Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam 61 lat, niebawem przejdę na emeryturę. Mieszkam z mężem w bloku, nie prowadzę samochodu chociaż mam prawo jazdy. Mam dorosłą córkę i zięcia. Jestem raczej tradycjonalistką, nadal nie lubię zmian, głównie trwam w zamiarze..., czego odzwierciedleniem jest kolejny powrót na Vitalię.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 12619
Komentarzy: 438
Założony: 27 listopada 2018
Ostatni wpis: 21 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
61HaKa

kobieta, 67 lat, Kraków

153 cm, 93.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 lutego 2024 , Komentarze (31)

Jutro minie tydzień mojego pobytu na diecie Katarzyny Gurbackiej w 90-cio dniowym wyzwaniu odchudzającym w Klubie Kasi.

Teraz tak jestem - bardziej ocierając się o dietę niż ją stosując. Widzę, że wcześniej jadłam dużo więcej. I zawsze tak samo, śniadanie i kolacja – kanapki z czymś tj. z wędliną, serem żółtym lub białym. Na obiad zupa, głównie dla męża, drugie danie to przeważnie ziemniaki, mięso i jakaś sałatka typu ogórek, kapusta, buraki czy marchewka z groszkiem albo jakaś kupna surówka.

Istotną rolę w moim stylu odżywiania pełnił boczek i pasztetowa oraz wędliny i mięso. Słodycze, może nie tak dużo jak chciałabym bo oboje mamy cukrzycę, ale w barku była i jest nadal puszka cukierków. Podjadanie było na porządku dziennym, jadłam jak byłam głodna i to niezależnie od tego czy rzeczywiście byłam głodna czy zajadałam sobie różne emocje czy stres. Warzywa nie odgrywały jakiejś istotnej roli, tyle co do obiadu. I nie gotowałam niczego nowego czy nieznanego bo nie umiałam i już!

Teraz w Klubie Kasi przestawiłam się na inne i bardziej warzywne jedzenie i zupełnie inne niż moje. Nie przestrzegam za bardzo tej diety, nie robię według przepisów, tylko tak „na oko”. Nie ważę produktów, chociaż raz zważyłam suchy makaron kukurydziany bo chciałam wiedzieć ile go jest w porcji.

Kłopotem jest też to, że dla męża gotuję obiad osobno i robię mu śniadania i kolacje, też zresztą osobne. I bardziej jego jedzenie wpływa na moje niż odwrotnie.

Mam też kłopot z piciem wody, bo dla mnie licząc 30 ml. na kilogram masy ciała to jest prawie 3 litry, nie licząc kawy, herbaty czy zupy. Wychodzi samej wody 12 szklanek. Wczoraj się zawzięłam i wypiłam 10 szklanek, ale zaczęłam myśleć ze wstrętem o tej diecie i odchudzaniu, niezależnie od tego, że doceniam ważność odpowiedniego nawodnienia.

Dietę mam na 1800 kcal, coś tam schudłam, ale myślę, że to jest głównie to co wyszło ze mnie. Jutro zaczyna się drugi tydzień, a ja nawet nie przeczytałam planu żywieniowego czy listy zakupów - zwyczajny opór to jest. Na zdrowie mi ta dieta nie szkodzi bo wzięłam ogólną, czyli taką samą jak moja, tylko inną :)

7 lutego 2024 , Komentarze (16)

W efekcie wysłuchania lajwa na FB zapisałam się na 90-cio dniowe wyzwanie odchudzające u p. Katarzyny Gurbackiej. Wyzwanie zaczęło się w poniedziałek piątego lutego, dziś jest trzeci dzień. Tak ogólnie to nie ogarniam. Nie mam zwyczaju planować jadłospisu ani zakupów na tydzień, a w tym wyzwaniu dostaję i jedno i drugie. Nawet nie ustaliłam godzin posiłków, ale dziś przynajmniej się obmierzyłam, a wczoraj zważyłam.

Tory zakupów miałam utarte, to co gotuję też. Jest to dla mnie duża zmiana. W efekcie - jeszcze nic nie zważyłam ani nie ugotowałam według przepisu pani Katarzyny. Coś tam robię "na oko", ale wiadomo, że nie tędy droga. Dodatkowo muszę prowadzić dwa plany żywieniowe, bo dla męża to samo co zwykle, a dla siebie według dietetycznej rozpiski. I to na śniadanie, obiad i kolację, plus przekąski. I dla obu planów zakupy. 

Myślę, że jakoś to się ułoży.

12 stycznia 2024 , Komentarze (20)

Nie tak dawno odgrażałam się, że muszę nadać kierunek mojemu mózgowi i odchudzaniu, a nawet do dziś nie określiłam ile chcę schudnąć i do kiedy. 

Mimo, że z trzech kursów o zmianie nawyków nic nie zastosowałam w praktyce, miałam głęboką wiarę, że coś się stanie, czy ktoś mi coś powie i mnie się będzie chciało odchudzać. I ta wiara trzymała mnie w rozkosznym nic nie robieniu, bo przecież ja się zabiorę za moje odchudzanie i schudnę, oczywiście szybko. Tym samym zdejmowałam z siebie odpowiedzialność za teraz.
Od kilku miesięcy konstrukcja tej wiary chwiała się w posadach, nawet myślałam, że runęła, ale jednak nie. Mimo kalkulacji - ile jeszcze pociągnę z moim stanem zdrowia, aż przestanę chodzić? Jak zaczynałam myśleć, że przecież ja zaraz schudnę - zadawałam sobie pytanie - co dziś zrobiłaś aby schudnąć lub ćwiczyć? I przeważnie odpowiedź brzmiała -nic. Jakiś czas tego pilnowałam, ale coraz rzadziej i rzadziej.

Jem jak zwykle, nie przekładając obaw na działanie i liczę, że przecież jem mniej niż normalnie, ale waga nie przejmowała się moim liczeniem podając swój wynik.
Jest źle.
Jak będzie gorzej to będzie za późno.
Pięć lat temu jak poszłam na emeryturę to oglądałam wszystkie programy z serii "Historie wielkiej wagi", chcąc się dowiedzieć co takiego się dzieje, że ci ludzie jednak chudną? Nie dowiedziałam się. Niektórzy umierają nie chudnąc.

Bo jak schudnąć to ja wiem, ale moja wiedza nie ma  żadnego przełożenia na działanie. 
Wrócę jeszcze do określenia ile konkretnie chcę schudnąć i kiedy?
Ważę 96 kg, pierwszym sukcesem byłoby 81 kg. To waga do jakiej schudłam ostatnio na ślub  córki, 12 lat temu. Teraz to 15 kg, czas max. 4 miesiące. Czyli np. 4 maja 2024 roku ważę 81 kg. Tak bym chciała, ta teoria jest nawet możliwa, z dużej wagi się dużo spada. Teraz w to nie wierzę.

Kolano nagi prawej, jak ostatnio powiedziała mi pani fizjoterapeutka, kwalifikuje się do endoprotezy natychmiast. Ja jeszcze chodzę. I wiem, że aby zrobiono mi tę endoprotezę, to i tak będę musiała schudnąć. Każdy rozum, nawet mój, powiedziałby - musisz schudnąć - zabierz się za to natychmiast. A ja myśleniem o tym produkuję sobie emocje, które co - zajadam.

Wiem, że schudnąć mogę tylko ja sama; w tym sensie, że nie ma zamkniętych obozów dla grubasów. Ja bym na taki obóz poszła, mimo że jak flaga łopocze mi w głowie napis ze słów mamy: "nie odchudzaj się bo przytyjesz". I wcale nie muszę w to wierzyć, mam to wdrukowane bo przez całe moje życie tak było.

I, przynajmniej teoretycznie, mogłabym zamienić mój obecny styl życia i jedzenia na zdrowszy, taki który stałby się moim stylem życia do śmierci, ale nie zadaję sobie tyle trudu i uwagi aby określić jaki on miałby być.
No, nie ruszę się z tego miejsca gdzie jestem. W jakimś fragmencie mnie jest mi w nim dobrze. Wszystko stare, znajome, nic nie muszę, a nawet nie mogę. Ja mogę dużo wytrzymać.

No przecież jakbym słuchała takiego gadania jak moje, to miałabym ochotę porządnie potrzepać taką osobą, żeby się obudziła. Nic się samo nie zmieni, samo nie poukłada, na co czekasz? Na mamusię? W co jesteś uwikłana? Żyjesz iluzją, patrz realnie i działaj dorośle.

Żyj Halina czy śpij Halina.
Pisałam ten tekst wczoraj wieczorem bo nie mogłam usnąć, Jak skończyłam - poszłam spać.  

11 grudnia 2023 , Komentarze (15)

Tak sobie dziś skakałam chwilę po FB i usłyszałam słowa „bo to chodzi o kalibrowanie Rycha, czyli nadanie kierunku dla mózgu”. SMS, który napisałam do siebie brzmiał: Tego nie chcę zmieniać, czyli mózg mną manipuluje, on to lubi”.

Już raz się dałam nabrać mojemu mózgowi, było to ze 20 lat temu, ale pamiętam jak się na własny rozum obraziłam. Dokładnie, przestałam mu wierzyć, szkoda że o tym zapomniałam.

Niby się mówi, że na zdrowy rozum to …., jak się okazało osoba uzależniona od jedzenia, czyli ja, nie ma zdrowego rozumu.

To jest precyzyjny, piękny mechanizm, tylko ma swoje priorytety – nie lubi zmian i trzyma się znanego. Jak ja. Ja to nawet dalej poszłam, wręcz zaperzyłam się w tym, że nic nie będę zmieniać; tyle że dziś jedną podpowiedzią z FB zobaczyłam szerszy kontekst.
I poczułam złość, taki lekki wku… Czy mnie to gdzieś poniesie – jeszcze nie wiem.

Trzeba będzie skalibrować Rycha, czyli utworzyć nowe ścieżki neuronowe w układzie siatkowym mózgu.
Czyli wprowadzić zmiany.

10 grudnia 2023 , Komentarze (14)

Skończyłam kurs o wewnętrznym dziecku. Efekt kursu sprowadza się do wybrania tego co nam przeszkadza w życiu i co chcemy zmienić - oraz zmienianie tego codzienną pracą.
To co nam przeszkadza można nazwać mechanizmem obronnym, nawykiem, uzależnieniem lub co się komu podoba, np. samoobroną dziecka cienia. I tak wszystko sprowadza się do tego, że nauczył się człowiek tego w którymś momencie dzieciństwa lub życia, a chciałby się tego pozbyć.

I wiedza, że trzeba robić żeby się zrobiło nie jest mi obca, a i tak tkwię w myśleniu życzeniowym i w „nie chce mi się”.

I ten kurs jeszcze raz, aczkolwiek dobitniej uzmysłowił mi, że ja nic nie chcę zmieniać.

Tym samym pozbyłam się towarzyszącej mi od zawsze iluzji, że ja jeszcze się pozbieram, kiedyś zacznę się odchudzać, będę szczupła, taka w sam raz. Iluzja ta towarzyszyła mi, mimo że dziesiątki lat mijały, a ja nic nie zmieniałam, ale przyznaję, że wierzyłam, że coś się stanie, że ktoś mi coś powie i się zabiorę. Była cenna, bo pozwalała mi nie brać odpowiedzialności za moje życie. I tłumaczyć moje coraz rzadsze próby odchudzania o nader nietrwałym rezultacie. Fajnie mi było wierzyć, było to wbrew logice, ale jakże kojące.

I wrócę do słów „Ja nic nie chcę zmieniać”.

I takie słowa - nie musisz jeśli nie chcesz.

No, ja mogę, tak jak teraz sobie siedzieć do „u” śmierci i uważać, że lepiej będzie jak nic nie będę zmieniać. Ale czy na pewno? Na pewno to akurat jest odwrotnie bo jeżeli nic nie zmienię czeka mnie straszna, niedołężna i niesprawna przyszłość. I większa grubość.

Dziś rano przypomniało mi się jak z 10 lat temu fizjoterapeutka do której wtedy chodziłam mówiła mi, że do niej przychodzą panie aby realizować program „dogonić wnuka’. Wtedy to ja wnuczki nie miałam i wydawało mi się, że dam radę. Ta pani wyjechała, a mnie gdzieś z trzy tygodnie temu Życie dało nauczkę.

Stanęłam wobec problemu – dogonić wnuka, a raczej wnuczkę, lat 5.
Gdy ją odprowadzałam do domu z przedszkola, zatrzymałam się aby ubrać rękawiczkę, puściłam jej rękę, a ona pobiegła chodnikiem wzdłuż biurowca. Na moje słowa – poczekaj i próby podbiegnięcia do niej - biegła jeszcze szybciej i dalej. I tak ze trzy razy.
Ja nie mogłam jej dogonić, bo w ogóle biec nie mogę, co najwyżej podbiec 3 – 4 kroki, kuśtykając i bujając się na boki. Nie dogoniłam jej, a ponieważ na parkingu stały dwa duże kurierskie samochody w ogóle jej nie widziałam. Strach i jeszcze raz strach o bezpieczeństwo dziecka mi powierzonego. Wnuczka czekała na mnie przy przejściu przez ulicę i dalej już szłyśmy razem.
I świetnie mogę powiedzieć co powinna zrobić dorosła, odpowiedzialna osoba po takiej sytuacji – dołożyć wszelkich starań aby podnieść swoją sprawność. Ja nie zrobiłam nic. A szkoda.

30 listopada 2023 , Komentarze (11)

Sądzę, że nie powinnam tu zawracać głowy, ale potrzebuję uporządkować chaos w mojej głowie, a pisanie jest najprostszym na to sposobem.

Byłam dzisiaj z przyjaciółką w kawiarni w galerii handlowej, tak imieninowo.
Tak gdzieś w połowie spotkania obie usłyszałyśmy jak jakaś pani woła imię - ja słyszałam Halina, a przyjaciółka swoje imię. Może z pół godziny później znów było słychać tę panią, a ponieważ była blisko słychać było, że wyraźnie woła Halina. Moje imię, nieobecne od lat. I w pewnym momencie ta pani (młoda osoba) energicznie ruszyła w tę część alejki, której nie było widać - wołając Halina.
Za chwilę wróciła, a za nią szło dziecko. Dziewczynka, może ze 3-4 lata. Szła niosąc kurtkę w ręce, może trochę ją ciągła. Szła w spodniach i bluzeczce, z gołą głową, włoski takie do ramion, proste, była uśmiechnięta i zadowolona z siebie.
Jak przyjaciółka powiedziała, że jest rozczochrana, przypomniałam sobie zdanie z opisu stanu pojedzenia, gdzie był zwrot o mnie - "chyba mogę być rozczochrana". Chyba jednocześnie; przyjaciółka powiedziała, a ja pomyślałam, że to jestem ja. Wzruszyłam się, brakło mi oddechu i patrzyłam ze łzami w oczach na tę dziewczynkę. Jak już przeszła ja nadal miałam łzy w oczach. Tak oto spotkałam siebie - magia, czy może Dar?

Wracając ze spotkania pomyślałam sobie w autobusie - jaka była tamta dziewczynka?
Odpowiedź napisałam w formie sms-a do siebie (tak na gorąco zapisuję myśli, które uważam za ważne).
Treść tego sms-a: Ta Halina była nieusłuchana, robiła co chciała, była rozczochrana, jakby buntownicza, samodzielna i niezależna. Wiedziała czego chce i robiła to.

Pomyślałam, w związku z robionym kursem o wewnętrznym dziecku, rozumianym jako zbiór przekonań nt. siebie i życia wyniesionych z dzieciństwa, że ja siebie jako dziecko widzę inaczej. W czasie pracy na tym kursie, siebie jako siedmioletnią dziewczynkę widzę jako "biedną, zahukaną, cichą, podporządkowaną, nie mającą kontaktu z tym czego chce, potulną i bezwolną. Bierną, samotną i nieszczęśliwą". 

I tak, w zderzeniu tych dwóch opisów zastanawiam się na ile mam zafałszowany obraz siebie jako dziecka, widząc taki, który przeszedł przez moją głowę i moje myśli o sobie?
Może mam też zafałszowany obraz siebie obecnie? Może wybrałam i widzę tylko swoją "jesienną stronę". Może ja chcę widzieć tę biedną, mającą dobre zamiary, której się ciągle nie udaje, taką "sirotę Bożą". Ale czy ta nieudolna, podporządkowana powiedziałaby (co mnie zaskoczyło) nt. nie odchudzania się - to daje mi wielką frajdę, że robię po swojemu, a nie tak jak powinnam. Nie zamierzam się odchudzać i już. To raczej krnąbrne dziecko niż bezwolna kobieta.

Muszę się od nowa przyjrzeć sobie. Chciałabym znaleźć w sobie siłę do zmiany.





28 listopada 2023 , Komentarze (15)

Byłam dziś u pani psycholog, (chodzę tak ogólnie, raz na miesiąc lub rzadziej). Dziś m.in. pojawił się temat odchudzania. Opowiedziałam o moich ostatnich "odkryciach" opisanych na Vitalii. Jeszcze mówiłam o takim wcześniejszym wypisywaniu przyczyn. Tematem przewodnim było "Dlaczego odkładam zaczęcie odchudzania", czyli prościej dlaczego się nie odchudzam? Miało być 20 pytań o dlaczego, mnie energia skończyła się na trzydziestej ósmej odpowiedzi.

Pani psycholog mi powiedziała, że motywacja przez negację nie działa. Dlaczego tego nie robię, dlaczego się nie odchudzam? - szukam uzasadnienia aż mi podpasuje, dorabiam filozofię  do bycia leniem.  Np. Dlaczego ja...  - no, przecież wiem - tak jak mama. Temat zastępczy.

Prawdziwe pytania brzmią: Dlaczego ja CHCĘ schudnąć? i Po co ja CHCĘ schudnąć. Tu nie do końca rozumiem, ale "dlaczego" ujmuje przeszłość, a "po co" przyszłość. Mogę sobie też zrobić analizę: co mogę stracić jak nie schudnę i co mogę zyskać jak schudnę.

Jak długo myślę, że powinnam - to mnie to nic nie obchodzi. I to mnie zaskoczyło, mimo że to przecież z mojego zachowania widać, aż nazbyt wyraźnie.

I tu pojawia się jej pytanie: czy ja chcę schudnąć?

I cisza, a po dłuższej chwili moja odpowiedź - nie chce mi się.

Wniosek: mam to w d.

Zmiana dokonana przeze mnie musi mieć CHCĘ. Wychodząc, jeszcze w drzwiach powiedziałam do siebie "nie chce mi się", a w odpowiedzi usłyszałam  "na to mamusia nie pomoże".

20 listopada 2023 , Komentarze (12)

Tak z zaskoczenia wskoczyły mi odpowiedzi na pytanie, którego sobie nie zadałam. A zadała mi ja 
Ovocova  pisząc: Musisz zadać sobie szczerze pytanie, jakie z tego masz korzyści, że nie odchudzasz się?

Najpierw pomyślałam o korzyściach z bycia grubą, ale po chwili się złapałam, że tu jest inny punkt widzenia - korzyści z nie odchudzania się. Byłam właśnie po wysłuchanym lajwie Eweliny Stępnickiej o mechanizmach obronnych i bez zastanowienia odpisałam na ten komentarz tymi słowy:
"Tak w pierwszej chwili to daje mi to wielką frajdę, że robię po swojemu, a nie tak jak powinnam. Też, że nie muszę się mordować niepotrzebnie, bo i tak wrócę z wagą tam gdzie jestem teraz. A i mogę sobie ćwiczyć akceptację siebie gorszej czyli grubej, takiej jak teraz jestem. No i proszę jaki spontan i szok. I przyznaję bawi mnie to odkrycie, szczególnie w pierwszym przypadku."

I co ja teraz z tym zrobię?

19 listopada 2023 , Komentarze (21)

Postanowiłam napisać co robię, że nic robię. To mniej więcej odkładanie, zapominanie, zajadanie emocji i lęku. Życie bez planu w zakresie jedzenia i odchudzania, trwanie w chaosie, bezwładzie, bierności. Jakieś wymówki typu: nie teraz, później, przecież nie jest tak źle. I wszechwładne od jutra się za to zabiorę, co pozwala mi wierzyć, że tak zrobię, ale jeszcze nie teraz, później, może już jutro. To oczekiwane jutro jeszcze nie przyszło. Nigdy. I tak, na trwaniu w oczekiwaniu, mijają mi dni, tygodnie, miesiąca, lata. W nic nie robieniu i oczekiwaniu, że stanie się coś co spowoduje, że mi się będzie chciało.

No i życie dołożyło mi erratę.

Kilka dni temu, gdy budziłam się rano, plątały mi się myśli o tym co mówiła pani kardiolog u której byłam dzień wcześniej. Zero śmietany, ograniczyć masło….. patrzę i widzę obrazy do myśli i poczułam jakby te słowa nie dotyczyły mnie. Tak, jakby ona mówiła o zaleceniach, ale one nie dotyczyły mnie, ja nie brałam ich do siebie.

Te słowa kierowane były do mnie i przechodziły mimo, bez poczuwania się mnie do reakcji. I to nawet nie to, że nie chcę. To nie dotyczyło mnie, przepływało obok, nie było moje, bo ja jestem ok. Zaskoczyło mnie to i zdziwiło. I pojawiła się myśl – odkrycie: ja nie mam zamiaru się odchudzać.

Zobaczyłam totalny opór idący z wewnątrz mnie, totalne wyparcie.

No przecież nie dlatego, że mama lubiła grubiutkie dzieci i utuczyła mnie już w dzieciństwie. Bzdura, od tamtego czasu już setki razy mogłam schudnąć. No i pytanie czy ja nadal chcę dla siebie tego, czego w dzieciństwie chciała ode mnie moja mama?

Fakt, że ja tak po prostu nie zamierzam się odchudzać lekko mną wstrząsnął. Jak to? Przecież ja odkąd pamiętam miałam zamiar schudnąć. Ho, mogłabym nawet być królową zamiarów!

A tu bach! Nie zamierzam. I już.

I po paru dniach chodzenia z tym opisem dotarło do mnie, że żyję z pozycji dziecka „nie, bo nie” i nie zamierzam brać odpowiedzialności za moje zdrowie i życie. A to już wcale takie odkrywcze dla mnie nie jest.

Chciałabym dorosnąć – to moje świadome credo. A co jeśli jest tak jak z odchudzaniem i ja nie zamierzam dorosnąć?

I zostaję z tym pytaniem. I dlatego mam prośbę o wskazówki na drogę do stania się dorosłą osobą.

5 listopada 2023 , Komentarze (14)

Tak sobie pomyślałam, że podepnę się pod moją odpowiedź na pytanie „Czy chciałabyś zmienić coś w diecie swojej lub Twojej rodziny?”, które zostało skierowane do mnie przy zapisie na webinar ze strony FB „Kobiety bez diety”, żeby napisać nowy wpis na Vitalię.

Czy chciałabyś zmienić coś w diecie swojej lub Twojej rodziny?

Dopiero za drugim , może trzecim przeczytaniem tytułu zobaczyłam, że zdanie powyższe zaczyna się od słowa „czy”, podczas gdy ja czytałam „co”. Dlatego zabrałam się za odpisywanie bo to „co” generowało mi - co powinnam. A mam wrażenie, że powinnam zmienić wszystko, a czy chcę? Wiem co powinnam - zero cukru, zero glutenu, bez mięsa, warzywnie i zdrowo – cokolwiek to znaczy. Ale nie wiem co chcę i wiem, że jedzenie raczej mnie zabija, niż mi służy.

Ogólnie moje jedzenie to śniadanie i kolacja – kanapki, obiad zupa i drugie danie składające się z ziemniaków, mięsa i jakiejś sałatki czy surówki. W tzw. międzyczasie podjadam nie mając i tym samym nie trzymając żadnych stałych pór tych podjadajek. Mam 66 lat i 96 kilogramów wagi. Mój opór przed zmianą jest bardziej niż przeolbrzymi.

W sumie to chciałabym zmienić sposób jedzenia, ale to kończy się na tej jednej myśli i żadne działanie za tym nie idzie.

Już dawno obiecywałam sobie, że znów zacznę pisać na Vitalii. Poprzednio pisałam może 10 czy 15 lat temu. Przestałam, bo ile można pisać, że nic się nie robi. Wypisałam się z Vitalii, ale później znów wróciłam.

I dalej jestem w tym samym miejscu tzn. o czym pisać jak się nic nie robi? Bo właśnie w tym braku działania jest problem. Żadne małe kroczki mnie się nie trzymają bo stoję w miejscu. Opór i beton. Trzymam się starego sposobu żywienia, chociaż wiadomo mi, że mi nie sprzyja. Ostatnio serio i ze zrzuceniem 10 kg zajmowałam się odchudzaniem z 11 lat temu, przed ślubem mojej córki. Później wszystko przytyłam, a będąc na emeryturze od 5 lat tak z kilogram na rok sobie dorzucam.

Motywacji do schudnięcia mam ile bym tylko chciała – ze zdrowiem na czele, ale mnie średnio zależy na własnym zdrowiu i tak jakoś tak siebie nie lubię. I znam odpowiedź na pytanie – ile można się na siebie wściekać, że nic się nie robi? Aż się z tym pogodzi i przestanie liczyć, że coś się zmieni. Bo o ile cel byłby piękny, np. schudnąć 30 kg., o tyle droga, czyli codzienna mordęga związana z ograniczeniami to już mi się nie podoba. Tyle razy schudłam i znów przytyłam, że już kolejny raz mi się nawet zaczynać nie chce – bo po co?

I pomarudziłam. Pozdrawiam wszystkich czytających ten wpis. Halina.