Już od Świąt Wielkanocnych zbieram się za napisanie wpisu na Vitalię. Teraz zmobilizowało mnie pytanie Tary - co u mnie? I postanowiłam to opisać.
Może zacznę od końca - pierwszy mój kurs odchudzania, ten w Klubie Kasi skończy się 4 maja, a drugi 16 maja. Z pierwszego to nawet nie czytam jadłospisów, tylko mam zamiar, ale je drukuję. Bardziej trwam w tym drugim. Nieoczekiwanie fakt, że w Klubie Kasi, podane są gotowe jadłospisy i wydawałoby się, że nic - tylko stosować - ustawił mnie w opozycji do tego. Za nic ta, bardzo współczesna dieta mi nie podchodziła. Raz, że tkwię w prostych zasadach gotowania mojej babci, a dwa że ani koktajle ani tofu mi nie pasują. A najważniejsze - nie potrafię się dostosować do podanego jadłospisu, ważyć porcje na jedną osobę i gotować osobno; raz dla męża, dwa dla mnie.
Drugi kurs wydawał mi się lepszy bo jadłospisów nie było i miały być podane zasady przyrządzania posiłków, co dla mnie ważne bo chcę ustalić zasady nie tylko na kurs, ale na resztę życia. W grupie prowadzonej przez dietetyczkę jest nas 5 kobiet, tak raczej około 55- 65 lat. Myślałam sobie - no tu to będę zaopiekowana! Już tak nie myślę, bliżej mi do "zrób to sama". Wiem, że jeśli chcę coś zmienić to sama muszę się kontrolować, uczyć i korygować. Chociaż nie mogę powiedzieć, żebym całkiem rzucona była, bo raz p. dietetyczka odniosła się do mojego dzienniczka odżywiania. I dobrze, bo ja co trochę mam takie, "zupełnie niewytłumaczalne" ciągoty i chęć powrotu do tego co było.
Ogólnie na cotygodniowych spotkaniach na zoomie pani omawia zasady komponowania posiłków tj. ile powinno być wody, białka, błonnika, kalorii, tłuszczy czy warzyw i nakreśla jaką rolę mają one w żywieniu. Nagrania spotkań znikają razem z końcem kursu. Samemu według podanych zasad ma się tworzyć codzienny jadłospis, piszemy dzienniczki odżywiania i przed spotkaniem wysyłamy pani prowadzącej.
I tak: ponieważ gotowe jadłospisy nie poskutkowały, tworzenie nowych nad wyraz kuleje - to poszłam w tej diecie swoją starą drogą, znaną mi z różnych moich odchudzań - czyli jem mało. Czasem nawet sporo poniżej tysiąca, czasem powyżej, ale w zasadzie jest to poniżej wytycznych z obu kursów. Boję się tylko, że sobie zjadam mięśnie, nie tłuszcz i do czego mnie to doprowadzi.
Do dzisiaj rana schudłam z 96,6 kg na 87,7 kg, czyli 8,9 kg w 11 tyg. Jakoś specjalnie tego nie widać, ale wiem z własnego doświadczenia, że u grubego jak ja, widać dopiero jeśli spadek jest powyżej 10 kg. Kilka razy w moim życiu udawało mi się schudnąć powyżej 10 kg. i zawsze wszystko szybciej czy wolniej przytyłam. Nawet się wiele nie zastanawiam jak to teraz będzie.
Istotny jest też fakt, że odchudzając się nie zwiększyłam ilości ruchu czy ćwiczeń.
I czasem chcę aby ten kurs już się skończył. Wytrwam do końca, nawet jeśli idę jak dziecko we mgle.