) Albo nie zawracaj sobie tym głowy. Warto też iść na zakupy, wiedząc czego nam brakuje i co chcemy kupić. 
Ja w domu najpierw jeszcze sprawdzam, czy aby na pewno dana rzecz pasuje do innych z mojej szafy i wtedy odrywam metkę. 
5. Zakupy przez internet. Kiedyś bardzo lubiłam. Dzisiaj podchodzę do tego ostrożnie. Staram się kupować rzeczy które mogę zwrócić. Kiedyś lubiłam wymiany ciuchów, ale to jednak często kończy się wymianą czegoś co nie nosimy na kolejną taką rzecz. Przy chęci pozbycia się czegoś często włączają się kompromisy "a w sumie fajna ta rzecz u osoby która chce się wymienić, dobra niech będzie" a tak naprawdę nie jest nam potrzebna, albo do nas nie pasuje. No i ludzie oszukują- odpowiednie upozowanymi zdjęciami, opisem. Łatwo zostać z czymś, czego się nie spodziewaliśmy. Często mowiłam, że mogę kupować przez internet, nie muszę mierzyć- teraz zdecydowanie jestem jednak za mierzeniem. I czasami wychodzi to drożej, ale taka jest zasada szafy kapsułowej- wydać więcej- mieć na dłużej i efekcie wydać mniej. 
6. Warto wiedzieć jaki styl jest dla nas. Mi wiele rzeczy podoba się na kimś. Koronkowe bluzki, falbanki itd. Super- dziewczęco, lekko zwiewnie. No to biorę taką bluzkę, ubieram i... czuję się jak debil. Mój styl to mieszanka sportowej elegancji z rockowymi, mocniejszymi elementami. Uwielbiam kobiece, białe koszulę, ale dobrze się czuję jeśli nie jest to taka "przesłodzona" wersja, a np zestawie ją z czarną skórą czy spodniami z lampasami. I to jest ważne w kapsułowej szafie- poznać siebie. Styl, kolory, kroje- trzeba mierzyć, przyglądać się, jeszcze raz przyglądać i dopiero ruszać na zakupy. 
7. Kwestie praktyczne. Nie cierpię prasować. Zwłaszcza w lecie. Rano zazwyczaj mam selekcję- "wymaga prasowania- e to nie, założę coś innego" Nie kupuję więc rzeczy, które mi sie podobają, ale po których widzę, że nawet wyprasowane, po leżeniu w szafie będą wymagały prasowania od nowa. I tak bym ich nie nosiła albo nosiła bardzo rzadko. 

Nie wiem czy przebrnęliście przez mój wpis :) W każdym razie małe podsumowanie co dała mi szafa kapsułowa- mimo kilogramów w nadmiarze mogę powiedzieć, że potrafię ubrać się dobrze i wyglądać dobrze. (oczywiście na miarę moich kg ale ciii), nie tracę czasu rano, wywalając pół rzecz z szafy i szukając tego, co mogłabym ubrać do spodni na które akurat mam ochotę i w rezultacie wkładając jednak pierwsze z brzegu, zwykłe jeansy. Nie straszne mi przygotowanie się nawet w pośpiechu na różne okazję. Lubię moją szafę. No i wydaję mniej pieniędzy, bo zakupy są przemyślane i kupuję tylko to, co jest mi potrzebne i w czym później chodzę. 

Muszę jeszcze zaplanować wyjazd do domu i czeka mnie wtedy walka z szafą w domu- z za małymi ubraniami ;) Oj chyba sporo zarobię :P

3 maja 2018 , Komentarze (31)

Wbrew obietnicom nadal stawiam na sukcesy biegowe, a nie na zdroworozsądkowe trzymanie się planu. Miałam dzisiaj robić 2min biegu 1 min marszu w 8 seriach. I naprawdę miałam zamiar się tego trzymać. A zrobiłam 3min biegu 1 min marszu w 7 seriach. 

Jak do tego doszło? Mniej więcej tak:
- " w sumie to może tylko spróbuję, czy dam radę biec przez 3 min, później zrobię tak jak jest w programie"
- "hm udało się, dobra przecież już nie ma sensu wracać do 2 min...
- "o losie, to dopiero 3 seria? Ratunku, umieram, łydki palą, nie mam siły, nie dam rady"
- "jak jestem taka głupia, żeby się wyrywać z programem do przodu, to właśnie że zrobię te 6 serii. nie ma że boli, przynajmniej w głupocie będę konsekwentna"
- " wstyd i hańba truchtać tak wolno, o na pewno wszyscy się śmieją ze mnie" 
- "a kij im w oko, przynajmniej próbuję biegać" 
-"6 seria, dam radę, to już ostatnia. Jeszcze tylko chwilka i już sobie spokojnym marszem wrócę do domu" 
-"cholera... a czy tam nie było 7 serii? Bez sensu jak zrobię 6 a tam jest 7. Dobra, przecież jeszcze jedną dam radę, to tylko 3 minuty"

Doczłapałam się na siłownię plenerową, pozbyłam sztywności w łydkach i poszłam do domu. Ale schodom na 6 piętro już podziękowałam, tym razem winda. 

Ps. Oczywiście w programie było 6 serii... tym sposobem od razu przeskoczyłam nawet nie o jeden dzień, a o dwa. Brawo ja, bo następnym punktem programu są już 4 minuty, jestem chyba masochistką biegową :P

Pozdrawiam. Dobranoc. Nie bierzcie przykładu, cierpliwość to piękna cecha 

1 maja 2018 , Komentarze (20)

Hej. 

Żeby nie wyszło na to, że potrafię tylko ładnie pisać o diecie, zaserwuję Wam teraz dla odmiany kilka konkretów o mojej aktywności. 

W zasadzie biegam trzeci tydzień. Pierwsze dwa tygodnie to bardziej taki zryw z koleżanką. Pierwotnie miała to być siłownia, ale jednak ceny karnetów trochę nas zniechęciły, a pogoda wręcz prosiła o wykorzystanie jej. Zainaugurowałyśmy wszystko wycieczką do decathlonu. Uzupełniłam to co już miałam o koszulkę do biegania i kettlebell do ćwiczeń w domu i wyruszyłyśmy... na lody ;) Ale następnego dnia już zaczęłyśmy biegać. Ok... truchtać. Ok, właściwie to głównie maszerować i truchtać raczej sporadycznie. Zaliczyłyśmy 4 takie wyjścia w ciągu 2 tygodni. 

Ale jakoś za bardzo nie widziałam efektów. W sensie kondycji, bo tych w lustrze to się jeszcze nie spodziewam- na początku za bardzo sobie odpuszczałam w kwestii odżywiania, także na szybkie efekty nie liczyłam. 

W tym tygodniu ruszyłam sama (mam wrażenie jakbym w ogóle sama została w mieście na ten długi weekend- no ale ktoś musi pracować :P) z programem na rozbieganie. 

Proszę, o takim:

(nie patrzcie na dni tygodnia, zaznaczam po prostu kółeczkami, co już zrobiłam) 

Przedwczoraj wyszłam z zamiarem zrobienia pierwszego dnia, ale po 10 seriach stwierdziłam, że w sumie to czemu nie zrobić 11... przeskoczyłam od razu na drugi dzień A dzisiaj najpierw zrobiłam 4 serie według planu (1min biegu 1 min marszu) a później postanowiłam spróbować dać z siebie więcej. No i przeszłam do 2min biegu 1min marszu. Zrobiłam 8 serii... O dziwo kondycyjnie dałam w miarę radę, ale nogi mnie wręcz paliły. Dowlokłam się do plenerowej siłowni, poćwiczyłam trochę i jeszcze na koniec weszłam po schodach na 6 piętro (jeśli któregoś dnia przestanę nagle zwalniać i umierać po przekroczeniu 4 to okrzyknę się mistrzem świata) 

Czy jestem z siebie zadowolona? I tak i nie. 
Tak- bo widzę, że jednak są efekty i daję radę. 
A nie bo jednak mogłaby być chociaż raz w życiu cierpliwa i trzymać się planu. Brakuje mi tylko teraz jakiejś kontuzji... (tfu, tfu) Obiecuję już grzecznie trzymać się rozpiski. Nie zawsze pośpiech i nadmierne ambicje są wskazane. I nie wszystko można przyśpieszyć. Ale sobie chyba najtrudniej takie rzeczy wytłumaczyć. 

Idę pod prysznic i czeka mnie już dzisiaj tylko relaks z książką. Trzeba korzystać, bo jutro już do pracy (dobrze, że na drugą zmianę i nie muszę się zrywać przed 6)

Dobranoc :) 

1 maja 2018 , Komentarze (20)

Dzień dobry. 

Dziękuję za miłe przyjęcie.  Postaram się być tu regularnym gościem i wnieść coś pozytywnego. W koncu jestem nastawiona na sukces. 

Czasami się zastanawiam jak to jest z kierowaniem naszym życiem. Różne motywacyjne slogany krzyczą do nas ze mamy pełną możliwość decydowania o tym jak nasze życie wygląda. Ale czy na pewno?  Nie ma czegoś takiego jak równe szanse. Niektórzy mogą nie robic nic, jako ulubioną formę rozrywki mieć siedzenie przed telewizorem i jedzenie chipsów, a będą wyglądać jak z bilbordu reklamującego siłownię. Jak osoby zdrowe, zadbane, aktywne i atrakcyjne (pewnie do czasu ale skupiamy się na tu i teraz). Inni przy takim trybie życia będą notować tylko coraz wyższa i wyższa wagę, kolejne rozstępy i spadającą radość życia i energię.  

No więc mamy pełną możliwość kreowania swojego życia ale nie mamy równego startu u takich samych przeszkód na drodze. Ale jednak mamy te możliwości. 

Mozemy spędzić wolny dzień leżąc przed telewizorem z paczka chipsów.  Będzie miło, prawdopodobnie się zrelaksujemy. Ale może być też miło w parku na rowerze. Niby jedno i drugie to relaks a jak różne może mieć skutki w perspektywie czasu. Jeśli przyzwyczaimy się do relaksowania z chipsami przed telewizorem albo jeśli jednak wybierzemy aktywny relaks. Może nie każdy ma siłę i ochotę relaksować się na rowerze w parku. Może nie mieć roweru. Parku w pobliżu.  Ale można przecież relaksować się przed telewizorem ze szklanka wody z cytryna I mięta (idealne na upaly) i miseczką owoców.  Zawsze jest jakiś wybór i różne możliwości. Cała reszta to tylko wymówki. 

Zdrowsze odżywianie tez powinno być forma wyboru różnych możliwości.  Nie przymusem "jestem na diecie nie wolno mi tego tego tego tego i jeszcze tego. W sumie to nienawidzę tego, że jestem na diecie ale muszę schudnąć" Ja wolę powiedzieć sobie, że wolno mi wszystko. Jak mam ochotę to mogę zamówić pizzę, mogę wykupić pół sklepu ze slodyczami, mogę nawet siedzieć przed tym telewizorem z chipsami. Ale postawić sobie bardziej wybór między tym co mogę a tym co chce. Bo jeśli chce schudnąć i wprowadzić zdrowszy tryb życia i w sumie wkładam w to sporo wysiłku, np wstając rano godzinę wczęściej i biegając, to może jednak wcale nie chce zamawiać tej pizzy tylko wolę konsekwentnie zjeść coś zdrowego? Dawanie sobie wyboru brzmi dużo lepiej niż zmuszanie się do diety, która zaraz zacznie się kojarzyć ze wszystkim co tylko zle i nieprzyjemne. I przy pierwszej sposobnosci uciekniemy od tej bestii- diety która to tylko nakłada na nas ograniczenia u zakazy. I skończymy z odzyskanymi kilogramami i jeszcze kilkoma bonusowymi. 

Dlatego po sporej ilości błędów wybieram tą drugą opcję. Nie będę niczego sobie zakazywac ani nakazywać. Postaram się tylko wybierać takie opcje które pozwolą mi odzyskać kondycję, lekkość, poprawić poczucie własnej wartości i spontanicznej radości z życia.  

A powiem Wam, że satysfakcja z wybierania tych lepszych możliwości jest większa niż z trwania w narzuconym rygorze diety. 

Nie wiem czy ktoś dotrwał do końca ale pozdrowiam te osoby i życzę powodzenia :) Jak również tych którzy przeskoczyli do ostatniej linijki ;) 

Dla tych niecierpliwych-prosto i zwięźle.  Biegam, ćwiczę w domu, staram się stawiać na zdrowsze i regularniejsze odżywianie.  

PS.  Tytuł trochę podkradłam, ale o tym nastepnym razem. Jest taki ktoś kogo słowa mnie inspirują w pewnym sensie :)